Dzień 30 - Przeszłość Mozarta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Biały sufit... ten widok jest mi bardziej znajomy, niż sufit nad moim własnym łóżkiem. Pulsujący ból głowy przypomniał mi o ataku Mozarta. Przetarłem oczy ręką, jednocześnie trafiając dłonią na zakrywający lewy policzek bandaż.

- O, widzę że już się pan obudził. Nabić panu kartę stałego klienta?

Obróciłem głowę w prawo, natrafiając wzrokiem na zajmującego sąsiednie łóżko doktora Berga.

- Witam Pana.

- Jakiego Pana? Mozesz mi mówić po imieniu. Chciałbyś poznać oficjalną wersję wydarzeń?

- Czyli?

- Czyli te, przedstawioną przez O5. Według nich szedłeś do przechowalni 035, z polecenia rady. Zarwał się pod tobą jeden z stopni. Spadłeś że schodów, i się lekko "uszkodziłeś". Gdyby nie to, że twoja rana była gładka, jak od skalpelu... cóż, pewnie bym uwierzył. No, i gdyby Varona nie powiedziała mi prawdy.

- Varona?

- Hahaha, spójrz w lewo.

Odwróciłem głowę w wskazanym przez doktora kierunku. Pod białym prześcieradłem kryła się drobna postać.

- Przynieśli cię tutaj. Znaczy Mozart i Smith. Od tamtego czasu nie chciała cię zostawić nawet na chwilę. Dałem jej coś na uspokojenie, ale zanim odpłynęła zdążyła mi opowiedzieć jak naprawdę nabawiłeś się tych siniaków. Swoją drogą gratuluję! Kibicowałem wam od dłuższego czasu.

- Ale... jak to?

- To takie moje małe hobby.- Ernest wstał, po czym przeszedł przez pomieszczenie i zabrał z szafki dwa plastikowe kubki.- Kawy?

- Tak, dziękuje.

- A więc kończąc. Nie dziwię się ci, że nie zauważyłeś, że ona coś do ciebie czuję. Ja sam zorientowałem się że kocham swoją przyjaciółkę dopiero kiedy... wyszła za mąż.- uśmiech lekarza powoli wyblakł, pozostawiając po sobie smutną pustkę. Przyjąłem od niego kubek, i nie wiedząc co powiedzieć zatopiłem usta w lekko już chłodnej kawie.- Po twoim ostatnim wypadku zamieniłem z nią parę zdań i starałem się dodać jej odwagi.

- A... Ile tym razem byłem nieprzytomny?

- Parę godzin, jest...- Mężczyzna zerknął na zegarek.- Dziewiętnasta. Pewnie nadal tam czeka.

- Kto?

- Mozart. Jako członek Pana oddziału ma zezwolenie na przebywanie poza ośrodkiem, tak długo jak jest pod nadzorem. Postanowił więc zaczekac na ciebie w wieży, na lewo od wejścia. Pilnuje go Porucznik Alex.

- Nic z tego nie rozumiem...

- Ta, ja też. Dlaczego niby O5 miałoby chronić obiekt który zaatakował naukowca? Spróbuj go spytać. Teoretycznie nie powinienem cię stąd wypuszczać, ale nie wyglądasz jakbyś miał zaraz paść, więc... możesz iść. Przypilnuje jej dopóki nie wrócisz, chociaż wątpię, żeby miała się do tego czasu obudzić.

Naukowiec puścił mi pokrzepiający uśmiech i ponownie położył się na łóżku. Czym prędzej opuściłem szpitalną salę. Biegnąc korytarzem zatrzymałem się przy wejściu do jednego z biur. Na framudze nie było nawet śladu po uszkodzeniach, jakich dokonał Mozart. Ruszyłem dalej, starając się wyglądać spokojnie, aż nie znalazłem się na zewnątrz. Mimo, że nadal był środek lata wiejący znad gór wiatr był przeraźliwie zimny. Z daleka zauważył mnie Alex, machając mi ręką.

- Jeżeli szukasz Mozarta, to jest tam.- Blondyn wskazał na wierze za swoimi plecami.- On ci wszystko wyjaśni. Ja będę już wracać, bo zaraz tu zamarzne.

- Nic ci nie jest? Przecież mocno tobą rzucił!

- Ta, jeszcze mu za to oddam, ale miał w tym swój cel.- Mężczyzna zaczął się oddalać w kierunku wejścia do ośrodka.

- No dobrze, ale jaki cel?

- Jego pytaj, mi byś nie uwierzył.- po tych słowach zniknął za drzwiami recepcji.

"No nic, chyba nie pozostaje mi nic innego."

Wszedłem do wieży i zacząłem wspinać się po drabinie na górę. Mozart stał przy otwartym oknie, patrząc w dal.

- Cieszę się że już jesteś. Nie spodziewałem się że tak padniesz.

- Dlaczego O5 cię chroni?

- Mógłbym ci powiedzieć, ale po co. Przecież ty już to wiesz.

- Chcę się upewnić.

- Ech, jesteś upierdliwy.- Nadal stojąc skierowany do mnie plecami machnął ręką, żebym podszedł bliżej. Niechętnie wykonałem jego polecenie.- Spotkałem go na długo przed tym jak trafiłem do was. Po prostu pewnego dnia pojawił się przede mną. Powiedział kilka słów za dużo i... nerwy mi puściły. Potraktowałem go falą dźwiękową. Rozwaliłem całą alejke, ale jemu nic się nie stało. Spokojnym głosem powiedział, "Ładnie to tak witać nieznajomego? Może ci się odwdzięczę?". I wtedy... nastała cisza. Nic nie słyszałem, ani samochodów, ani rozmów. Pozbawił mnie słuchu. Tak po prostu. Nie wiem nawet ile to trwało. Zacząłem wariować. I wtedy znowu go usłyszałem. "Nadal chcesz mnie atakować?"

Mozart urwał na chwilę, przestępując z nogi na nogę.

- Potem powiedział mi o tym miejscu. O fundacji. Zaprowadził mnie do niej, i kazał czekać. Przychodził czasem. Żeby po prostu pogadać. Od niechcenia zatrzymywał czas, wchodził przez ścianę, tworzył w powietrzu mały portal, i wyciągał z niego filiżankę herbaty. Dziś pojawił się znowu. Powiedział, że kiedy usłyszę pstryknięcie przeniesie nas do innego wymiaru, i że mam cię tam nastraszyć. Nawet przygotowałem się na wypadek, gdyby ta dziewczyna chciała was przenieść.

- W jaki sposób?

- Ona może tworzyć portale tylko na stabilnym podłożu, więc wprawiłem całą atrapę ośrodka w drgania. Dzięki temu nie mogła nic zrobić.

- Ale po co się na to zgodziłeś? Ze strachu przed Nim?

- Nie, nawet gdybym go nie posłuchał, nic by mi nie zrobił. Ale... on wiedział o mnie równie dużo, co ja sam. A nawet więcej. Wiedział, że nie odmówie. Nie ma sensu ukrywać miłości. To prowadzi tylko do bólu. Wiem z własnego doświadczenia. Pamiętasz jak mówiłem o powodzie mojego dołączenia do fundacji?

- Mówiłeś, że nie chciałeś stanowić dla brata zagrożenia.

- Ech, od najmłodszych lat wykazywalem talent muzyczny. Nauczyciele mówili ze miałem dobry słuch. Gdyby tylko znali prawdę... w każdym razie, zawsze trzymaliśmy sie z bratem blisko, aż do czasu studiów. On poszedł na medycynę, ja na muzykę. Po studiach założyłem mały zespół. Ale kilka lat później John i Carry wzięli ślub, i postanowili założyć rodzinę, a Brecken spełnił swoje marzenie o szkole parkouru. Solistą nigdy dobrym nie byłem więc wróciłem do domu. Przez te kilka lat kiedy się nie widzieliśmy... cóż, trochę narosło między nami różnic.- W głosie Mozarta słychać było, że nie łatwo mu o tym mówić.- On całymi dniami pracował, ja spałem w dzień i imprezowałem w nocy. A jak już na siebie wpadaliśmy, kończyło się to kłótnią. Aż pewnego razu... kłótnia zeszła na tematy sercowe i wtedy wybuchła prawdziwa wojna. Poniosło mnie i... Echh. Szkoda gadać, resztę już znasz.

Mozart sięgnął do karku i zdjął przez głowę złoty, owalny naszyjnik.

- Masz.- Podał mi naszyjnik, nie odrywając wzroku od lini horyzontu. Pod wpływem mojego pełnego zdziwienia spojrzenia dodał.- Przyjrzyj się temu. Wtedy powinieneś zrozumieć.

Lekko otworzyłem naszyjnik. Z jednej strony był tam niewielki portret Mozarta, tylko o parę lat młodszego, w mundurku jakiejś elitarnej szkoły. Po drugiej stronie widniał wizerunek... znowu Mozarta? Jedyną różnice stanowiły włosy, pozbawione białych pasemek.

- To twój brat?

- Tak. Lawrence.

- Ale nadal nie rozumiem, dlaczego mi to pokazałeś?

- Haha, spróbuj pod światło. Wtedy dowiesz się o co DOKŁADNIE pokłuciłem się z bratem.

Pchany ciekawością obróciłem się do światła i ponownie spojrzałem na zdjęcia. Nic się na nich nie zmieniło.

- Buu!

Odskoczyłem na drugi koniec pomieszczenia, odruchowo wyciągając broń. Skąd u mnie takie odruchy? Na twarzy Mozarta gościł szeroki uśmiech, niczym nie przypominający tego jakim raczył mnie wcześniej.

- Hahaha! Żałuj że nie widzisz swojej twarzy!

- Co to miało być?

- Pomyślałem, że pomogę ci trochę i skróce twoje rozmyślania. Lawrence dowiedział się, że mam dość niespotykany gust.

- Innymi słowy, próbujesz powiedzieć, że jesteś...

- Homoseksualistą. Tak. Ale to samo w sobie nie byłoby wystarczającym powodem do tak zażartej kłótni. Mój brat dowiedział się, że pałam uczuciem do... niego. Tak, zabujałem się we własnym bliźniaku.

Mężczyzna wystawił rękę, po swój naszyjnik. Oddałem mu go bez słowa.

- Ja i Lawrence cierpieliśmy, przez to, że nie miałem odwagi wcześniej mu tego powiedzieć. Więc kiedy On opowiedział mi o tym jaka relacja łączy ciebie i Varone... cóż, tak jak mówiłem, nie mogłem odmówić. Mam nadzieję, że nie będziesz mieć mi tego za złe.

Mozart usiadł na parapecie i przerzucił nogi na drugą stronę. Nim zdążyłem zareagować już zniknął za oknem. Podbiegłem do niego, żeby zobaczyć co z czarnowłosym. Ku mojemu zdziwieniu żył, i najprawdopodobniej czuł się dobrze, ponieważ uśmiechał się szeroko, stojąc pośród popękanych płytek.

- A tak, zanim zapomnę. Nazywam się Michael!

Po tych słowach odszedł spowrotem do ośrodka, pozostawiając mnie oniemiałego.

- W jednym się z nim zgadzam, twoja mina jest przezabawna!

Po drabinie wspiął się Jack, z typowym mu uśmiechem niewiniątka.

- Wiesz że nieładnie jest podsłuchiwać?

- Podsłuchiwać? Ja? Skąd. Ja tylko się zatrzymałem, żeby zawiązać sznurówkę.

- Na drabinie?

- Hahaha, dobra, masz mnie. Słyszałem wszystko. Zaskakujące, nie? Cytując Riley, "Dlaczego wszyscy przystojniacy są albo zajęci, albo gejami?"

- Ciebie to chyba nie dotyczy? Chyba, że czegoś nie wiem.

Jack zarzucił mi rękę na ramiona, jednocześnie drugą pokazując w dal.

- Na tym świecie wiele jest rzeczy, które są poza twoją świadomością. Jak na przykład słabość Agathy do podłużnych, wibrujących przedmiotów. Albo to że być może jestem Panseksualny.

- Jack, tak w ogóle, to kiedy cię wypuścili że szpitala?

- Nie wypuścili mnie. Uciekłem jak Berg nie patrzył.

- Nie powinieneś tak robić. Chodź, wracamy.

- Nie ma potrzeby. Czuję się świetnie! O, zobacz! Fioletowy miś polarny!

Rudowłosy zaczął podskakiwać w miejscu, wskazując na zachodzące słońce.

- Nawet nie pytam co brałeś.

- Było przezroczyste, w strzykawce i... o Jezu, nóg nie czuję! Gdzie są moje nogi? A, tu są.

- Echh.- sięgnąłem pod kitel, wyciągając krótkofalówkę i połączyłem się z kanałem ochrony.- Z Tej strony doktor Verse. Potrzebuje pomocy w transporcie doktora Bright'a. Najprawdopodobniej jest pod wpływem jakiegoś rodzaju środków odurzających...

***************************

Ach, ten Bright. No nic, Rozpisałem się trochę. Na półtora tysiąca słów. Miał być do tego pewien dodatek, ale wstawie go w kolejny rozdział.

Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał. Jak zwykle zapraszam do komentowania i wymyślania teorii.

A tak z innej beczki. Za siedem dni w książce będzie miało miejsce ważne wydarzenie. Czy ktoś zgadnie jakie?

Doktor Verse kończy raport

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro