Dzień 4 - Układ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłem się wcześniej niż zwykle, nie wiem dlaczego, poprostu czułem, że jeżeli się nie ruszę do biura, ominie mnie coś dobrego. Zjadłem szybkie śniadanie składające się z zakupionych wczoraj po pracy bułki, szynki i sera. W drodze do ośrodka zauważyłem, że zaczynam się przyzwyczajać. Obecność strażników wszędzie na około nie wydawała mi się już dziwna, lecz niezbędna. Zawsze ten sam, milczący strażnik w recepcji nie wydawał się już znudzony, tylko skupiony na pracy. A jadące wieki windy były symbo...

- Trzymaj windę!

Szybko zablokowałem drzwi dopóki do windy nie wbiegła dr. Scoot.

- Dzięki, na te windy trzeba czekać całe wieki, aż zjadą na sam dół, i wrócą. Wcześnie Pan dziś przyszedł.

- Nie mogłem spać.

Spojrzałem na zegarek. Była zaledwie 7.20.

- Ja za to zaspałam. Jak Pan sobie radzi z Pana "podopiecznym"?

- Z 049? Dobrze. Można powiedzieć, że się dogadujemy.

- Ach, zajmujesz się doktorem? Miałam zamiar dzisiaj zgłosić do dowództwa prośbę o eksperyment nad 714 i 049.

- 714?

- Pierścień dający odporność na trucizny i dotyk doktora.

Drzwi windy otworzyły się. Ruszyliśmy do swoich gabinetów. Po drodze Riley opowiadała mi o 714, bardzo spodobał mi się jej pomysł z eksperymentem. I wpadłem na pewien głupi pomysł. W gabinecie, na biurku leżała czarna krótkofalówka, i list.

"Dzięki za pomoc Victor. Mam nadzieję, że maska nie sprawiła problemu. To taki mały prezent za pomoc. W razie kłopotów jestem na kanale 963. Widzimy się na obiedzie w stołówce. Dr. Bright."

"To naprawdę dziwny człowiek."

Prawie podskoczyłem na krześle.

"Dzierżawca?"

"Gratuluję dedukcji Victorze."

"Ale jak, jestem poza twoim zasięgiem."

"To prawda, że mogę wpływać na ludzi tylko w odległości kilku metrów, ale jeżeli się skupię jestem w stanie komunikować się z wami na spore odległości."

"W aktach nic o tym nie było"

"Oczywiście, że nie. Nigdy wcześniej nie odezwałem się do człowieka, w tej formie. Zwykle wystarczała sugestia. Jedynie Pan i doktor Bright sprawiacie takie problemy. Jednak Pan jest inny. Doktor Bright jest chroniony przez SCP-963, nie słyszy mnie gdy do niego mówię. Ale Pana nic nie chroni, więc czemu nie jest Pan podległy mojej woli? Czemu choć mogę z panem rozmawiać nie mogę na Pana wpływać? Tak wiele pytań, żadnych odpowiedzi."

"Zgłoszę to!"

"Chcę Pan skończyć jako obiekt do eksperymentów? Jako personel klasy D? Jako królik doświadczalny?" Chcę Pan..."

"Za dużo gadasz. Rozumiem, nie mogę tego zgłosić. Idź już sobie, skończ to połączenie, czy co ty tam robisz."

"Tak mnie traktujesz, a ja cię obudziłem na taką ciekawą rozmowę z dr. Scoot."

"To ty? Skąd ja znasz?"

"Miała mnie pilnować, ale Pan ją zastąpił."

"Czyli to z nią był Bright."

"Tak. Pozwoli Pan, że przedstawię swoją ofertę? W zamian za możliwość rozmowy z panem, otrzyma Pan dostęp do mojej wiedzy na temat personelu i obiektów. Jestem tu nie od dziś, wiem o wielu rzeczach, do których dostęp posiada tylko O5, a nawet o rzeczach, o których nawet rada nie wie! Więc?"

"Ale nie pomogę ci w ucieczce."

"Mam rozumieć to za tak"

"Zgadzam się na ten układ."

∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞

Skończenie zapytania o pozwolenie na eksperyment zajęło mi kilka godzin. Natychmiast zaniosłem je do administracji.

"To gdzie teraz Victorze?"

"Na obiad, umieram z głodu."

Zacząłem się już przyzwyczaić do tego głosiku w głowie. Okazał się bardzo pomocny w trakcie wypełniania dokumentów. Mimo to cały czas miałem wrażenie, że on coś knuje. Na szczęście nie może swobodnie czytać mi w głowie. Słyszy tylko te myśli, które skieruje bezpośrednio do niego. Dotarliśmy wreszcie do stołówki. Niemal wszystkie stoliki były zajęte.

"Spójrz w prawo"

Obróciłem głowę i zobaczyłem Bright'a, Agathe, Riley i Orisa. W bufecie nałożyłem sobie sałatki i schabowego, po czym ruszyłem do ich stolika.

- Część Victor. Gdzie się podziewałeś cały dzień?

- Pisałem zapytanie o pozwolenie na eksperyment.

- Uuu. Dużo ci zostało?

- Już oddałem do administracji.

- No to szybki jesteś, mam nadzieję, że nie zrobiłeś tego byle jak.

- Mam nadzieję, że wyszło dobrze, teraz wszystko zależy od dowództwa.

"A czyja to zasługa?"

"Wiem, przecież już podziękowałem."

- Macie jakieś plany na wieczór?

- Jack, odpuść sobie, impreza w ośrodku jest zabroniona.

- Nie miałem tego na myśli, dr. Right. Czy robicie coś dzisiaj?

Pierwszy odpowiedział Oris.

- Miałem w planach zaktualizować akta 1499.

Następna była Riley.

- Ja muszę dokończyć dokumenty do dyrektora.

- Agatha?

- Nie mam planów na dziś.

- Jak zwykle.- Ledwo uchylił się od ciosu notesem dr. Right.- A ty Vic.

- Chciałem dokończyć rozmowę z Doktorem.

- Z 049? Mogę dołączyć? Od dawna próbuje udowodnić, że z SCP można się dogadać.

- Poprostu nie chcesz spędzić kolejnego wieczoru sam na sam z kotem.

Jack zaczął uciekać z sali. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować już go nie było.

- On naprawdę zachowuje się jak dziecko... Więc, mogę dołączyć?

- Oczywiście. Muszę jeszcze skoczyć do gabinetu. Więc tak o 15 pod przechowalnią?

- Dobra, to do zobaczenia.

Agatha wstała, oddała talerz do kuchni i opuściła salę.

- To ja też będę się zbierać, mam sporo pisania przed sobą. Narazie Victor.

- Ja tak samo. Do widzenia panie doktorze.

Wszyscy się zmyli, a ja wróciłem do posiłku.

"Gratuluję Victorze, masz randkę."

"Aha, niezła randka, z tobą w głowie i Doktorem na przeciwko."

"Dobra, kończ już. Nie mogę się doczekać spotkania z Doktorem, nawet jeśli nie osobiście."

"Spokojnie, Doktor nie zając, nie ucieknie."

"...Nie śmieszne to było."

"Przepraszam. Lepiej już chodźmy."

∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞

A oto kolejny rozdział. Ma ktoś pomysł na to jak potoczy się dalej fabuła?

Czy Dzierżawca coś knuje?

Czemu dzieje się jak się dzieje(Say WHAAAT)?

Dr. Verse kończy raport

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro