Dzień 16 - CB-079-P3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Ciemność.
Powoli się do niej przyzwyczajam. Czuję się tutaj bezpiecznie, bez bólu, bez hałasu...
Powoli zacząłem odpływać w ciemności...

*Pic*

*Pic*

*Pic*

Durny budzik. Jeszcze pięć minut...

*Pic*
*Pic*
*Pic*

Nie, to nie budzik. To...
Znam ten dźwięk, ale co go wydaje? Nie pamiętam.

*Pic*
*Pic*
*Pic*

Boję się...
Boję się usłyszeć przeciągłe piknięcie. Tak jak...

*Pic*
*Pic*
*Pic*

...Tak jak gdy dziadek...

Pod napływem nieprzyjemnych wspomnień otworzyłem oczy. Najpierw oślepiło mnie jasne światło, które spowodowało silny ból głowy. Dopiero po chwili przyzwyczaiłem się do oświetlenia.

- Weź mnie tak nie strasz stary. Prawie zawału dostałem.

Powoli odwróciłem głowę. Na krześle obok łóżka siedział Jack w czarnym mundurze MTF. Znów byłem w skrzydle szpitalnym.

- Co się...?

Mój głos był niewyraźny. Jak mi się chciało pić! Jack bez słowa podał mi szklankę zimnej wody. Kiedy już wypiłem powoli się odezwał.

- Adams podciął cię i rozbiłeś sobie głowę. Boli cię coś? Albo kręci ci się w głowie?

- Nie, już nie. Długo byłem nieprzytomny?

- Jest 15.30.

- Całe szczęście...

- Przespałeś półtora dnia.

- Ile?!

- A co byłeś gdzieś umówiony? Jak tak, to powiedz czy ładna.

- Ten cały Anders chciał się ze mną spotkać.

Uśmiech na chwilę został zastąpiony przez grymas obrzydzenia.

- Wyśle kogoś do niego w sprawie spotkania. Ale nie ma tego złego. Administrator chyba cię lubi. Wszystko o ci prosiłeś zostało załatwione. Meble dla Varony wybierały Agatha i Riley, wiec chyba się jej spodobają. Nawet łóżko dla Doktorka załatwili.

- A Adams?

Jack lekko się skrzywił i pokrecił znacząco głową. Szpieg nie żyje...

- Przeszukaliśmy jego mieszkanie. W wentylacji był ukryty przekaźnik zmontowany z starego DVD, laptopa, i stereo. Staruch nie umiałby tego zrobić. Na pewno nie był sam.

- Po za tym wiedział o twojej karcie... Znaczy...

- Spokojnie.- Wyciągnął z kieszeni niewielkie czarne pudełko.- Zakłócacz. Możesz mówić swobodnie, kamery i podsłuchy nie działają w promieniu 10 metrów. Nikt nie wie, że ty wiesz.

- Oprócz Alexa.

- On jest po naszej stronie. Nie wyda cię. Nie wisi nad tobą groźba preparatu amnezyjnego. Hahaha. Może pójdziemy do stołówki?

- Lekarze mnie puszczą?

- Pewnie. Raczej nic ci nie będzie. Ja pójdę odebrać 3007 z depozytu, a ty zajmij się nią.

Wskazał na łóżko za sobą. Pod kocem ktoś leżał, ale widać było tylko długie, czarne włosy.

- Ta dziewczyna naprawdę cię lubi. Nie opuściła cię nawet na chwilę. Nawet jak chcieli ją wynieść. Zaraz wracam.

Wstał i wyszedł z pomieszczenia. Odpiąłem od siebie aparaturę. Ciche pikanie przerodziło się w najstraszniejszy dźwięk na świecie. Dźwięk oznaczający czyjąś śmierć. Varona wychyliły się spod białego koca. Gdy mnie zobaczyła uśmiech rozpromienił jej twarz.

- Nic panu nie jest!

- Wszystko w porządku. Ale miałaś chyba mówić do mnie po imieniu.

- P-p-przepraszam...

- Chodź, nie wiem jak ty, ale jestem głodny.

- Dobrze.

Razem podeszliśmy do drzwi. Tuż za nimi stał Jack, z dwiema kaburami.

- Chodźcie gołąbeczki. Wszystko załatwione. Masz się spotkać z Andersem około osiemnastej.

- Dzięki, szybko poszło. Idziemy do stołówki?

- Pewnie.

Coś zwróciło moją uwagę. Cisza.

"Dzierżawco?"

Nic...

- A wiesz może co się stało z Dzierżawcą?

- Z tego co wiem dobrze dogaduje się z swoim nowym doktorem. Tylko już dwa razy ściągnął ochronę, bo ten chciał wejść do środka.

- Doktorze Bright! Doktorze Verse!

W naszą stronę korytarzem biegł Alex. W rękach trzymał karabin, a na plecach podskakiwała mu strzelba.

- Ach! Porucznik Smith! Idzie Pan na obiad?

- Ktoś nas atakuje. Od środka.

- Że co?!

Jack sięgnął do krótkofalówki.

- To nic nie da. Zablokowali całą sieć.

- Cholera! Vic, zabieraj dziewczynę i się ewakuuj!

- Windy są zablokowane. Zresztą oni nie mają zezwolenia na opuszczenie budynku. Jeśli spróbują wyjść MTF potraktuje ich tak jak każdego innego.

W tym całym zamieszaniu nawet nie wiem kiedy Varona złapała się mojego rękawa.

- Windy zablokowane? Ale to może zrobić tylko... 079. A jego dostęp jest zablokowany. Ktoś musiał... Atak od środka...

- Ściągne twoich ludzi. Gdzie powinni teraz być?

- Gdzieś w administracji, składają raport.

- Victor, idź po nich. Powiedz, że jesteśmy w drodze do przechowalni 079.

- Dobra, jak ich rozpoznam?

- Znajdź Grangana. To wysoki młody blondyn, trochę podobny do Alexa, z karabinem i w płaszczu.

- A jeżeli będzie w mundurze?

- Nie nosi munduru. Wie że obiekty i tak by go od razu zabiły. Jeśli nie będziesz mógł go znaleźć pytaj się o "Fartowną paczkę".

- Ok. Czekaj Jack. Weź ich.

Wyciągnąłem w jego stronę 3007.

- Hahaha. Wybacz, oni niespecjalnie zgadzają się z moim szacunkiem dla życia. Ty zrobisz z nich lepszy użytek.

"Victor! Coś się dzieje".

"Dzierżawca? To atak. Idę do strefy administracyjnej".

"Ktoś wypuścił obiekty"!

"Jakie"?

"Wszystkie! Might zamknął przechowalnie od środka. Teraz czekamy aż sytuacja się wyjaśni. Mamy tu też dwóch MTF i jednego D".

Nagle w ośrodku rozbrzmiał głos.

- Uwaga! Połowa SCP wydostała się z przechowalni. Proszę się niezwłocznie ewakuować!

- Szlag. Pośpieszcie się. My już idziemy.

W głośnikach ponownie zaszumiało.

- Bright! Jeżeli mnie słyszysz, mamy problem. Rozporządzenie O5. Kod CB-079-P3! Zobaczymy się na miejscu.

Jeszcze nigdy nie widziałem takiej powagi na twarzy naukowca.

- To Grangan... Uch. Victor, idźcie już.

Alex złapał go za rękę i zatrzymał.

- Jack... to rozkaz z góry. Nawet ty nie unikniesz konsekwencji...

- Czekajcie, o co chodzi?

- Każdy członek personelu z poziomem trzecim lub wyższym, zdolny do korzystania z broni ma obowiązek udać się do wyznaczonej strefy.

- Mam to gdzieś. Vic... Idź już. Chodź Alex.

Odeszli w kierunku przejścia.

- Ymm. V-victor...

Spojrzałem na stojącą obok dziewczynę. Była przerażona...

- Chodźmy. Raczej nie ma sensu szukać drużyny Jacka, ale...

Stanąłem jak wryty. Kiedy tu trafiłem myślałem, że mam szczęście. Teraz nie wierze w mojego pecha. Ale... nie mogę się tak bać. Pracuje w Fundacji SCP do cholery. To się tak nie skończy...

∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞

Witajcie moi drodzy. Dawno się nie widzieliśmy. Przepraszam że tak krótko. Postaram się wrzucić coś dłuższego. Będzie też ciekawiej, a na razie...

Dr. Verse kończy raport

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro