Dzień 31 - Dzień pełen przygód

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Opuściłem swój pokój wcześnie rano i czym prędzej popędziłem do przechowalni Doktora. Strażnicy tylko sprawdzili kto tak hałasuje w korytarzu i wrócili do siebie. Gdy już znalazłem się przed drzwiami wewnętrznej przechowalni lekko zwolniłem.

"Dlaczego tak pędziłeś?"

"Patrzcie kogo to diabli przywiali! Ty nawet nie wiesz co cię ominęło!"

"Wiem, ten cały Mozart non-stop gubi się, i trafia pod moją przechowywanie. To jest chyba związane z moim przyciąganiem. Na szczęście ma dość zdrowego rozsądku, by zawrócić ilekroć widzi plakietkę przy wejściu."

"I tylko tyle? Nie skomentujesz tego, co zaszło w żaden sposób?"

"Czego? Mówiłem ci, że jesteś kretynem, skoro nie wiedziałeś, że ona coś do ciebie czuję. Co do orientacji Mozarta... cóż, tego się nie spodziewałem, ale to jego sprawa. Victorze, od dwóch minut stoisz w miejscu. Rusz się wreszcie, bo strażnicy pomyślą, że się zawiesiłeś."

Miał rację. Ponownie dałem mu się zagadać w dość dziwnym położeniu. Ciekaw jestem jak ja bym zareagował widząc kogoś kto z nim rozmawia. Przesunąłem kartą przez czytnik i wszedłem do środka. Jedyną zmianą w pomieszczeniu był brak walających się wszędzie stert papierów. Przechowalnia Doktora ponownie wyglądała schludnie i czysto, a w powietrzu unosił się lekki zapach środków dezynfekujących. 049 siedział odwrócony plecami do wejścia, gniotąc w ręku papierową kulkę.

- Witam Doktorze. Jak samopoczucie?

Lekarz plagi odwrócił się przez ramię.

- Witaj Victorze. Odpowiednią odpowiedzią byłoby zapewne, czuję się dobrze, dziękuję za troskę, choć była ona zbędna. Obawiam się jednak, że mój projekt stanął w miejscu.

- Aż tak źle?

Usiadłem na jednym z stojących w kącie krzeseł.

- Niestety tak. Jak dotąd nie udało mi się wytworzyć w obiektach testowych nawet częściowej odporności na Plagę. Gdybym rozpoczął leczenie lekiem w tej formie, mógłbym pogorszyć sytuację.

- Nie martw się, jestem pewien że dasz radę. Ale mam pytanie.

- Jeżeli jestem w stanie na nie odpowiedzieć, z przyjemnością to zrobię.

- Mówiłeś że chcesz wytworzyć w ludziach odporność. Czy chodzi ci o taką jak moja?

- Mniej więcej... tak.

"Znowu coś kombinujesz? Nie możesz cieszyć się chwilą spokoju?"

- Czy w takim razie moja... krew by pomogła?- Zapytałem, czując się słabo na samą myśl, o znajdującej się w moich żyłach, lepkiej substancji.- Wiesz, mógłbyś wyekstraktować z niej to, co mnie chroni, i wykorzystać to w leku.

- Nie jestem pewien, czy to by zadziałało, ale warto spróbować.- W głosie Doktora rozbrzmiała ekscytacja na myśl o ukończeniu projektu. Ton profesjonalisty, szczęśliwego z wykonywanej przez siebie pracy. 049 wyjął ze swojej torby dużą, srebrną strzykawkę.

"Cóż, przynajmniej nie będę widzieć krwi..."

"No no no, jestem pod wrażeniem. Większość już by uciekała na widok takiej strzykawy!"

"Siedź. Cicho."

Starając się ignorować cichy głos w głowie, mówiący żeby zrobić jak radził Dzierżawca, podwinąłem rękaw. Ukłucie było przeciw proporcjonalne do rozmiarów igły.

- To może chwilę potrwać.

- Spokojnie, i tak nie mam na dzisiaj żadnych planów.

Na przekór moim słowom krótkofalówka, przypiętą do paska, wraz z bronią, zatrzeszczała.

- Halo? Victor?

- Jestem. O co chodzi Alex?

- Za jakieś pół godziny ma lądować pewien problematyczny obiekt. Mógłbyś przyjść na lądowisko?

- Za pół godziny? Pewnie, przyjdę jak tylko skończę z Doktorem.

- Okej, to ja już nie przeszkadzam.

Kolejne pięć minut spędziłem patrząc na ścianę i starając się nie myśleć o Gigantycznej strzykawie! Kiedy Doktor zdobył już wystarczającą ilość krwi założył mi bandaż.

- Mam nadzieję, że dzięki temu będę w stanie udoskonalić mój lek i całkowicie wyleczyć ludzkość z Plagi.

- Cieszę się że mogłem pomóc. Chętnie zostałbym dłużej, ale nie powinienem kazać Alexowi czekać. Do zobaczenia, spróbuję jeszcze dzisiaj wpaść.

- Do zobaczenia...

Opuściłem przechowalnie i zatopionego w myślach Doktora. Leniwym krokiem ruszyłem w kierunku windy.

"Naprawdę myślisz, że dzięki temu uda mu się wyleczyć ludzkość?"

"Mam taką nadzieję. To mi wystarcza. Ale cieszyłbym się gdyby ludzkość została ocalona dzięki mnie."

"Chyba dzięki twojej krwi."

"Na jedno wychodzi."

"A co masz zamiar zrobić z faktem, że Varona wyznała ci miłość?"

"Nie wiem"

"Jak to nie wiesz? Tylko tyle masz mi do powiedzenia?"

"Skąd niby mam wiedzieć jak na to zareagować? Przed rozpoczęciem pracy tutaj nigdy żadna dziewczyna nie wyznała mi miłości! Na palcach jednej ręki można by zliczyć dziewczyny z którymi rozmawiałem przez ostatni rok!"

"Masz na myśli nie licząc Riley i Agathy?"

"...Licząc z nimi."

"Ech, jesteś żałosny."

"Nie chcę żeby pouczała mnie maska która nigdy nie rozmawiała z nikim poza mną!"

Dalsza droga ku powierzchni upłynęła nam w ciszy. Wiem, że jakoś powinienem odpowiedzieć Varonie... ale co ja miałbym jej niby powiedzieć?

Gdy tylko minąłem szklane drzwi recepcji przywitały mnie ciepłe promienie słońca, i przyjemny letni wiatr. Nie ma sensu się spieszyć.

"Nadal mam trochę czasu, a grzechem by było nie skorzystać z takiej pogody."

Oparłem się o barierkę u szczytu schodów, patrząc na samotną chmurę, leniwie przepływającą po niebie.

"Wredny jesteś. Też bym chciał się wydostać z tego przeklętego miejsca, zaznać odrobinę upragnionej wolności, poczuć wiatr we włosach, słońce na twarzy!"

"Nie posiadasz żadnej z tych części ciała."

"Myślisz że nie wiem? Że właśnie ją nie wiem? Całe dekady leżę w tej zakichanej gablocie, czekając na sposobność, a kiedy już nadarza się okazja przychodzi jakiś kretyn z karabinem i ją zabija. Jedyną moją rozrywką jest gadanie z tobą!"

Z jednej strony nie sposób było odmówić mu racji, ale z drugiej... mimo Wilnie spojrzałem na rękę, którą kilka dni wcześniej nadal miałem owiniętą bandażem. Dzierżawca jest keterem nie bez powodu.

Szybkim ruchem odbiłem się od barierki i zacząłem schodzić po schodach.

"Ale gdyby ciebie tutaj nie było moja drużyna straciłaby niezastąpionego konsultanta."

"Jak ty człowieku możesz mieć w sobie tyle pozytywnej energii? Niech ci będzie. A teraz bierzemy się za to zadanie od Alexa."

Blondyna wypatrzyłem już z daleka. Siedział na pierwszym stopniu schodów prowadzących na platforme lądowiska, zajęty czyszczeniem hełmu, będącego na podstawowym wyposażeniu MTF. Zauważył mnie dopiero gdy się zbliżyłem.

- Świetnie że już jesteś. Helikopter z obiektem powinien zaraz tutaj być.

- Mówiłeś że on jest "problematyczny", w jakim sensie?

- A, to nic takiego. Chciałem poprostu wyciągnąć cię na trochę na powietrze. Siedzenie tam na dole jest niezdrowe.

- To... w takim razie jaki obiekt tu leci?

- Plastelinowy mrugacz. Przez Bright'a ochrzczony mianem Plastusia.

- Żartujesz?

- Skąd. Nie mamy tu miejsca na żarty. Może i wydaje się to śmieszne, ale jest równie groźny co 173. Początkowo był Euclidem, ale ostatecznie skończył jako Keter. Od miesiąca przenoszą go z ośrodka do ośrodka. Nikt nie wie po co, ale ja mam swoje podejrzenia.

- Słucham uważnie.- Mimo że sama myśl o groźnym potworze, zrobionym z plasteliny wywoływała na mojej twarzy szeroki uśmiech, i nie inaczej było z Alexem, który ostatkiem sił zachowywał powagę, chciałem wykonać swoje obowiązki zgodnie z procedurami.

- W jego obstawie jest ktoś, kto ma za zadanie sprawdzenie wewnętrznej sytuacji agencji i zdanie raportu radzie.

- Nie wiem, czy to byłoby możliwe, ale kto wie.

Nim zdążyłem powiedzieć coś jeszcze cisze przerwał odległy hałas, wydawany przez śmigła helikoptera. Zza góry wyleciała czarna machina, niosąca pod sobą zawieszony na kilku linach kontener. Już po chwili kontener leżał bezpiecznie na drodze, a helikopter osiadł na platformie. Wysiadło z niego dwóch mięśniaków w białych kombinezonach i mężczyzna w czarnej marynarce. Ten ostatni wyraźnie wyróżniał się na tle towarzyszy, nie tylko strojem, ale też nienaganną fryzurą. Cała trójka skierowała się w naszą stronę. Mężczyźni w bieli bez słowa zabrali się za otwieranie kontenera, podczas gdy ostatni zatrzymał się przed nami powiewając na wietrze swoimi platynowymi lokami.

- Profesor Nemezis Axolotl Darkness, miło mi panów poznać.- Maniery mężczyzny były równie nienaganne, co jego wygląd. Ukłonił się nisko, z przyjaznym uśmiechem na ustach.- Przepraszam, jeżeli moje zachowanie wyda się panom dziwne, ale ostatnie kilka lat nie miałem przyjemności wyjścia na powierzchnię.

- Ja jestem doktor Victor Verse, a to porucznik Alex Smith. Nam również miło Pana poznać.

- Cudnie. Jak rozumiem przechowalnia dla obiektu jest już gotowa, tak?

- Oczywiście.- Alex szybko odpowiedział na pytanie mężczyzny.- Zgodnie ze wszystkimi wytycznymi. W pomieszczeniu nie ma żadnych kanałów wentylacyjnych, za to umieszczono tam dwie kamery, oraz wyznaczono listę strażników, z których ma pan wybrać nadzorce dla Plas- to znaczy dla obiektu.

- Świetnie! Hans! Klaus! Skończyliście?

- Tak, Panie Darkness.- Mężczyźni odpowiedzieli chórem, wyjeżdżając z kontenera niewielkim wózkiem przemysłowym, na który załadowali metrowej wysokości metalową skrzynię.

- Proszę za mną.

Podążyliśmy za Alexem wzdłuż drogi i dalej, mijając schody prowadzące do recepcji. Za potężną stalową bramą znajdował się cały garnizon MTF. Pod ścianami tunelu stały czarne Jeepy wokół których kręcili się mechanicy kontrolujący stan pojazdów. Dalej kilkunastu uzbrojonych żołnierzy panowało torby do samochodów, najwyraźniej szykując się do wyjazdu. Na drugim końcu tunelu znajdowała się winda towarowa. Licząc na oko zmieściłyby się na niej nawet dwa kontenery. Korzystając z chwili czasu uważniej przejrzałem się Darknessowi. Jasne włosy i delikatne rysy twarzy nadawały mu dziewczeńcego wyglądu. I prawdę mówiąc prędzej można by go nazwać ładnym, niż przystojnym. Spotkałem już kiedyś kogoś podobnego. Jeszcze na studiach miałem w klasie pewną dziewczynę która samym swoim pojawieniem poprawiała wszystkim nastrój. Tacy ludzie zwykle wydają się być grzecznym aniołkami i często wykorzystują to mylne wrażenie. Tak więc pomimo aury zaufania jaką wokół siebie roztaczał starałem się mieć na baczności. Opuściliśmy windę i ruszyliśmy w głąb ośrodka. Wcześniej nie miałem okazji korzystać z tej windy, prowadzącej wprost do strefy lekkiego nadzoru. Nie udało nam się jednak zajść daleko, kiedy z głośników rozbrzmiał komunikat.

- Uwaga! Kod pomarańczowy! Naukowcy powinni jak najszybciej udać się do najbliższego pomieszczenia, zabezpieczonego trzecim lub wyższym poziomem dostępu! Dowódcy oddziałów MTF natychmiast powinni zgłosić się do centrum monitoringu!

- Alex, zabierz profesora do przechowalni. Ja pójdę zobaczyć co się stało.

- Tak jest!- Blondyn zasalutował prawą ręką, jednocześnie lewą sięgając po broń.

Kod pomarańczowy oznaczał ucieczkę personelu klasy D, ale mobilizacja wszystkich oddziałów mogła oznaczać, że zamieszany jest w to jakiś SCP. Na szczęście ta część strefy, do której właśnie zmierzaliśmy znajduje się daleko od cel.

"Dzierzawco?"

"Jestem, prowadzić cię?"

"Nie, dam radę. Wiesz może co się dzieje?"

"Nie za bardzo. Nikt w okolicy, teraz w lewo, nie wie co się stało. Mogę włamać się do umysłu kogoś z centrum, ale to, w prawo, trochę zajmie."

"Nie trzeba. Będę tam szybciej, niż zdążysz- Zajęty rozmową z Dzierżawcą nie zauważyłem małej postaci wybiegającej z bocznego przejścia i na nią wpadłem.

"Hahaha ona naprawdę na ciebie leci!"

"To już dawno przestało być śmieszne!"

Szybko podniosłem się z ziemi i pomogłem wstać Varonie.

- Co tutaj robisz?

- Szukałam cię. Usłyszałam komunikat, i się martwiłam. Nie było cię ani u ciebie w pokoju, ani w stołówce, więc zaczęłam skakać po różnych miejscach i...- Dziewczyna zamarła w pół słowa, analizując to co powiedziała. Jej twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora.- Znaczy, nie byłam w twoim pokoju, j-ja tylko zapukałam, nikt nie odpowiadał, więc uznałam że cię tam nie ma...

- Spokojnie. Nie musisz się tym martwić. Mam do ciebie prośbę, wiesz gdzie jest centrum monitoringu?- Varona pokręciła lekko głową.- A mogłabyś mnie przenieść na stołówkę?

- Pewnie!- Twarz czarnowłosej rozjaśnił szeroki uśmiech.

Już po chwili na ścianie pojawił się wyraźny czarny portal. Przyłożyłem przez niego nogę, gotowy na spotkanie z płytkami, pokrywającymi podłogę. Nie zawiodłem się. Zaledwie kilka sekund później leżałem jak długi na ziemi, patrząc z zazdrością jak Varona z gracją ląduje po tej stronie.

"Naucz się w końcu przechodzić przez portal!"

"To nie takie proste! Trochę przypomina to takie dziwne uczucie kiedy wchodzisz po schodach, i jesteś pewien, że tam powinien być jeszcze jeden stopień, ale twoja stopa natrafia na pustkę. Tylko że silniejsze!"

"Hahaha nawet mi o tym nie przypominaj, kiedyś tak wyrżnąłem, że na podłodze zostały ślady zębów! Hahaha!"

"Znaczy kiedy kontrolowałeś czyjeś ciało?"

"Ja... tak, chyba tak..."

Zatrzymałem się tuż przed wejściem do pomieszczenia i spojrzałem na Varone.

- Zaczekaj tutaj, dobrze?

- Dobrze.

Wszedłem do środka. Ścianę na przeciwko drzwi zajmował wielki ekran, a przed nim przy kilkunastu stanowiskach siedzieli strażnicy. Na ekranie wyświetlany był teraz film, na którym mężczyzna w pomarańczowym uniformie atakuje od tyłu ochroniarza, powala go, zabiera jego broń i ucieka.

- Doktorze Verse! Cieszę się że już pan jest.- Stojący przy jednym ze stanowisk dyrektor Mayers machnął w moją stronę ręką, żebym podszedł.- Mamy problem, jeden z członków personelu klasy D zdołał się jakimś sposobem wydostać z swojej przechowalni.

- Może to sprawka 079?

Do rozmowy dołączył się wysoki, barczysty mężczyzna w mundurze MTF i twarzą poprzecinaną bliznami.

- Wykluczone, SCP-079 nie miał w tamtym momencie dostępu do systemu. Podpieliśmy go dopiero przed chwilą, żeby pomógł nam kontrolować trasę zbiega.

- Jakieś sukcesy?

- Udało mu się przypadkiem rozbroić D-5721.

- Niby jak?

- Odcinając mu drogę ucieczki użył mechanizmu pneumatycznego, błyskawicznie zatrzaskującego drzwi. Tym sposobem... przyskrzynił karabin, jednocześnie uszkadzając lufę.

- To po co wszystkich tu wezwaliście? Wyślij cię tam jeden oddział i po sprawie.

Po czole dyrektora spłynęła kropla potu. Najwyraźniej nie czuł się zbyt komfortowo, rozmawiając z żołnierzem.

- To nie takie proste agencie Brokoli. Cel zatrzymał się w miejscu, do którego nie sięgają kamery. No i nadal nie wiemy, jak wydostał się z celi.

Ekran podzielił się. Jedną część zajmował obraz korytarza, skręcającego w prawo i z drzwiami po lewej stronie. Na drugiej połowie ukazał się inny korytarz, biegnący od lewej do prawej, kończący się zamkniętymi drzwiami. Ochroniarz obsługujący monitor wskazał na lewą część.

- On jest gdzieś w tej odnodzę. Pewnie czeka na windę. Nie wie raczej, że w korytarzu jest kamera, ani razu się tam nie wychylił.

- Potwierdzam.- Z głośnika dobiegł nas głos komputera.- Cel pozostaje w ukryciu. Wszystkie przechowalnie w promieniu dziesięciu węzłów od jego obecnej pozycji zostały przeze mnie zablokowane. Wyjątek stanowią przejścia które na bieżąco otwieram dla wyznaczonego przez Pana Mayers'a oddziału.

- Właśnie. Dziękuję że mi przypomniałeś. Połącz mnie z dowódcą tego oddziału.

Głośnik przez chwilę zatrzeszczał, a potem ponownie usłyszeliśmy w nim głos komputera.

- Pan Mayers żąda raportu.

- Znajdujemy się zaledwie jeden węzeł od tego D. Za chwilę wchodzimy. 079, otwórz drzwi.

Na monitorze widać było niewielki obiekt wpadający na korytarz, a potem przez kilka sekund biel. Granat błyskowy. Gdy obraz wrócił do normy na ekranie widać było pięciu ochroniarzy, rozkładających się wokół.

- Celu tutaj nie ma.

- Jak? Nie mógł tak po prostu zniknąć!

- Na ścianie jest czarna gęsta maź.

- 106?

- Zapewne. Uznać cel za zneutralizowany?

- Mógłbym sprawdzić, czy Łazarz go zabił.

W pomieszczeniu zapanowała cisza.

"Tobie się naprawdę nudzi..."

- Cóż, jest pan chyba jedyną osobą zdolną tego dokonać. Daje Panu wolną rękę doktorze.

Ignorując podejrzenie kryjace się w wzroku Brokoliego wyszedłem na korytarz. Z miejsca powitało mnie radosne spojrzenie Varony.

-Wiesz może gdzie są gdzie są windy do piwnicy?

- Tak, chcesz żebym cię tam przeniosła?

- Tylko otwórz portal, dalej poradzę sobie sam. A i lepiej wróć do siebie.

"To... było zimne."

"Potrzebuje czasu, nie wiem co mam jej powiedzieć."

"Lepiej myśl szybko, albo będzie nas trzeba wykopywać spod gruzów."

Jeden upadek i kilka chwil śmiechu ze strony Dzierżawcy już stałem przed portalem Łazarza. Czuć od niego było zgnilizną, tak, że aż oczy piekły. To zaboli... Już byłem gotowy zatopić się w tej cuchnącej otchłani, kiedy ktoś złapał mnie za rękę. Odwróciłem sie do czerwonej jak burak Varony, która szybko cofnęła swoją dłoń.

- Spróbuj przeskoczyć... tak jest... łatwiej.

"Co o tym myślisz?"

"Że ona zna się na tym znacznie lepiej od ciebie lebiego. Posłuchaj jej."

Wziąłem głęboki oddech i nie wypuszczając cennego, w miarę czystego, powietrza biegiem ruszyłem w stronę portalu. Gdy byłem już blisko lekko podskoczyłem, licząc, że nie uderze głową w ścianę. Przed moimi oczami ukazała się studnia, osmiokątne pomieszczenie, z którego jeden tunel prowadził spowrotem do ośrodka, a pozostałe siedem... wolę o tym nie myśleć. Szarpnąłem lekko ciałem, tak by spadać pionowo na nogi. W chwili kiedy moje stopy zetknęły się z podłożem poczułem się jakbym zwyciężył na olimpiadzie. Moja radość prysła jednak jak bańka mydlana, kiedy grunt zaczął mi uciekać spod stóp. Koniec końców i tak skończyłem na ziemi.

"Ok, rada Varony jak najbardziej na tak... ale chyba zapomniałeś o szlamie pokrywającymi wszystko tutaj."

"Przysięgam, że następnym razem jak cię dorwę... dorysuje ci wąsy!"

"Zemsta Ala Victor. Już się boję. Gdybym miał kolana, to by mi się trzęsły. Następnym razem poproś Bright'a o jakiś pomysł."

Wstałem, stając twarzą w twarz z gospodarzem tego miejsca.

- Cześć Staruszku, nie widziałeś tutaj może faceta w pomarańczowym stroju?

Nie spodziewałem się odpowiedzi, a nawet zbytniej reakcji, a jednak Łazarz obrucił się, wskazując ręką jeden z korytarzy. Zaledwie metr od wejścia do wąskiego tunelu stał mężczyzna, że strachem patrząc to na nas, to na coś za nim. To znaczy mam nadzieję że to był mężczyzna, bo jedyne co widać było w ciemnym korytarzu, to gwałtowne ruchy głowy.

- Ehem. Witam, Nazywam się Victor Verse. Czy to pan uciekł z celi i ogłuszył jednego z strażników?

- T-ty jesteś z-z nimi, t-tak?

- Jeżeli ma pan na myśli MTF, to tak. Radzę panu podejść tutaj. Nie mógłby pan chyba zrobić nic głupszego, niż wejście tam głębiej.

- Nie podejde do tego... czegoś!

Spojrzałem na Łazarza. Faktycznie, nie wyglądał zachęcająco.

"Radiowa twarz. Co z nim zrobisz. Może pogrozisz mu bronią?"

"Nie chcę grozić niewinnemu człowiekowi.

"To nie gróź. Ale jemu możesz, przecież klasa D to przestępcy, najgorsi z najgorszych."

"Może i tak, ale..."

"Ech, ty i twoje ale. Zapytaj się go za co siedzi."

- Za co cię zamknęli?

- Słucham?

- Dlaczego tu trafiłeś. Do ośrodka. Jesteś członkiem klasy D, najgorszych z najgorszych. Często przestępców z dożywotnim wyrokiem. Więc pytam Kim jesteś i za co tu trafiłeś?

- Nazywam się Abraham Colins, komendant policji w Redwood, w stanie Waszyngton. Nie wiem co tutaj robię. Dostałem zgloszenie do jakichś dzieciaków w lesie, gdy dotarłem na miejsce była tam banda uzbrojonych żołnierzy. Potem dostałem w głowę, a kiedy się obudziłem byłem już w celi.

"Albo jestem słabym wariografem, albo mówi prawdę."

"Jesteś pewien?"

"Jak tego, że Right się farbuje."

"Co?"

"Nieważne. On mówi prawdę."

"To co tu robi."

Jeżeli mężczyzna naprawdę nie popełnił żadnej zbrodni... dlaczego tu trafił? Przecież MTF w takich sytuacjach korzysta z preparatów amnezyjnych...

"List?"

"Co?"

"Nie zamyślaj się tak. Tuż przed twarzą przeleciała ci koperta."

Rzeczywiście na ziemi tuż przede mną leżała duża czarna koperta, z tłustym, czarnym V. Podnioslem ją ostrożnie, cały czas mając na oku Abrahama. W kopercie znajdowała się pisana odręcznie wiadomość.

"Czy to jakieś hieroglify, lub zapomniane azteckie pismo?"

"Nie. To charakter pisma mojego dziadka... dobrze że normalnie nie pisze ręcznie, bo nikt by się nie doczytał."

~ Masz przed sobą ciekawą zagwozdkę. Oto twoje opcje. Możesz namówić go, żeby szedł z tobą do wyjścia, gdzie zajmie się nim ochrona. Możesz zostawić go tutaj, na pastwę Łazarza. No i wreszcie możesz powiedzieć Łazarzowi, żeby wyniósł go stąd, a dalej Zajmie się nim 055. Jednak ostatnia opcja jest na twoją odpowiedzialność. Jeżeli jakimś sposobem przypomni sobie o fundacji ty za to odpowiesz.

O5-2~

To be continued
*


*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*

Żart😂

"Ostatnie zdanie brzmi groźnie. Ja bym go zostawił."

"Tu umrze, w fundacji skończy w najlepszym razie jako karma dla Gada."

- Łazarzu, czy mógłbyś go wyprowadzić z ośrodka. Na prośbę O5.

Uśmiech Staruszka poszerzył się w odpychający sposób, i już chyba wiedziałem, jaka była cena za te przysługę. Pierdzielony sadysta dostanie pewnie za to kilku gości z klasy D...

- Abrahamie, jeżeli z nim pójdziesz, będziesz mógł wrócić do domu.

- Bez jaj! Mam zaufać temu potworowi?

- Możesz też wrócić do celi, nie polecam, lub zostać tutaj, szczególnie nie polecam.

Zakręciło mi się w głowie, jakbym miał zaraz zemdleć.

"Te opary źle na mnie działają."

"To nie od zgnilizny. Cały wymiar się właśnie przekształcił."

Łazarz ruszył powoli w stronę Colinsa.

- N-nie zbliżaj się!

Mężczyzna postąpił kilka kroków w tył, i zniknął.

"Albo umarł, albo jest bezpieczny."

"Cytując Bright'a: Albo Umarł, albo zdechł."

"A w maskę chcesz?"

Łazarz wskazał na przejście znajdujące się za mną.

- Tam jest ośrodek?

Staruszek kiwnął głową na znak potwierdzenia. Nauczony doświadczeniem wiedziałem mniej więcej, w którym miejscu znajduje się portal, który prowadzi na wiszący ponad przechowalnią. Odbiłem się w (chyba) odpowiednim momencie licząc na to, że nie spotkam się już z podłogą. Ciemność korytarza ustąpiła miejsca półmrokowi placówki. Udało mi się wylądować na nogach i nie zaliczyć gleby. Sukces!

Kilka metrów przede mną stał dyrektor w obstawie kilku ochroniarzy.

- I jak doktorze?

Przyjąłem neutralny wyraz twarzy, licząc, że nikt nie przejrzy mojego kłamstwa.

- Cel skręcił sobie kark lądując w studni. Przepraszam, że tyle to zajęło, ale Łazarz nie chciał mi pokazać wyjścia, a wolałem nie ryzykować na własną rękę.

- To zrozumiałe. Dziękuję doktorze Verse. Może pan odejść.

- Do widzenia, panie Mayer.

"Co chcesz teraz zrobić?"

"Przebrać się. Cały jestem w tym czarnym gównie."

"Wiele rzeczy w tym jest, ale TO, akurat do nich nie należy."

"I całe szczęście!"

***************************

Jezu, Boże, Ja.

3340 słów.

To prawie rekord!

To miały być dwa rozdziały, ale nie zauważyłem kiedy dotarłem do tego drugiego. Tak więc macie duży prezent.

Co sądzicie o Profesorze?

Stachura267 Przepraszam, że z twojego długiego opisu specjalnych czynności przechowawczych dla Plastusia napisałem tylko tyle.

Czy według was Victor dobrze zrobił biorąc na siebie ryzyko? A co stanie się z nim jeżeli coś się nie uda?

Koniecznie zobaczcie na zdjęcie w mediach, i sprawdźcie ile postaci stamtąd znacie. Nie wszystkie są z mojego opowiadania, część pochodzi z uniwersum SCP.

W kolejnym rozdziale napiszę kto tam dokładnie jest. Taki mały konkurs bez nagród.

I przypominam o poprzednim konkursie, który nadal trwa, co stanie się dnia 37?

Jak zwykle zachęcam też do komentowania i zostawiania teorii spiskowych.

Czy ja was nudzę?

Czy ktoś to jeszcze w ogóle czyta?

Pewnie część spośród was doczytała tylko do lini gwiazdek... Mam nadzieję że tak nie jest.

Równo 3500 słów!

Doktor Verse kończy raport

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro