Dzień 33 - Nigdy nie jesteś sam

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Po kilkunastu bezowocnych próbach przyłożenia przypiętej do mojego paska karty dostępu, do umieszczonego przy drzwiach czytnika, wreszcie udało mi się dostać do sali szpitalnej. W porównaniu do mojej poprzedniej wizyty wydawała się ona o wiele mniejsza. Głównym powodem były kotary, zaciągnięte pomiędzy łóżkami, oraz niekoniecznie stabilna sterta pudeł stojąca pod jedną z ścian.

"Ktoś tu ma problem z zachowaniem porządku..."

"Na pewno ma sporo na głowie w związku z przenosinami" - usprawiedliwiłem panujący w sali bałagan, chociaż sam nie byłem pewien czy w to wierzę. Ile czasu miał na uporządkowanie tych dokumentów? Z pewnością zbierały się w magazynie przez długi, długi czas. Sam czasem odkładałem część papierkowej pracy na później, ale żeby tak się zasypać robotą trzeba się już chyba starać.

Z głębi sali doszedł mnie niewyraźny dźwięk. Prawie na pewno był to głos poszukiwanego przeze mnie mężczyzny. Oczyściłem nieco gardło i odezwałem się.

- Berg, jesteś tutaj? - Ku mojemu zaskoczeniu głos niemal mi się załamał. Żeby dorosły facet miał pietra u lekarza? Jak to nazwać?

"Żałosne? Zwłaszcza, że sam jednym jesteś" - podpowiedział Dzierżawca.

"Bardzo dziękuję za wsparcie moralne." - rzuciłem w myślach.

- Victor? - Zza jednej z kurtyn wychylił się Berg w białym kitlu i rękawiczkach, trzymający w ręce zakrwawiony wacik. - Miło cię wiedzieć, tak rzadko przychodzisz tu o własnych siłach. Co cię sprowadza?

Przemilczałem lekki przytyk lekarza i poprawiłem chwyt na kartonowym pudle które niosłem. W powietrzu unosił się silniejszy niż zazwyczaj zapach środków odkażających, zwłaszcza przy zamkniętych drzwiach był on wręcz odurzający.

- Agatha prosiła, żeby to tutaj przynieść – odpowiedziałem, na wcześniej zadane przez Berga pytanie.

Wargi białowłosego medyka zacisnęły się, wstrzymując przekleństwo, po czym z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wskazał na stertę pod ścianą. Po jego szarych oczach i ciemnych worach widać było że żałuje nie robienia wszystkiego na bieżąco. Berg zdjął jedną z rękawic, wyjął z kieszeni haftowaną chustkę i przetarł twarz.

- Połóż to przy reszcie – powiedział i machnął niedbale ręką.

"Fiu fiu, ktoś tu ma zły humor. Ej, zapytaj kogo kroi!" - wykrzyczała w mojej głowie maska.

"Czasami zastanawiam się dlaczego z tobą rozmawiam" - zapytałem bardziej siebie niż jego.

"Bo prawie nie masz przyjaciół, a ja siedzę w twojej głowie."

"Eh..." - westchnąłem zrezygnowany. - "W sumie racja."

Odłożyłem karton pod ścianę, tak, żeby stanowił jak najmniejsze zagrożenie. Kątem oka zauważyłem że ktoś posegregował akta stojących tam pojemnikach alfabetycznie. Być może któraś z pielęgniarek zlitowała się nad doktorem i postanowiła mu pomóc? Wróciłem wzrokiem do Ernesta. W prawej ręce nadal trzymał zakrwawiony wacik.

- Berg, jeżeli mogę spytać, to skąd ta krew?

Mężczyzna spojrzał do środka odciętej kotarami sekcji i zamienił kilka szybkich zdań z znajdującą się tam osobą, po czym odwrócił się w moją stronę.

- Chodź zobaczyć. On nie ma nic przeciwko, a ja już od jakiegoś czasu chciałem was sobie przedstawić.

Powoli zbliżyłem się do kotary i lekko zajrzałem do środka. Na łóżku siedział niski brunet, wyglądający na grubo ponad pół wieku, odchylający głowę do tyłu, z przystawioną do nosa chusteczką. Ubrany był w szary, zakrwawiony golf i spodnie w podobnym odcieniu. Obok niego stała podobnego wzrostu, nieco młodsza kobieta w lekarskim kitlu. Biały materiał idealnie pasował do cery kobiety, jednocześnie kontrastując z jej kruczoczarnymi włosami. Na twarzy miała wypisaną troskę o mężczyznę, od którego nie odrywała wzro-

"JEZU CHRYSTE!!"

Gwałtownie cofnąłem się, przy czym noga zaplątała mi się w kurtynę i ległem jak długi na ziemi.

- Czyli to jest ten Victor Verse, o którym tyle słyszałam. - Kobieta minęła Berga i nachyliła się, podając mi rękę. - Anna Gerald, drugi poziom dostępu.

- Miło mi. - Przyjąłem pomoc kobiety, nie odwracając wzroku od jej twarzy. Duże okrągłe oczy, przyozdobione tęczówkami barwy lazurytu z całą pewnością przyciągały uwagę, ale tym co wywołało u mnie tak silną reakcję było coś innego. Pośrodku oczu tęczówki przyjmowały ciemniejszą barwę, przechodząc nawet w granat. Elementem który szokował był... brak źrenic.

- Wiem, że wyglądem różnie się nieco od innych kobiet, które miał pan okazję tutaj poznać, ale proszę się tak nie gapić, bo jeszcze mój mąż poczuje się zagrożony – powiedziała i zaśmiała się przy tym.

- A no właśnie, wracając do ciebie Gerald... - Berg spojrzał na mężczyznę pod kilkoma różnymi kątami. - Nos nie jest złamany, wszystko z tobą dobrze.

Anna, szybkim, wyćwiczonym ruchem odwróciła się i palnęła białowłosego w głowę.

- Dobrze? Ty niekompetentny lekarzyno z zabitej dechami dziury! On prawie się wykrwawił!

Mężczyzna odłożył chusteczkę i sprawdził, czy krew nadal mu leci z nosa.

- Kochanie, "On" tutaj siedzi, jest przytomny i może mówić za siebie.

- Widzisz? Twój mąż dobrze się czuje. Na tyle dobrze na ile może się czuć ktoś kto wpadł na drzwi. - Gerald skrzywił się i posłał Ernestowi pełne wyrzutu spojrzenie. Zazwyczaj sympatyczny lekarz wyraźnie chciał pozbyć się kobiety ze swojej sali.

- Dzięki za dyskrecję. Człowiek się na moment zagapi i będą mu to wypominać! – Brunet dotknął ostrożnie nosa badając jego stan.

"Chyba o nas zapomnieli. Dzierżawco, kto to jest?" - zapytałem mojego najlepszego źródła informacji.

"Doktor Gerald. Znany również jako SCP-666-J" – odpowiedziała maska.

"Aaa, ten Gerald! Inaczej go sobie wyobrażałem."

"Inaczej? – W mojej głowie rozbrzmiał przytłumiony chichot - Czyli jak?"

"Nie wiem, rajdowiec w skórzanej kurtce, czy coś w tym stylu. Jedyne co o nim wiedziałem, to żeby nie dopuszczać go do pojazdów." – Podczas mojej małej wymiany zdań z telepatycznym marudą trójka przy łóżku nadal prowadziła swoją dyskusję. Ernest bronił swojego tytułu, Gerald przekonywał żonę, że nic mu nie jest, a ona murem stała przy swoim.

"Jego "zdolność" to nie do końca coś co może kontrolować. Kiedy znajduje się w pobliżu pojazdu czuję nieodpartą pokusę żeby usiąść za kierownicą i jechać. Kiedy już się zatrzyma lub rozbije czuje się on jak gdyby był pasażerem lub oglądał film. Więc jeżeli o to chodzi twoja sytuacja jest dość komfortowa."

"Przez ciebie czuję się źle. Dziękuję!"

"Zawsze do usług." – Kolejna fala przytłumionego śmiechu na moment zagłuszyła to co kobieta mówiła do Berga, ale na szczęście jego odpowiedź usłyszałem już wyraźnie.

- Dobra, zapisze mu skierowanie na obserwację po przeniesieniu! Jesteś zadowolona Ann? Egh. Victorze, mógłbyś mi pomóc? Kartę Geralda mam gdzieś w gabinecie.

- E? Tak, jasne.

Ernest przeszedł przez sale klnąc pod nosem na dodatkową papierkową robotę. Otworzył drzwi, prowadzące do niewielkiego, zastawionego metalowymi szafkami gabinetu, z zawalonym papierami biurkiem pośrodku.

"To może chwilę zająć..."

Białowłosy podszedł do jednej z szaf i spod niej wyciągnął oblepioną pajęczyną teczkę.

- Dokładnie tam gdzie mi się kopnęła.

"Hahaha, słyszałem już teksty, że "to nie bałagan, to system", ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem." – Zignorowałem docinek Maski, szczerze zaskoczony tym, że doktor potrafi sie odnaleźć w tym bałaganie.

- Skoro wiedziałeś gdzie to jest, to po co ci była moja pomoc? - zapytałem zupełnie go nie rozumiejąc.

- Chciałem cię zapytać, co sądzisz o Geraldzie i Annie i przy okazji cię przed nią ostrzec. To naprawdę miła i troskliwa kobieta. Znaczy dla swojego męża, bo dla całej reszty... cóż, powiedzmy że lubi przeprowadzać sekcje. Na żywca.

- Próbujesz powiedzieć, że...?

- To chora psychicznie sadystka, uwielbia wszelkiego rodzaju rany, sińce, widok krwi, ugh. Współczuję każdemu kto zastał jej pacjentem. Ale z drugiej strony nie mogę zaprzeczyć że jest świetna w tym co robi.

- Skąd się znają? Nie, Czekaj. Bardziej mnie ciekawi co ona ma z oczami?

Dzierżawca po raz kolejny tego dnia parsknął śmiechem.

"A od kiedy tak lubisz plotkowanie?"

Oparłem się o ścianę, żeby nie zaburzyć "systemu". Berg nie miał takich oporów. Usiadł na biurku, zrzucając kilka teczek na podłogę. Westchnął krótko, zanim odpowiedział na moje pytanie.

- Nic. Złudzenie optyczne. Działa podobnie jak niebieskie oczy.

- Niewielka ilość barwnika w tylnych partiach tęczówki? Jak to się odnosi do źrenicy?

- Zakrzywienie światła na soczewce. To trochę tak, jakbyś palcem rozmazał kredkę. Czerń źrenicy pociemniała tęczówkę, jednocześnie się rozjaśniając. Gerald był tym zafascynowany, gdy się poznali. Przypomnij mi kiedyś żebym opowiedział ci o Shadow Falls. To miasteczko to magnes na wszystko co nienormalne. A teraz co o nich myślisz?

Przez chwilę stałem oparty o ścianę, zbierając myśli. Z krótkiej wymiany zdań której byłem świadkiem nie mogłem w pełni wyczytać tego jakimi osobami jest ta dwójka, pod okładką, jaką się otoczyli.

- Zgadzam się z tym co powiedziałeś o Annie. Wydaje się być naprawdę miłą i troskliwą kobietą i widać że Gerald wiele dla niej znaczy. On również wygląda na dobrą osobę. Ale nadal nie wiem o co w tym wszystkim chodzi.

- Miałeś szczęście jak tu trafiłeś. Jack cię polubił, a przez niego zawiązałeś przyjaźń również z Riley i Agathą. Kiedy uznali cię za podmiot SCP miałeś do kogo się zwrócić. Nie wszyscy tak mieli. Gerald nie miał prawie nikogo. Jedyni ludzie których mógł uznać za przyjaciół to Kondraki i Clef, a od nich ludzie wolą trzymać się z daleka. Dopiero po poznaniu Anny otworzył się nieco na innych.

- Całkiem dobrze go znasz.

- Byłem medykiem w oddziale, który go eskortował, kiedy się poznali. W wyniku pewnego incydentu trafiliśmy do szkoły w której była pielęgniarką. Sprzedawała dzieciakom morfinę i inne leki w zamian za możliwość krojenia ich jak byli nieprzytomni. Zaczęło się od krótkiej wymiany zdań, po naszym wyjeździe nawet ze sobą pisali, to było jeszcze w czasach kiedy placówki nie były kompletnie odcięte od mediów.

"Czytaj zanim Bright udostępnił w internecie część akt. To był naprawdę szalony rok, jeżeli się nie mylę, to wtedy pierwszy raz spotkałem Doktorka"

- Mniejsza o to, jeszcze będzie okazja, żeby opowiedzieć ci resztę tej historii, ale morał jest taki... Nawet, jeżeli trafisz do jakiegoś ośrodka, gdzie nie będziesz nikogo znać, i nawet gdyby rozpowiadali o tobie niestworzone historię, nie martw się, bo nawet kilometr pod ziemią zawsze znajdą się porządni ludzie. - Ernest błysnął zębami w szerokim uśmiechu, na wychudzonej, zmęczonej twarzy.

"Chyba faktycznie miałem szczęście..."

"No nie gadaj, masz mnie za kumpla, a ja cie nie zostawie. Pomimo tego, że twoje wspomnienia są nudne jak flaki z olejem"

- To co, wracamy do nich? - Wskazałem na drzwi prowadzące z powrotem na salę.

- Tak, bo zaraz zaczną spijać sobie z dzióbków, a do tego czasu wolałbym się ich stąd pozbyć. - Wychodząc obrzucił pełnym nienawiści spojrzeniem sterty papierów i wymruczał coś pod nosem.

***

Nie ma na tym świecie nic co mogłoby mnie usprawiedliwić. Wiem, że jestem okropną osobą, wiem, że kazałem na siebie długo czekać... Prawie dwa lata to już nie tylko długo... Ten rozdział czekał na poprawę kilku fragmentów jakieś pół roku i zapewne gdyby nie poganianie ze strony zaprzyjaźnionej Brightówny dalej by czekał. Tak więc ten... TUTAJ macie miejsce, żeby na mnie nakrzyczeć i dać mi kopa do roboty.

I mam nadzieje, że z następnym rozdziałem się wyrobię szybciej. Wasz ulubiony kretyn, wiecznie żywy Victor

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro