Dzień 6 - Trzy błędy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Udało mi się skończyć wszystko jeszcze przed trzynastą. Postanowiłem iść już do Doktora, bo i tak nic ciekawszego do roboty nie miałem.

"A lepiej być przed czasem i porozmawiać z przyjacielem, niż się spóźnić i mieć tyły u pani doktor."

"Znowu się z tobą zgadzam Dzierżawco."

- Hej, Vic!

Odwróciłem się. W moją stronę biegł uradowany Jack, w swoim tradycyjnym stroju. Czyli w rozpiętym kitlu i czarnej, ubrudzonej kawą bluzce, z 963, powiewającym na szyi.

- Co, ty też idziesz poznać nasz nowy nabytek?

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

- Dziś przywożą nowego SCP. Czekaj.- Chwilę grzebał w kieszeniach, aż znalazł to, czego szukał.- SCP-3106. Nazywana potocznie "Córką Łazarza".

- Biorąc pod uwagę to, co o nim słyszałem, nie chce jej poznać.

- Ponoć jest od niego o wiele potężniejsza. Od 10 lat była utrzymywana w stanie śpiączki, zbudziła się na chwilę, i w kilka minut zniszczyła cały ośrodek. Uciekła, nie mogli jej znaleźć. Wsypali ją jej własni rodzice.

- To potworne!

- Wyobraź sobie, że twoja zaginiona 10 lat temu córka nagle przenika przez ścianę domu, i zachowuje się, jakby wiedzieli się kilka godzin temu. Do tego wszystkiego wygląda jak przed zniknięciem. Na ich miejscu też postanowiłbyś to zgłosić. Nasi ludzie przechwycili sprawę, złapali dziewczynę, uśpili ją, a starym wymazali pamięć. Jestem ciekaw jak wygląda.- Jack znacząco poruszył brwiami.

Przez całą rozmowę szliśmy korytarzem, aż nagle poczułem uderzenie. Poleciałem na plecy, a głową uderzyłem o podłogę. Na chwilę zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale szybko się otrząsnąłem. Sprawczyni tego upadku, ciemnowłosa, młoda dziewczyna w lekarskim kitlu leżała na mnie. Szybko wstała, jakby ze łzami w oczach rzuciła mi przepraszam i pobiegła dalej.

"Możesz mówić, że na ciebie poleciała."

- Zamknij się!

- Hahaha. Albo umiesz czytać w myślach, albo za mocno się uderzyłem w głowę.

- Sorki Jack, ja...

Podbiegło do nas dwóch uzbrojonych strażników. Byli wyraźnie zdenerwowani.

- Doktorze Bright, Doktorze Verse. Czy widzieli panowie młodą, uciekającą dziewczynę?

- Nie tylko widzieliśmy, wpadła na Vica.

Jack wskazał strażnikom kierunek, podczas gdy ją wstawałem. Naprawdę nieźle przydzwoniłem.

- Uwaga! Cel kieruje się w stronę biur, korytarzem głównym A. Widzicie ją?

Z krótkofalówki dobiegł nas głos innego ochroniarza.

- Cel dobiegł do skrzyżowania A7, po czym przeniknął, przez sufit.

- Chwila, nad A7 jest...- Bright zamyślił się nad skomplikowaną budową budynku.- Tylko metr żelbetonu i, a no tak jebitna góra. A tak wogóle, co się stało?

- SCP-3106 przebudził się w drodze do przechowalni. Przenikając przez ściany dostała sie do magazynu, ukradła kitel, i uciekała dalej. Najwyraźniej wykorzystała chwilę ciszy, żeby otworzyć portal w suficie, i uciec z ośrodka. Ale spokojnie na pewno... Doktorze Verse, Pan krwawi!

Dotknałem dłonią głowy w miejscu, z którego czułem ból, a potem na nią spojrzałem. To był błąd. Dłoń pokryta była czerwoną, lepką, ciepłą krwią. Zrobiło mi się czarno przed oczami. Poczułem, że spadam. Z ciemności dobiegały mnie głosy Jacka i strażników.

- Vic! Żyjesz, stary? Zabieram go na oddział szpitalny.

- Pomożemy.

- Dam radę. Zajmijcie się SC...

A potem cisza. Aż w końcu...

- ...Przepraszam...

Podniosłem się gwałtownie. To był mój drugi błąd. Znowu zakręciło mi się w głowie, i poleciałem na poduszki. Lekko dotknałem rany. Wokół głowy miałem przewiązany bandaż. Leżałem na jednym z łóżek szpitalnych. Powoli wstałem. Nadal miałem na sobie kitel. Czułem się już dobrze. Wystarczy więcej nie popełniać błędów. W czymś w rodzaju poczekalni siedział Jack, pijąc kawę. Gdy mnie zobaczył wyciągnął w moją stronę rękę, z długim kubkiem.

- Nieźle mnie nastraszyłeś Vic. Co ci się wogóle stało? Personel medyczny znalazł tylko rozciętą skórę. To nawet szycia nie potrzebowało.

- To od krwi.

- Mdlejesz na widok krwi?

- Tak, ale tylko swojej. Dopóki się nie potne jest dobrze. Czy ktoś wchodził do sali?

- Poza medykiem nikt.- Bright skrzywił się nieznacznie.- A co?

- Nie, nieważne.

"Dzierżawco?"

"O, obudziłeś się."

"Wiesz, co się działo, kiedy byłem nieprzytomny?"

"Nic, a nic."

"Rozumiem, dzięki"

- Jack, która godzina?

- 13.37

- Czyli zdąże na eksperyment.

- Serio, miałeś spotkanie pierwszego stopnia z keterem, z poziomem zagrożenia co najmniej pięć tysięcy, a martwisz się eksperymentem?

- Taki już jestem. Przejmuje się tą pracą. A i o ile się nie mylę miałeś nie określać poziomu zagrożenia w tysiącach.

- Oj tam, czepiają się że w raporcie napisałem "grubo ponad dziewięć tysięcy".

- Wybacz, muszę iść.

- Pomóc ci?

- Nie, dam radę. Narazie Jack!

- Narazie... Vic.

∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞

Parę minut później byłem już pod przechowalnią. Riley siedziała w składziku, w asyście ochrony, i piła kawę.

- Victor, już jesteś! O mój Boże, co ci się stało?

Dziewczyna przyjrzała sie bandażowi.

- Miałem niewielki wypadek, ale już wszystko w porządku. Możemy zaczynać?

- Tak.

Weszliśmy do pokoju kontrolnego, a potem podeszliśmy do przechowalni. Riley wyjęła niewielkie metalowe pudełko. Leżał w nim zielony pierścień.

- Czyli to jest 714?

- Tak, jak rozumiem masz zamiar samemu go założyć.

- Skąd wiedziałaś?

- Za bardzo się cieszyłeś na ten eksperyment.

- A Dziwisz się. Jak dotąd spotkałem sześć obiektów, a jedynym potwierdzeniem że to nie są zwykle halucynacje jest rana na głowie.

- To sprawka SCP?

- Tak, ale teraz to nie ważne, mogę?

Wyciągnąłem rękę w kierunku pani doktor. Ona wyjęła pierścień i powoli położyła mi go na dłoni. Podszedłem do drzwi przechowalni. Doktor stał po drugiej stronie pomieszczenia, opierając się o biurko. Założyłem SCP.

- Ale jesteś pewna, że działa?

- Rozmyśliłeś się?

- Nie, chce tylko wiedzieć.

- Tak, spokojnie nic ci się nie stanie. Chyba, że...

- Chyba?!

- Żartuje, żartuje. Jesteś bezpieczny.

Wziąłem głęboki wdech i wszedłem do środka.

- Witaj Victorze.

- Witam Doktorze. Pozwoli Pan, że przedstawię panu doktor Riley Scoot.

- Miło mi Pana poznać Doktorze, dużo o panu słyszałam.

- Mi również jest miło panią poznać.

Podałem Doktorowi dłoń. Ten przez chwilę patrzył się na nią niepewny.

- Jest Pan pewny?

- Spokojnie, SCP-714 uodparnia mnie na pański dotyk.

Doktor powoli podał mi dłoń. Lekko ją uścisnąłem. To było dziwne uczucie. Nie bolesne, ale czułem, jakby ręką mi ścierpła. Po kilku sekundach przyzwyczaiłem się do tego, i puściłem Doktora.

- Nieprawdopodobne!

- Chyba właśnie zrozumiałem sens powiedzenia "cieszy się jak dziecko".

- No proszę Doktorze, żart ci się wyostrzył.

- Wyglądacię na dobrych znajomych.

- Dziękuję doktor Scoot.

- Jak się czujesz Victor?

- Lekko ręka mi mrowiła, ale już przeszło.

- A jakieś osłabienie? Zawroty głowy, mroczki?

- Nic, poza lekkim bólem głowy.

Riley wyciągnęła z kieszeni papierową kulkę i rzuciła ja w moją stronę. Odruchowo odbiłem nadlatujący pocisk.

- Czas reakcji w porządku. Gratuluję, wygląda na to, że jest Pan odporny na negatywne efekty 714.

- Negatywne?

- Osłabienie organizmu, fizycznie i psychicznie. Czujesz może zmęczenie, chcę ci się spać?

- Nic z tych rzeczy.

- Przepraszam, że wam przerwę, ale czy ten SCP nie był przechowywany w ośrodku w czasie Contaiment Breach?

- Tak, skąd Pan wie?

- Trafiłem tam na pewnego człowieka, który opierał się mojemu leczeniu.

- Tak, nazwaliśmy go potem "Graczem". Miał zdolność przewidywania przyszłości o kilka minut. Tak jakby wczytywał grę. Nie widziałam materiałów z monitoringu, ale ponoć unikał cię, i wszystkich innych obiektów. Szedł korytarzem, zatrzymywał się, i zmieniał kierunek. Ostatecznie pochwyciła go Rebelia. Jakimś cudem wyminął naszych agentów.

- Przepraszam, ale co to "Contaiment Breach"?

- Wielka ucieczka z przed 5 lat. Vic, lepiej zdejmij już pierścień, jeżeli efekt się skumuluje, i uderzy po czasie może to się dla ciebie źle skończ.

Zdjąłem go z palca i włożyłem do pudełka.

- Następnym razem przeprowadzimy ten eksperyment na personelu klasy D.

- Czyli kończymy?

- Jeśli nie macie nic przeciwko. Trzeba sporządzić raport, przygotować prośbę o próbę kontrolną, oraz porównawczą.

- To chyba faktycznie trzeba się zbierać, do zobaczenia Doktorze.

Otworzyłem przechowalnie, i już miałem wyjść, gdy ktoś wszedł do pokoju kontrolnego. Był to doktor Jhon, zajmujący się 3012. Niósł jakiś dymiący pojemnik.

- Dobrze, że Pana złapałem doktorze V-v-verse!

Twarz Jhona wykrzywił się w przerażeniu. Przez chwilę nie mogłem pojąć jego reakcji, ale potem zrozumiałem, że stoję w otwartych drzwiach przechowalni, a tuż za mną jest Doktor.

- Spokojnie, Nic panu nie grozi. Co pana tu sprowadza?

- W trakcie rozmowy z Nightmarem i Ghostem... Czy "Doktor" nie zgubił czegoś?

- Co ma Pan na myśli?

Naukowiec zadrżał słysząc głos Doktora.

- Ghost zabrał panu jakąś fiolkę i zmieszał jej zawartość z mazią pokrywającą Nightmare'a. W efekcie zmarł człowiek. Czy może nam Pan powiedzieć, co to było.

Podał mi pojemnik. W środku były zwęglone resztki jakiegoś naczynia.

- Victorze, mogę.

Doktor nachylił się nad pojemnikiem, i po chwili cicho się zaśmiał.

- To nic takiego. Środek który mi zabrali jest podobny do waszej Formaliny. Wykorzystuje go do utrzymywania ciał w dobrym stanie. To spowalnia rozkład. W dużym natężeniu jest toksyczny, silnie reaguje też z wieloma substancjami organicznymi. Zapewne to było powodem reakcji.

- Musimy jeszcze przeprowadzić badania, ale dziękuję panu za odpowiedź. Do widzenia 049, doktor Scoot, doktorze Verse.

Mężczyzna zabrał pojemnik, i odszedł.

- Też już pójdę. Do widzenia Doktorze. Na razie Victorze.

Zostałem sam z Doktorem. Najchętniej posiedziałbym tu trochę, ale muszę napisać ten raport.

"Pomogę"

"Dzięki"

- Do zobaczenia jutro Doktorze.

Wyszedłem za drzwi, ale usłyszałem że coś spadło, spojrzałem na podłogę za sobą. Leżała tam moja karta. Nachyliłem się , żeby ją podnieść. I to był mój trzeci błąd. Moja dłoń natrafiła na rękę Doktora. Dłoń przeszył mi ból, lekki, ale wyczuwalny. Upadłem na plecy. Doktor odsunął się od karty, o spojrzał na swoją dłoń. Zastygliśmy na chwilę.

"Victor? Zdechłeś? Żyjesz?"

"Ja... Nie... Chyba tak."

- Ja... Przepraszam Victorze. Nic ci nie jest?

- Chyba nie. Lepiej już pójdę.

Wziąłem kartę, i zamknąłem przechowalnię. Wydawało mi się, że wszystko robię bardzo powoli, ospale.

"Błagam, powiedz, że nie spiszesz tego w raporcie."

"Ja nawet nie wiem, co się stało. Jak miałbym to opisać? Może to efekt pierścienia? Może zadziałał z opóźnieniem?"

"Jego ochrona znika w momencie zdjęcia."

"Więc jak to wytłumaczysz?"

"To nie jest pierwszy SCP na którego jesteś odporny. Pamiętasz co ci mówiłem? Nie jestem w stanie na ciebie wpłynąć."

"Więc co mam teraz zrobić? Udawać, że nic się nie stało?"

"Najlepiej tak."

"Więc zacznijmy od zrobienia tego raportu, potem zobaczymy, co dalej."

∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞

Mrocznie...

Tak trochę.

Podobało się?

Jak ktoś się o tym dowie Victor będzie mieć kłopoty.

Mamy kolejne nawiązanie do opowiadania "Nightmare and Ghost" autorstwa scp-3093. Nasze opowiadania dzieją się w tym samym czasie. Naprawdę polecam wam przeczytać.

To tyle na dziś.

Dr. Verse kończy raport

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro