Dzień 7 - Atak CI/W zamknięciu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wszedłem do biura i Rozsiadłem się ciężko na krześle.

"Myślałem, że się już uspokoiłeś."

"Jestem spokojny tylko...
Mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje."

"Monitoring jest tu na każdym kroku, więc nie zdziwiłbym się."

"Ale ja to uczucie mam dopiero od wczoraj."

W oddali słychać było jakieś hałasy.

"Co to?"

"Zaczekaj chwilę, sprawdzę."

Przez chwilę byłem sam ze swoimi myślami.

"Cholera Victor mamy kłopot."

Krótkofalówka zatrzeszczała.

- Vic! Gdzie teraz jesteś?

- W gabinecie, a co?

- Zamknij drzwi i siedź cicho! Rebelia zaatakowała od bramy B. Przebili się już przez jeden posterunek. Nasi ich okrążają. Ochrona skupiła się wokół śluz, lepiej się nie ruszaj z biura. Zaraz zacznie się cisza na łączach.

Hałas stał się wyraźniejszy, teraz było jasne, ze to strzały. Zbliżające się strzały.

"Właśnie to chciałem ci powiedzieć. Zamknij te drzwi!"

Szybko podszedłem do drzwi i zablokowałem je kartą. Wróciłem do biurka i usiadłem. Rebelia Chaosu atakuje. Czy może być jeszcze gorzej?

- Tutaj! To ten gabinet!

Ktoś zaczął uderzać w drzwi. Wykrakałem. Szlag by to!

"Mam pomysł, ale to ci się nie spodoba."

"Ufam ci."

"Dobra, zrelaksuj się. Wyobraź sobie mur wokół twojego umysłu i ciała. Teraz opuść go. Uwolnij swój umysł."

Dzierżawca zniknął. Postarałem spełnić jego polecenie.

"Dobra, jestem."

"Jaki masz plan?"

"Poprosiłem przyjaciela o pomoc. Nie wystrasz się."

Z podłogi zaczęła wyłaniać się ciemną, cuchnącą postać.

"Victorze, pozwól, ze przedstawię ci SCP-106, Łazarza."

"Ty sobie że mnie jaja robisz? On mnie zaraz zabiję!"

"Uspokój się!"

Łazarz wyciągnął rękę w moją stronę. Dotknął mnie i...
Nic się nie stało.

Hałas za drzwiami stawał się głośniejszy.

"Victor, uspokój się. Oni się tu zaraz dostaną. W studni będziesz bezpieczny. Spróbuj opuścić osłony."

"Myślisz że to w ogóle możliwe? A co jak mnie zabiję?"

"Tak masz chociaż nadzieję. Jak cię dorwie Rebelia nie będziesz mieć szans."

Uspokoiłem oddech i zamknąłem oczy. Odór zgnilizny nasilił się. Poczułem lekki dotyk i upadłem. Byłem w ciemnym pomieszczeniu z wysokim dachem. Z pomieszczenia wychodziło osiem tuneli. Z podłogi wyłonił się Łazarz. Cofnąłem się pod ścianę.

"Spokojnie. On ci chyba nic nie zrobi."

"Chyba?"

"Oj, daj spokój. Mówiłem, to sadysta. Jego umysł jest w porządku, ale to psychol."

"Czemu ja cię słucham?"

"Bo nikt inny ci nie pomoże?"

Łazarz cały czas dziwnie się na mnie patrzył.

"A masz pewność, że on mnie nie zje"

"Nie, spokojnie. On nie je."

"Ja cię kurwa nienawidzę!"

"Znowu przesa... czekaj! Nie, nie zbliżajcie się!"

"Co się stało?"

"Zaczekaj tam. Łazarz pokaże ci wyjście. Nie mam wpływu na pasywny efekt..."

"Dzierżawco? Dzierżawco!"

Spojrzałem na Łazarza. Mam przegwizdane. Jestem między młotem a kowadłem. Na górze... znaczy dole... No w ośrodku jest Rebelia, a tu Łazarz. Ale nie pozostało mi nic, jak zaufać Dzierżawcy. Usiadłem pod ścianą. Łazarz wciąż stał w miejscu. Pozostało mi czekać. Spojrzałem na zegarek. Piętnaście po ósmej. Ile może trwać taki atak?

*Time Skip*

Jest już jedenasta. Od tego odoru zgnilizny robi mi się słabo. Mam tego dość. Może wpadnę na Rebelie. Mam to gdzieś. Wstałem i spojrzałem na Łazarza. Jego twarz bedzie mi się śnić po nocach.

- Pokaż mi drogę do wyjścia, proszę.

Przez chwilę stał bez ruchu. Powoli uniósł rękę i wskazał na wyjście po prawej. Ruszyłem w tamtą stronę. Bałem się, nie powiem. Zaufałem sadyście. Szedłem przed siebie. Tunel wydawał się nie mieć końca. Zamknąłem oczy i poczułem, że spadam. To koniec. Umrę tu. Uderzyłem o metalową podłogę. Przez chwilę nie mogłem wstać, przed sobą zobaczyłem czarne drzwi z logiem fundacji. Czyli jestem w ośrodku. Przynajmniej tyle.

- Nie ruszaj się!

Za sobą usłyszałem odgłosy kroków kilku osób. MTF czy CI? A, kij z tym.

- Nie strzelać! Nazywam się Victor Verse!

- Doktor Verse? To Pan.

Powoli się odwróciłem. Po drugiej stronie zawieszonego kilkadziesiąt metrów nad podłogą metalowego pomostu stało trzech mężczyzn w strojach MTF.

- Może mnie Pan pamięta, porucznik Alex Smith.

Czyli jeszcze pożyje. Wstałem, otrzepałem kitel, przeczesałem włosy palcami i wziąłem głęboki wdech. W końcu nie jestem byle tchórzem. Nie, wróć. Jestem.

- Jak wygląda sytuacja?

- Rebelia miała kogoś w środku. Wiedzieli dokładnie kiedy i gdzie zaatakować. Zdołali spacyfikować posterunki od strony bramy B. Podzielili się na kilka zespołów. Jedni kierowali się wprost do pańskiego gabinetu. Pewnie z powodu Pana relacji z 049. Gdy doktor Bright kazał nam sprawdzić, czy wszystko z panem w porządku, a zastaliśmy wyważone drzwi, nieźle się przestraszyliśmy.

- Rozumiem, proszę kontynuować.

- Inny oddział dotarł do 035. Jeden z nich założył maskę, a ta zabiła pozostałych. Ostatecznie ciało tego żołnierza uszkodzili 3012.

- Co Nightmare i Ghost tam robili?

- Uciekli wentylacją. Potem wrócili, nie wiem czemu. Uratowali doktora Jhona, i powiedzieli mu, że jest Pan u 106. Podobno 035 im to powiedział.

- Udało się wyprzeć CI?

- Tak, wybiliśmy ich. Straciliśmy około pięćdziesięciu osób. Wszystkie SCP są na miejscach. Ale potrzebujemy Pana pomocy.

- O co chodzi?

- Jeden z oddziałów dotarł do 049.

- Do Doktora?! Wszystko z nim w porządku?

- Tak. Chcieli go zabrać, ale ich zaatakował. Zabił dwóch swoim dotykiem, pozostali pod wpływem szoku uciekli poza przechowalnie. Wtedy zamknął się w środku. Zmienił tamtych dwóch w zombie i wypuścił na pozostałych. A teraz najlepsze, kiedy tamci byli już martwi zabił zombie i wrócił do środka, po czym się zamknął. Nie ma z nim kontaktu, a nie możemy otworzyć pokoju kontrolnego z zewnątrz.

- Więc na co czekamy, ruszajmy.

Odwróciłem się do drzwi i ręką sięgnąłem po kartę...

Przy pasku nic nie miałem. Ale na pewno zabrałem ją ze sobą z gabinetu.

- Coś nie tak doktorze?

- Nie, tylko... Zostawiłem kartę w wymiarze Łzowym. Cholera. Tak się śpieszyłem, że nawet nie Sprawdziłem, czy mam wszystko.

- W sensie u Łazarza?

- Tak. Czy któryś z was może otworzyć te drzwi?

Wskazałem na drzwi, które nagle same się otworzyły. Dobrze że Bright'a nie ma w pobliżu, bo z pewnością moja mina by go rozbawiła.

Nie ma czasu tego rozważać. Trzeba się kurwa ruszyć. Najpierw do Dzierżawcy. Jego "łącze" może być pomocne. Potem do Doktora.

- Szybko, za mną.

- Do 049?

- Najpierw musze zajrzeć do Dzierżawcy. Nie wiem co się dzieje z drzwiami, ale potrzebuje karty. Smith, chodź ze mną. Jeden z was niech poinformuje o wszystkim doktora Bright'a!

Ruszyłem do przechowalni, a żołnierze zgodnie wykonali moje polecenia. Drzwi już same się nie otwierały. Na szczęście Smith je otwierał. Szybko dotarliśmy do przechowalni. Siedział tam jakiś garbaty naukowiec w okularach.

- Uch? Co Pan tu robi? Kim Pan jest?

- Doktor Victor Verse. Proszę otworzyć przechowalnię.

- Proszę? To niebezpieczny Keter! Chcę Pan tam wejść? Wie Pan co on zrobił z tymi terrorystami?!

- Ugh. Z panem się nie dogadam.

"Dzierżawco?"

"Victor?"

"Co się nie odzywasz?"

"To przez tamtego idiotę, który mnie założył. Można powiedzieć, że byłem w stanie częściowego uśpienia."

"Odzyskałeś już połączenie?"

"Tak"

"Świetnie. Muszę pomóc Doktorowi."

- Poruczniku, możemy już iść do Doktora.

- ... Dobrze, doktorze Verse.

- Chwila, po co Pan tu przyszedł?

- Wyjaśnie wszystko w raporcie, teraz nie mam czasu.

"Naprawdę masz zamiar to wyjaśnić?"

"Nie, ale facet mi się nie podobał."

"Teraz znasz mój ból"

"To TEN?"

"Tak, cholera mała. Myśli że jest tu najmądrzejszy."

Teraz rozumiem, czemu Dzierżawca tak nie lubił tego naukowca.

W międzyczasie dotarliśmy do przechowalni Doktora.

Najpierw spróbowałem otworzyć przechowalnie kartą porucznika. Nie przyniosło to efektu.

"Czy jest jakiś sposób skontaktowania się z Doktorem?"

"Nie. Ale Ghost mógłby się tam dostać wentylacją."

- Proszę mi podać krótkofalówkę Poruczniku.

Gdy żołnierz wykonał moje polecenie zacząłem nawoływać doktora Jhona.

- Halo Jhon. Słyszysz mnie?

- Tak słyszę. O co chodzi?

- Mamy problem.

- Niby jaki.

- Doktor zabarykadował się w pomieszczeniu kontrolnym. Nie możemy się do niego dostać. Chyba myśli że atak wciąż trwa.

- Po co mi to mówisz?

- Jest przy tobie Ghost?

- Tak jestem.

- Dobrze. Ghost musisz dostać się do pokoju kontrolnego Doktora. I się nie wymiguj że nie wiesz jak ponieważ wiem że przechodzicie razem z Nightmare'm przez wentylację.

- Okej ale to trochę zajmie.

- Dobrze. Ale się pośpiesz.

- To ja już lecę.

- Świetnie, to czekam na ciebie.

Minęło kilka minut, zanim drzwi się otworzyły. Za nimi stali Doktor i Ghost. Nagle korytarzem przybiegli kilku członków MTF.

- Doktorze Verse, mamy rozkaz przetransportować Pana do strefy administracyjnej.

- Dobrze. Ghost wracaj już do siebie. Smith, daj mi kartę. Doktorze, później z tobą porozmawiam.

- Dobrze Victorze.

Zamknąłem Doktora i udałem się z nimi.

- W jakiej sprawie jestem wzywany?

- My tylko wykonujemy rozkazy. Przepraszam.

- Za co?

Nim zdążyłem zareagować ktoś uderzył mnie w głowę. Straciłem przytomność.

∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞

Ocknąłem się przykuty do krzesła. Po przeciwnej stronie stołu siedział brunet w okularach i białym kitlu. Ja pierdole, jak mnie głowa boli!

- Witam doktorze Verse. Wie Pan, czemu tu jest?

"Masz przemrugane!"

"No nie mów!"

- Nie, pamiętam, że szedłem z strażnikami i potem nic.

- Został Pan ogłuszony. Z rozkazu O5.

- Czemu?

- Wielokrotnie wykazywał Pan zachowanie niezwykłe dla naukowców mających styczność z obiektami. Czy to prawda, że przesłuchiwał Pan 049, przebywając w przechowalni, bez ochrony?

- Tak.

Czy to prawda, że przeprowadził Pan eksperyment "049/714" na sobie?

- Tak. Ale, czy to jakiś problem?

- Nie, skąd. Ale czy to prawda, że wszedł Pan do przechowalni ketera, żeby potwierdzić swoją teorię?

- Ma Pan na myśli 3012? Zgadza się. Wiem, że było to niebezpieczne, ale byłem pewien, że nic mi nie zrobią.

- Wiedział Pan, że w gabinetach są kamery? Obraz z nich można oglądać jedynie za zgodą dyrektora ośrodka. Dziś rano gdy CI próbowało wedrzeć się do Pana biura pomógł panu 106. Widzieliśmy też, że mimo strasznej sytuacji po chwili się Pan uspokoił i zniknął.

- To prawda. Łazarz pomógł mi uniknąć spotkania z Rebelią, ale nadal nie wiem, o co jestem podejrzany.

- Ależ to trywialne, o nienormalne kontakty z obiektami SCP.

- Co!?

- Chyba Pan nie zaprzeczy, że zaraz po wydostaniu się z wymiaru Łzowego udał się Pan do 035? A co wie Pan o 3106?

- Niewiele, raz na mnie wpadła w trakcie ucieczki. Potem więcej jej nie widziałem.

- Czyżby?

Mężczyzna wyjął teczkę pełną zdjęć. Na wszystkich byłem ja. Przejrzałem im się uważnie. Zauważyłem niewielką postać wychylającą się zza otwartego składziku. Była też na innych zdjęciach. Zawsze gdzieś ukryta.

- 3106 podąża za panem od waszego spotkania.

- Ja naprawdę nic o tym nie wiedziałem.

"Cholera, jest źle"

"W najlepszym razie skończysz jako personel klasy D."

"A w najgorszym?"

"Eksterminacja."

Zacząłem się trząść, i histerycznie śmiać.

"Co jest gorsze, bycie personelem, czy SCP?"

W mojej głowie nastąpiła krótka cisza.

"Hahaha. Rozumiem! Świetny pomysł. Nie jestem pewien, czy jesteś jednym z nas, ale na pewno nie jesteś zwykłym człowiekiem."

- Panie Verse?

- Wie Pan co? Wczoraj przypadkiem dotknałem Doktora. I nie umarłem. Dziś Łazarz próbował mnie przenieść, ale nie był w stanie, dopóki mu nie pozwoliłem. A wcześniej Dzierżawca nie był w stanie wpłynąć na mnie. Nawet, kiedy postanowił do mnie przemówić.

- Słucham?

- Przemówił do mnie telepatycznie. Z innymi się tak nie komunikuje, bo jest to niepotrzebne. Dodatkowo spotkałem 990.

Źrenice przesłuchującego mnie mężczyzny rozszerzyły się.

- Człowieka że snów?

- Tak, mówił, że zbliża się niebezpieczeństwo. Jakiś obiekt, który zniszczy ten świat.

Nastała cisza. Po chwili odezwała się krótkofalówka naukowca.

- Wszyscy już są profesorze. Doktor Jack Bright czwarty poziom, doktor Agatha Right czwarty poziom, doktor Riley Scoot czwarty poziom i doktor Aegon Oris trzeci poziom.

- Świetnie. Wyprowadzić doktora Verse'a.

Dwóch mężczyzn zabrało mnie na korytarz. Czekali tam moi przyjaciele.

- Vic! Co się dzieje?

- Jack! Pamiętasz, co mówiłem ci dziś rano? Powiedz im wszystko.

Zamyślił się chwilę. Chyba zrozumiał mój plan.

- A mówią, że to ja jestem szalony! Pewnie, że powiem. Ale to może się źle dla ciebie skończyć.

Zaprowadzono mnie do strefy więziennej. Cela, do której mnie wprowadzono była niewielka. Znajdowało się w niej biurko, toaleta, umywalka, łóżko i krzesło. Wszystko przytwierdzone do podłogi.

"Żegnaj Victorze"

"Jeszcze żyje!"

"Ten dureń w brylach zorientował się, że straciłem kontakt kiedy CI mnie założył. Właśnie idzie tu personel klasy D. Zaraz znowu nas rozłączy"

"Nie martw się, nic mi nie będzie"

"Oby. Bo inaczej przypomnę im czemu jestem keterem!"

Usiadłem na łóżku, by przemyśleć moją sytuację.

"Cytując ciebie mam przemrugane."

∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞

Ten rozdział miał być dłuższy. Przepraszam.

W kolejnym rozdziale będzie trochę nudno. Ale akcja powoli prze do przodu.

Po raz kolejny zapraszam was do scp-3093 na jego opowieść.

Dr. Verse kończy raport

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro