1/1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 1: Wybieraj, motylek czy wiewiórka?

-Musi mieć pani na pieńku z samym szatanem skoro tu pani trafiła. - Długopis wypadł z mojej ręki tocząc się chwilę po ziemi, nie zdążyłam nawet się pochylić, gdy moja przedmówczyni trzymała go w rękach.

Mimo ciemności panującej w kokpicie lotniskowca byłam w stanie dostrzec szczegóły jej wyglądu, w takim samym stopniu jak fosforyzującą biel kartki. Nie była dość kobieca, ciemne blond włosy ostrzyżone na żołnierską modłę idealnie komponowały się z szerokimi, umięśnionymi barami. Wyglądała tak jakby urodziła się specjalnie by służyć w wojsku lub jakiejś militarnej jednostce. Czarny mundur wtapiał się z jej opaloną karnacją we wszechobecny półmrok. Uśmiechnęłam się półgębkiem zadowolona, że kobieta zaczyna tak nie banalnie rozmowę nie narzucając tematów. Zapewne została przysłana tu nie tylko w celu eskortowania mej osoby, ale jakiś rutynowych działań. Mimo to doceniam chęć konwersacji, z tak markotną oraz depresyjną personą jak moi.

-Oj tak, gram z nim, losem i śmiercią w karty. Widocznie mszczą się za ostatniego asa z rękawa.-Kobieta się gardłowo zaśmiała, jednak po chwili na jej twarz wrócił profesjonalny wygląd. Szanuję za profesjonalizm.

W kokpicie nie było żadnych okien, od całkowitej ciemności dzieliła nas jedynie skrząca się jarzeniówka. Siedziałam na boku opleciona czarnym pasem bezpieczeństwa, z zeszytem jako swym jedynym skarbem. Nie interesowało mnie gdzie się wybieramy, ani nawet czego ode mnie chcą. To wszystko jest zapewne sprawką mojej siostry... Ah cała Ayano, nie pamiętam kiedy ostatnio się z nią widziałam, to moja jedyna prawdziwa rodzina, która nie ma mnie gdzieś. Więc jeśli ta rozmowa nie zejdzie na ciekawy ton pełen informacji, lub  co najmniej nie odda mi długopisu to zasnę...

-Czy masz świadomość gdzie my właściwie się wybieramy? W jakim bagnie grzęźniesz? Decyzja ta przesądzi o całym twoim przyszłym życiu?-Spojrzałam na nią zastanawiając się czy ona ma pojęcie o mych samobójczych zapędach.

Pewnie była zmuszona zadać to pytanie, to jej rola by upewnić się czy na pewno jestem gotowa na podjęcie świadomej decyzji. Prawda jest taka, że wcale nie mam możliwości wyboru, to zostało już przesądzone a moje zdanie jest niczym.

-Czy to pytanie jest potrzebne? Przecież i tak nie mam na to wpływu. Nie mam nawet wpływu na to czy mogę żyć, czy też nie. Wszystko mi w życiu zaplanowano.-Kobieta wyraźnie chciała coś odpowiedzieć, jednak w porę się opamiętała. 

-Rozumiem... Zanim dotrzemy na miejsce mogę zadać pani kilka rutynowych pytań?-Nie dość że mam eskortę, to jeszcze robią mi wywiad. Nice.-Pozwolę sobie zacząć. Pani godność to Kunai Lee?-Pokiwałam znużona głową cierpliwie wodząc wzrokiem za długopisem, nie musiałam chyba kryć chęci odzyskania go.-Wiek 22 lata?-Kiwnięcie głową. Militarna jędza spojrzała na długopis i na mnie, po czym uśmiechnęła się wrednie.-Kraj pochodzenia? Zamieszkania?-Mam wrażenie, że zdaje te pytanie. Czy ona ma do mnie jakiś... Żal?

-Urodzona w Japonii, wychowana w Polsce zamieszkała w Stanach Zjednoczonych. - Rzuciła jakiś komentarz o żółtkach, momentalnie straciła u mnie cały szacunek.

Nienawidzę ludzi, wykorzystujących swe stanowisko do doręczenia innych. Zwłaszcza tych którzy komentują moje korzenie, pochodzę z Azjatycko-Europejskiej rodziny co jest powodem wielu drwin. Jednak nie przepadam za nimi, ale co zrobię? Mogę jedynie odpyskować lub wzruszyć ramionami.

-Jestem w połowie Azjatką...

-Taa dalej żółtek. W moim oddziale byś się nie uchwała, zostałabyś zmiażdżona doktorzynko. - Dokto... Rzynko? Nie przypominam sobie bym chwaliła się naokoło efektem studiów. - Tacy jak ty mają farta, że nie użerają się z tymi potworami jak my.

-Co...

-A z resztą, głupia trzpiotko wyjaśnią ci na miejscu. Ubierając wszystko w sztuczne barwy, nie mówiąc że w każdej chwili możesz umrzeć...-Wstała podchodząc coraz bliżej, moja twarz była wręcz kamienna.-Prawda jest taka, że wy też umieracie. - Z każdym słowem zbliżała twarz do mojej.-Rozszarpani, połknięci, rozczłonkowani... - W końcu znalazła się tuż przed mą twarzą. - Bu.

-Właściwie... Taki jest mój życiowy cel Ma'am. - Na chwilę zapadła cisza, mój wątły wyraz twarzy nie uległ zmianie, dalej wydawał się być wyprany z emocji.-I umyj zęby bo ci z ryja śmierdzi.

Zaśmiała się, zaśmiała się szczerym śmiechem i oddała mój długopis.

-Masz jaja dziewczyno, potrzeba takich doktorek w Fundacji... Witam na pokładzie kadecie.-To mówiąc wstała i ruszyła w kierunku wyjścia do kokpitu zostawiając mnie samą z rozmyślaniami o tym wszystkim.

Tak... teraz na pewno zaczynam się zastanawiać do jakiego psychiatryka mnie zabierają

           ***

Obudziłam się w momencie, gdy latający pojazd którym podróżowaliśmy rozpoczął proces lądowania. Nie mam pojęcia ile lecimy, która godzina, gdzie jesteśmy a nawet kiedy zasnęłam. Zawsze to dzieje się machinalnie, w najmniej oczekiwanym momencie. Nie wyczuwam kiedy zabiera mnie sen, dla niego nie jest ważne czy stoję, leżę lub bariery godzinne. Po prostu zamykam oczy i odpływem do jednego z miejsc w którym nie czuje jakim bezwartościowym bytem jestem. Przeciągnęłam się w miejscu klnąc na to, że w ogóle się obudziłam.

-Ugh.. - Nie chcę nawet wiedzieć jak mój wizerunek zepsuł się podczas snu, mam to po prostu gdzieś.

Gdy tylko podłoże się ustabilizowało, a jakiś luźny komunikat oznajmił koniec lotu położyłam trzymane przy sobie nogi na ziemię i odpięłam pasy. Gdy podniosłam głowę uświadomiłam sobie, że nie jestem sama w pomieszczeniu. Nie byłam w stanie jednak dojrzeć rysów osoby, która z mrocznym przykazem przebrania się Rzuciła obok mnie jakiś sterylnie zapakowany plik z ubraniami. Skrzywiłam się. Po co mi to? Wytarte, stare i nie markowe tenisówki to część mojej osoby i go nie oddam. Coś jednak w głosie owego ktosia, zapewne z ochrony, zmusiło mnie do przebrania się.

To musi być ubranie robocze, co mnie niezwykle ucieszyło. Nie był to jakiś szykowny czy skomplikowany Outfit. Zwykłe spodnie jeansowe, z kilkoma dziurami jakby ktoś wiedział że w takowych gustuje, a nie sukienkach czy innych takich. Przewiewna, idealna do temperatury bluzka w pastelowo fiołkowym odcieniu, nie odkrywająca za wiele. Oraz kitel lekarski, moje tenisówki zostały oszczędzone. Jedynie co mi się nie podobało to przykaz spięcia włosów, więc go po prostu zignorowałam.

Uznając się za gotową do wyjścia stanęłam przed włazem w oczekiwaniu na jego otwarcie. Nie musiałam czekać długo... Gdy tylko postawiłam pierwszy krok na ziemi oślepło mnie światło słonecznego dnia, którego tak nienawidzę.

Wraz z tym nawiedziła mnie pierwsza myśl... Po chuj tu tyle strażników gdziekolwiek jestem?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#scp