2/1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Mimo wewnętrzego braku potrzeby zainteresowania się tym miejscem, odruchowo zaczęłam oglądać każdy szczegół dziedzińca na którym fartownie, lub mniej, wylądowaliśmy. Całe miejsce, które na pierwszy rzut oka wydało się ogromne było... Klaustrofobicznie małe, może była to wina ilości zamaskowanych bodyguard'ów? Nie mam pojęcia. Wiem jednak, że pojęcie „dziedziniec" jest zbyt dużym określeniem dla tego terytorium. To bardziej płat ziemi, usiany gdzie nie gdzie sztuczną trawą otoczony w koło murami z szaro białej cegły. Może były kiedyś białe, ale zaczęły szarzeć z wiekiem? Jeśli lekko spojrzeć w górę, skąd przybyliśmy, można by zauważyć szklaną połać dachu z zarysem czarnego fragmentu jakiegoś symbolu.

Jedynymi humanoidalnymi istotami w zasięgu mego wzroku, byli zamaskowani, a wręcz ukryci w czerni strażnicy stojący w sporych grupkach gotowi do ataku i w razie potrzeby sięgnięcia po broń. Stali na baczność niczym te durne żołnierzyki bezruchu na służbie jej królewskiej mości w Anglii. Cóż... Ze względu na te ich wykałaczki nie będę raczej gryźć.

Za mocno.

 Mimo masek zakrywających ich twarze, krojem przypominających kaski z blado pomarańczowymi osłonkami na oczy, czułam na swej osobie wzrok co najmniej połowy z nich. Jakbym była jakimś egzotycznym okazem w ZOO, jedyna plamka bieli w morzu czerni... Może moje oko wychwyciłoby więcej szczegółów, jednak wyczułam na karku ciepły, niemal ponaglający powiew.

Nie jestem pewna czy to moja znajoma rybi oddech, czy jej czarna kompania. Wolę jednak nie sprawdzać.

Przełknęłam ślinę stawiając pierwszy krok przed siebie, w moich oczach wydał się lekko chwiejny, jakbym dopiero przyzwyczajała się do ziemi po długim locie. Ile my właściwie lecieliśmy? Krok za krokiem, kroczek po kroczku i do celu. Jednak gdzie jest cel? W piachu? Z każdym krokiem czułam się coraz pewniej, mój umysł zaczął ignorować obecność obstawy jaką na mnie nałożono i dał mi wyraźny znak, że to JA tu jestem ważna w tym momencie. Nie na darmo ubrano mnie w ten komplet i wysłano po mnie tę całą eskapadę. Krok w krok i zaczęłam kreować sobie nowy cel. Chcą bym nie planowała tak zawzięcie samobójstwa, a wręcz zaczęła planować swe przyszłe życie? Chcą wykorzystać mnie, moje upadki, choroby i zdolności dla własnych celów? Zobaczymy... Depresja to nie choroba, to styl mojego życia. Nie pozwolę innym się w nie z butami wpierdalać.

Jednak faktycznie mogę zacząć od nowa...

Absurdalnie to brzmi, starych ran które zadawali mi ludzie przez lata nie zatrę. O nie, ale mogę się obronić by nie zadawano mi nowych. Mogę dalej uparcie przeć w swe samobójcze kreacje, równocześnie próbując zacząć od nowa.

Jako jeszcze większa szmata niż teraz...

Czułam za sobą obecność dwóch osób, obstawa szła za mną jak niewidoczne z przodu cienie przeszłości, kołyszące się gdzieś z tyłu głowy wraz z na nowo odkrytymi wspomnieniami. Osoby, miejsca, zdarzenia niczym stare rany odrywały się pozostawiając nowe rany na duszy. Przeszłości nie zmienię, ale przyszłość stoi otworem prawda? Słyszałam ich kroki coraz głośniej. Zazwyczaj jak skupię i ograniczę się do konkretnych dźwięków, słyszę je wyraźniej niż wszystko inne. Wykrajam je na swe własne potrzeby. Nim się obejrzałam stałam niemal przed wejściem do budynku o wyblakło białym kolorze, a dokładniej przed kobietą w drzwiach. Jednym, lekkim ruchem dłoni, wyprostowaną dłonią uniesioną w górę, kazała zatrzymać się mojej obstawie.

-Teraz ja przejmę nad nią opiekę panowie.-Zaświergotała lekko, jej głos skojarzył mi się z jednym z tych zasłyszanych w telewizji, w stylu „Kup jedno, drugie dostaniesz za pół ceny!".

Z jednej strony dźwięczny, z drugiej przekonująco nakazujący. Momentalnie się skrzywiłam lustrując kobietę od góry do dołu, z góry zakładałam, że nie polubię się z ową jednostką. Była to szczupła, wręcz patykowata blondynka, o cienkich płowych włosach. Nawet jej twarz wydała się anorektyczna, oczy wydawały się być mętne, wyblakłe i dalekie od życia. Zupełnie jakby ich właścicielka miała dość czegokolwiek, a jej ostatnim pragnieniem było niańczenie mnie. Jednak, usilnie starała wykrzesać z siebie sztuczną radość i pozytywną ekscytację z byle kamyka na ziemi, ciekawe jaka jest jej granica. Ile trzeba by złamać tak marne stworzenie, zmusić do tego by otwarło się na innych pod powłoką depresji. Ile trzeba by wywołać jej łzy... Mój wzrok zatrzymał się na jej klatce piersiowej gdzie widniała plakietka z imieniem i nazwiskiem. Sophia Light.

-Doktor Light.-Głos za mną należący do jednego z black ninja wydał mi się nieludzko zmieniony, jakby przeszedł mutację głosu w cyborga.-Jej bagaż podręczny nie został jeszcze sprawdzony, wszystkie procedury bezpieczeństwa nie zostały wykonane.-Momentalnie złapałam się za ramiączka plecaka, a to już mi się nie podoba.

 Odwalcie się od moich rzeczy, nikt mi nie będzie w kosmetyczce grzebać. Nie pozwolę by jakiś cyborgochłop oglądał moje tampony, o nie. Życie to nie koncert życzeń, raczej kiepski żart, jednak w tej chwili dałabym głowę za możliwość kontroli nad tym żartem jakim mnie obarczono. Głupia chorobo, zdolności, przekleństwie czy jak inaczej cię tytuować, choć raz mogłabyś wspomóc nosiciela w potrzebie. 

-Bagaż główny czysty.-Odrzekł kolejny nieludzki głos, jakby dopiero co to sprawdził. Nie podobają mi się ich słowa, ten chce mi grzebać w tamponach podczas gdy ten już bieliznę przeszukał! Choć może to  "ta"? Po pani Babochłop i ich głosie śmię w to wątpić. 

-W takim razie dlaczego się guzdracie?! Na co czekasz dziewczyno, oddaj im torbę.-Czy ta blond tapeta mówi do mej osoby? Czy ona właśnie śmiała mi wydać rozkaz? Oho Blondi wiedz, że jak spadnie ci na ryj paletka do makijażu to z pozdrowieniami ode mnie. 

Spojrzałam na nią jednym ze swych słynnych spojrzeń, gdy byłam jeszcze w instytucie ludzie zrobili katalog moich legendarnych spojrzeń, którymi raczyłam innych w typowych lub mniej sytuacjach. Niektóre kojarzyły się wielu z bazyliszkiem mordującym swe ofiary, to spojrzenie było moim ulubionym. Zaczyna się od wnikliwego spoglądania w oczy ofiary, tak długo aż nie odwróci wzroku lub nie zacznie czuć dyskomfortu, delikatnie je mrużę układając blado różowe wargi w lekkim uśmiechu satysfakcji. Dla lepszego efektu można ukazać zęby, ale to już wyższy poziom nienawiści z drwiną.

Jednak po chwili ciszy ze strony kobiety, a raczej jej prób odpowiedzenia na mordercze spojrzenie przypominających oddychanie zdechłej ryby oddałam torbę. Zabawne jak wygląda hiperwentylacja u człowieka, mam nadzieję że się zapowietrzysz nim zdążysz mi zacytować menu z McDonalda tym swoim czarującym głosem. Jednak nie mogłam się zmusić na to by spojrzeć. Nie chciałam patrzeć na to jak przewracają ją na drugą stronę, po prawdzie niemal zapomniałam o istnieniu tej czarnej rzeczy, przenoszącej mój skromny dobytek podczas snu, ale... Jednak to moje. Mój czarny plecak z kocią mordką narysowaną białymi liniami na czerni i sterczącymi czarnymi uszkami do kompletu. 

Dobre pięć minut stałam w oczekiwaniu na odzyskanie mojej własności, słyszałam jak naradzali się między sobą co do wielu moich prywatnych przedmiotów. Sprawdzali poziom ich niebezpieczeństwa dla mnie i otoczenia, jakbym miała komuś coś telefonem zrobić. No... Może tę przede mną bym słuchawkami mogła udusić, ale na razie tylko ją. Przez ten wkurwiający na wskroś głos. Cholera, po co tam wtykali łapy?Moja kolekcja żyletek poszła w pizdu...

Nie żebym nie miała więcej planów awaryjnych i więcej pomysłów. Nawet nie wiecie jak łatwo zrobić sznur z węzłem wisielczym z narzuty łóżka, lub firanki...

Sophia patrzyła na to z lekkim niedowierzaniem jakby nie spodziewała się aż takiej niesubordynacji z mojej strony, już w wyobraźni słyszę jej opierdalający mnie głos z wyrzutem. "CZEMU NIE KUPIŁAŚ TEGO WRAPA?" albo coś tego stylu w nieco innej wersji słownej. Hmm a może ona pracuje tu na kuchni i rozdaje żarcie? To by pasowało do jej głosu. W momencie gdy usłyszałam, że mój plecak jest bezpieczny i mogę go zabrać wraz z zawartością nie skonfiskowaną, postanowiłam ukazać jej mały fragment swego przebojowego usposobienia do innych ludzi. A mianowicie ukazać jej by się odwaliła, że nie mam zamiaru bawić się w zawieranie przyjaźni. Zaszczycając ją przelotnym spojrzeniem pełnym kpiny wysiliłam się na sztuczny uśmiech jakim sama mnie zaszczycała i równie sztucznie co ona zaćwierkałam. 

-No na co czekasz światełko? Idziemy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#scp