Prolog
Witam wszystkich zainteresowanych III częścią trylogii o istotach nadnaturalnych.
Mam nadzieję, że ta spodoba wam się równie mocno, jak poprzednie dwie, czyli I „Krąg” i II „Fatum”.
Miłego czytania! ❤
Złapałam się za głowę, kiedy to zdanie odbijało się w niej echem. Byłam ciągnięta korytarzem za rękę. Cały czas mijaliśmy jakieś drzwi, aż w pewnym momencie zatrzymaliśmy się przy wyjściu ewakuacyjnym.
— Cholera, zamknięte... — Usłyszałam głos tej osoby, dzięki czemu mogłam wywnioskować, że jest to dorosły mężczyzna.
— Położna, która prowadziła mnie zawsze na terapię, powinna mieć klucze. — Odezwałam się. — Dlaczego mnie stąd zabierasz? Mam tu być zamknięta, aż w końcu lekarze odkryją co mi jest... — Powiedziałam, kiedy pociągnął mnie dalej.
— Nic ci nie jest... Nie jesteś szaloną, chorą czy jakaś psychiczną wariatką... Po prostu nie jesteś zwykłym człowiekiem... A zabieram cię stąd, bo łowcy próbują cię dorwać, plus mam na to zlecenie... — Nie rozumiałam o co mu chodzi, dlatego zamilkłam.
— TAM SĄ! — Usłyszeliśmy gdzieś z boku, a ja poczułam, jak mężczyzna przerzuca mnie przez swoje ramię.
— Mogę sama biec... — Powiedziałam, ale kompletnie mnie zignorował.
Po chwili usłyszałam skrzypnięcie drzwi, a w kolejnej zimne powietrze, które przebiegło mi po plecach. Jesteśmy na zewnątrz? Zakryłam głowę, kiedy usłyszałam strzały. Co się dzieję?
— Nie wychodź stąd i się nie ruszaj... — Powiedział mężczyzna, a następnie posadził mnie na zimnym podłożu.
Czułam, jak moje gołe stopy otacza śnieg. Złapałam się za ramiona, gdy tylko zaczęłam dygotać z zimna. W pewnym momencie poczułam ciepło. Nim się spostrzegłam, cały biały puch, który znajdował się dookoła mnie, roztopił się.
— Już wszystko dobrze... — Odezwał się znowu ten mężczyzna, co wcześniej.
— Kim jesteś? —Zapytałam, a on dotknął bandaży, które miałam zawiązane na oczach.
— Mam na imię Josh Ignis... I tak samo jak ty, nie jestem zwyczajny... — Wziął moją dłoń, dzięki czemu poczułam to, że to od niego pochodziło to ciepło.
— Wiem czym... Czym jesteś? — Zadałam kolejne pytanie, lekko się przy tym jąkając.
— Istotą nadnaturalną... Jednak różnie się od ciebie... Ja daję życie i je odbieram... Ty... Zwiastujesz czyjąś śmierć... — Powiedział, a następnie zdjął z moich oczu opaskę z bandaży. — Jestem feniksem... A ty zwiastunką śmierci... Jesteś banshee... — Powiedział patrząc mi prosto w oczy.
Jego ciało płonęło, a do tego kompletnie nie przypominał człowieka. Odetchnął, a jego wygląd wrócił do normy. Podniósł się, jednocześnie ciągnąc za moją rękę.
— Mogę ci pomóc, ale musisz iść ze mną... — Kiwnęłam głową, a on pociągnął mnie za sobą, w kierunku opancerzonego samochodu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro