VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bardzo się ucieszył na wieść, że Peter i Mina do siebie wrócili. Zawsze lubił tę dziewczynę. Wszyscy ją lubili, nawet ich młodsze rodzeństwo, które nigdy nie postrzegało jej jako zagrożenie dla relacji łączących je z najstarszym bratem. Bo tak naprawdę, ona nigdy im go nie zabrała. Wręcz przeciwnie, to on włączył ją do rodziny jako jej kolejnego, bardzo wartościowego członka.

Nigdy nie dała mu odczuć, że ma do niego jakikolwiek żal. Zawsze była miła, szczerze uśmiechnięta i chętna do pomocy w jakiejkolwiek sprawie. On jednak przy każdym spotkaniu czuł, jak wyrzuty sumienia palą go od środka. W końcu to przez niego rozstali się na bardzo długi czas. To przez niego oboje cierpieli. To on rozdzielił dwoje przeznaczonych sobie ludzi.

Wiedział, że mógłby zwyczajnie odrzucić to w niepamięć i żyć dalej, ale nie potrafił. Dlatego podczas ich kolejnych odwiedzin wykorzystał fakt, że Peter dał się wciągnąć Nice i Emie w zabawę i podszedł do niej, gdy akurat na chwilę została sama.

- Przepraszam... - powiedział, spuszczając pełen poczucia winy wzrok, gdy już wyjaśnił cel swojej rozmowy. Gdy powiedział, co tak bardzo go męczy i o czym sumienie wciąż bezlitośnie mu przypomina.

- Cene... - urwała, lekko zaskoczona, po czym szybko westchnęła.

Uśmiechnęła się łagodnie i mocno go przytuliła, odganiając tym samym wszystkie demony, które do tej pory krążyły wokół niego.

- Nie musisz mnie za nic przepraszać - powiedziała cicho. - Nie zrobiłeś nic złego. Peter wszystko mi wyjaśnił. Wiem, jak bardzo go wtedy potrzebowałeś i cieszę się, że pomimo tego, jakie mieliście wtedy ze sobą relacje, potrafił ci pomóc.

- Teraz tak mówisz, ale gdybyście do siebie nie wrócili...

- Wrócilibyśmy - zapewniła, odsuwając się i obdarzając go kolejnym uśmiechem. - Wiesz, nie powiedział mi prawdy od razu. Jeszcze przez jakiś czas trzymał mnie w przekonaniu, że wtedy po prostu mu odbiło i musiał zniknąć na jakiś czas. I chociaż byłam na niego wściekła, to... Wciąż go kochałam. A jeżeli kochasz kogoś bardziej niż własną dumę... Niż siebie samego. Wybaczysz mu wszystko.

To ostatnie zdanie zaczęło krążyć w jego głowie tuż po tym, jak Domen wyszedł z jego pokoju. Wprawiało jego umysł w stan jeszcze większego chaosu. Choć z każdym dniem coraz bardziej skłaniał się ku decyzji o odpuszczeniu walki, zarówno o Anže, jak i siebie samego, teraz znów się wahał. Znów chciał spróbować. Pojechać do Lublany, spotkać się z Laniškiem, porozmawiać z nim i zrobić wszystko, by naprawić ten związek.

Słowa młodszego brata miały ogromny wpływ na decyzję Cene. Ani przez chwilę nie miał wątpliwości co do tego, że Domen miał rację, choć wciąż nie rozumiał wielu rzeczy. Nie wiedział dlaczego Anže postąpił w ten sposób. Dlaczego posunął się do najgorszej z możliwych opcji, a kiedy już wyjaśnili sobie całą sytuację, dlaczego zachowywał taką bierność wobec wszystkich jego decyzji. Nie walczył o nic. Nie tłumaczył się. Nawet nie próbował.

Wiesz, że czasem mu odbija. Ale wbrew temu, co sądzą wasi koledzy, to nie przez prochy, a ze strachu. Panicznie boi się zmian, bo nigdy nie przynosiły mu nic dobrego. Ludzie znikali z jego życia jeszcze zanim na dobre się w nim pojawili. Ciągle był sam, ciągle odrzucany i każdy kolejny etap, wydawało by się, lepszy i bardziej perspektywiczny od poprzedniego, wiązał się z coraz większą izolacją od ludzi i coraz większą samotnością. A u niego samotność kończy się robieniem głupich rzeczy.

- Byłeś samotny i... wystraszony... - wyszeptał Cene, wciąż tępo wpatrzony w przeciwległą ścianę, nie zważając na łzy spływające po jego policzkach. - Bo zacząłem się od ciebie odsuwać. To moja wina...

Bez zastanowienia chwycił telefon, z zamiarem zadzwonienia do Anže, ale szybko z tego zrezygnował. Wątpił, by ten w ogóle odebrał od niego połączenie, poza tym, wolał porozmawiać z nim twarzą w twarz. Zmotywowany wstał, chcąc jak najszybciej zebrać się i pojechać do Lublany, jednak zawroty głowy momentalnie ostudziły jego zapał. Usiadł z powrotem na łóżku i wziął kilka głębokich oddechów, choć wiedział, że to mu w niczym nie pomoże. W końcu spojrzał z wyrzutem na kanapki, które przygotował dla niego Domen i choć na sam ich widok jego żołądek samoistnie się zacisnął, postanowił się przełamać i zjeść chociaż jedną. Czuł, że Anže będzie go potrzebował, być może bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie mógł pokazać mu się w tym stanie. Nie mógł okazać żadnej słabości.

Ostatecznie udało mu się zjeść obie kromki i wypić całą herbatę, chociaż wciąż odrzucała go ilość cukru w niej zawarta. Po tym dużym, jak na niego, posiłku, wziął prysznic i przebrał się, a po niecałej godzinie, siedział już w pociągu, który właśnie ruszył w stronę Lublany. O swoim postanowieniu poinformował tylko Domena, wiedząc, że to wystarczy. Że jego młodszy brat zapewni ich matkę i siostry, że wszystko z nim w porządku. Sam kilkakrotnie miał ochotę spróbować zadzwonić lub chociaż napisać wiadomość do Anže, ale za każdym razem powstrzymywał się w obawie, że usłyszy coś, co mogłoby odwieść go od tej decyzji. Ten sam strach opanowywał go, gdy wyobrażał sobie, co zastanie po dotarciu do mieszkania Laniška. Z jednej strony chciał już tam być, a z drugiej, pragnął jak najbardziej odwlec ten moment w czasie, niepewny swojej reakcji na to, z czym przyjdzie mu się zmierzyć.

I chociaż wyobrażał sobie najróżniejsze scenariusze, od tych pozytywnych, aż do najbardziej dramatycznych, rzeczywistość jak zwykle, okazała się nieprzewidywalna.

Drzwi do mieszkania Anže były zamknięte na klucz. Cene dobrze wiedział, że jeśli tylko Lanišek był w środku, przeważnie zostawiał je otwarte. Poza tym, był pewien, że mijał jego samochód, stojący na parkingu pod blokiem. Zaskoczony i jednocześnie zaniepokojony, zapukał, po czym przez kilka sekund nasłuchiwał jakichkolwiek dźwięków dochodzących ze środka. A gdy się ich nie doczekał, zapukał jeszcze raz, tym razem głośniej.

- Anže, to ja - powiedział w końcu, czując narastające zdenerwowanie. - Otwórz, proszę. Musimy porozmawiać.

Gdy kolejna próba nie przyniosła żadnego efektu, zacisnął dłoń w pięść i uderzył w drzwi ze złością, wynikającą ze zwykłej bezsilności.

- Wiem, że tam jesteś, otwórz te cholerne drzwi! - krzyknął, jednocześnie zastanawiając się, czy ma jakikolwiek inny sposób na dostanie się do mieszkania drugiego Słoweńca.

- Nie ma go.

Odwrócił się nerwowo, zaskoczony obecnością kogokolwiek innego na niewielkiej klatce schodowej. Głos należał do sąsiadki Anže. Starszej kobiety, która teraz stała w drzwiach swojego mieszkania i patrzyła na Prevca z powagą i lekkim zmartwieniem. Znał ją. Mieszkała dokładnie na przeciwko, sama, jedynie ze swoim kotem. Wraz z Laniškiem, od czasu do czasu pomagali jej z zakupami lub innymi drobnymi rzeczami. Była dla nich obu bardzo życzliwa i zawsze witała ich z uśmiechem, po którym teraz jednak nie było śladu.

- A... - zawahał się. - Nie wie pani może, czy dawno wyszedł?

- Kilka dni temu - odparła, wprawiając chłopaka w jeszcze większe zaskoczenie.

- Ale... - zmarszczył brwi. - Jego samochód stoi pod blokiem, może wrócił, kiedy pani nie było?

- Nie wrócił - stwierdziła ze współczuciem, podchodząc bliżej Prevca. - Ale wiedział, że przyjdziesz. I prosił, żebym ci to przekazała.

Dopiero teraz Cene zauważył, że kobieta trzyma w dłoni klucze od mieszkania. I wtedy dotarło do niego, że gdziekolwiek Lanišek się udał, prawdopodobnie nie miał zamiaru wrócić.

- Wziął swoje rzeczy? - spytał, delikatnie drżącym głosem. -  Miał przy sobie cokolwiek?

- Tylko plecak. Przyszedł przekazać mi te klucze i tyle go widziałam. Nie pytałam dokąd idzie, ani co się stało.

- No dobrze - odparł, teraz już zdecydowanie bardziej przygnębiony. - Dziękuję.

Jeszcze raz podszedł do drzwi od mieszkania, tym razem w milczeniu po prostu je otwierając.

Wszedł do środka i uważnie rozejrzał się po całym wnętrzu, z zaskoczeniem zauważając, że oprócz butów i kurtki Anže, nie brakuje absolutnie niczego. Zupełnie, jakby przez cały czas był w domu, a wyszedł jedynie na spacer. Jedyną zmianą był stos ubrań i kilku innych rzeczy, leżących na łóżku, w sypialni. Cene szybko zorientował się, że wszystkie te rzeczy, starannie złożone i poukładane, należą do niego. A gdy podszedł bliżej, dostrzegł, że na samym szczycie tego stosu, leży kartka z zeszytu, zapisana z dwóch stron.

Chwycił ją ostrożnie, tak jakby bał się, że ta rozpadnie się pod wpływem jego dotyku i momentalnie zadrżał, rozpoznając charakter pisma swojego chłopaka. Usiadł na skraju łóżka i zaczął z uwagą czytać ten, jak już był pewien, list pożegnalny.

Cene,

Nigdy wcześniej nie pisałem do nikogo listu, więc przepraszam za jego jakość i formę. W każdym razie, jeżeli to czytasz, to znaczy, że podjąłeś już decyzję. Wiem, że słuszną. Dlatego, żeby oszczędzić Ci kłopotu, pozbierałem wszystkie Twoje rzeczy i położyłem je w jednym miejscu, żebyś nie musiał ich szukać. Zostawiłem sobie tylko tę zieloną bluzę, żeby mieć przy sobie chociaż cząstkę Ciebie. Mam nadzieję, że w porównaniu ze wszystkim, co ostatnio zrobiłem, to jest niewielkie przewinienie i nie jesteś bardzo zły.

Zanim jednak zabierzesz wszystko i wyjdziesz, chciałbym Ci wyjaśnić kilka rzeczy.

Podobno, żeby kogoś prawdziwie pokochać, trzeba najpierw pokochać samego siebie. To nie jest prawda. Nigdy nie potrafiłem zaakceptować samego siebie, ale przez uczucia, jakie do Ciebie żywiłem, potrafiłem zapomnieć o tym, jak bardzo się nienawidzę.

Ten rok spędzony z Tobą był... Nawet nie wiem, jak mam to opisać. Ale chyba najtrafniej będzie powiedzieć, że jeżeli mam umrzeć szczęśliwy, z uśmiechem na ustach, to teraz, kiedy wszystkie te wspomnienia związane z Tobą są jeszcze świeże. Bo wiem, że nigdy nie będę szczęśliwszy, niż przez ostatnie miesiące. Zrobiłeś dla mnie więcej, niż ktokolwiek inny na świecie choćby pomyślał, że mógłby zrobić. Odmieniłeś moje życie. Wyciągnąłeś mnie z dna, w którym tkwiłem przez wiele lat. Pokazałeś mi, czym jest radość, zabawa, wiara w ludzi... Przede wszystkim, pokazałeś mi miłość. Prawdziwą, szczerą miłość. Oddałeś całego siebie komuś, kto nigdy na to nie zasługiwał. I ja wiedziałem to od momentu, w którym pierwszy raz zaznałem od Ciebie to zrozumienie i troskę, jakiej nikt nigdy wcześniej mi nie okazał. Cieszę się, że Ty również zdałeś sobie z tego sprawę, bo jesteś niesamowitym mężczyzną, o dobrym, ciepłym sercu i zasługujesz na kogoś, kto będzie potrafił się za to odwdzięczyć.

Ja nie potrafię. Starałem się, ale tylko Cię zawodziłem. Łamałem obietnice, które składałem Tobie, sobie, wszystkim wokół. Krzywdziłem Cię, chociaż nigdy tego nie chciałem. Nie potrafiłem pokazać, jak bardzo doceniam Twoją obecność. Pozwalałem, by moje emocje brały nade mną górę w sytuacjach, w których nie powinienem był tego robić. Pamiętasz, kiedy zasłabłeś w kuchni? Obiecałem sobie wtedy, że nigdy więcej nie podniosę na Ciebie głosu. Chociaż powiedziałeś mi, że to nic złego, i że od krzyku się nie rozpadniesz, wiedziałem, że to nieprawda. Cene, wiedziałem to od chwili, w której pierwszy raz zobaczyłem Cię na oczy. Jeszcze zanim poznałem Twoje imię, widziałem, że jesteś bardzo delikatną osobą, którą bardzo łatwo zniszczyć, nawet samym krzykiem. I dlatego, kiedy tylko dostałem taką możliwość, postanowiłem, że nie pozwolę nikomu Cię skrzywdzić. Że będę Cię chronił przed każdym, kto będzie próbował i przede wszystkim, przed sobą samym. I spierdoliłem to po całości.

To nie jest tak, że ja nie widziałem naszych problemów i nie cierpiałem. Cierpiałem i to cholernie mocno. Za każdym razem, kiedy widziałem, że Ty cierpisz i nie mogłem, albo nie umiałem Ci pomóc. Wyraz smutku w Twoich oczach był dla mnie największą porażką i ciosem prosto w serce. Ostatnio było go coraz więcej. Zdecydowanie za dużo, a ja nie umiałem sobie z tym poradzić. Z niczym sobie nie umiałem poradzić. Dlatego popełniłem największy błąd mojego życia i złamałem najważniejszą obietnicę, jaką Ci złożyłem.

Ale wiesz co? Teraz, gdy już jest po wszystkim, nie żałuję. I nawet się uśmiecham, pisząc te słowa. Ponieważ mimo wszystko, pokazałem Ci, że są osoby, których nie da się uratować. Niechcący zmusiłem Cię do odejścia i uwolnienia się ode mnie. Uśmiecham się, bo wiem, że wyjdzie Ci to tylko na dobre i będziesz szczęśliwy. Szczęśliwszy, niż jakbyś miał tkwić w tym związku ze mną. To jest dla mnie najważniejsze.

Bo przecież tego chciałeś, prawda? Chciałeś się uwolnić. Nie wiem, co Cię powstrzymywało. Litość? Obawa, że Ci nie pozwolę? Niepotrzebnie się bałeś. I niepotrzebnie ukrywałeś prawdę. Dobrze wiem, że Ty i on... Wiem, że tam coś się między Wami stało. Wtedy, gdy poprawiałeś u niego egzamin. To oczywiście nie dało mu prawa do tego, by później spróbować wziąć Cię siłą, ale przecież mi też zawsze było Ciebie mało. Być może z nim będzie Ci lepiej. Jeżeli taki jest Twój wybór, nie mam prawa Cię powstrzymywać.

Cene, obiecałem sobie, że nie przysporzę Ci już więcej cierpienia, dlatego zostawiam ten list. Żebyś nigdy więcej nie musiał patrzeć na mnie i czuć smutek, żal lub jakikolwiek sentyment.

Jest mi przykro, że nie mogę się z Tobą normalnie pożegnać, ale tak będzie lepiej. Przede wszystkim dla Ciebie. Nie szukaj mnie, proszę. I nie martw się. Po prostu zapomnij i potraktuj mnie jako kolejne doświadczenie, mam nadzieję, że nie całkowicie złe.

Dziękuję za wszystko, co mi dałeś i przepraszam za wszystkie złe rzeczy, jakie otrzymałeś w zamian.

Teraz odłóż kartkę, weź swoje rzeczy i wróć do siebie. Zjedz coś ciepłego i zdrowego, proszę.

A później po prostu żyj dalej.

Anže.

Po przeczytaniu listu, Cene jeszcze przez kilka minut siedział i wpatrywał się w starannie napisane litery, składające się w słowa wiadomości, która doszczętnie połamała jego serce. Już dawno przestał liczyć łzy, które skapywały z jego twarzy. Nie był w stanie policzyć nawet mokrych śladów na kartce, ponieważ było ich tak wiele, że łączyły się ze sobą. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie przeczytał. Nie był w stanie przyjąć do wiadomości słów Anže. Nie chciał tego robić. Nie chciał wracać do domu. Ale wszystko wskazywało na to, że nie miał innego wyjścia.

Nie wstał jednak i nie wyszedł z mieszkania, a położył się na łóżku i wtulił w poduszkę Laniška. Czuł na niej jego zapach, co wywołało jeszcze więcej łez. Skulił się i wiedząc, że nikt go nie usłyszy, nie powstrzymywał płaczu.

Oddałby wszystko, by móc cofnąć czas. By wrócić do Lublany te kilka dni wcześniej. Być może zdążyłby go zatrzymać, powstrzymać przed zostawieniem listu i zniknięciem. Być może wszystko byłoby dobrze. A teraz?

Na własne życzenie stracił najważniejszą osobę w swoim życiu. Poddał się w walce o nią i przegrał walkowerem. Nie miał nic. Ani swojej miłości, ani swojego serca, które było całkowicie zniszczone, ani nawet chęci do dalszego życia. Każdy oddech był dla niego bolesny i błagał o to, by któryś z nich okazał się ostatnim.

Przeleżał w bezruchu kilkadziesiąt minut, płacząc z rozpaczy i złości na samego siebie. W przypływie desperacji, kilkakrotnie próbował zadzwonić do Anže, ale ten miał wyłączony telefon. I dopiero po upływie godziny, kiedy już udało mu się nieco uspokoić, zacisnął dłonie w pięści i podniósł się. Znalazł szybko odpowiedni numer w telefonie i zadzwonił do jedynej osoby, która mogła mu w tym momencie pomóc.

~~~

"I just wanna help you see 
you should run away from me
Baby I'm a drug and I don't wanna hurt you
No I'm not gonna hurt you girl, not at all
I ain't gonna set you free
All you gonna get from me
Little bit a love and a little virtue
If I hurt you, I'll end it all"

~~~

Uff, uporałam się z korektą tego rozdziału, a było jej naprawdę dużo! A w kolejnych jest jeszcze więcej [*] A dwa nadal nie napisane xD

No to ten. Kiedy ja sobie to piszę, jest jeszcze środowy wieczór, a ja ledwo wygrałam ze zmęczeniem po 6,5 godzinach pracy (niby nic, a jednak po 3 tygodniach opierdalania się mogę śmiało stwierdzić, że czuję się sponiewierana jak po tygodniowym melanżu). Na szczęście największy cud tego świata o nazwie kofeina, po raz kolejny uratował mi tyłek i honor.

W mediach wstępnie miała być piosenka Chord Overstreet - Hold On, ale jakoś mi cały zamysł piosenki nie pasuje do sytuacji, jedynie pojedyncze wersy, tudzież sam refren, więc nie. Więc postawiłam na Lil Peep'a (na zawsze w moim serduszku, mordko 💔).

Takk, wiem, że mój gust muzyczny jest... Cóż, bliżej nieokreślony i zawierający największe skrajności, jakie można sobie tylko wyobrazić xD Ale ten tekst jest stworzony do tego rozdziału tak bardzo, że bardziej się już nie da, noooo.

To jest najpiękniejsze uczucie na świecie, kiedy wpadasz na pomysł fabuły i wydarzeń i już po tym, jak to wymyślisz, trafiasz na piosenkę, której tekst pokrywa się dokładnie z tym, o czym piszesz. 💙

Albo po prostu jestem wyjątkowo nieoryginalna xD

No, to tyle ode mnie. A co u Was? 😅

Miłego dnia! ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro