XI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W trakcie pisania tego rozdziału, poniosła mnie jakaś niepohamowana wena, więc z góry przepraszam za jego długość xD

***

- Potrzebujesz czegoś jeszcze? - spytał Prevc, kładąc kubek z gorącą herbatą na szafce przy łóżku.

Anže powoli pokręcił głową. Zadrżał niekontrolowanie, zamknął oczy i zaciągnął kołdrę wyżej, zakrywając prawie połowę twarzy. Gorączka nie zamierzała odpuścić. Cene, nie kryjąc zmartwienia, wyjął z szafy schowany tam koc i starannie okrył nim drugiego chłopaka, po czym kucnął tuż przy nim i troskliwie wplótł palce dłoni w jego włosy, delikatnie je przeczesując.

- Postaraj się zasnąć - powiedział łagodnie. - Ja pójdę kupić coś na obiad.

Napotkał jego spojrzenie. Zaszklone od temperatury oczy, smutne, niepewne, niczym u dziecka, na chwilę przed rozpłakaniem się.

- Wróć szybko - mruknął Lanišek, spuszczając wzrok, zupełnie jakby było mu wstyd za swój stan i uczucia kłębiące się wewnątrz niego. - Nie chcę być sam.

- Zaraz będę z powrotem - Cene uśmiechnął się czule, wręcz nieco pobłażliwie. W końcu szedł tylko do sklepu znajdującego się dwie ulice dalej.

Przysunął się nieco bliżej i przyłożył usta do rozpalonego czoła Anže, całując go ostrożnie, jak gdyby bał się, że samym dotykiem jeszcze bardziej pogorszy jego stan. Następnie wstał i wyszedł z sypialni, zamykając za sobą drzwi. Wziął portfel, założył ciemnoszarą bluzę Laniška, wiszącą przy drzwiach wejściowych i wyszedł z mieszkania. Z przyzwyczajenia ruszył w kierunku schodów, jednak w ostatniej chwili zatrzymał się, odruchowo chwytając barierkę. Zamarł, czując jak jego ciało kolejny raz odmawia mu posłuszeństwa, choć tym razem w zupełnie inny sposób. Zareagowało niczym mechanizm obronny, chroniący go przed... Nim samym. Zrozumiał to dopiero, gdy po kilku sekundach poczuł zawroty głowy tak silne, że prawie całkowicie pozbawiły go możliwości widzenia. Wziął głęboki oddech i zacisnął dłonie w pięści, walcząc z tym uczuciem.

Tak, był słaby. Był wycieńczony. Był na skraju swoich możliwości, na krawędzi przepaści, w której stronę przechylał się coraz bardziej. Już nawet nie walczył z siłą, która bezlitośnie pchała go tę otchłań. Ale jeszcze nie dał całkowicie za wygraną. Nie mógł tego zrobić, dopóki Anže go potrzebował.

Po prostu pojadę windą - pomyślał, odsuwając się od kondygnacji, która teraz wydawała mu się drogą nie do przebycia.

Gdy wyszedł na powietrze, świeże, ciepłe, pachnące kwitnącymi kwiatami i wiosną, poczuł się lepiej. Promienie słońca otulające jego ciało dodawały mu sił. Przynosiły ulgę. Zarówno fizyczną, jak i psychiczną.

Czuł spokój na myśl, że najgorsze już za nimi. Ulgę, bo Anže był bezpieczny. I radość. Przede wszystkim radość. Bo potrafili porozmawiać, wyjaśnić wszystko, przyznać się do błędów, do uczuć nimi kierujących. Stoczyli ciężką i wyczerpującą walkę, w której wygrali obaj, w nagrodę odzyskując siebie nawzajem. Jednak tym razem już bez bagażu pełnego tajemnic, niedopowiedzeń i ukrywanych emocji, a ze szczerymi wyznaniami, otwartym przyznaniem 'tak, potrzebuję cię' i poczuciem wzajemnej zależności, niezbędnej do prawidłowego funkcjonowania ich obu.

Wszedł do sklepu, mając w głowie ułożoną listę niezbędnych zakupów i istniejącą jedynie w jego świadomości trasę do zdobycia każdego z produktów. Ryż, paczka mrożonych warzyw, kurczak, trochę przypraw, sok, miód... Jabłka. Duże, czerwone, soczyste, pełne witamin. Jego ulubione owoce. Nie raz pozwalały przetrwać mu najgorsze okresy swojej choroby, gdy nic innego nie było w stanie przejść mu przez gardło. Uratowały go wtedy, być może zrobią to ponownie?

Wybrał trzy najładniejsze spośród wszystkich i poszedł zapłacić, dumny z samego siebie, że poczynił krok ku poprawie swojej sytuacji. Że jednak postanowił spróbować. Zawalczyć jeszcze ten jeden raz.

W drodze powrotnej wstąpił jeszcze do apteki i wrócił do bloku, tym razem nawet nie myśląc o schodach. Piąte piętro było zdecydowanie ponad jego możliwości. Wszedł do mieszkania i od razu udał się do kuchni, kładąc zakupy na stole. Wyjął z reklamówki leki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe, po czym poszedł do sypialni, chcąc zanieść je Anže, jednak gdy uchylił drzwi i zobaczył, że jego chłopakowi udało się zasnąć, uśmiechnął się mimowolnie i wycofał, nie chcąc go obudzić. Wrócił do kuchni i rozpakował wszystko, planując kolejne działania. Wiedział, że jeżeli ma zadbać o Anže, musi przede wszystkim zadbać o siebie. Musi mieć siły. Dlatego w pierwszej kolejności sięgnął po jedno z jabłek. Umył je starannie, po czym obejrzał dokładnie, sam nie wiedząc, czego tak naprawdę stara się dopatrzeć. Nie był głodny. Już od dawna nie odczuwał tego charakterystycznego dyskomfortu związanego z potrzebą zjedzenia czegokolwiek. Każdy posiłek był dla niego ciężką walką, zmuszaniem się i kojarzył mu się raczej z cierpieniem, aniżeli czymkolwiek pozytywnym. Ale był świadomy, że w ten sposób nie przetrwa długo. Że musi zjeść cokolwiek, zanim zapasy jego energii, i tak już będące w głębokiej rezerwie, wyczerpią się całkowicie.

Przełknął głośno ślinę i uniósł rękę, przykładając owoc do ust. Charakterystyczny zapach, który kiedyś wywoływał w nim jedynie pozytywne odczucia, tym razem zadziałał odwrotnie. Nieposłuszne ciało zareagowało momentalnie. Żołądek zacisnął się boleśnie, informując o możliwych konsekwencjach planowanego czynu.

Pochylił się, przymknął oczy i wziął głęboki oddech. Odsunął jabłko od ust i spojrzał na nie jeszcze raz, próbując zmusić się, do zrobienia choćby pierwszego kęsa. Choć może lepiej by było zostawić go na kolację. Może zgłodnieje podczas gotowania obiadu, może to jeszcze stres i nerwy z ostatnich dni trzymają go nieświadomie w ciasnym uścisku, nie pozwalając nic przełknąć, może wystarczy poczekać... Ale jeżeli ulegnie, z kolacji zrobi się śniadanie. Ze śniadania obiad, z obiadu kolejna kolacja i w ten sposób będzie odwlekał w czasie ten pierwszy krok na drodze do poprawienia swojego zdrowia. A tego czasu miał niewiele. Jego ręce drżały, nogi ledwo utrzymywały resztę ciała, zawroty głowy niejednokrotnie sprawiały, że zataczał się na najbliższą ścianę, a wzrok z każdą godziną zawodził coraz bardziej. Więc musiał się przełamać, jak najszybciej wykonać ten pierwszy krok, bez względu na to jak boleśnie jego wyniszczony organizm będzie się bronił, bez względu na cierpienie jakie sam sobie zada, po prostu... Jedząc.

Zamknął oczy, wziął głęboki wdech i zatopił zęby w soczystym jabłku, którego słodki smak natychmiast rozpłynął się po jego podniebieniu. Coś, co jeszcze nie tak dawno było jego ulubionym, codziennym rytuałem, teraz kojarzyło mu się jedynie z torturami. Zacisnął dłoń w pięść, wbijając paznokcie we własną skórę i z trudem przełknął ten pierwszy kęs, niczym najobrzydliwsze lekarstwo.

Odczekał chwilę. Nie wiedział, co się stanie dalej. Czy pierwszy tego dnia posiłek zostanie zaakceptowany, czy może od razu zwymiotuje, tym samym odbierając sobie resztki nadziei na powrót do normalności bez wizyty w szpitalu.

Ku własnemu zaskoczeniu, szybko odczuł ulgę. Jakby jego ciało poddało tę walkę i zaakceptowało ten skromny posiłek. Zachęcony taką reakcją, szybko wziął kolejny kęs. Później kolejny i kilka następnych, a gdy już zjadł całe jabłko, zmotywowany swoim osiągnięciem, zabrał się za przygotowanie obiadu.

Choć pora była już późna, nie spieszył się szczególnie. Po pierwsze dlatego, że nie chciał budzić Anže, a po drugie, wciąż doskwierał mu brak sił. Wszystko robił powoli i z podwójną ostrożnością, ze względu na drżenie rąk, w których ledwo udawało mu się cokolwiek utrzymać. A zapach jedzenia, choć z każdą chwilą przyjemniejszy, zaczynał przyprawiać go o mdłości.

Gdy posiłek był już prawie gotowy, usłyszał otwierające się drzwi od sypialni, a chwilę później zobaczył Anže, który powoli, jakby ospale wszedł do kuchni, odkładając kubek po herbacie do zlewu. Nie mówiąc ani słowa, usiadł przy stole, opierając się bokiem o ścianę. Nie drżał już, choć jego zgarbiona sylwetka jednoznacznie wskazywała na złe samopoczucie. Po chwili beznamiętnego wpatrywania się w okno naprzeciwko, jego wzrok powędrował na stół, na którym stały leki kupione przez Cene. Wziął jedno opakowanie do ręki i zaczął czytać opis, choć wydawało się, że robi to jedynie w celu odwrócenia własnej uwagi od swojego stanu.

- Jak się czujesz? - spytał troskliwie Prevc, nakładając jedzenie na talerz.

- Lepiej - odparł cicho, słabym głosem. Spojrzał na drugiego Słoweńca i zmarszczył brwi, dostrzegając stojącą obok niego szklankę, wypełnioną do połowy nieco mętnym, pomarańczowym płynem. Szybko skojarzył, że zawartość to owy lek, czy raczej witaminy w postaci tabletek musujących. - A ty?

Cene przygryzł wargę, powstrzymując się przed intuicyjną odpowiedzią, która jednocześnie byłaby definitywnym kłamstwem. Nie chciał okłamywać Laniška na temat swojego samopoczucia. Wręcz przeciwnie, zamierzał powiedzieć mu prawdę, nauczony już, że skrywanie przed sobą tajemnic, nie zaprowadzi ich do niczego dobrego. Poza tym, był świadomy, że bez wsparcia Anže, nie uda mu się wrócić do zdrowia. Ale jednocześnie znał go wystarczająco długo, by wiedzieć, że ten będzie się obwiniał za doprowadzenie go do tego stanu i za wszelką cenę chciał tego uniknąć.

- Bywało gorzej - odparł w końcu, z delikatnym uśmiechem kładąc przed nim talerz z obiadem. - Zjedz to, kochanie, smacznego - dodał, czule całując go w głowę.

Wrócił się po szklankę, stojącą na blacie i zajął miejsce naprzeciwko Anže, starając się ignorować zaniepokojone spojrzenie, którym ten go obdarzył.

- A ty czemu nie jesz? - spytał, jeszcze zanim sam wziął się za posiłek.

- Bo... - urwał Prevc, zdając sobie sprawę, że jego standardowa wymówka w tym momencie nie jest żadnym argumentem. Wiedział, że nawet informacja o zjedzonym jabłku nie przekona Laniška, bo według niego to i tak za mało. Chcąc uniknąć kolejnej sprzeczki na ten temat, uśmiechnął się zadziornie. - Wolę poczekać aż skończysz, a potem jeszcze jakieś trzy godziny, żeby się przekonać, czy na pewno nic ci nie będzie. Jak przeżyjesz, to zjem.

- Bardzo jesteś śmieszny - mruknął ironicznie Anže. - Idź po talerz, jak umrzemy to razem.

- Romantycznie - zaśmiał się Cene, wstając i również sobie nakładając obiad. Oczywiście jego porcja była znacznie mniejsza, choć i tak czuł, że będzie miał z nią problemy.

Wrócił do stołu i przez kilka następnych chwil wpatrywał się w posiłek przed sobą, czując jak jego organizm znów się sprzeciwia. Nie pomagała również presja ze strony Laniška, który uważnie mu się przyglądał.

Znów zaczął wmawiać sobie, że da radę zjeść wszystko, choć jednocześnie czuł, że okłamuje sam siebie. Wiedział, że to jest jedyny sposób, aby jak najszybciej powrócić do zdrowia, a zarazem chciał uniknąć ewentualnych, związanych z tym konsekwencji. W tym natłoku argumentów przemawiających za jednym i drugim, zatracił się tak bardzo, że gdy Anže chwycił go za dłoń, wzdrygnął się delikatnie, zaskoczony dotykiem.

- Kochanie, spójrz na mnie.

Spojrzał, najpierw na swoją dłoń, trzymaną przez dłoń drugiego chłopaka. Tym razem na jego twarzy nie widniał uśmiech, a w oczach pełno było niepewności. Bał się. Przerażała go jego bezsilność i brak władzy nad własnym ciałem. Dopiero po chwili odważył się spojrzeć na Laniška.

- Nie musisz zjeść wszystkiego - stwierdził łagodnie Anže. - Ale spróbuj chociaż, zobaczysz, że poczujesz się lepiej.

Prevc kiwnął głową, chociaż doskonale wiedział, że będzie dokładnie odwrotnie. Mimo wszystko, rozpaczliwie nie chciał dawać swojemu chłopakowi dodatkowego powodu do zmartwień, więc w końcu się przełamał i zaczął jeść. Powoli, niechętnie, z pełną świadomością skutków swojego postępowania, ale jadł.

Obiad minął im głównie w milczeniu, co jakiś czas przerywanym krótkimi, nic nie znaczącymi rozmowami. Anže zjadł jako pierwszy i nie czekając na Cene, postanowił zadzwonić do swojej siostry, tak jak obiecał to zrobić. Prevc, wykorzystując chwilę jego nieobecności, wyrzucił resztki swojej porcji i posprzątał w kuchni, a ponieważ był już późny wieczór, niedługo później obaj wrócili do łóżka, wciąż czując zmęczenie po ostatnich wydarzeniach.

Jednak również i ta noc nie była dla Cene spokojna. Obudził się po kilku godzinach, choć w pierwszej chwili nie miał pojęcia, dlaczego. Wszystko wydawało się być w porządku. Leżał w objęciach Anže, który w dalszym ciągu spał spokojnie, a jedyny dźwięk, jaki dane mu było usłyszeć, to jego cichy i spokojny oddech. Dopiero po chwili zrozumiał, co było powodem jego przebudzenia, a uświadomił go o tym tak dobrze znany mu, a jednocześnie znienawidzony ból żołądka.

Przełknął ślinę i wziął głęboki oddech, próbując zignorować to nieprzyjemne uczucie, które jednak narastało z każdą sekundą, nie dając za wygraną. Wyswobodził się z objęć ukochanego, powoli i ostrożnie, starając się go nie obudzić, po czym przewrócił się na plecy, mając nadzieję, że to przyniesie mu ulgę. Szybko zrozumiał, że nic z tego. Chociaż starał się walczyć, z tym nie był w stanie wygrać. Coraz silniejsze skurcze zmusiły go do wstania z łóżka i pójścia do łazienki, by po raz kolejny w ciągu ostatniego tygodnia, zwymiotować wszystko, co udało mu się zjeść.

Gdy już zwrócił całą zawartość żołądka, podniósł się powoli i oparł rękami o umywalkę. Odkręcił zimną wodę, by następnie przemyć twarz i przepłukać usta. Spoglądając w swoje odbicie w lustrze, nie widział już silnego, pewnego siebie, dorosłego człowieka, którym usilnie starał się być w ostatnim czasie, a jedynie wystraszone, zagubione dziecko, którym był kilka lat wcześniej. Znów z podkrążonymi oczami i powoli wyniszczającym się organizmem. Teraz, gdy już wydawało się, że wszystko zaczyna mu się układać, powróciło widmo choroby, z której z takim trudem wyszedł. Świadomość, że pomimo chęci i prób, nie jest w stanie jej przezwyciężyć, była ponad jego siły.

Pozwalając łzom spłynąć po policzkach, cofnął się kilka kroków i oparł plecami o kafelki, zsuwając się na podłogę. Nie miał już sił nawet ustać na nogach. wplótł palce dłoni we włosy i zaczął płakać. Choć starał się zachowywać jak najciszej, strach i rozpacz przemawiające przez niego były zbyt silne, by pozwolić mu cierpieć w całkowitym milczeniu. Nie uspokoił się nawet, gdy zauważył, że w sypialni zaświeciło się światło, a po chwili usłyszał zbliżające się kroki. Już nie miał sił udawać i sprawiać pozorów, że wszystko z nim w porządku.

Anže niepewnie otworzył drzwi od łazienki, a gdy zobaczył, że jego ukochany siedzi na podłodze, jedynie westchnął głęboko. Doskonale wiedział, co się stało, jak również to, że nie jest z nim najlepiej. Wiedział o tym od dłuższego czasu.

Podszedł bliżej i klęknął tuż przed nim, opierając dłonie na jego ramionach.

- Cene... - zaczął, wyraźnie zmartwiony.

- Próbowałem to powstrzymać... - wyjąkał przez łzy Prevc. - Naprawdę, próbowałem. Ale nie potrafię... To jest silniejsze ode mnie.

- Spójrz na mnie.

Wziął drżący wdech i podniósł powoli głowę, pociągając nosem. Dopiero, gdy rzucił Laniškowi zapłakane spojrzenie, ten zauważył, że z nosa Prevca zaczęła cieknąć krew. Westchnął głęboko i chwycił wiszący obok ręcznik, po czym usiadł obok drugiego Słoweńca. Podczas gdy Cene starał się zetrzeć wciąż na nowo pojawiającą się strużkę krwi, Anže objął go i oparł o swoją klatkę piersiową, przykładając ręcznik do jego nosa.

- Nie płacz, skarbie, to nic. - stwierdził cicho, przykładając usta do jego głowy. - Poradzimy sobie z tym.

- Nie chcę do tego wracać... Nie chcę znowu przez to wszystko przechodzić, nie mam już na to siły. Boję się, że tym razem sobie nie poradzę...

- Nie mów tak - Anže zmarszczył brwi. - Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Zajmę się tobą i dopilnuję, żeby tak było.

Cene już nie odpowiedział. Następne minuty spędzili w ciszy, podczas której Lanišek starał się go uspokoić, po prostu trzymając go w swoich ramionach. Jednocześnie co kilka chwil sprawdzał, czy nos Prevca przestał krwawić. Gdy po kolejnym odsunięciu ręcznika, nie pojawiły się kolejne krople krwi, ostrożnie odsunął chłopaka od siebie, wstał i zmoczył ręcznik w zimnej wodzie. Z powrotem kucnął przy Cene i delikatnie starł resztki zaschniętej krwi z jego twarzy. To samo zrobił z jego dłonią, dokładnie zmywając każdy znajdujący się na niej czerwony ślad, a gdy skończył, odrzucił ręcznik na bok.

- Chodź do łóżka - stwierdził łagodnie i bez uprzedniego ostrzeżenia, podniósł Prevca, biorąc go na ręce.

Ten odruchowo oplótł ramiona wokół szyi Laniška i wtulił się w niego, chociaż z jego ust wydobyło się ciche, protestujące jęknięcie.

- Dam radę iść... - mruknął.

- Jesteś wycieńczony, musisz się oszczędzać - stwierdził Anže, z największą ostrożnością wychodząc z łazienki.

- Ty też.

W odpowiedzi Lanišek jedynie uśmiechnął się delikatnie, choć uśmiech ten bardzo szybko zniknął z jego twarzy. Trzymając Cene, pod palcami bardzo wyraźnie czuł jego wystające kości, a i jego waga pozostawiała wiele do życzenia. Wiedział doskonale, że ta sytuacja jest bardzo poważna i wymaga natychmiastowej interwencji z jego strony. Tylko jeszcze nie był pewien, na czym ta interwencja miałaby dokładnie polegać.

W sypialni posadził Prevca na łóżku, składając czuły pocałunek na jego głowie.

- Chcesz się czegoś napić? - spytał troskliwie.

- Wody - odparł cicho Cene, po czym lekko zmarszczył brwi. - Chociaż... Może lepszy będzie sok.

Anže kiwnął głową i poszedł do kuchni, by po chwili wrócić ze szklanką soku pomarańczowego. Podał ją Prevcowi i usiadł tuż obok niego, znów go obejmując i czekając cierpliwie, aż ten wypije napój. W międzyczasie obserwował go w milczeniu, zastanawiając się, w jaki sposób poruszyć temat jego choroby tak, by go nie zdenerwować, ani nie przestraszyć. Zanim jednak udało mu się cokolwiek powiedzieć lub chociaż wymyślić, Cene odezwał się jako pierwszy.

- Przperaszam... - wyszeptał, spuszczając nisko głowę.

- Co? - Anže spojrzał na niego z zaskoczeniem, momentalnie wyrywając się z zamyślenia. - Za co?

- Za to... - odparł, powolnym ruchem ręki odkładając szklankę na stolik. - Że się do tego doprowadziłem. Powinienem teraz się tobą opiekować... Pomóc ci przetrwać kolejne dni, kiedy twój organizm będzie szalał, będziesz się źle czuł i będziesz mnie potrzebował, a tymczasem ja sam nie kontroluję własnego ciała, które robi ze mną co chce i chociaż tak strasznie chciałbym to zmienić, nie potrafię i... - przerwał, czując jak jego głos znów zaczyna się łamać. - Jest mi tak strasznie głupio...

- Cene... - Anže momentalnie się podniósł i klęknął okrakiem nad nogami Prevca. Chwycił w dłonie jego twarz i uniósł ją, zmuszając go, by spojrzał mu prosto w oczy. - Prosiłem cię, żebyś ze mną został, mówiłem, że cię potrzebuję, ale nie dlatego, żebyś się mną opiekował. Może rzeczywiście nie czuję się najlepiej, ale to nie znaczy, że masz być na każde moje zawołanie. Nie o to chodzi, zrozum, ja... Ja potrzebuję twojej obecności. Chcę mieć cię blisko, bo wtedy czuję się lepiej, jestem spokojniejszy, bo widzę jak ty się czujesz, bo jestem obok, w razie gdybyś mnie potrzebował. Teraz właśnie jest taki moment i równie dobrze to ja mogę się obwiniać o to, że mam zjazd po heroinie w chwili, w której potrzebujesz pomocy - stwierdził, uśmiechając się czule na widok łez, które zaczęły pojawiać się w oczach Prevca. - My obaj potrzebujemy siebie nawzajem. Obaj musimy teraz być dla siebie, wspierać się i sobie pomagać, żeby razem zwalczyć te wszystkie przeciwności. I wiem, naprawdę wiem, że teraz to wszystko wydaje ci się być ponad twoje siły, ale przysięgam ci, że będzie lepiej. Skarbie, jestem przy tobie i zrobię wszystko, co będzie konieczne, żeby cię z tego wyciągnąć. Naprawdę wszystko, nawet jeżeli miałbym polecieć na koniec świata i zamieszkać tam z tobą już na zawsze, porzucając to dotychczasowe życie i te kilka osób, które w tym życiu mam, zrobię to bez chwili wahania, jeżeli tylko będzie to sposób na twój powrót do zdrowia. I jedyne czego chcę w zamian, to twojej obecności. Tego, żebyś przy mnie był, kochał mnie tak, jak w tej chwili i wierzył we mnie, kiedy nadejdzie taki moment, że ja sam przestanę. Dobrze?

Cene, teraz już całkowicie zapłakany, pociągnął nosem i kiwnął twierdząco głową na tyle, na ile pozwalały mu dłonie Anže, wciąż trzymające jego twarz. Lanišek znów uśmiechnął się łagodnie i nachylił, chcąc go pocałować, jednak Prevc sprawnie uniknął jego ust, momentalnie odwracając speszony wzrok.

- Wymiotowałem... - wyjaśnił cicho, widząc zaskoczone spojrzenie drugiego Słoweńca.

Ten pokręcił ironicznie głową i chwycił go za podbródek, z powrotem odwracając jego twarz w swoją stronę i tym razem już bez przeszkód składając na jego ustach długi i czuły pocałunek.

- Kocham cię, głupku - wyszeptał, wprost w jego usta, spoglądając mu głęboko w oczy.

***

Hold me, tell me everything's ok.
Show me there's a way to beat the monster
Save me, make it go away

***
Dzień dobry 😊

Miałam Wam wrzucić ten rozdział po południu, ale w sumie to po co czekać xD

Zwłaszcza, kiedy mam ochotę już poczytać Wasze komentarze 🙂

Miłego dnia! 💖

Ah no i właśnie! Czekam na przewidywania co do dalszych rozdziałów 😊 A w zasadzie, co to kolejnego rozdziału i epilogu, może mnie czymś fajnym natchniecie 😁

W sumie spoko pomysł, wymyślić zarys opowiadania i fabułę rozwijać na podstawie domysłów czytelników 🤔 Może kiedyś tak zrobię 😂

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro