Rozdział VII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nieznajomy

Oberwowałem, jak z dnia na dzień Peter pogrąża się w swoim własnym piekle.  Wiedziałem,  co nim jest. I mogłem go z niego wyciągnąć.

Ale jeszcze nie teraz. 
Teraz powinien podjąć leczenie i okiełznać swoją zazdrość.
To wyszłoby mu na dobre.

Im.

Severin też odzyskałby wolę walki.  Nie chciałem widzieć jego śmierci.  To był mój przyjaciel.

I tylko on wiedział o pewnej tajemnicy,  której nikt inny nie znał.

Peter miał się o niej dopiero dowiedzieć, a zaraz potem cały świat.

Peter

Sevi — obrońca uciśnionych.  Działał mi na nerwy.  Ten jego uśmiech chciałem zetrzeć z jego buźki. Jak gdyby nigdy nic przychodził sobie na herbatkę i częstował mannerkami o kawowym smaku. Lepsze to niż milka od Wellingera. Ale mógł nie przychodzić codziennie, trzy razy dziennie.  Od poniedziałku do niedzieli.

Zawsze wiedziałem,  że jest nienormalny,  ale nie aż tak.  

Żeby trzymać ciastka pod bluzką,  by nikt mu nie ukradł...

Nawet ja nie miałem takich pomysłów.

Szalonych i genialnych.

Ile słodyczy bym uratował przed rodzeństwem.

Ale widocznie nie miałem w genach niemieckiego polotu.

Trudno.

W każdym razie najwidoczniej próbował mnie utuczyć lub sprawić,  bym dostał próchnicy.

Cwaniaczek.

Lub dodawał coś do tych ciastek,  bo moje ogólne samopoczucie się poprawiło.

A to spryciarz...

Faszerował mnie lekami.

— Freund,  ty niemiecka cholero,  strupie zdarty, gangreno,  gadzino rozdeptana,  sprzedajna ku... — zacząłem krzyczeć do telefonu, wybierając numer do Severina,  odebrała Karen...

Chyba rozbiłem ich małżeństwo.

Mała strata.

Nawet on nie zasługiwał na taką flądrę,  która zdradzała go na prawo i lewo.

Nie żebym go lubił.

To po prostu przyzwyczajenie.

Naprawdę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro