Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

CALLIE

Początki zazwyczaj bywają trudne. Albo nie wiemy, czego się spodziewać, albo nie mamy pojęcia, czy damy radę, albo czy odnajdziemy się w nowym miejscu, nowej sytuacji.

Zderzyłam się ze smutną rzeczywistością, gdyż najtrudniej było mi tu zamieszkać bez mamy i taty. Stałam w progu ich sypialni, modląc się w duchu, by któreś z nich zaraz się pojawiło, by to wszystko nie okazało się prawdą. Ten dom nie był już bez nich taki sam. Brakowało ciepłego głosu mamy, zapachu jej szarlotki z cynamonem, codziennego rytuału taty z piciem kawy, jego opowieści o tym, kogo spotkał, czego ciekawego się dowiedział, co zrobił. Tu już nigdy nie będzie tak samo.

Pierwszy tydzień był najtrudniejszy. Libby wciąż nie dowierzała, że jednak tu przyjechałam i zajęłam się ranczem. Rozpoczęła się moja nauka, której nie traktowałam jak przymusu, a po prostu jako nowy etap w życiu: czas na poznanie czegoś, co praktycznie cały czas miałam tak blisko, a nie miałam o tym zielonego pojęcia. Rozmawiałam z wujkiem Josephem. Był młodszym bratem mamy, i to sporo młodszym, bo dzieliło ich dziesięć lat. Studiował księgowość, ale pasjonowało go spawanie i teraz właśnie w tym się odnajdywał. Zawsze mnie zastanawiało, jak łączył księgowość ze spawaniem, ale on był indywidualistą. Wujek dał mi kilka cennych wskazówek, nieco rozjaśnił sprawę, powiedział również, że w każdej chwili mogę do niego zadzwonić, a on mi pomoże. Nie chciałam mu za bardzo zawracać głowy, bo za parę dni miał wyjechać na dwumiesięczny kontrakt do Buffalo. Przecież jakoś dam sobie radę. Zdawałam sobie sprawę z tego, że prowadzenie pensjonatu to nie tylko przyjmowanie gości, lecz również cała masa papierkowej roboty, marketingu, promocji, a do tego winnica i konie... To nie była lekka praca, ale kto powiedział, że ma być lekko? Tak naprawdę największe zyski przynosiły winnica i winiarnia. To z tego głównie utrzymywali się rodzice i całe ranczo. Pensjonat był raczej dodatkiem, gdyż te okolice nie były tak popularne wśród turystów jak inne w Oregonie, ale kiedy żyli, naprawdę świetnie sobie radzili. Mimo iż turystyka nie była tu rozwinięta, zawsze ktoś przyjeżdżał, by na chwilę odpocząć, oderwać się od życia codziennego. Zimą nie było zbyt wiele pracy w winnicy, za to w winiarni dojrzewały wina i to one były teraz kontrolowane. Póki co Davin dawał radę, ale na wiosnę, gdy rozpocznie się sadzenie, przydadzą mu się dodatkowe ręce do pracy. Później będzie jej coraz więcej, aż do zakończenia zbiorów. Uzgodniliśmy już, że zatrudnimy dodatkowych pracowników, do tego pomoc zaoferował pan Scott i w końcu jestem też ja, więc również pomogę. Pracą w stajni zajęli się Ryan z Finnem, a ja przebywałam najczęściej w pensjonacie. Próbowałam trochę rozruszać to miejsce poprzez reklamę w internecie, ale pomyślałam, że przydadzą nam się też jakieś ulotki. Zdawałam sobie sprawę, że gdybyśmy od razu się tym wszystkim zajęli, nie byłoby teraz problemów z małym zainteresowaniem. Większość pracowników po śmierci rodziców odeszła i choć mieliśmy pieniądze ze spadku, by zatrudnić nowych, musieliśmy chwilę poczekać. Nie było pewności, jak to wszystko będzie prosperować, dlatego byliśmy nieco zachowawczy.

– Cześć, Callie. – Marina przerwała moje rozmyślania.

– Hej, ty już? – zdziwiłam się.

– Dochodzi druga.

Spojrzałam na zegarek i właśnie się zorientowałam, że siedzę tu od trzech godzin, a miałam tylko coś sprawdzić i jechać po zakupy.

– O matko! Miałam zrobić zakupy.

– Powiedz Finnowi, na pewno ci pomoże.

– I tak miałam go poprosić o pomoc. Bez auta niestety trudno.

– To nie to co w mieście.

– Przekonałam się o tym – skwitowałam. – A właśnie! Przeglądałam wiadomości i za tydzień w Wilderville ma być jakaś parada z okazji Dnia Niedźwiedzia. Moglibyśmy coś zorganizować, by zachęcić gości do zatrzymania się u nas, bo póki co mamy tylko dwie rezerwacje.

– Obawiam się, że się spóźniliśmy – powiedziała Marina, krzywiąc się lekko.

– Już?

– Pani Margaret zwykle robiła rezerwacje przed Nowym Rokiem – wyjaśniła, a ja poczułam się jak totalna ignorantka. – Owszem, czasem zdarzało się, że ktoś przed samym świętem się zjawił, ale rzadko kiedy mieliśmy wolny pokój.

– No tak – westchnęłam – jestem beznadziejna.

– Jesteś dla siebie zbyt surowa, ale może... – urwała.

– A może na walentynki? – zasugerowałam. – Nie jestem zwolenniczką tego święta, ale może jacyś zakochani zechcą spędzić u nas trochę czasu.

– Ale to świetny pomysł. Zapytaj Davina o wino na specjalne okazje – powiedziała tajemniczo.

– To znaczy?

– Dwa lata temu twój tata zrobił kilka butelek nieco eksperymentalnego pinot noir. Nawet z Davinem nie podzielił się tym, co dokładnie do niego dodał, ale gdybyś widziała tę rubinową barwę! Nos intensywny, ale wolno uwalniający, z wyraźnymi akcentami kandyzowanych owoców, przypraw ziołowych i korzennych. Doskonale zrównoważone, z aksamitnym finiszem – dodała z ekscytacją.

– Próbowaliście go? – zapytałam, wsłuchując się w jej słowa.

– Raz, we wrześniu – odpowiedziała. – Pan Roger powiedział, że na święta będzie idealne i że będziecie zachwyceni – dodała z wyczuwalnym sentymentem.

– Dużo wiesz o winach – zauważyłam.

– Urodziłam się i wychowałam na farmie w Kalifornii. Moi rodzice również mieli winnicę i winiarnię. Naprawdę świetnie sobie radziliśmy, ale gdy zmarła moja mama, tata całkowicie się załamał. Wpadł w alkoholizm i dwa lata później kompletnie pijany wszedł pod ciężarówkę. Zostałam z tym wszystkim sama.

– Bardzo mi przykro – powiedziałam szczerze. – A co się stało, że znalazłaś się właśnie tu? – dociekałam.

– Ojciec narobił długów, więc musiałam sprzedać wszystko, by je spłacić – odpowiedziała. – Zostało mi trochę oszczędności, dlatego postanowiłam wyjechać z rodzinnego miasta. Najpierw pojechałam do San Francisco, ale w ogóle nie potrafiłam się tam odnaleźć. Przytłoczyło mnie to miasto, ten tłum, więc uciekłam. Redwood nie było moim miejscem docelowym, bo jechałam do Eugene, ale coś mnie tu zatrzymało i teraz sobie nie wyobrażam mieszkać gdzieś indziej.

– Musisz mnie więcej nauczyć o winoroślach, winie, o tym wszystkim, bo mam wrażenie, że za każdym razem, jak o coś pytam, Davin przewraca oczami.

– On taki jest, ale spokojnie, wszystko ci wytłumaczy – zaśmiała się. – Callie, a nie myślałaś, by ozdobić ściany w pokojach, zresztą nie tylko tam, swoimi obrazami?

– Wiesz, może w wolnej chwili uda mi się coś namalować, ale nie mam sprzętu.

– Mogłabyś namalować nasze okolice, bo są naprawdę piękne – zasugerowała.

– Będę musiała o tym poważnie pomyśleć.

Marina wywołała we mnie miłe wspomnienia. Brakowało mi malowania, jednak w ostatnim czasie w ogóle nie miałam do tego głowy. Gdy zrezygnowałam ze studiów, zajęłam się pracą, bo musiałam z czegoś żyć, a potem ciągle brakowało czasu. Może to był właśnie dobry sposób, by oswoić się z tym miejscem?

Nie tracąc dłużej czasu, poszłam do stajni zobaczyć, czy Finn tam jeszcze jest. Wszystko było już posprzątane, słychać było tylko konie i niestety chyba go już nie było. Podeszłam bliżej do boksu, a wtedy koń delikatnie parsknął. Wyciągnęłam powoli dłoń w jego kierunku i go pogłaskałam. To był Calvados. On był tutaj najdłużej, bo od jakichś trzynastu lat. Pamiętałam, że tata z wujkiem przywieźli go w wakacje. Początkowo był dosyć niesforny i trudny do prowadzenia, jednak gdy oswoił się z nowym miejscem, chętnie współpracował. Cayenne był na farmie od siedmiu lat, a Onyx zaledwie od roku. Był naszym najmłodszym koniem i chyba mnie nie lubił. Za każdym razem, gdy mnie widział, dziwnie się zachowywał, okazując mi niechęć. Dziś też nie był zadowolony z mojej wizyty.

– Trudno – burknęłam pod nosem. – Może jeszcze kiedyś się do mnie przekonasz.

– Mówisz do siebie czy do konia? – Usłyszałam nagle za plecami i aż poskoczyłam.

– Wystraszyłeś mnie. – Zmarszczyłam brwi, patrząc na Ryana.

Chłopak miał dwadzieścia jeden lat, choć gdybym nie wiedziała, dałabym mu dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć. Wyglądał dojrzalej. Był wysoki, wysportowany, ciemne blond włosy miał krótko przystrzyżone, a zielone tęczówki mieniły się niczym dwa szmaragdy. Podszedł do konia i uspokajająco go pogłaskał.

A jednak da się!

– Wow, czyli tylko ja jestem na jego czarnej liście – prychnęłam.

– On taki jest. Dość długo się do nas przyzwyczajał – powiedział, głaskając zwierzę.

– Słuchaj, Finna już nie ma? – zapytałam, zmieniając temat.

– Wyszedł pół godziny temu. A coś się stało?

– Miałam go poprosić o pomoc przy zakupach, ale zasiedziałam się w pensjonacie.

– Ja ci pomogę – zaproponował.

– Ale chciałam jechać do Medford.

– No to żaden problem, bo i tak miałem jutro odebrać paszę dla koni, więc mogę zrobić to teraz – odpowiedział na luzie.

– To super! – Ucieszyłam się. – Wezmę kurtkę i możemy się zbierać.

– Okej, czekam przy samochodzie.

Zajrzałam najpierw do pensjonatu do pani Anderson, by zapytać czy czegoś nie potrzebuje. Z domu zabrałam torebkę, założyłam kurtkę i wsiadłam do auta, gdzie Ryan już na mnie czekał.

– Jeszcze raz bardzo dziękuję za pomoc – powiedziałam, gdy ruszyliśmy.

– Nie ma sprawy, i tak miałem tam jechać. Callie... Co tak właściwie planujecie po roku? – zapytał niespodziewanie.

– Szczerze? Nie mam pojęcia. – Pokręciłam głową. – Wiem, że chodzi ci o pracę, ale obawiam się, że póki co nic nie mogę ci obiecać.

– W sumie nie wiem, czy jeszcze tu będę – powiedział tajemniczo.

– Co masz na myśli? – dociekałam.

– Chcę wrócić na studia. Lubię tę pracę, ale zamierzam dokończyć naukę.

– Doskonale cię rozumiem, bo sama o tym myślałam, jednak póki co to niemożliwe – odparłam. – Grant i Caleb pewnie będą chcieli sprzedać ranczo, ale Seila raczej będzie chciała je zachować.

– Wydawało mi się, że Seila woli życie w dużym mieście.

– Wiesz, ona sporo podróżuje, dlatego myślę, że taka zmiana jej się przyda. Zresztą nam wszystkim. – Zamyśliłam się na chwilę. – Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę prowadziła ranczo, w życiu bym nie uwierzyła.

– Ale dlaczego? Może to okrutne, ale kiedyś przecież i tak byście je odziedziczyli.

– Wiem, ale nie sądziłam, że to tak szybko nastąpi. Gdzieś tam w głowie miałam obrazy, jak przyjeżdżamy do rodziców ze swoimi partnerami, z dziećmi. Wiesz, taki fajny klimat, gdy cała rodzina spotyka się w komplecie, a teraz... – westchnęłam – teraz zostanie to już tylko w mojej głowie.

– Nie żebym się wtrącał, ale może warto zatrzymać ranczo? Nie sprzedawać go – zasugerował. – To część waszej rodziny.

– Może właśnie tak będzie – przytaknęłam zamyślona.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że to miejsce było mi obojętne. Przecież tu się urodziłam, wychowałam, tu spędziłam naprawdę niesamowite dzieciństwo. To tu były nasze rodzinne wspomnienia. Może i nie zdecyduję się mieszkać tu na stałe i pracować na ranczu, ale chciałabym, by zostało w naszej rodzinie.

🍇❤️🍇❤️

I mamy kolejny 😀

Wasze gwiazdeczki i komentarze działają na mnie bardzo motywująco, dziękuję kochani ❤️❤️

Następny rozdział 27.06

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro