Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Otaczała go ciemność, nie miał pojęcia co się stało i gdzie się znajduje, nie pamiętał niczego co mogłoby mu pomóc w zrozumieniu sytuacji, w której się znalazł. Leżał na czymś miękkim, chyba na trawie. Próbował wstać, ale nie mógł się poruszyć, chciał otworzyć oczy, ale tego też nie mógł zrobić. Chciał coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobywał się z jego gardła. Ogarnęło go przerażenie, nie miał pojęcia co się z nim działo, a zdążył się zorientować, że działo się coś złego. Wiedział, że wpadanie w panikę to najgorsze co może zrobić, że musi jakoś inaczej sobie poradzić skoro nie może się ruszyć.

Jedynym pocieszeniem było to, że słyszał, więc próbował się skupić na tym aby czegoś się dowiedzieć. W oddali słyszał przyciszoną rozmowę, ale niestety wychwycił tylko niektóre słowa, które nic mu nie mówiły. Chciał zrobić coś aby zwrócić na siebie uwagę, ale nie był w stanie, miał tylko nadzieję, że w końcu się nim zainteresują. Ponownie próbował się poruszyć, włożył w to całą siłę, która mu została, ale nic się nie wydarzyło. Za każdym razem natrafiał na coraz większą blokadę, tak jakby jakaś niewidzialna siła trzymała go w swoich ramionach i nie pozwalała wstać.

Po chwili poczuł, że coś się zmieniło, nie umiał tego wytłumaczyć, ale coś było inaczej. W jednej chwili zrobiło mu się przeraźliwie zimno, a po sekundzie myślał, że spłonie żywcem. Gdy wszystko ustąpiło miał nadzieję, że to już koniec, ale niestety się przeliczył. Myślał, że wcześniej cierpiał, ale to co działo się z nim w tej chwili było nie do opisania. Miał wrażenie, że w jednym momencie jego wszystkie kości zostały złamane. Poczuł niewyobrażalny ból, nawet się nie zorientował, że jego głos powrócił, krzyczał coraz głośniej, chciał aby osoby, które z nim były w tym miejscu mu pomogły.

Ból był ogromny, miał wrażenie, że umiera, w tamtym momencie chciał umrzeć aby nie cierpieć. Poczuł, że ktoś złapał go za rękę, jakiś chłopak, próbował błagać go o litość, ale nie umiał stworzyć sensownego zdania. Chłopak mówił coś do kogoś, ale nie umiał się na tym skupić, usłyszał tylko ,,pośpiesz się''. Niech się pospieszą - pomyślał - nawet jeśli to miałby być koniec. Usłyszał jeszcze jedno zdanie tajemniczej osoby, tym razem skierowane do niego ,,Nie poddawaj się Louis''.

Obudził się gwałtownie prawie spadając z łóżka, zaczerpnął głośno powietrza, ten sen wydawał się taki realistyczny, miał wrażenie że naprawdę umierał. Po raz kolejny śniło mu się to samo, nie znał się na tym, ale dostrzegł, że to raczej dziwne aby codziennie mieć taki sam sen. Nie wierzył w paranormalne sytuacje, ale to naprawdę zaczynało go trochę przerażać. Nie miał pojęcia co z tym zrobić, nie mógł z nikim o tym porozmawiać, bał się że wezmą go za tchórza albo gorzej za jakąś nienormalną osobę.

Wziął poduszkę i położył ją sobie na głowę, chciał wyrzucić ten sen z pamięci aby jakoś normalnie funkcjonować przez cały dzień. Nie mógł pozwolić sobie na dekoncentrację, nie na samym początku roku szkolnego.

Wsłuchiwał się w swój oddech co trochę go uspokoiło, przynajmniej na jakiś czas. Po kilku minutach zaczął zastanawiać się czemu w domu jest tak cicho, miał wrażenie że był sam, co było niemożliwe o tej porze dnia. Jego siostra zawsze robiła sporo hałasu przed wyjściem. W końcu odrzucił poduszkę obok siebie przy okazji zerknął na zegarek i zamarł. Za 20 minut zaczynał lekcje, a siedział na łóżku kompletnie niegotowy. Zaczął się zastanawiać jakim cudem budzik nie zadzwonił albo czemu mama go nie obudziła.

Zerwał się z łóżka i pobiegł do łazienki, wziął najszybszy prysznic w życiu, umył zęby i biegiem wrócił do swojego pokoju. Wyjął pierwsze lepsze ubrania, które wpadły w jego ręce, trafiło na szare jeansy i czarny t-shirt. Zdążył jeszcze szybko spojrzeć w lustro, jak zwykle niezbyt podobało mu się to co zobaczył. Rozczochrane jasnobrązowe włosy jakby dopiero wstał z łóżka, akurat w tym przypadku to była prawda, niebieskie oczy, wystające kości policzkowe, przeciętny wzrost. Niestety w porównaniu do innych wydawało się, że jest o wiele niższy i niektórzy lubili mu dokuczać z tego powodu. Nauczył się jednak ich ignorować, a przynajmniej w ich obecności udawać, że nic sobie z tego nie robi. Tak, Louis Tomlinson z całkowitym przekonaniem uważał, że jest przeciętny i nie wierzył nikomu kto twierdził inaczej.

Odsunął się od lustra z niezbyt zadowoloną miną, wziął bluzę, plecak i wyszedł z pokoju. Chłopak pogratulował sobie w duchu, że przynajmniej wczoraj wieczorem się zapakował dzięki czemu nie tracił kilku cennych minut. Spojrzał szybko na zegarek, obliczył szybko ile potrzebował na dojazd, stwierdził że gdyby odpuścił sobie śniadanie powinien zdążyć.

- Louis! - usłyszał wołanie mamy - jeszcze jesteś w domu, myślałam że już dawno wyszedłeś.

- Zaspałem - odpowiedział zakładając swoje ulubione buty.

- A śniadanie? - zapytała.

- Nie mam czasu - mruknął podchodząc do drzwi.

Mama spojrzała na niego zmartwionym wzrokiem, ale naprawdę nie mógł zostać i zjeść. W końcu jeśli raz na jakiś czas odpuści sobie śniadanie nic mu się nie stanie. Wiedział, że jego rodzicielka martwiła się o niego, robiła to praktycznie cały czas, nie żeby Louis był jakimś problematycznym dzieckiem. Wiedział, że to było normalne, w końcu była jego mamą i zdawał sobie sprawę, że nie ważne ile będzie miał lat ona zawsze będzie się o niego martwić.

Patricia Tomlinson była przykładem prawie idealnej mamy, zawsze przekładała dobro swoich dzieci nad swoje własne, Louis to bardzo doceniał i starał się robić wszystko aby nie przysparzać jej problemów. Oczywiście, czasem mu nie wychodziło, ale z czasem nauczył sobie radzić samodzielnie. Wiedział, że po odejściu męża, a zarazem ojca Louisa i Ruby było jej ciężko, ale pokazała, że sama też może sobie poradzić z dwójką dorastających dzieci.

- W porządku, powodzenia w szkole - uśmiechnęła się ciepło.

- Dziękuję, kocham cię - odpowiedział wybiegając z domu.

Louis skierował się do swojego samochodu, spojrzał ponownie na zegarek - miał jeszcze 10 minut, czyli tyle ile zajmuje mu zwykle dojazd gdy nie ma korków. Wsiadł do auta, chciał je uruchomić, ale nic się nie wydarzyło. Był coraz bardziej zdenerwowany, próbował jeszcze kilka razy, ale nic się nie wydarzyło. W złości uderzył dłonią w kierownicę - To się nie dzieje naprawdę - wykrzyknął. Nie miał nawet czasu aby sprawdzić co stało się z samochodem, postanowił że później się tym zajmie. Wysiadł, złapał plecak i pobiegł po swój rower.

Po prawie 25 minutach w końcu znalazł się w szkole, przypiął rower i zdyszany wpadł do budynku. Niebieskooki zatrzymał się próbując złapać oddech zanim pójdzie do sali i tak był spóźniony, więc było mu już wszystko jedno w tym momencie.

Gdy unormował oddech, wyprostował się i zaczął iść w stronę klasy od historii. Przeklinał siebie w duchu, że ze wszystkich możliwych lekcji musiał spóźnić się akurat na tą jedyną gdzie nauczyciel się na niego uwziął. Zatrzymał się przed salą, poprawił swoje rozczochrane włosy i powoli otworzył drzwi.

- Jednak zechciał nas pan zaszczycić swoja obecnością.

To były pierwsze słowa, które Louis usłyszał po otworzeniu drzwi, nie zdążył nawet wyjaśnić powodu swojego spóźnienia, nie żeby nauczyciela to obchodziło. Przy biurku siedział nikt inny jak ,,ulubiony'' nauczyciel Tomlinsona patrząc na niego morderczym wzrokiem, chłopak wiedział że teraz zacznie się najbardziej wyczekiwana chwila historyka.

Lucas Ashen był prawie czterdziestoletnim mężczyzną, który nauczał historii i który z pewnością zawarł pakt z diabłem, aby móc bezkarnie gnębić Louisa od pierwszej chwili gdy go zobaczył, a przynajmniej chłopak tak to odbierał. Mogło się wydawać, że nauczyciel jest miłym człowiekiem, ale to pozory, wystarczyło mu czymś podpaść i koniec z tobą, nie ważne co zrobisz on zawsze znajdzie powód aby się do czegoś przyczepić. Louis nie miał pojęcia co takiego zrobił aby mężczyzna już od ich pierwszego spotkania obrał go sobie za jakiś cel.

Miał wrażenie, że Ashen starał się zrobić wszystko aby oblał ten przedmiot, jak na złość to akurat była lekcja, z której nie mógł zrezygnować. Młody Tomlinson miał nadzieję, że przynajmniej na ostatni rok zakopią topór wojenny, ale najwyraźniej się pomylił.

- Przepraszam za spóźnienie - powiedział cicho i ruszył w stronę swojej ławki, nie miał siły ani chęci by kłócić się z nauczycielem, nie na początku roku.

Louis nie patrzył na nikogo, wystarczyło że czuł spojrzenia innych na sobie, wlepił wzrok w swoją ławkę i jak najszybciej pokonał do niej drogę. Usiadł cicho, wyjął zeszyt i zaczął słuchać, a przynajmniej starał się słuchać.

- Tak jak zacząłem mówić zanim mi przerwano - nauczyciel spojrzał prosto na szatyna - przypominam o piątkowym sprawdzianie, chce zobaczyć co pamiętacie z zeszłego roku.

Louis, który słuchał tego z szeroko otwartymi oczami nie zauważył kiedy jego długopis upadł na podłogę. Chłopak nie miał pojęcia jak mógł o tym zapomnieć, przecież wiedział że musi dostać przynajmniej C aby przynajmniej na chwilę mieć spokój. Niezbyt pamiętał o czym dokładnie uczył się w zeszłym roku, starał się słuchać o czym mówił nauczyciel, ale to nie była jego wina, że po kilku minutach wszystko było ciekawsze niż lekcja. Historia nigdy nie była jego mocną stroną, te wszystkie daty i ważne wydarzenia, zawsze coś pomylił przez co dawał powód do radości nauczycielowi.

- Panie Tomlinson - mężczyzna ponownie zwrócił się do chłopaka - wiem, że chciał pan zrobić wspaniałe wejście, ale proszę się uspokoić i nie przeszkadzać.

Wszyscy obrócili się w stronę Louisa, który spuścił głowę i myślał o tym jak stać się niewidzialnym. Wiedział, że nie należy się odzywać aby nie dostać szlabanu, to byłby chyba rekord szkoły gdyby go dostał. Chłopak wiedział, że wszystko co się działo było niesprawiedliwe, niektórzy zachowywali się sto razy gorzej i nauczyciel nigdy nie zwrócił im uwagi, a wystarczyło tylko aby on coś zrobił, nawet ziewnął, a Ashen już coś powie na ten temat. Często zastanawiał się czemu historyk tak bardzo go nienawidzi, ale nie mógł nic sensownego wymyślić. Nauczyciel wrócił do prowadzenia lekcji zostawiając niebieskookiego w spokoju, który starał się nie zwracać na siebie uwagi do końca zajęć.

Po jakimś czasie w końcu zadzwonił upragniony dzwonek, Louis szybko zebrał swoje rzeczy i wybiegł na korytarz. Skierował swoje kroki do szafki aby wziąć książki i zeszyt na kolejną lekcję, matematykę - kolejny genialny przedmiot. Chowając książkę od historii zauważył schowany w kącie batonik, w tym momencie poczuł jak bardzo był głodny. Wyjął swoje zastępcze śniadanie w postaci batonika i szybko go zjadł.

Chłopak pogratulował sobie w duchu, że zawsze trzyma jakieś słodycze w szafce, inaczej musiałby jakoś wytrzymać do obiadu. Gdy zabrał już wszystko co było mu potrzebne rozejrzał się po wokół siebie.

Liceum Springfield jak zawsze takie samo, Louis miał wrażenie, że nigdy nic się tutaj nie zmieniało. Patrzył na grupki, które utworzyły się na korytarzu, na przyjaciół którzy się witali i po raz kolejny poczuł jak bardzo tutaj nie pasuje. Pomimo kilku osób z którymi się zadawał czuł się samotny i niezrozumiany. Chciał aby ktoś w końcu dostrzegł, że każde wypowiedziane ,,w porządku'' jest kłamstwem, chciał aby ktoś odpowiedział mu ,,wiem, że to nieprawda''. Nie liczył na wiele, tylko na to aby ktoś się w końcu zorientował, że wszystko jest grą z jego strony. Szatyn czuł się czasem zmęczony ciągłym udawaniem, ale nie miał odwagi przyznać się, że ma problemy, więc cały czas grał. Pomimo tych kłamstw miał nadzieję, że kiedyś znajdzie się chociaż jedna osoba, która go przejrzy.

Zaczął się kolejny rok szkolny i nie znalazł nikogo takiego, powoli zaczął tracić nadzieję, ale czy tak naprawdę miał ją kiedykolwiek, sam tego nie wiedział. Naiwnie wierzył, że będzie wart tego aby ktoś sam z siebie się nim zainteresował, ale jak na razie za każdym razem ponosił porażkę. W końcu każdy był zajęty sobą i nie zwracał większej uwagi na chłopaka, który cały czas udawał.

Miał już iść i znaleźć sobie jakieś zajęcie na czas przerwy, ale w oddali zauważył znajomego, więc postanowił do niego podejść i się przywitać.

- Cześć.

- Cześć Tommo.

James był podobny do Louisa, też miał jasnobrązowe włosy, nie był zbyt wysoki w odniesieniu do innych chłopaków z ich szkoły. Zawsze sobie żartowali, że to inni są dziwni, bo są za wysocy, a ich wzrost jest w porządku. Różnicą między nimi był kolor oczu chłopaka, James miał zielone oczy, które według Tomlinsona były bardzo ładne. Różnili się też tym, że James był po prostu wszędzie, chyba każdy go lubił i Louis im się nie dziwił.

James Coopler osoba, z którą szatyn był najbliżej związany jeśli chodzi o znajomości w szkole, osoba którą powinien z czystym sumieniem nazwać swoim przyjacielem, ale niestety nie mógł tego zrobić.

James był osobą godną zaufania, nigdy nie dał powodów aby w niego zwątpić, mało tego zawsze stawał po jego stronie, ale Louis nie umiał całkowicie zaufać innym. Za każdym razem czuł się źle, że nie może być z nim szczery, nie tak jak być powinien. Coopler dzielił się wszystkim ze swoim przyjacielem, a szatyn wybierał informacje ze swojego życia. Chłopak bał się, że przyjaciel odsunie się od niego gdy pozna jego wszystkie demony, dlatego wolał zatrzymywać wszystko dla siebie i udawać szczęśliwego.

Louis czasem miał wrażenie, że James zdawał sobie sprawę z tego, że nie mówi mu całej prawdy, ale mimo tego cały czas trwał przy jego boku. Każdy z jego znajomych poznał tylko jedno z jego obliczy, za każdym razem przybierał maskę szczęśliwego, niemającego problemów nastolatka. Z jednej strony czuł się źle z kłamstwami, ale z drugiej wiedział, że tak będzie lepiej nie tylko dla niego, ale także i dla nich.

- Jak było na twojej ukochanej lekcji? - spytał, przenosząc wzrok na Louisa.

- Daj spokój - machnął ręką - spóźniłem się, więc Ashen miał pole do popisu - westchnął cicho.

- Nie rozumiem czemu przyczepił się akurat do ciebie.

- Też tego nie rozumiem, gdzie się podziała Victoria? - zapytał zmieniając temat, nie chciał dłużej rozmawiać o tym co się działo na lekcji.

Zdziwił się nie widząc nigdzie koleżanki, kto jak kto, ale Victoria była zawsze obecna nieważne co by się działo. Cenił przyjaciółkę za to, że aż tak bardzo jej się chciało wszystkiego uczyć i jeszcze chodzić na kilka różnych zajęć pozalekcyjnych, nie mówiąc już o byciu w samorządzie szkolnym. Jednak pomimo wielu zajęć zawsze miała czas by spotykać się z nim i Jamsem. Mogło się wydawać, że była typowym kujonem, ale to tylko pozory, Louis sam się o tym przekonał.

- Ma jakieś spotkanie samorządu czy coś - odparł James opierając się o szafkę.

- Szczęściara.

- Zapisz się jeszcze na jakieś zajęcia oprócz teatru, a może będziesz miał jakieś przywileje.

- Wystarczy mi ten udział, który wkładam w życie szkoły.

- Jaki udział? - zapytał śmiejąc się

- Jak zauważyłeś chodzę na jedne zajęcia pozalekcyjne i dodatkowo przychodzę na lekcje przeważnie 5 razy w tygodniu - szatyn odparł, uważnie przyglądając się przyjacielowi - więcej niech nie oczekują.

- Brawo stary - James poklepał Louisa po ramieniu - na pewno wezmą twój wysiłek pod uwagę i dostaniesz za to medal.

- Śmieszne James, bardzo śmieszne - uśmiechnął się nieznacznie - jeśli już skończyłeś się ze mnie nabijać to chodźmy, bo nie mam zamiaru zarobić szlabanu.

- To byłby twój rekord - odparł śmiejąc się cicho.

- To byłby rekord szkoły.

- Louis Tomlinson - chłopak, który pobił wszelkie rekordy, przemyśl to.

- Zamknij się - powiedział śmiejąc się na pół korytarza, chyba każdy na nich patrzył, ale chłopak miał to gdzieś. Cieszył się, że mimo wszystko w jego życiu pojawiają się momenty gdy szczerze się śmieje. Chciał aby tak było zawsze, ale niestety jego dobry nastrój przerwał dzwonek. Louis uspokoił się i zwrócił do przyjaciela.

- Widzimy się na angielskim?

-Tak.

Przyjaciele rozdzielili się, każdy z nich poszedł w swoją stronę. Louis czuł, że pomimo sekretów mógł liczyć na Jamesa, bo przyjaciel mimo wszystko był jedną z niewielu osób, które potrafiły sprawić by na jego ustach pojawił się uśmiech.

*

Siedział w swoim pokoju próbując skupić się na tym co czytał, ale nie umiał tego zrobić. Cały czas wracał do tego dziwnego snu, zastanawiał się jakie mógł mieć znaczenie. Robił to codziennie odkąd zorientował się, że cały czas wracał do jednej i tej samej sceny. Za każdym razem wszystko było takie samo, najpierw nie mógł się poruszyć, nie mógł nic powiedzieć, a potem przychodził niewyobrażalny ból. Nie był za bardzo przesądny i nie wierzył, że to może mieć jakieś głębsze znaczenie. Louis próbował wmówić sobie, że to nic, ale tak naprawdę z każdym kolejnym dniem coraz bardziej się denerwował.

Odłożył książkę i podszedł do okna, wyjrzał przez nie i zamarł. Po drugiej stronie, na podjeździe sąsiadów stał chłopak mniej więcej w jego wieku i patrzył prosto na niego. Nie znał go, więc nie rozumiał czemu tam stoi i spogląda w jego okno, tak jakby czekał aż Louis wyjrzy i go zobaczy. Przyglądał mu się przez chwilę dopóki nie usłyszał hałasu za swoimi plecami. Obejrzał się szybko, ale zobaczył tylko swojego psa wpadającego na krzesło. Zignorował go i spojrzał ponownie na ulicę, ale chłopaka nigdzie nie było, wychylił się zobaczyć, w którą stronę poszedł, ale nikogo nie zobaczył. Wydawało mu się to dziwne, ale nie poświęcał temu więcej czasu, przecież nawet go nie znał i pewnie nigdy nie pozna. W końcu doszedł do wniosku, że to musiał być jakiś gość sąsiadów, który po prostu wyszedł na chwilę. Przez ten sen szatyn popadał w lekką paranoję i zdawał sobie z tego sprawę.

Odsunął się od okna i podszedł do swojego psa. Usiadł na łóżku biorąc na ręce swojego małego przyjaciela.

- Co ty robisz Ares? - zapytał.

Ares był chyba jedynym, który wszystko o nim wiedział, który wysłuchiwał jego narzekań, nie żeby miał jakieś inne wyjście. Wierzył, że jego mały przyjaciel rozumie to co do niego mówił, że wyczuwa jego zły humor i na swój psi sposób próbuje go wtedy pocieszyć. Pamiętał jak długo musiał przekonywać mamę aby pozwoliła mu go kupić i mimo, że czasem miał z nim kłopoty nigdy nie żałował swojej decyzji. Przynajmniej miał się komu wyżalić bez obaw, że ktoś jeszcze się o tym dowie.

- Chcesz wyjść na spacer? - spytał swojego przyjaciela, który odpowiedział mu szczeknięciem.

Zawsze chciało mu się śmiać gdy pomyślał o imieniu swojego pupila. Mimo, że jego imię pochodziło od boga wojny, to sam był chyba najbardziej niegroźnym i uroczym stworzeniem jakie widział Tomlinson, ale czego innego można oczekiwać od małego shih tzu. Ares był straszną przylepą, najchętniej spędziłby cały czas na zabawie albo na kolanach Louisa, ale chłopak kochał go za to wszystko i nic nie zmieniłby w jego zachowaniu i charakterze.

Postawił psa na podłodze, podszedł na chwilę do okna aby zobaczyć czy tajemniczy chłopak przypadkiem nie wrócił. Gdy nikogo nie zobaczył westchnął cicho, zabrał swoją bluzę i wyszedł z pokoju, a za nim pobiegł zwierzak, wziął go na ręce i razem zeszli na dół. Założył swoje adidasy, wziął smycz i wyszedł na ulicę. Pies odwrócił się w jego stronę i zaszczekał kilka razy machając przy tym wesoło ogonem.

- Już idziemy - zwrócił się do swojego małego towarzysza.

Louis rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie zauważył. Postanowił na chwilę zapomnieć o szkole, problemach, tym przeklętym śnie aby cieszyć się spacerem ze swoim przyjacielem.

*

Zapowiadała się kolejna nieprzespana noc dla Louisa. Od kilku godzin kręcił się z boku na bok próbując usnąć, ale nie umiał. Nie potrafił się wyłączyć cały czas myślał o wszystkim i o niczym, o sprawach poważnych i o tych błahych. Był tak bardzo zmęczony, pragnął usnąć chociaż na kilka godzin, odpocząć od tych wszystkich myśli, ale one nie chciały go zostawić.

W końcu miał dość, podniósł się niechętnie z łóżka i powoli podszedł do okna aby popatrzeć na niebo. Odkąd pamiętał ta czynność zawsze go uspokajała. Miał dzisiaj szczęście, bo żadne chmury nie zasłaniały mu widoku, więc bez problemu widział wszystkie gwiazdy. Louis uwielbiał takie bezchmurne noce wtedy wszystko wydawało się łatwe, uporządkowane i na swoim miejscu.

Nie wiedział dokładnie jak i kiedy zaczęła się jego fascynacja kosmosem, ale trwało to od dłuższego czasu. Chłopaka pasjonowały gwiazdy, gwiazdozbiory, galaktyka, ogólnie wszechświat.

Nie uważał jednak, że w przyszłości będzie robił coś z tym związanego, myślał że nie był zbyt mądry na to, więc pozostawały mu tylko obserwacje w bezsenne noce. Po kilkunastu minutach patrzenia w niebo zobaczył coś czego się nie spodziewał - spadającą gwiazdę. Nie wierzył w to co mówili inni, ale mimo wszystko pomyślał szybko życzenie, w końcu za to nie płacił i nie miał nic do stracenia. ,,Chciałbym aby w końcu coś się zmieniło w moich życiu'' - pomyślał opierając się o parapet. Jeszcze jakiś czas spędził na obserwowaniu, ale nic dziwnego już się nie wydarzyło. Gdy w końcu poczuł, że może uda mu się zasnąć odszedł od okna i wrócił do łóżka. Wystarczyło, że niebieskooki dotknął głową poduszki, a już przeniósł się do krainy snów.

Louis kładąc się nie wiedział, że los postanowił spełnić jego życzenie i to znacznie szybciej niż przypuszczał. Chłopak w tamtym momencie nie zdawał sobie sprawy z tego o co poprosił, bo gdyby wiedział nigdy więcej nie pomyślałby żadnego życzenia, gdyby wiedział pewnie nigdy nie spojrzałby w niebo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro