Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Louis podążał za Jamsem do stołówki, chłopak ciągle o czymś opowiadał, ale szatyn go nie słuchał. Od czasu do czasu mruknął coś w odpowiedzi, nie chciał być niemiły, ale marzył jedynie aby jego towarzysz się w końcu zamknął. Zdążył się zorientować, że chodziło o jakąś dziewczynę, która mu się podoba, ale nie ma odwagi aby z nią porozmawiać. Nie rozumiał czemu chłopak ma taki problem, przecież jest dość popularny, chyba każdy go lubił i szatyn był przekonany, że każda dziewczyna byłaby zachwycona gdyby Coopler się nią zainteresował. Skoro się nim nie interesowała to musiało być z nią coś nie tak albo kogoś miała, a James nie umiał tego zrozumieć. 

Niebieskooki uważał się za ostatnią osobą na ziemi, która mogłaby pomagać albo doradzać w sprawach sercowych. Prawdą jest, że był w kilku związkach, ale nie traktował tego jakoś strasznie poważanie, dwa pierwsze były kompletną pomyłką, wtedy sam nie wiedział czego chciał i kim był, jedynie przykro mu, że zranił tamte dziewczyny. Kolejny związek był znacznie dłuższy niż poprzednie, o wiele lepszy, ale i tak w końcu zerwali.

Louis wrócił wspomnieniami do Josha, poznali się na wakacjach, można pomyśleć, że to była tylko i wyłącznie wakacyjna przygoda, ale nie dla szatyna, przynajmniej nie w tamtym momencie. Niestety wszystko się skończyło gdy Tomlinson nakrył swojego chłopaka na zdradzie, mógł wiele wybaczyć, ale tego nie potrafił i prawdę mówiąc nie chciał. Blondyn zranił go tym co zrobił, ale w końcu te wspomnienia przestały boleć.

Z biegiem czasu uświadomił sobie, że Josh był tylko i wyłącznie urozmaiceniem jego wakacji i pokazaniem mu po raz kolejny, że nie należy ufać ludziom. W końcu wcześniej czy później i tak by z nim zerwał, pomimo wspólnych zainteresowania coraz częściej się z nim nudził. Drobną przeszkodą była także różnica wieku, wtedy Louisowi to nie przeszkadzało, prawdę mówiąc był z tego zadowolony, ale teraz wolał kogoś w swoim wieku.

W tej chwili nie wiedział jakim cudem wytrzymał z nim prawie dwa miesiące, chyba trzymały ich przy sobie tylko i wyłącznie imprezy, na które dzięki chłopakowi bez problemu wchodził oraz to co się działo po nich.

Szatyn dość miło wspominał ich wszystkie wieczory, mimo że czasem nie umieli znaleźć wspólnego języka, na imprezach się wszystko zmieniało, byli jak dwie połówki, które wiedziały co w danej chwili potrzebuje drugi. Josh był jego pierwszym, praktycznie wszystkim - pierwszy pocałunek z chłopakiem, pierwszy raz, mimo że czasem tego żałował. Jednak zawdzięcza mu sporo, bo gdyby nie on może nadal byłby w związku z jakąś dziewczyną i byłby nieszczęśliwy, a tak odkrył kim jest naprawdę.

- Louis słuchasz?

Spojrzał na przyjaciela nieprzytomnym wzrokiem, trochę odpłynął myślami, ale to wszystko wina Jamesa, że poruszył taki temat. Jego przyjaciele nie mieli pojęcia, że Josh istniał w życiu szatyna, nie żeby się tego wstydził, po prostu nie chciał się z nimi tym dzielić. To była tylko i wyłącznie jego mała tajemnica, nawet jego rodzina nie miała o niczym pojęcia i wolał aby tak pozostało.

- Chcesz prawdę czy kłamstwo? - zapytał.

- Serio Lou?

- Nie słuchałem, jesteś teraz zadowolony - westchnął.

Chłopak spojrzał na niego z wyrzutem i nic nie mówiąc zostawił Louisa w tyle i podszedł do ich stolika. Szatyn rozumiał, że James może być na niego zły, w końcu to było dla niego ważne, a chyba nie chciał z nikim innym o tym porozmawiać. Postanowił, że się postara i jeśli nadal będzie chciał z nim o tym pomówić zrobi wszystko aby mu pomóc. Przyjaciel ignorował go mimo, że Tomlinson próbował go kilka razy zagadać. W końcu poddał się i zajął się swoją kanapką. Po chwili przysiadała się do nich Victoria, Louis myślał że atmosfera przy ich stoliku dzięki niej się poprawi.

- Hej.

- Cześć - powiedzieli jednocześnie, ale Coopler natychmiast odwrócił głowę aby tylko nie patrzeć na Louisa.

- Coś się stało? - zapytała przenosząc swoje spojrzenie od jednego do drugiego

- Spytaj Louisa - odpowiedział biorąc swoje rzeczy i odchodząc od ich wspólnego stolika.

Szatyn patrzył za przyjacielem, nie spodziewał się takiej reakcji. Louis zrozumiał jak trudne będzie miał zadanie aby przekonać chłopaka o tym, że naprawdę nie chciał go w żaden sposób zranić. Nie spodziewał się, że przyjaciel obrazi się tylko, dlatego bo nie do końca słuchał jego wywodu o jakieś dziewczynie. Zauważył jak chłopak dosiadł się do swoich przyjaciół z drużyny, zrobiło mu się przykro, ale wiedział że tym razem wina leży tylko i wyłącznie po jego stronie.

- Lou - koleżanka zwróciła się do niego.

- Po prostu nie słuchałem co do mnie mówił - wyjaśnił.

- Tylko tyle - spojrzała na niego poprawiając swoje ciemnobrązowe włosy.

Wiedział, że będzie drążyła temat dopóki nie powie całej prawy o tym co się między nimi wydarzyło. Zastanawiał się czy James chciał aby Victoria wiedziała o czym dokładnie mu mówił, ale w tej sytuacji nie miał wyjścia i musiał jakoś ogólnie wyjaśnić jej dokładnie o co poszło. Z drugiej strony sam nie znał żadnych szczegółów, więc nie mógł zdradzić jego tajemnic. Chłopak westchnął cicho i przeniósł wzrok na dziewczynę.

- Mówił o jakiejś dziewczynie, która mu się podoba, ale ona nie zwraca na niego uwagi.

- Chciał twojej rady, a ty go ignorowałeś - powiedziała spokojnie, tak jakby Louis nie zdawał sobie z tego sprawy.

- Wiem, że to moja wina - odparł cicho - ale po prostu jestem beznadziejny w tych sprawach, więc nie mam pojęcia jak miałbym mu pomóc.

- Wystarczyłoby, żebyś go słuchał, wiesz że on nie chce się dzielić swoimi problemami ze znajomymi z drużyny, jesteś jedną z nielicznych osób którym James ufa, bo wie że nie powtórzysz nikomu jego sekretów.

Jeśli Victoria chciała aby poczuł się jeszcze gorzej z tym co się stało, to jej się udało. Wiedział, że James mówił mu o wszystkim i nie miał z tym problemów, bo mu ufał. Czuł się źle z myślą, że go zawiódł, potrzebował tylko przyjaciela, kogoś kto by go wysłuchał i doradził, a Louis jak zwykle spieprzył sprawę. Nie dość, że sam ukrywa przed nim wiele rzeczy, na dodatek i w tej sprawie zawalił, bo wolał rozmyślać o swoich nieudanych związkach. Obiecał sobie, że jeśli chłopak da mu kolejną szansę postara się nigdy go nie zawieść i nie ma pojęcia jak to zrobi, ale zrobi wszystko aby dziewczyna o której mówi się nim zainteresowała.

Zapadła między nimi cisza, szatyn nie chciał już dłużej rozmawiać o tym co zrobił, prawdę mówiąc nie miał ochoty na żadne rozmowy. Dziewczyna chyba zrozumiała, bo wyjęła z torby podręcznik do fizyki i zaczęła go czytać. Louis ponownie wrócił do swojego jedzenia, ale zaraz skończył i nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, w końcu wyjął swój telefon i zaczął grać w jakąś grę, ale po kilku minutach mu się znudziła. Postanowił skupić się na czymś innym, rozejrzał się po stołówce, ale nic ciekawego się nie działo, każdy był zajęty jedzeniem albo rozmową z przyjaciółmi. Spojrzał na zegarek, miał jeszcze jakieś pół godziny do następnej lekcji, mógłby zacząć robić pracę domową, ale nie był aż tak zdesperowany. W końcu postanowił iść do biblioteki i poczekać w ciszy na koniec przerwy.

- Idę do biblioteki, idziesz ze mną? - spytał koleżanki.

- Pewnie - schowała podręcznik, poprawiła swoją sukienkę i ruszyła za nim.

Po chwili dotarli do biblioteki, znaleźli stolik oddalony od wszystkich i zajęli się swoimi sprawami. Dziewczyna po raz kolejny wyciągnęła książkę i zaczęła się uczyć, z braku lepszego zajęcia Louis wyjął zeszyty, ołówek i zaczął rysować. Nie myślał nad tym co chciał narysować, po prostu bazgrał sobie po pustej kartce. Jednak z każdą kreską, rysunek przybierał coraz dziwniejszą postać.

Szatyn chciał przestać, ale nie umiał, znajdował się w jakimś transie i coraz szybciej poruszał ręką po kartce. Poczuł, że robi mu się zimno, coraz ciężej oddychał, miał wrażenie że ktoś nim steruje i dopóki nie skończy będzie w niewidzialnej pułapce. Zamknął oczy, myślał że tym sposobem się uspokoi, ale niestety nic takiego się nie stało. Po chwili wszystko się skończyło, otworzył oczy i spojrzał na rysunek, przedstawiał chłopaka wyłaniającego się z mroku. Jednak nie to było przerażające, najgorsze były jego oczy, wyglądały na niebezpieczne, tak jakby mówiły ,,nie uciekniesz przede mną nawet jakbyś chciał, znajdę się wszędzie''.

Louis dostał gęsiej skórki patrząc na swoje dzieło, nie mógł dłużej się temu przyglądać, więc zgniótł kartkę i wrzucił ją do torby. Gdy to zrobił poczuł się lepiej, jednak zaraz wróciło dziwne uczucie, miał wrażenie, że ktoś go obserwował. Rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie widział, mimo tego odczucie nie zniknęło, zaczął kręcić się na krześle zwracając na siebie uwagę Victorii

- Lou, co ty robisz?

- Nic - odparł, odwracając się w stronę dziewczyny.

Koleżanka chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zadzwonił dzwonek, który uratował Louisa od dalszych pytań. Szatyn złapał swoją torbę, podniósł się szybko i spojrzał na przyjaciółkę. Dostrzegł zmartwienie na jej twarzy, ale nie miał czasu aby nad tym dłużej myśleć, więc się z nią pożegnał i opuścił bibliotekę.

Wiedział, że był beznadziejnym przyjacielem i dzisiaj chyba wszystkich zawiódł, nie chciał tego, ale nie umiał się zmienić. Zawsze się starał, ale w jego odczuciu zdecydowanie za mało, więc czasem odsuwał ich od siebie, niekiedy robił to nieświadomie. Nie zasługiwał na ich przyjaźń i zdawał sobie z tego sprawę, czasem zastanawiał się czemu nadal przy nim byli, w końcu był tylko beznadziejnym chłopakiem z mnóstwem problemów.

*

Louis nie miał na nic siły, rok szkolny dopiero się zaczął, a on miał już wszystkiego dosyć. Chciał cofnąć się do wakacji i ponownie cieszyć się wolnością i brakiem większych obowiązków. Miał nadzieję, że skoro to ostatni rok nie będzie aż tak źle, ale się pomylił, miał wrażenie że było jeszcze gorzej, szatyn domyślał się, że nauczyciele po prostu chcieli podzielić się z nimi jak największą ilością informacji, aby przygotować ich do egzaminów. Louis wiedział, że powinien naprawdę przyłożyć się w tym roku, by zaliczyć wszystko jak najlepiej. Jednak na razie nie miał na to ochoty, w końcu miał jeszcze sporo czasu i nie musiał w tej chwili zaczynać swoich przygotowań.

Chłopak wszedł do domu, zawołał mamę i siostrę, ale odpowiedziała mu tylko cisza. Nie przejmując się tym zdjął swoje buty i poszedł na poszukiwania Aresa, znalazł swojego pupila w salonie, spał grzecznie na poduszce. Nie miał serca go budzić, więc po cichu poszedł do kuchni, wymienił wodę psu i dosypał mu trochę jedzenia, następnie zrobił sobie szybko tosta i skierował się do swojego pokoju.

Zostawił uchylone drzwi na wypadek gdyby jego mały przyjaciel się obudził i chciał do niego przyjść. Postawił talerz na biurku, rzucił na łóżko plecak i zaczął wyciągać z niego wszystkie rzeczy. Miał do zrobienia kilka zadań i musiał w końcu zacząć powtarzać historię, ale żadną siłą nie umiał się do tego zmusić. Przeniósł zeszyty na biurko, a następnie zaczął je przeglądać jedząc tosta. Gdy zobaczył swoje zadanie z matematyki tak bardzo rozbolała go głowa, że jedyne co mógł zrobić to zamknięcie zeszytu i położenie się na łóżko.

Louis postanowił, że poleży trochę i odpocznie, a potem bez żadnych sprzeciwów i wymyślania sobie różnych zajęć zajmie się pracą domową, nie przewidział jednak, że gdy tylko się położy zaraz zaśnie.

Ze snu wyrwały go podniesione głosy z dołu, podniósł się gwałtownie aż zakręciło mu się w głowie. Westchnął cicho siadając na brzegu łóżka, spojrzał na zegarek, miał położyć się na chwilę, a spał jakieś 2 godziny. Ignorując hałas z dołu podszedł do biurka i zabrał się za rozwiązywanie zadań. Po 15 minutach wiedział, że nic z tego nie wyjdzie, po pierwsze nie rozumiał tematu, a po drugie kłótnia była coraz głośniejsza i go rozpraszała.

Chłopak nie rozumiał zachowania swojej młodszej siostry. Miał wrażenie, że specjalnie robiła jakieś głupoty albo wymyślała sobie jakieś dziwne i niebezpieczne zajęcia aby zdenerwować mamę. Zastanawiał się czy zejść na dół i dowiedzieć się co znowu wymyśliła jego młodsza siostrzyczka, ale po głębszym zastanowieniu stwierdził, że nie ma ochoty po raz kolejny mieszać się w nie swoje sprawy, miał dość swoich problemów aby zajmować się jeszcze tym co zrobiła Ruby.

Louis kochał siostrę, ale czasem działała mu na nerwy, cierpliwie czekał aż w końcu zrozumie, że nie wszystko kręci się tylko wokół niej. Tomlinson postanowił dać sobie spokój z zadaniami, a zamiast tego skupić się na historii. Ponownie wrócił na łóżko, ale tym razem z zamiarem nauki, jednak hałas z kuchni był coraz głośniejszy i nie potrafił się skupić na tym co czytał. Niebieskooki wiedział, że w takich warunkach nie nauczy się niczego, mógłby włączyć muzykę aby zagłuszyć krzyki swojej rodziny, ale wiedział jak to się skończy, większość czasu poświęci na słuchaniu piosenek i śpiewaniu niż nauce.

Postanowił wziąć Aresa, książkę i udać się do parku, przynajmniej jego pupil ucieszy się z takiego rozwiązania. Do najbliższego parku miał jakieś 20 - 25 minut, więc nie czekając na nic, postanowił od razu się tam wybrać. Zszedł po cichu na dół aby poszukać swojego zwierzaka, znalazł go w salonie. Ukucnął przed nim i odezwał się cicho.

- Idziemy na spacer, cieszysz się.

Pies jakby wyczuł, że trzeba się zachować cicho polizał tylko szatyna po dłoni, machając przy tym swoim ogonem. Ares był mądrym zwierzakiem, zawsze wyczuwał jak powinien się zachować w danej sytuacji albo czego szatyn w danej chwili potrzebuje.

- Chodźmy.

Louis wziął Aresa na ręce i podszedł z nim do drzwi. Postawił go na chwilę, aby założyć swoje buty i razem wyszli z domu. Szatyn odetchnął świeżym powietrzem, od razu poczuł się lepiej.

Mieli dotrzeć do parku w góra 25 minut, jednak trwało to o wiele dłużej, ponieważ Ares co chwile się zatrzymywał. Louis w pewnym momencie wątpił czy w ogóle trafią do celu swojej wędrówki, jednak gdy tylko pies spojrzał na niego swoimi dużymi oczami przechodziła mu cała złość. Gdy wreszcie dotarli do wyznaczonego miejsca szatyn poczuł ulgę, wyjął swój telefon i spojrzał na godzinę, wyszło na to że kilkunastominutowy spacer przemienił się w prawie godzinny. Kilka osób postanowiło też skorzystać z dobrej pogody i przyjść do parku, ale chłopaka to nie zniechęcało, podszedł do oddalonego od wszystkich miejsca i usiadł na trawie.

Spuścił psa ze smyczy, zwierzak grzecznie usiadł koło swojego właściciela patrząc na to co robi. Niebieskooki zabrał się za naukę i nie zwracał większej uwagi na swojego towarzysza, od czasu do czasu zerknął tylko aby zobaczyć gdzie jest Ares. Po ponad godzinie uczenia się historii, Louis miał wrażenie że już niczego więcej dzisiaj nie zapamięta. Oparł się o drzewo i przymknął oczy, nie obchodziło go za bardzo że prawdopodobnie ubrudzi swoją bluzę, w tym momencie pragnął tylko odpocząć.

Tomlinson chcą nie chcąc zdrzemnął się trochę, otworzył swoje oczy i zamarł. Ares zniknął. Wstał szybko, biorąc podręcznik, miał nadzieję, że zwierzak gdzieś się tutaj kręci i zaraz go znajdzie, bo nie wybaczyłby sobie gdyby go zgubił. Obiegł prawie cały park, krzyczał imię psa, ale nigdzie go nie było. Zatrzymał się na chwilę aby złapać oddech i w końcu go zobaczył, stał jakiś kawałek od Louisa i patrzył na niego. Chłopak ruszył w jego stronę, ale pies pobiegł przed siebie nie czekając na szatyna.

- Ares zaczekaj!

Louis krzyczał coraz głośniej biegnąc za swoim zwierzakiem, nie miał pojęcia skąd u jego pupila tyle siły i energii, zwykle chodził spokojnie koło Louisa, a dzisiaj coś w niego wstąpiło. Prawdę mówiąc nie miał już siły, ale Ares był dla niego zbyt ważny aby pozwolić mu uciec. Wykrzesał z siebie ostatnie pokłady energii i pobiegł prosto, nie oglądając się za siebie. Ponownie stracił do z oczu, postanowił zatrzymać się na chwilę aby się rozejrzeć, miał już kontynuować swój bieg po parku gdy w końcu go zobaczył.

Jego pies jak gdyby nic siedział koło najprzystojniejszego chłopaka jakiego widział szatyn. Nie mając innego wyjścia w końcu ruszył powoli w stronę pupila i nieznajomego, miał do przejścia mały kawałek dzięki czemu mógł przyjrzeć się chłopkowi. Brunet był ubrany cały na czarno, co bardzo dobrze wyglądało z jego jasną karnacją. Włosy miał zawiązane w małego koczka, co według Tomlinsona dodawało mu tylko uroku, Louis poprawił odruchowo swoją fryzurę, ale był przekonany, że jeszcze bardziej ją popsuł.

- Nigdy więcej nie rób mi czegoś takiego - szatyn ukucnął i zwrócił się do psa, pomijając na chwilę chłopaka.

Następnie podniósł głowę i ujrzał najpiękniejsze zielone oczy na świecie, to był tak piękny odcień zieleni, że nawet tęczówki Jamesa nie mogły się z nimi równać. Brunet uśmiechnął się nieśmiało przez co na jego policzkach ukazały się urocze dołeczki. Louis patrzył na niego dłużej niż powinien, wiedział że powinien się odezwać, ale nie wiedział co powiedzieć. Po kilku sekundach odchrząknął, podniósł się i zwrócił do chłopaka.

- Dziękuję za złapanie mojego psa.

- Prawdę mówiąc on sam zatrzymał się przy mnie - powiedział podnosząc się.

Louisa trochę zatkało, głos bruneta był nieziemski, szatyn chciał aby jeszcze coś powiedział, aby mógł go jeszcze posłuchać. Zdawał sobie sprawę, że zachowywał się bardzo dziwnie, nawet jak na niego, ale ten chłopak był po prostu nie z tej ziemi. Szatyn nigdy nie widział kogoś takiego, może trochę przesadzał, ale on był jak pieprzona perfekcja, która siedziała sobie tak po prostu w parku w cholernym Springfield. Zaczął się zastanawiać jaki był jego charakter, w końcu stwierdził, że musi być wredny, bo gdyby było inaczej to byłoby strasznie niesprawiedliwe.

- Mimo wszystko dziękuję - odparł przerywając swoje dziwne przemyślenia.

- Żaden problem.

Louis spuścił wzrok i spojrzał na swojego zwierzaka, nie miał pojęcia co dalej zrobić, a nieznajomy prawdę mówiąc nie pomagał. Postanowił wziąć psa i wrócić do domu, przecież nie będzie tak stał i przyglądał się jakiemuś chłopakowi aż tak mu nie odbiło. Zastanawiał się czy powiedzieć coś jeszcze czy po prostu sobie iść i doszedł do wniosku, że druga opcja będzie dużo lepsza, przecież to nie tak, że jeszcze kiedyś się spotkają.

Podniósł wzrok na bruneta i zrobił kilka kroków w tył, ale wtedy Ares niespodziewanie podszedł do Louisa przez co chłopak się potknął i prawie upadł gdyby nie to, że nieznajomy złapał go w ostatniej chwili.

Gdy się dotknęli stało się coś dziwnego, szatyn zobaczył coś w swojej głowie, jakieś przebłyski, ale to nie były jego wspomnienia, raczej chłopaka, który nadal go trzymał, ale to przecież niemożliwe. Zobaczył polankę, otaczało ją pełno różnych drzew, wydawało mu się, że znajduje się w jakimś lesie. Usłyszał jakiś głos, następnie podszedł do niego chłopak, trochę starszy od niego. Mówił coś do niego, że ktoś ma bardzo mało czasu, ogarnęła go złość miał już coś odpowiedzieć, ale usłyszał przeraźliwy krzyk. Już miał się odwrócić, ale powrócił do rzeczywistości.

Odsunął się szybko od bruneta, nie miał pojęcia co myśleć o tym co się stało, przecież takie rzeczy się nie zdarzają. Spojrzał na nieznajomego, chłopak przyglądał mu się z zaciekawieniem, jego twarz nie wyrażała emocji, więc nie miał pojęcia czy on też coś zobaczył czy po prostu Louis zaczął coś sobie wyobrażać.

- T- też to widziałeś? - zapytał.

Chłopak spojrzał na niego skupiony, ale nie odezwał się. Tomlinson już zaczął żałować, że cokolwiek powiedział, powinien zabrać psa i jak najszybciej wracać do domu. Nie dość, że miał dzisiaj cięższy dzień, na dodatek teraz został w coś wplątany, w jakieś nienormalne sytuacje.

- Co niby miałem widzieć? - odparł przechylając nieznacznie głowę.

Louis miał mętlik w głowie, skoro on tego nie widział, to co tu się do diabła stało, przecież sobie tego nie wymyślił. Zaczął nawet podejrzewać, że wszystko zaczęło się od tego snu, zbyt długo go analizował i mu odbiło, ale jak wytłumaczyć to co właśnie zobaczył. Nie miał pojęcia czy widział coś co się wydarzyło, czy coś co się wydarzy. Gdy tylko o tym pomyślał zdał sobie sprawę jak to brzmiało w jego głowie, nie wyobrażał sobie powiedzieć czegoś takiego na głos.

- Ja cię znam.

Było to oczywiście kłamstwo, ale próbował dowiedzieć się czegoś od tego chłopaka, bo nie wierzy mu, że niczego nie zobaczył. Chciał mieć potwierdzenie od niego, że mu nie odbiło i to zdarzenie było normalne.

- To niemożliwe, wierz mi - odparł spokojnie.

- Znam cię - uparcie powtarzał.

Postanowił, że nie odejdzie dopóki chłopak nie potwierdzi tego co widział. Po chwili jego pies zaczął szczekać jak opętany, odwrócił się w jego stronę aby zobaczyć co się z nim dzieje, ale gdy Louis na niego spojrzał momentalnie się uspokoił. Szatyn westchnął cicho i odwrócił się ponownie w stronę nieznajomego, ale nikogo nie zobaczył. Cofnął się mimowolnie kilka kroków w tył, to niemożliwe przecież dopiero co tutaj stał i z nim rozmawiał, a teraz on po prostu zniknął.

- Przepraszam - podeszła do niego młoda kobieta, około dwudziestopięcioletnia - zgubiłeś się albo potrzebujesz pomocy? - zapytała.

Louisa zatkało, nie miał pojęcia o co jej chodziło, aż tak bardzo dziwnie się zachowywał, że jakaś przypadkowa osoba do niego podeszła proponując pomoc. W pierwszym momencie nie wiedział co jej odpowiedzieć, jednak po chwili otrząsnął się z szoku i zwrócił do kobiety.

- Nie, wszystko jest w porządku.

- Och jak uważasz - odeszła od niego, chłopak w końcu oprzytomniał i podbiegł do niej.

- Przepraszam, może widziała pani dokąd poszedł mój przyjaciel? - spytał, miał nadzieję, że powie mu gdzie zniknął chłopak.

- Jaki przyjaciel? - zapytała robią przy tym dziwną minę, Louis miał wrażenie, że trochę się go bała.

- Ten z którym rozmawiałem, mniej więcej w moim wieku, ubrany na czarno, miał związane włosy.

Taki opis bruneta powinien wystarczyć, przecież chyba każdy by go zauważył przez jego wzrost. Louis zastanawiał się czemu kobieta zachowywała się tak dziwnie, tak jakby się go obawiała albo coś w tym stylu. Może zachowywał się trochę dziwnie, ale sytuacja w której się znalazł była niecodzienna, najpierw zachowanie jego psa, tajemniczy chłopak i to co zobaczył, a potem jego dziwne zniknięcie, już nie wspominając o tym co się stało w szkole.

Tomlinson nie miał pojęcia co się wokół niego dzieje, wcześniej nic takiego nie miało miejsca, a teraz cały czas zdarzają mu się dziwne rzeczy. Próbował jakoś racjonalnie tłumaczyć te zdarzenia, ale czasem nie miał pojęcia jak to zrobić. Chciałby z kimś o tym wszystkim porozmawiać, ale nie miał pojęcia komu mógł ufać w tej sprawie, a poza tym nawet nie wiedział jak miałby to wytłumaczyć. Coraz częściej miał wrażenie, że po prostu wariuje i był tym przerażony. Czarnowłosa popatrzyła na niego przerażona, odpowiedziała mu dopiero gdy cofnęła się o kilka kroków aby zwiększyć odległość od szatyna.

- Nikogo nie widziałam, twój pies szczekał, a ty rozmawiałeś sam ze sobą, dlatego podeszłam.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro