Spotkanie pierwsze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


– Młody, chodź no na parking!

Rozejrzałem się dookoła. Wszyscy byli pochłonięci swoją pracą. Zerknąłem na Zacka. Wykonał gest mówiący, abym wykonał polecenie szefa. Odłożyłem klucz na niewielki stolik i chwyciłem do ręki szmatkę, aby pozbyć się z rąk choć odrobiny smaru. Cóż, nie za wiele to dało. Pchnąłem ciężkie, antywłamaniowe drzwi i już po chwili znalazłem się na świeżym powietrzu. Była to miła odmiana, gdyż w środku warsztatu zawsze było czuć ten specyficzny zapach różnych substancji, jakie tylko znajdowały się w samochodzie. Wziąłem głęboki wdech.

– Podejdź tu! – Z lekkiego zamyślenia wyrwał mnie głos Henry'ego, naszego szefa.

Podążyłem w jego kierunku. Stanąłem obok niego i spojrzałem z pytającą miną. Mocno się zdziwiłem, kiedy w mojej dłoni znalazły się kluczyki do jakiegoś samochodu. Zawsze byłem od tej „czarnej roboty".

– Właściciel nie miał czasu określić, co dokładnie szwankuje. Poprosił, żeby ktoś się nim przejechał i to stwierdził – oznajmił, wskazując coś za mną.

Obróciłem się w tamtą stronę. Przełknąłem głośno ślinę. Stał tam jedyny w swoim rodzaju, najprawdziwszy bentley. Nie pamiętam, kiedy to ktoś zostawił w naszym warsztacie taką furę. Można się tu było raczej natknąć na zwykłego forda czy fiata.

– Jak skończycie z Zackiem tę toyotę, przejedź się nim po okolicy – oznajmił Henry, poklepał mnie po ramieniu i wrócił do swojego biura.

Stałem tam jeszcze chwilę, wpatrując się w to cacko. Od jego czarnej blachy odbijały się intensywnie promienie słoneczne. Wyglądał, jakby co najmniej przed chwilą wyjechał z fabryki. Ani trochę nie przypominał samochodu, w którym mogłoby się coś zepsuć. Uśmiechnąłem się nieznacznie i wkładając kluczyki do kieszeni spodni, wróciłem do warsztatu.

Zapadł już zmrok, kiedy razem z Zackiem opuściliśmy warsztat. Większość pracowników wróciła do domu już parę godzin temu. My jednak musieliśmy uporać się z tą nieszczęsną toyotą. Miała być gotowa na jutro, a okazało się, że ma jeszcze jedną usterkę. Na szczęście udało się nam ją zlikwidować.

– Podwieźć cię? – spytał Zack, otwierając drzwi do swojego opla corsy.

Zack był ode mnie kilka lat starszy. Mimo to nie traktował mnie z góry, jak niektórzy pracownicy. Był jedynym w tym gronie, z którym mogłem szczerze porozmawiać. Można by powiedzieć, że był moim kumplem.

– Nie, dzięki – odparłem. – Szef prosił mnie, abym coś jeszcze załatwił.

Mężczyzna spojrzał na mnie niezrozumiale. Poleciłem mu, aby poszedł za mną. Ciężko było dostrzec pogrążony w mroku samochód. Kiedy się do niego zbliżyliśmy, wcisnąłem przycisk przy kluczykach otwierający auto. Spojrzałem na Zacka. Jego mina wyrażała głęboki szok.

– O w mordę jeża – szepnął.

– Mam się nim przejechać i sprawdzić, co jest nie tak – odparłem z nutką dumy w głosie.

Zack podszedł bliżej auta i dotknął jego maski. Uśmiechnął się od ucha do ucha. Ja też nie mogłem się od tego powstrzymać. Przejechać się tym cackiem to jak nagroda za te wszystkie godziny grzebania w rozwalających się gratach.

– Tylko uważaj, żebyś go przypadkiem nie potłukł – powiedział dość poważnie, ale później się roześmiał. – Ty to masz szczęście, młody. – Zmierzwił mi po przyjacielsku włosy.

- Ej! – oburzyłem się. – Wiesz, że nie lubię, jak tak do mnie mówicie.

– Już się tak nie bulwersuj. Dobra ja jadę. Amber na mnie czeka. Na razie.

Pomachał mi na pożegnanie, wsiadł do corsy i ruszył z parkingu. Westchnąłem głęboko i otworzyłem drzwi od strony kierowcy. Usiadłem bardzo ostrożnie, nie chcąc przypadkiem o nic zahaczyć. Można się było domyślić, że ta fura należała do jakiegoś zadufanego w sobie biznesmena, który jeśli tylko coś mu się nie spodoba, będzie gotowy ciągać nas po sądach. Wsadziłem klucz do stacyjki i przekręciłem go. Na moje usta wkroczył lekki uśmiech, kiedy rozległ się dźwięk pracującego silnika. Położyłem dłonie na kierownicy, wcisnąłem sprzęgło i ruszyłem. Wyjechałem z parkingu na świecącą pustkami ulicę. Panująca cisza mnie nieco denerwowała, więc włączyłem radio. Wyjechałem na główną drogę w naszym mieście. O dziwo, tu też nie było za dużego ruchu. Przez cały czas zastanawiałem się, co może szwankować w takim samochodzie. Nic jednak nie zwróciło zbytnio mojej uwagi. Najwyraźniej jego właściciel był zbyt przewrażliwiony. Postanowiłem odstawić go na parking i jeszcze jutro trochę w nim pogrzebać.

Nagle zauważyłem przy ulicy jakąś dziewczynę. Stała z wyciągniętą ręką do przodu. Najwyraźniej chciała, aby ktoś ją podwiózł. Sprawdziłem wsteczne lusterko. Nikogo za mną nie było. „A co tam" – pomyślałem i zatrzymałem się. Dziewczyna spojrzała na mnie trochę zdziwiona, po czym uśmiechnęła się przyjaźnie w moją stronę i otworzyła drzwi od strony pasażera.

– Mógłby mnie pan podwieźć do domu? – spytała ciepłym, miłym głosem. – Na Hemingford Street?

– Jasne. Zapraszam – uśmiechnąłem się.

Dziewczyna wsiadła i ruszyłem. Dokładnie wiedziałem, gdzie znajduje się Hemungford Street. Niemalże na drugim końcu miasta. Były to okolice dla „bogaczy".

– Nie boisz się jeździć stopem? I to jeszcze w nocy? – spytałem.

Oderwała wzrok od szyby i spojrzała na mnie.

– Uciekł mi ostatni autobus. A do domu mam dość spory kawałek.

Przyjrzałem się jej uważnie. Nie wyglądała na córeczkę bogatego tatusia. Była ubrana dość zwyczajnie. Brązowo-czarny płaszczyk przyozdabiała zawiązana na szyi czerwona apaszka. Przez ramię miała przerzuconą niewielką torebkę. Spojrzałem na twarz. Była naprawdę ładna. Duże oczy, zgrabny nosek, pełne usta. Długie brązowe włosy opadały swobodnie na ramiona.

– Fajne auto – powiedziała, rozglądając się dookoła.

– Dzięki – odparłem, wpatrując się drogę.

– To Ferrari? – zapytała z poważną minką.

– Nie. – Zaśmiałem się cicho. – To bentley.

– Nigdy o takim nie słyszałam – powiedziała z lekko zakłopotanym wyrazem twarzy.

Rzeczywiście na znawczynię marek samochodowych to ona nie wyglądała. Zresztą chyba mało która kobieta się tym interesuje. Ona robiła wrażenie typowej panienki, zajmującej się typowo damskimi sprawami.

– Długo go masz?

Spojrzałem na nią lekko zdziwiony. Wyraźnie chciała podtrzymać rozmowę, nawet jeśli mielibyśmy mówić na temat, o którym nie miała zielonego pojęcia.

– Tak właściwe to... – już miałem powiedzieć, że to nie mój samochód, ale coś mnie tknęło – nie. Ze dwa miesiące.

Pokiwała głową ze zrozumieniem i zaczęła bawić się swoimi placami. Ja za to zacząłem się zastanawiać, czy dobrze zrobiłem. A tam, jedno, niewinne kłamstewko przecież nikomu nie zaszkodzi. A może chociaż raz w życiu mogłem zaimponować jakiejś fajnej dziewczynie. A przecież ona i tak nigdy nie dowie się prawdy.

– Tobie też przydałby się jakiś samochód. Nie groziło by ci spóźnianie się na autobus.

– A dzisiaj to tylko taki jednorazowy wypadek. Zasiedziałem się u koleżanki.

Wjechaliśmy na ulicę, przy której mieszkała dziewczyna. Wskazała mi dokładnie, który to dom i zatrzymałem się przed nim. Nie mogłem się mu dokładnie przyjrzeć w mroku, ale na pewno był nieprzeciętnych rozmiarów.

– Dzięki, że mnie podwiozłeś. Stałam tam już dobre piętnaście minut i myślałam, że już nikt się nie zatrzyma.

– Nie ma za co – odparłem. – Cała przyjemność po mojej stronie.

Dziewczyna jeszcze raz się uśmiechnęła i już miała wysiadać, kiedy wpadłem na pewien pomysł.

– A może w zamian za tę przysługę dałabyś się zaprosić do kina?

Spojrzała na mnie z miną wyrażającą głębokie zastanowienie. Byłem już prawie przekonany, że odmówi, kiedy powiedziała:

– Właściwie dlaczego nie.

Uśmiechnęliśmy się do siebie przyjaźnie. Znałem ją zaledwie kilkanaście minut, ale miałem wrażenie, że jest naprawdę sympatyczną osobą.

– W takim razie jutro. O dziewiętnastej.

– Do zobaczenia – powiedziała, wychodząc z samochodu.

Była już prawie przy bramie, kiedy coś mi się przypomniało. Uchyliłem szybę od strony pasażera.

– Hej! Powiedz mi, jak masz na imię.

– Julia – krzyknęła, pomachała mi dłonią na pożegnanie i zniknęła za furtką.

Z westchnieniem oparłem się wygodnie na fotelu. Na mojej twarzy widniał zapewne głupkowaty uśmieszek. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na dom i odjechałem.

Przez całą drogę powrotną nie mogłem uwierzyć, że właśnie umówiłem się z tak atrakcyjną dziewczyną. Los się dzisiaj do mnie naprawdę uśmiechnął. Tym razem nie mogłem tego zmarnować. Taka szansa nie zdarza się codziennie.

Wjechałem na warsztatowy parking. Otworzyłem mieszczący kilka samochodów garaż i wprowadziłem do niego bentley'a. Kiedy wychodziłem, zacząłem się zastanawiać, jak wyciągnąć go stamtąd na jutrzejsze spotkanie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro