Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Scorpius... — odezwał się Draco, jeszcze bardziej blednąc. Odstawił na stół szklankę z alkoholem oraz różdżkę i zaczął iść w stronę syna.

Malec jednak mocniej złapał pluszaka i zaczął się wycofywać. Pierwszy szok opadł, a zamiast niego pojawiła się rozpacz i poczucie zdrady. Tata nigdy wcześniej go nie okłamał, aż do teraz. Mamy już nie było, nie mógł tego zrozumieć. Jak to jest, że jednego dnia ktoś żyje, a potem już nie? Mama nie żyje. Mamy nie ma. Nigdy jej nie zobaczy. Kiedy umarła? Jak? Te pytania rodziły się w jej głowie. Nawet nie był na jej pogrzebie.

Rodzice nie pozwalali Scorpiusowi na zmartwienia, na czytanie o śmierci i wojnach. Był na to za mały, dlatego w jednej sekundzie cały jego pookładany świat legł w gruzach, a on czuł się jakby coś ciężkiego spadło mu na głowę.

— Okłamałeś mnie! Mama nie żyje! — zawołał, a po jego bladych policzkach zaczęły spływać gorące łzy.

—Scor, mama była bardzo chora...

Jednak nie dane mu było dokończyć, ponieważ jak tylko podszedł za blisko chłopca, ten odwrócił się na pięcie i szlochając pobiegł w stronę schodów.

— Salazarze...Kurwa....  —westchnął pod nosem Draco. — Scorpius!

Zawołał za synem i ruszył za nim, w kierunku schodów. Hermiona aż do tej chwil stała jak zamurowana. W końcu jednak odstawiła na bok szklankę z alkoholem i podbiegła do Malfoya. Złapała go za ramię, i zatrzymała go w miejscu.

— Nie, nie idź za nim — powiedziała cicho, z napięciem w głosie. —W tej chwili nie będzie chciał z tobą rozmawiać, ja mu wszystko wyjaśnię.

Nie powiedziała, że właśnie tego najbardziej się bała i że pomysł z zatajaniem śmierci jego matki był kiepski. Nie chciała jeszcze bardziej dołować Draco. I tak był blady jak ściana, a nerwy zżerały go żywcem. Nie było sensu mówić "a nie mówiłam", czy "wiedziałam, że tak to się skończy". Mieli na głowie znacznie poważniejsze rzeczy niż awantura, na którą zresztą Hermiona nie miała ochoty.

— W porządku. — Draco kiwnął niepewnie głową i spojrzał w kierunku schodów. — Idź do niego.

Panna Granger puściła Malfoya i poszła w tamtym kierunku, słyszała jak za nią Malfoy mamrotał do siebie przekleństwa. Kobieta szła ciemnym, chłodnym korytarzem i starała się uspokoić. Wyrzucić z głowy inne problemy, jak chociażby list oraz fakt, że życie Maxa było zagrożone. Wobec tamtych rzeczy nie miała wpływu, przynajmniej jeszcze nie, ale za to musiała zająć się pewnym małym, zrozpaczonym chłopcem. Weszła na piętro i przeszukała wszystkie otwarte pokoje, było ich tylko dwa. Reszta była zamknęła na klucz i szczerze wątpiła, żeby Scorpius zamknął się w którymś od środka. Z bijącym sercem weszła wyżej po schodach, na strych. Tam panowały egipskie ciemności. Zaczęła pluć sobie w brodę, że nie wzięła różdżki, ponieważ jak miałaby znaleźć chłopca, gdy nie widziała nawet swojej wyciągniętej dłoni? Dziwiło ją, że chłopiec wszedł tutaj i się nie bał. Ona jako dziecko panicznie bała się ciemności i w życiu by tutaj nie szukała kryjówki.  Jednak po chwili, gdy rozważała zawołanie Scorpiusa po imieniu, ujrzała z tyłu strychu, blade, białe światło. Zaczęła iść w tamtym kierunku, deski cicho skrzypiały pod jej nogami. Chłopiec cicho szlochał i pewnie nawet nie słyszał jej kroków. Ujrzała go w końcu, siedział skulony przy zakrytym białą płachtą stole, obok niego unosiła się w powietrzu biała kula energii dająca światło. Mocno przytulał swojego pluszaka i płakał. Jego zdolności magiczne uaktywniły się, o ile wcześniej nie miało to miejsca.

Usiadła obok niego i objęła chłopca, biała kula rozpłynęła się w powietrzu. Nie panował nad swoimi mocami i nie potrafił tego kontrolować. Znaleźli się w ciemności. Pomimo tego, że był to strych, nie czuła w ogóle kurzu, a znała doskonale jego zapach, chociażby z bibliotek. Malfoy dbał o to, żeby nawet w tym miejscu domu panował porządek.

—Dlaczego mama nie żyje, to nie jest sprawiedliwie —wyszlochał cicho Scorpius i wdrapał się na jej kolana, mocno. — Miała niedługo wrócić. Tata mnie okłamał.

Jego łzy moczyły jej ubranie. Hermiona przytuliła go mocno i kołysała w ramionach.

—Chciał powiedzieć ci o tym w odpowiednim czasie, wiesz? Twoja mama była naprawdę bardzo chora.

Scorpius nadal płakał, ale przestał już się trząść w jej ramionach. Słuchał jej uważnie, chłonął każde jej słowo. Jego złamane serduszko potrzebowało ukojenia, a ona mu je dawała, mówiąc spokojnie i  łagodnie.

— To jest niesprawiedliwe — wyszeptał i pociągnął nosem. — Dlatego akurat moja mama musiała zachorować? Dlaczego jej nie pomogli? Tak bardzo za nią tęsknię... Chcę do mamy...

Na ostatnim słowie jego głos gwałtownie zadrżał i znowu się rozkleił. Hermiona czuła jak coś ją ściska w sercu, mocniej go przytuliła i pocałowała jego czoło. Tak bardzo pragnęła zabrać jego ból, ale nie potrafiła. Ona była dorosła, a jej rodzice tylko zaginęli i nie może ich odnaleźć. Skoro ona ich nie znalazła, to Śmierciożercy zapewne też. Żyli, a mimo to naprawdę mocno za nimi tęskniła. Scorpius za kilka lat w ogóle nie będzie pamiętał Astorii, a jego tęsknota za nią nie zniknie ot tak.

— Jestem uzdrowicielem i próbowałam ją uratować, ale naprawdę nie potrafiłam. Nikomu by się to nie udało —Mówiła cicho w jego włosy, głaskała dłonią jego drżące plecy.

— Bardzo ją bolało? — zapytał zachrypniętym od płaczu głosem.

—Nie, kochanie — skłamała z trudem, ponieważ nie mogła wyrzucić z pamięci konającej w agonii czarownicy. — Umarła we śnie, spokojnie. Nic nie czuła.

Scorpius wtulił się w nią mocniej, nic więcej nie powiedział. Po krótkiej chwili zasnął wyczerpany płaczem i późną godziną. Hermiona wstała trzymając go w ramionach, a potem zaniosła go dwa piętra niżej, do jego pokoju. Nie obudził się nawet wtedy, kiedy kładła go na łóżku. Starła chusteczką łzy z jego czerwonej buzi, przykryła go kołdrą. Stała dłuższą chwilkę nad jego łóżkiem, obserwowała jego niespokojny sen. W końcu wyszła z pokoju i wróciła do gabinetu. Draco w nim nie było. Zmarszczyła brwi i podeszła do biurka, gdzie zostawiła różdżkę i szklankę z alkoholem. Różdżki jednak nie było, a na jej miejscu znajdował się list. Poczuła zimne dreszcze przeszywające ją wzdłuż kręgosłupa i drżącą dłonią sięgnęła po niego. Pismo Draco. Schludne, eleganckie, małe litery.

Postanowiłem rozprawić się z porywaczami Wilsona. Czekanie do południa nie ma sensu, do tej godziny już dawno byłby martwy. Podobnie jak Ty, gdybyś pojawiła się tam sama. Na co oczywiście nigdy bym nie pozwolił. Chyba zgłupiałaś, jeśli uważałaś, że naprawdę Cię tam puszczę.  Zabrałem Ci różdżkę, żebyś nic nie kombinowała. Grzybek dostał polecenie nie wypuszczać Cię z domu. Dziękuję, że zajęłaś się Scorpiusem.

Draco 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro