Hrabina Carla Rizzi-Orlandi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Eleonora weszła do przestronnej, pełnej światła restauracji. Przez olbrzymie okna widać było zalany słońcem i kolorowym tłumem, plac świętego Marka. Eleganccy panowie i damy w pięknych sukniach zajmowali niemal każdy stolik. Caffe Florian, było bardzo modną kafeterią, w której należało się pokazać co najmniej raz w tygodniu.

— W czym mogę pomóc — zapytał, młody kelner obsługujący gości przy dziwach.

— Jestem umówiona z hrabiną Carlą Rizzi-Orlandi.

— Pani godność?

— Eleonora Eaglewood.

Mężczyzna przesunął palcem po ozdobnej karcie w księdze gości.

— Czy może pani powtórzyć swoje nazwisko? — poprosił cicho, czerwieniąc się.

— Oczywiście — uśmiechnęła się z wyrozumiałością. Zdarzyło się to już kilka razy. Była w kraju, w którym jej nazwisko brzmiało obco. — Eleonora Eaglewood.

— Znalazłem. Proszę, mi wybaczyć.

Uśmiechnęła się jeszcze cieplej w odpowiedzi i lekko skinęła głową. Mężczyzna był młody i zapewne zestresowany, obowiązkiem, jaki na niego nałożono. Ruszyła za nim, lawirując pomiędzy stolikami, zastanawiała się, jak wygląda przyjaciółka Adama. Nagabywała go niemal całą drogę na stację kolejową, by powiedział jej coś więcej o kobiecie, z którą miała spotkać następnego dnia.

— Pani gość, hrabino.

Mężczyzna zatrzymał się tak nagle, że prawie na niego wpadła. Poprawiła okulary, które lekko się jej przekrzywiły.

— Eleonoro!

Piękna, wysoka kobieta, podniosła się z niewielkiego fotelika ustawionego pod oknem. Światło słońca zamigotało w jej czarnych, bujnych włosach, ozdobionych błękitnym kapeluszem. Delikatna woalka przesłaniała twarz w kształcie subtelnego owalu. Ocieniała lekko przymrużone oczy o czarnych długich rzęsach, a odsłaniała niezwykle kształtne usta w kolorze rozgniecionych malin. To nadawało tej pięknej twarzy tajemniczości i powabu, który przyciągał spojrzenia siedzących wokół mężczyzn. Błękitna suknia idealnie spowijała jej zgrabną figurę.

— Pani hrabino. — Eleonora lekko się ukłoniła.

Spodziewała się starszej, statecznej damy, dlatego była zaskoczona widokiem pięknej i tak młodej kobiety.

— Proszę, tylko bez tych sztywnych konwenansów. Nie znoszę tego. Mów mi po imieniu. — Carla wyciągnęła do niej dłonie, w jedwabnych rękawiczkach i przywitała się z nią jak z dawna niewidzianą przyjaciółką. — Jak miło jest cię wreszcie poznać. — Carla wskazała miękki fotel naprzeciwko. Kelner cierpliwie czekał na zamówienie. — Dwie kawy po wiedeńsku.

Hrabina Cara Rizza-Orlandii niewątpliwie była piękną intrygującą kobietą, zwracającą uwagę niemal każdego mężczyzny w kawiarni, a jej jasna gładka cera, była zapewne tematem wielu plotek wśród pań.

Eleonora nie miała takiego szczęścia. Jej piegi nie były uznawane za urocze. Kiedyś mieszkając w szkolnym internacie, usłyszała, że każda złota plamka pojawiająca na policzkach czy grzbiecie nosa, to grzech. Innym razem na balu, podsłuchała rozmowę przyjaciółek na swój temat.

Jest durnowatą, prymitywną dziewczyną, która stoi całe dnie na słońcu i nie odróżnia wody sodowej od szampana.

Uciekła do ogrodu i tam przepłakała resztę balu. Pogardzały nią, tylko dlatego, że miała piegi. Robiła, co mogła, by je usunąć. Proponowane różne odmiany soku z cytryny nie pomagały. Wystawianie twarzy na długotrwałe działanie słońca, skończyło się poparzeniami i udarem. W końcu dała sobie spokój. Jeśli znajdzie się mężczyzną, który pokocha ją i jej piegi, to będzie cudownie. Jeśli nie, to trudno.

— Adam, tak dużo mi o tobie opowiadał.

Głos Carli, niski, gardłowy, ale bardzo miękki i zmysłowy, przywołał ją do rzeczywistości.

— A mi ... — lekko zawahała się skrepowana, ale jej nowa znajoma uśmiechem zachęciła ją do kontynuowania — ... o tobie nie powiedział nic. Zapewnił jedynie, że będę świetnie bawić się w twoim towarzystwie.

— Cały Adam. — Roześmiała się bezgłośnie. — Wychwalał twoją mądrość, talenty i urodę.

— Nie wiem, co mam powiedzieć.

— Przytaknąć. To zakochany w tobie mężczyzna.

— Mam nadzieje, że cię nie rozczaruję.

— Rozczarujesz?! Nie sądzę.

Skinęła uprzejmie głową, kiedy kelner przyniósł im dwie kawy.

Eleonora uśmiechnęła się, czując waniliowoczekoladowy zapach, uwielbianego przez nią napoju. Wzięła filiżankę do ręki i spoglądała na swoją towarzyszkę. Patrząc na Carlę, pojawiło się w jej głowie dziwne skojarzenie, które jej umknęło, kiedy próbowała je pochwycić. Napotkała jej spojrzenie, opuściła wzrok.

— Przyglądasz mi się. Dlaczego?

— Bo mam nieodparte wrażenie, że skądś cię znam.

— O! To ciekawe.

Eleonora zauważyła, jak na ułamek sekundy jej usta drgnęły w jakimś skurczu, który natychmiast zniknął pod uśmiechem.

— Bardzo mi kogoś przypominasz, ale nie mogę skojarzyć kogo.

— Ponoć wszyscy mamy swoich sobowtórów.

— Też o tym słyszałam.

— Ale kto wie. Może kiedyś widziałyśmy w przelotnie w Paryżu lub Londynie.

— Jest to możliwe...

Do stolika, przy którym siedziały, podszedł młody, elegancko ubrany mężczyzna, przerywając im rozmowę. Carla podniosła wzrok i spojrzała na niego pytająco.

— Czy mógłbym przedstawić się tak pięknej damie?

Carla uniosła idealnie wypielęgnowane brwi.

— Dlaczego?

— Dlaczego? — Mężczyzna spojrzał na nią tak, jakby nie zrozumiał pytania.

— Tak. Proszę mi o tym powiedzieć.

Eleonora usłyszała wyniosły ton w jej głosie. Czyżby była tak zarozumiała? Musiano jej to głośno mówić, żeby mogła zaspokoić swoją próżność?

— To chyba oczywiste! Jest pani piękną kobietą, która przyciąga uwagę wszystkich mężczyzn wokół.

— Piękna? Możliwe. Za to pańskie maniery są odpychające.

— Maniery? — zapytał zdumiony, nie wierząc w to, co słyszy.

— Z Tak! Maniery. O wzroku nie wspomnę.

— Co ma do tego mój wzrok? — poczerwieniał, nie bardzo rozumiejąc, dokąd prowadzi ta rozmowa.

Eleonora spoglądała zdumiona na Carlę. Słyszała ciche szepty i komentarze wirujące dookoła nich. Widziała kątem oka, jak wiele zaciekawionych spojrzeń zwraca się w ich kierunku.

— Jest tak samo kiepski, jak pańskie maniery.

— Nie rozumiem.

— Czyżby? — zapytała. — Wobec tego celowo zignorował pan moją przyjaciółkę, zwracając się wyłącznie do mnie.

Mężczyzna poczerwieniał jeszcze bardziej, co stanowiło zabawny kontrast pomiędzy jego twarzą a blond włosami. Gwar wokół nich narastał.

— Ale... — spojrzał na Eleonorę tak, jakby ją dopiero teraz zobaczył. — Ja...

— Już za późno na przeprosiny — weszła mu w zdanie Carla. — Teraz proszę się oddalić, gdyż chce spędzić czas w towarzystwie przyjaciółki.

Mężczyzna zdumiony takim obrotem sprawy wciąż tkwił na swoim miejscu.

— No już! Sio! — machnęła złożonym wachlarzem tak, jakby odganiała się od natrętnej muchy.

Eleonora patrzyła na nią ze zdumiona, z jaka łatwością poradziła sobie z nagabującym ją mężczyzną. Czuła też zażenowanie, że tak pochopnie ją oceniła. Myślała, że jest próżna i lubi wysłuchiwać pochlebstw na temat swojej urody. Było jednak inaczej. Bez skrupułów wytknęła mężczyźnie arogancje i brak dobrych manier.

Wywołało to wesołość wśród osób, które ich obserwowały. Mężczyzna z trudem, ale w końcu oderwał stopy od podłogi i wrócił na swoje miejsce. Poniżony rzucał wściekle spojrzenia w ich stronę, co nie uszło uwagi Carli.

— Mam tego dość! — Z trzaskiem zamknęła wachlarz. — Idziemy stąd!

Eleonora ze smutkiem spojrzała na niedopitą kawę, ale wstała i ruszyła za towarzyszką. Carla szła dumna i wyprostowana tak, jakby wszystkie spojrzenia kierowane w jej stronę były jej kompletnie obojętnie. Podeszły do brzegu kanału. Carla gwizdnęła ostro na gondoliera, który natychmiast do nich podbiegł. Eleonora patrzyła na nią zdumiona.

— Adam mnie nauczył — mrugnęła do niej okiem.

Wyciągnęła dłoń do mężczyzny, a on pomógł jej wsiąść do gondoli. Wygodnie rozsiadła się na wyściełanej miękkimi poduszkami ławce.

— Przepraszam cię, ale nawet nie zapytałam, czy chcesz popływać. Może wolisz spacer?

— Uwielbiam pływanie gondolami.

— Mam nadzieję, że cię nie zaszokowałam. Ja po prostu nie znoszę natrętów i ignorantów, a ten mężczyzna reprezentował ich obu.

— Jesteś piękna, więc zwracasz na siebie uwagę. Ja nigdy nie odważyłabym się na coś takiego.

— Lata spędzone w mojej skórze, nauczyłyby cię, jak być gruboskórna wobec takich natrętów. Wszystkim się wydaje, że piękne kobiety mają łatwo. Wystarczy mieć ładną buzię i wąską talię.

— A tak nie jest? — Eleonora lekko uniosła brwi.

— Owszem, jest to ułatwienie ... — zgodziła się z nią. — ... gdy chcesz znaleźć bogatego kochanka albo męża. Na co dzień jednak zmagam się z zazdrością i zawiścią. — Jej twarz na chwilę posmutniała.

— Rozumiem, co masz na myśli.

— Naprawdę?

W jej głosie usłyszała nutkę sceptycyzmu.

— Czujesz się ciągle obserwowana, a każde twoje zachowanie, czy nawet najdrobniejszy ruch wachlarzem jest oceniany i komentowany. Jesteś jak zwierzyna łowna, którą wystarczy upolować, wypchać i powiesić nad kominkiem, by reszta mogła podziwiać umiejętności owego myśliwego.

Carla uniosła brwi. Przez kilka długich sekund przyglądała się jej z uwagą i nagle wybuchnęła śmiechem.

— Powiedziałam coś złego? — zaniepokoiła się Eleonora.

— Nie! Oczywiście, że nie, tylko przez moment wyobraziłam swoją głowę wiszącą nad czyimś kominkiem.

— To chyba przez te gotyckie opowieści, które czytam. Uwielbiam je i nic na to nie poradzę.

— Adam miał rację. Masz wyjątkowe poczucie humoru. — Delikatnie wytarła łzę, która popłynęła jej po policzku ze śmiechu. — Adam!

— Co z nim!? — Serce Eleonory, zakołysało się z niepokoju.

— Zapomniałabym na śmierć! List mam dla ciebie.

— List? Widziałaś się z nim?

— Tak. Spotkaliśmy się na dworcu w Wiedniu. On wysiadał z Orient Expressu, a ja do niego wsiadałam. Mieliśmy tylko kilka chwil. Zamieniliśmy parę słów. — Otworzyła torebkę i wyjęła z niej złożoną na pół kopertę. — To dla ciebie.

To był pierwszy, ale nie ostatni list od Adama.

Poranne światło wpadało do elegancko urządzonego salonu. Eleonora siedziała przy stole i smarowała grzankę cienką warstwą truskawkowej marmolady. Uśmiechała się do siebie na myśl o spotkaniu z Carlą. Adam się nie mylił. Bardzo polubiła Carlę i jej towarzystwo. Spojrzała na duży zegar stojacy w kącie jadalni. Miała po nią przyjechać za godzinę. Ciekawa była, co dziś wymyśli jej przyjaciółka.

Ten uśmiech zwrócił uwagę Trevora siedzącego naprzeciwko niej.

— Nie podobają mi się te twoje ciągłe wyjścia — zaczął, odkładając czytaną gazetę na bok.

Eleonora wyrwana z zamyślenia spojrzała na Trevora.

— Nie rozumiem.

— Czego nie rozumiesz? — mruknął niegrzecznie.

— Twoich obiekcji. Spotykam się z przyjaciółką, bo ty zwykle nie masz dla mnie czasu.

— Ona też mi nie odpowiada.

— Poznałeś ją? — zapytała obojętnie.

— Nie, ale słyszałem opinie o niej i nie są one pochlebne. To samotna i wyzwolona... zbyt wyzwolona, kobieta, która jest złym przykładem dla tak młodej osoby, jak ty.

— Słyszałeś, ale nie raczyłeś jej osobiście poznać, by wyrobić sobie o niej własne zdanie?

— Nie mam takiej potrzeby. Wystarczy mi to, co inni mówią.

— A jeśli się mylą?

— To nie możliwe — powiedział to takim tonem, jakby nawet nie dopuszczał takiej myśli do siebie.

— Nie możliwe, bo ci inni to mężczyźni, a to znaczy, że są nieomylni?

— Przestań tak mówić! — Głos Trevora stał się twardy i nieustępliwy.

— Nie przerywaj mi! — uderzyła trzonkiem srebrnego noża o blat stołu.

— Muszę, bo niedorzeczności wypływają z twoich ust!

— Takie same płyną z twoich. Należy najpierw kogoś poznać, żeby go oceniać i wypowiadać się na jego temat, a nie powielać krążące plotki.

— Zabraniam ci się z nią spotykać!

— Niczego nie możesz mi zabraniać! Nie jestem twoją żoną!

I nigdy nie będę, chciała krzyknąć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.

— Jak śmiesz się do mnie w taki sposób odzywać!? Widzę, że muszę porozmawiać z twoim ojcu o twoim karygodnym zachowaniu.

— Boisz się, że będę brać z niej przykład? — zapytała, nie ukrywając sarkazmu w głosie.

— Już z niej bierzesz, traktując mnie bez szacunku.

— Mówisz o szacunku? A masz go dla mnie? Traktujesz mnie jak rzecz, którą można wyrzucić w kąt, kiedy ci przeszkadza.

Trevor poczerwieniał ze złości tak, jakby go właśnie uderzyła w twarz. Już miał coś odpowiedzieć, ale do salonu wszedł lokaj. Trevor spojrzał na niego z wściekłością w oczach.

— Czego chcesz? — warknął.

— Hrabina Carla Rizzi-Orlandi do panienki — zwrócił się do Eleonory, kompletnie ignorując Trevora, co doprowadziło go niemal do wrzenia.

Gwałtownie zerwał się od stołu, mało nie przewracając krzesła, na którym siedział.

Do salonu wkroczyła dumnie wyprostowana Carla. Miała na sobie strój do konnej jazdy w głębokim ciemnoniebieskim odcieniu. Jej głowę zdobił kapelusz o męskim kroju, ozdobiony srebrną spinką przytrzymującą, kilka krótko przyciętych pawich piór.

— Witaj! — uśmiechnęła się do Eleonory. — Gotowa jesteś do wyjścia? — Doskonale wyczuła napięcie pomiędzy narzeczonymi.

— Tak.

Myślała, że będący pod wpływem wzburzenia Trevor zaprotestuje, ale on wpatrywał się jak urzeczony w Carlę.

— A to zapewne jest twój narzeczony. — Delikatnie uniosła część woalki.

Uwagę Trevora natychmiast przyciągnęła pełna gracji dłoń przytrzymująca część materiału. Z dłoni przeniósł wzrok na pięknie ukształtowane usta, z których wydobywał się głos, wywołujący iskierkę zmysłowego niepokoju, przebiegającego po karku. Wstrząsnęło to nim, do głębi. Carla wyciągnęła do niego dłoń, lekko się uśmiechając. Ujmując ją, pochylił głowę.

— Proszę nie mieć mi za złe, że porywam pańską narzeczoną do Treviso. Mam tam niewielki pałacyk i kilka wyborowych klaczy.

— Będziesz jeździć konno? — Trevor zerknął na Eleonorę, marszcząc brwi.
Eleonora nie odpowiedziała.

Nawet nie wie, że jego narzeczona potrafi jeździć konno, pomyślała ze złością Carla.

— Czy mogłabym poznać twoich rodziców? — zapytała, uwalniając swoja dłoń z dłoni Trevora, uznając, że przytrzymuje ja stanowczo za długo.

— Mama jest w niedyspozycji, a ojciec od rana jest na spotkaniu.

— Rozumiem. Ale to nic straconego. Za tydzień będę organizować niewielkie przyjęcie. Zapraszam wszystkich domowników. Proszę nie zawieść swojej narzeczonej — przeniosła wzrok na Trevora. — Mam nadzieję, że nic pana nie zatrzyma.

— Obiecuję.

Poranek był chłodny, ale słoneczny. Słońce skrzyło się na wodzie delikatnie poruszanej wiatrem. Przez dłuższą chwilę płynęły w milczeniu. Carla zerknęła na Eleonorę, która w ciszy spoglądała na fasady pięknie zdobionych kamienic, wynurzających się wprost z wody.

— Tak bardzo bym chciała, żeby Adam już wrócił. Tęsknię za nim.

— Przecież jest przy tobie - uśmiechnęła się. — W twoim sercu i myślach.

— Powiedz, co się stało? — zapytała, po dłuższej chwili milczenia. Czuła, że przyjaciółka chce się jej zwierzyć.

— Trevor — Eleonora skrzywiła usta. — Pokłóciłam się z nim na chwilę przed twoim przyjściem.

— O co?

— O ciebie.

— O mnie?

— Tak — odparła krótko.

— Nie chciałam być powodem waszej kłótni.

— Nie przejmuj się tym — Eleonora wzruszyła niedbale ramionami i znów zamilkła.

— Ale to nie kłótnia cię martwi. Mam rację?

Eleonora westchnęła w odpowiedzi. Carla cierpliwie czekała, słuchając plusku wiosła. Przepłynęły pod mostem Rialto.

— Tak.

— Opowiesz mi o tym? Oczywiście, jeśli chcesz.

— Adam niedługo wraca, a ja coraz bardziej obawiam się konfrontacji z rodzicami i Trevorem.

— Rozumiem twój strach. Ale powiedz mi coś. Kochasz Adama? — zapytała wprost.

— Tak!

— Chcesz z nim być?

— O niczym innym nie marzę! — odparła bez chwili wahania Eleonora.

— Myślisz o przyszłości z Adamem?

— Tak, ale boję się jej — Nie patrzyła na nią. — Jaka będzie?

— Będzie piękna i wspaniała — zapewniła Carla. — To dobry kandydat na męża dla ciebie. Jest mądry, majętny i przystojny. Będzie dbał o ciebie i szanował.

— Trevor jest moim narzeczonym od niemal pięciu lat...

— Do diabła z takim narzeczonym — prychnęła Carla. — On nawet nie wiedział, że ty potrafisz jeździć konno! Co z niego za narzeczony? Coś ty z nim robiła przez te pięć lat?

Eleonora skrzywiła usta w bezsilności.

— Umawialiście się na potajemne schadzki, by móc na chwilę być sam na sam, bez tej ciągłej i irytującej obecności rodziców lub przyzwoitek? Choć raz skradł ci pocałunek?

— Nie.

— A ślub? Poczyniliście wreszcie jakieś przygotowania?

— Nie — odparła cicho.

— Adam nie wahał się ani sekundy. Proszę bądź ze mną szczera. Ale tak z ręką na sercu. Czy kiedykolwiek kochałaś Trevora?

— Ja... — umilkła starając znaleźć w swojej pamięci, choć najmniejsze drgnienie serca, na jego widok, gdy pojawiał się w odwiedzinach. Zastanawiała się, czy choć raz poczuła ten radosny niepokój, wiedząc, że zaraz pojawi się ukochana osoba. Nie pamiętam nic takiego, pomyślała ze smutkiem.

— Pozwól, że ci pomogę pozbyć się wątpliwości. Trevor jest narcyzem, egoistą, który uważa, że cały wszechświat kreci się wokół niego. Jego Ja jest na pierwszym miejscu i dlatego nie poświęca ci nawet odrobiny uwagi. Żeby choć pozory stwarzał. — Pogarda w jej głosie była niemal namacalna. — Ignoruje cię, a co najgorsze poniża przy ludziach...

— Ale... — Eleonora próbowała przerwać ten przykry dla niej wywód.

— Nie rezygnuj z Adama, bo zawsze warto czekać na właściwą osobę. Choćby nie wiem jak długo to trwało, to nie zadowalaj się kimkolwiek, bo z byle kim to można sobie jedynie zmarnować życie. Rozumiesz co mam na myśli?

— Tak. — Głos Eleonory, odrobinę się załamał.

— Wiem, że boli to, co ci powiedziałam, ale ja tylko próbuję otworzyć ci oczy. Tak nie postępuje kochający narzeczony. A właśnie, kiedy ostatnio powiedział ci, że cię kocha?

W pierwszej chwili poczuła złość, kiedy usłyszała to pytanie, ale musiała przyznać Carli rację.

— Proszę, przestań — popatrzyła błagalnie na Carlę. W jej oczach błysnęły łzy.

— Wybacz. Za dużo mówię.

Przez chwile milczały, słuchając plusku wody pod gondolą.

— Masz rację. — To głosu Eleonory był zgorzkniały. — Przynajmniej to, co słyszę, jest szczere. Do bólu, ale szczere. Zasługuje na to, by być zbesztana jak pensjonarka, ale ja tak bardzo się boję konfrontacji mojej z rodzicami.

— Rozumiem, ale Adam cię kocha i nie zrezygnuje z ciebie — słyszała, gorące zapewnienie w głosie Carli.

— Ojciec wciąż mi powtarza, że związek mój i Trevora, to doskonała inwestycja na przyszłość.

Pomysł, by Trevor został jej narzeczonym, wyszedł od ojca. Mężczyzna był obrotny, błyskotliwy, miał głowę pełną pomysłów i zaimponował ojcu smykałką do interesów.

— Rodzice? Czyli to oni namówili cię do tych zaręczyn?

Eleonora nic nie odpowiedziała, ale jej spojrzenie mówiło wszystko.

— Po co pytam? Oczywiście, że tak!

— Ojciec mu ufa, a matka go lubi.

— Kochasz swoich rodziców. — Carla ujęła dłoń Eleonory. — Rozumiem to, ale to nie z nimi będziesz żyła w nieszczęśliwym związku. To ty będziesz budziła się codziennie koło mężczyzny, który do ciebie nie czuje nic, oprócz obojętności. Tak nie można żyć!

— Ale ludzie tak żyją.

— Ty jesteś kompletnie inna. Ty nie pogodzisz się z obojętnością. Ale nie zrobisz nic, by to zmienić. Poświęcisz się dla rodziców, by tylko byli zadowoleni ze swojej posłusznej córki. Zrobisz to dla nich, kosztem własnego szczęścia i umrzesz nieszczęśliwa.

Ta wizja napełniła Eleonorę przerażeniem.

— Ale nie martw się. Ja na to nie pozwolę! — powiedziała zuchwale.

— Co ty chcesz zrobić?!

— Nie martw się. Nie zabije go — wesoło zachichotała. — Ale są inne sposoby.

— Inne? — przyglądała się podejrzliwie przyjaciółce.

— Uwolnię cię od tego człowieka, byście z Adamem, mogli być razem.

— Carla, proszę.

— Ja chcę, żebyś była szczęśliwa.

— A ty?

— Ja?

— Tak. Ty nie chcesz być szczęśliwa? Może wam... byłoby by lepiej razem.

— Eleonoro jak możesz tak mówić?!
On jest w tobie bezgranicznie zakochany!

— Jak długo jesteście przyjaciółmi?

— Od kilku lat, może dłużej. Ale jakie ma to znaczenie?

— Nigdy nie czułaś do niego nic wiecej oprócz przyjaźni?

— Masz na myśli tę całą chemię, która wytwarza się pomiędzy dwojgiem ludzi?

— Tak. Coś takiego mam na myśli.

— Nie jestem dla ciebie żadną konkurencją. — zapewniła ją. — Zresztą nigdy nie marzyłam o tym, by mieć męża i dzieci. To nie było i w dalszym ciągu nie jest moim priorytetem w życiu.

— Nigdy? — spojrzała zdumiona na przyjaciółkę. — Dlaczego?

— Bo nie jestem do tego stworzona — odparła beztrosko. — Teraz będziesz miała mnie za nieodpowiedzialnego lekkoducha.

— Nie — zaprzeczyła Eleonora. — Masz prawo żyć życiem jakie sobie wymarzyłaś.

Carla objęła ją ramieniem i przytuliła.

— Dziękuję za podtrzymywanie na duchu.

— Od tego jest przyjaciółka.

— Nigdy nie miałam takiej.

— Ja też.

— Jak myślisz? Łatwo jest zabić człowieka?

— Pytasz na poważnie czy czysto teoretycznie? — Carla, spojrzała z uwagą na przyjaciółkę, krzywiąc usta w lekkim uśmiechu.

— Sama nie wiem — zerknęła na Carlę z zadziornym błyskiem w oku.

— Jeśli chcesz znać moje zdanie, to myślę, że trzeba mieć bardzo zły dzień i doskonały powód.

Zmęczona gwarem sali balowej wymknęła się niepostrzeżenie na korytarz. Dziś została przedstawiona tak wielu osobom, iż powątpiewała czy wszystkich zapamięta i raczej niewiele osób ją zapamięta. Carla mówiła, że będzie to niewielkie przyjęcie, które jednak okazało się balem na prawie sześćdziesiąt osób połączonym z kolacją. Matka plotkowała z przyjaciółkami, a ojciec w odległym kacie sali roztaczał przed nowymi znajomymi wizje bogactwa, jakie przyniosą mu kopalnie złota w Azji i na Cejlonie. A gdzie jest Trevor? Jeszcze chwilę temu widziała go z ojcem, ale teraz znikł jej z oczu. Nie specjalnie się tym przejęła. Teraz jej myśli zajmował Adam. Tęskniła za nim. Nie mogła doczekać się jego powrotu, jednocześnie była pełna obaw. Jej głowę zaprzątały pełne wyrzutów sumienia myśli. Czy aby na pewno dobrze robi, wiążąc się z innym mężczyzną, po tylu latach narzeczeństwa?

Co pomyślą sobie o niej jej znajomi i Trevora? Z pewnością będzie postrzegana jako zła i zepsuta do szpiku kości kobieta, która porzuciła tak dobrą partię. W ciągu tych trzech tygodni nieobecności Adama dostała od niego kilka listów, które przeczytała chyba po tysiące razy. Były pełne czułości i obietnic, które składał, kiedy pisała w listach do niego o swoich wątpliwościach.

Szła długim korytarzem, a gwar głosów stawał się coraz mniej wyraźny i zostawał za nią. Chcąc oderwać się od dręczących ją rozterek, zaczęła podziwiać otoczenie. Kandelabry były ustawione bardzo rozmyślnie. Oświetlały marmurowe posągi kobiet, greckich herosów i dzikich zwierząt. Zatrzymała się przed jednym z nich.

Patrzyła na nagą kobietę okrytą jedynie cienkim wilgotnym muślinem. Miała wrażenie, że jej ciało zaraz się poruszy, bo pod materiałem nie jest ukryty kamień, a delikatne i prawdziwe kobiece ciało. Wydawało się jej niemożliwe, by artysta mógł w twardym marmurze, przedstawić taką zwiewność i delikatność. Z zachwytem patrzyła na doskonale wymodelowany w kamieniu każdy detal rzeźby. Przyszło jej do głowy, że artysta najpierw wykonał welon i tylko sobie znanym sposobem połączył go z posagiem. Tak jednak nie było. Welon i kobieta wyrzeźbione były z jednego kawałka marmuru. Nie potrafiła znaleźć słów, którymi mogłaby oddać piękno i zuchwałość wyobraźni artysty, który wykonał tę rzeźbę.

Ruszyła dalej, a korytarz zaprowadził ja wprost do oranżerii. Lekko uchylone drzwi sprawiły, że uśmiechnęła się do siebie i wślizgnęła się do środka, na powrót przymykając drzwi. Wpadające tu popołudniowe słońce załamywało się na liściach egzotycznych roślin i kwiatów. Przenikało i zostawiało tańczące cienie na roślinach, złocąc wszystko dookoła. Marzyłaby mieć w przyszłości taką oranżerię w swoim domu. To by było jej antidotum na wszystkie smutki. Taki mały, prywatny kawałek raju, z pomarańczami, cytrynami, które można mieć na wyciągnięcie ręki o każdej porze roku. Cieszyłaby oczy codziennie nowymi rozkwitającymi kwiatami lub zwyczajnie grzebałaby sobie w ziemi, sadząc nowe rośliny. Uważała, że jest to korzystne dla zdrowia i niezwykle relaksujące.

Oczarowana, błądziła ścieżkami, zachwycając się różnorodnością roślin. W liściach palm i drzewek przemykały drobne kolorowe papugi. Zauważyła leżące na ciemnozielonym liściu żółte piórko. Sięgnęła po nie. Uśmiechała się, podziwiając, jak jego intensywny kolor odznacza się na jedwabnej rękawiczce w gołębim kolorze. Otworzyła małą torebkę i wrzuciła piórko do środka.

Ścieżka z oranżerii zaprowadziła ją wprost do przestronnego gabinetu. Widok, jaki tam zobaczyła, zatrzymał ją w progu. Trevor stał obrócony do niej plecami. Obejmował dłonią twarz Carli i całował jej długą szyję z namiętnością, o jaką nigdy by go nie podejrzewała. Eleonora otworzyła usta, ale w tym samym momencie przyjaciółka spojrzała na nią. Zamiast zmieszana odsunąć się od mężczyzny, z którym została przyłapana, przyciągnęła go do siebie jeszcze bardziej. Eleonora obróciła się napięcie i niemal biegiem, wróciła do sali balowej. Od tego wieczoru nigdy więcej nie zobaczyła swojej przyjaciółki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro