Jest jeszcze więcej tajemnic do odkrycia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Deszcz spływał po szybie sznurami paciorków. Wiatr obijał się o szybę. Drzewa nachylały się do okien. Stukały gałęziami w szybę, jakby prosiły pozwolenie wejścia do środka, by schronić się przed złą aurą. Z jasnego przedpołudnia zostały tylko marne resztki, błękitu próbującego przedrzeć się przez skłębione szare chmury.

Christopher zatrzymał się w drzwiach biblioteki, oczarowany widokiem, jaki zobaczył. Eleonora stała przy oknie i czytała, korzystając z ostatnich promieni światła. Poruszała lekko ustami, owijając kosmyk włosów wokół palca. Szal, który otaczał jej ramiona, lekko zsunął się, odsłaniając piękną linię szyi.

Podniosła głowę i napotkała spojrzenie przyglądającego się jej mężczyzny. Jego oczy są piękne i wyraziste, pomyślała. Kontrastujące z szarością późnego popołudnia. Przebrał się w coś mniej oficjalnego. Wyglądał na rozluźnionego i spokojnego, ale na twarzy miał wymalowaną irytację. Zapewne z powodu czekającej go rozmowy.

Założyła tasiemkę i zamknęła książkę.
Zatrzymał się obok niej. Tak blisko, że czuła ciepło jego ciała.

— Kolejny raz muszę cię przeprosić. — Oplotła książkę lekko drżącymi palcami.

— Za co?

— Za ogród. Nie miałam pojęcia, że Albert, tak bardzo tam narozrabia.

— Są większe tragedie, niż rozkopany ogród.

— Wiem, ale przez te moje nierozsądne pomysły, naraziłam cię na kolejny wydatek.

— Ell — podniósł dłoń i poprawił jej szal na ramionach. — Jutro przyjdzie ogrodnik, zakopie dziury, a resztę wkrótce pokryją jesienne liście.

— Ale...

— Nie zawracaj sobie tym głowy — poprosił cicho.

Popatrzyli sobie w oczy. Już miał położyć dłonie na jej twarzy i pocałować, gdy nagle, czar prysł. Atmosferę zauroczenia przerwało, bicie zegara stojącego obok w jadalni. Była piąta godzina. Eleonora cofnęła się o krok.

— Lepiej będzie, jak wyjdę. Zapewne chcesz rozmówić się z lady Brachester na osobności.

Chwycił ją za rękę i delikatnie zatrzymał. Jego spojrzenie nie pozostawiało wątpliwości.

— Zostań.

— To chyba nie jest dobry pomysł.

— Proszę.

— Jesteś tego pewien?

— Tak.

Artur wszedł do biblioteki, niosąc tacę, ze świeżo zaparzoną herbatą i słodko pachnącymi wanilią ciasteczkami. Za nim do biblioteki wkroczyła lady Brachester. Eleonora z lekką obawą przyglądała się kobiecie znad szkieł swoich okularów. W bibliotece zaległa kłopotliwa cisza, przerywana jedynie delikatnym pluskiem rozlewanej do filiżanek herbaty.

Eleonora przygotowywała się wewnętrznie na odparcie ataku kobiety, która teraz spoglądała na nią z nieukrywaną wrogością.

— Czy muszę znosić jej obecność przy tej rozmowie? - zapytała, gdy niemal bezszelestnie Artur, zamknął za sobą drzwi.

— Zechciej usiąść. — Christopher wskazał jej miejsce na szezlongu, ignorując jej pytanie.

— Eleonoro — spojrzeniem poprosił, by usiadła tam, gdzie sama uzna to za stosowne.

Ona sama najchętniej by stąd uciekła, ale nie chciała go zostawić sam na sam z tą kobietą.

Wpatrywał się w macochę bez zmrużenia powiek, co nie wróżyło nic dobrego. Nie miał ochoty na tę rozmowę ani teraz, ani później, ale chciał to mieć już jak najszybciej za sobą. Wyją list z wewnętrznej kieszeni surduta i położył przed sobą na biurku.

— Co to jest? — Lady Brachester marszczyła brwi.

— List od mojego ojca, a od twojego męża. W nim wyjaśnił, kim jestem.

— Jesteś bękartem. — To słowo wypowiedziała z przyjemnością.

Eleonora zacisnęła palce na książce, bo poczuła złość, ale nie mogła się wtrącać. Miała być cichym obserwatorem.

— Wiedziałem o tym, już od jakiegoś czasu.

— Niby skąd? — zapytała niegrzecznie.

— Od Adama, a list od ojca, tylko to potwierdził.

— Co zamierzasz? — zmarszczyła brwi i wzięła do ręki filiżankę.

Upiła odrobinę herbaty. Za szybko ją odstawiła, rozlewając trochę na podstawkę. Zerknęła w bok, sprawdzając, czy Eleonora zauważyła jej zdenerwowanie. Oczywiście, że zauważyła, pomyślała ze złością.

— Na początek obniżyłem ci pensję do dziesięciu tysięcy funtów szterlingów.

— Jesteś tak wyzuty z uczuć, że chcesz mnie pozbawić jakichkolwiek środków utrzymania, by mnie upokorzyć?!

— Adam pozostawił mi w tej kwestii wolną rękę. Nie wyznaczył mi sumy, jaką mam wydawać na twoje utrzymanie. Według moich obliczeń ta suma wypłacana ci, co miesiąc w zupełności ci wystarczy.

— Nie potrzebuję jałmużny — warknęła.

— Ze względu na pamięć o Adamie, pozwolę ci też tu mieszkać — mówił dalej nie zwracając uwagi na wypowiedziane przez nią słowa. — A jeśli i to ci nie odpowiada, możesz opuść ten dom, jeśli taka jest twoja wola.

— Adam by na to nie pozwolił! To jest jakieś oszustwo! — nagle wybuchła.

Albert leżący koło komika, zaniepokojony podniósł głowę i przez długą chwilę obserwował rozmawiających ludzi.

— Byłaś na odczytaniu testamentu. Widziałaś podpisy Adama.

— Uknuliście to z tym prawnikiem, a podpisy sfałszowaliście! Jestem tego pewna! Zaskarżę to! — Jej piękna twarz wykrzywiła się w złości.

— Zrób to, a ja oskarżę cię o morderstwo syna.

— Coś ty powiedział? — Odezwała się dopiero po kilku długich sekundach, jakby nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.

Eleonora spojrzała zdumiona na Christophera, który powoli wstał z fotela. Oparł silne dłonie na wypolerowanym blacie mahoniowego biurka i lekko pochylił się w stronę lady Brachester. Nieruchomy wzrok, jakim wpatrywał się w kobietę siedzącą naprzeciwko, nawet u Eleonory wywoływał dreszcze.

— Nie zrobiłbyś tego! — Kobieta nagle zbladła.

— Dlaczego? — zapytał ze zwodniczym spokojem w głosie. — Znalazłbym przynajmniej dwa powody, dla których byś to zrobiła.

— Jakie?

— Nie chciałaś, żeby ożenił się z Eleonorą.

Lady Brachester się opanowała i obrzuciła go pełnym nienawiści spojrzeniem.

— Gdybym mogła o tym zadecydować, to trafiłbyś do domu dla podrzutków — wycedziła przez zaciśnięte zęby, świdrując go ostrym spojrzeniem.

Eleonora, jeszcze mocniej zacisnęła palce na książce.

— Nie jestem twoją matką i dziękuję szczerze za to Bogu! Twoja matka była nikim, jakąś wieśniaczką, z którą twój ojciec flirtował i którą chciał poślubić. Myślałam, że to żart, kiedy twój ojciec zażądał rozwodu. Ona miała zostać lady Brachester? — Roześmiała się niemal histerycznie. — Na szczęście umarła przy porodzie i powiem ci coś — spojrzała na Christophera. — Myślę, że jej śmierć, przyniosła twojemu ojcu ulgę, bo nie musiałby się wstydzić jej i twoim pochodzeniem. Jesteś synem dziewki, spłodzonym pod jakimś krzakiem w Walli. Nie jesteś godzien nazwiska, jakie nosisz!

Przez moment cisza w bibliotece była niema namacalna. Eleonora skupiła wzrok na twarzy mężczyzny stojącego za biurkiem. Christopher wyprostował się, splótł ramiona na piersi i wpatrywał się nieruchomym spojrzeniem w lady Brachester.

— Nie usłyszałem twoich argumentów na moją sugestię.

Zrozumiała, że nie jest w stanie obrazić go, żadnymi słowami.

— Nigdy bym nie skrzywdziła Adama, z jej powodu — wargi jej zadrżały. — A kolejny powód? Mówiłeś, że jest ich conajmniej dwa.

— Dowiedziałaś się, że Adam chce przepisać majątek na starszego brata, bękarta — podkreślił to sarkastycznym tonem. — Zabiłaś syna z nadzieją, że umrę w szpitalu od odniesionych ran, byś mogła odziedziczyć cały majątek.

— Twoje spekulacje są niedorzeczne!

Zerwała się z fotela, oburzona zasłyszanymi oskarżeniami.

— Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to zrobiłabym wszystko, by się tylko jej pozbyć. Wszystko, jeśli wiesz, co mam na myśli. — Rzuciła jadowite spojrzenie w stronę Eleonory. — Kochałam Adama i nigdy bym niepodniosła na niego ręki.

— To, dlaczego nie próbujesz dowiedzieć się, kto jest jego mordercą?

— Nie muszę ci się z tego tłumaczyć!

— To był twój syn! Która matka, by nie chciała tego wiedzieć?!

— Dlaczego mnie dręczysz, tymi pytaniami?

— Bo chcę zrozumieć motywy twojego postępowania!

— Nie powinno cię to obchodzić!

— Ale obchodzi, bo Adam był moim bratem.

— Nie zrozumiesz — Lady Brachester pokręciła głową.

— Spróbuję. — Głos Christophera odrobinę złagodniał.

— Nie! To koniec tej rozmowy!

Obróciła się na pięcie i wyszła z biblioteki.

Eleonora podniosła się z fotela i podeszła do regału z książkami.

— Naprawdę myślisz, że ona to zrobiła?

Albert podniósł głowę i powiódł wzrokiem za swoją panią.

— Nie. Chciałem ją tylko sprowokować, by powiedziała, co myśli o śmierci Adama.

— Nie wiele ci powiedziała.

— To prawda.

Podszedł do niej. Ujął jej dłonie i delikatnie uścisnął.

— Ell?

— Tak?

— Ona cię nie skrzywdzi.

— O czym ty mówisz? — spojrzała na niego zdumiona.

— Słyszałaś co powiedziała.

— Myślisz, że to była jakaś zawoalowana groźba?

— Nie mam pojęcia, ale lepiej być ostrożnym.

— Nie boje się jej — dumnie podniosła głowę.

— Wiem — uśmiechnął się do niej oczyma. — Ale i tak będę cię chronić.

— Dziękuję.

Delikatne uwolniła dłoń i pogładziła go po policzku. W jej oczach zapalił się płomień, który już zdążył poznać. Świadomość, że Eleonora go pragnie, oszałamiała go i niemal odbierała mu oddech. Oparła się ufnie o niego.

Albert podniósł się ze swojego miejsca pod kominkiem. Przeciągnął się i podszedł do nich, wesoło merdając ogonem.

— Chyba trzeba go wypuścić.

— Do ogrodu?

— Do ogrodu. — Przytulił ją mocnej do siebie.

Po ulicach Londynu jeździło mnóstwo różnego rodzaju pojazdów. Był piątek, późne popołudnie. Każdy, kto był kimś, zmieniał miejsce, podróżował z jednego przyjęcia na drugie. Dotarcie do pałacu Windsor zajmie sporo czasu, pomyślał. Ulice oświetlał popołudniowy blask jesiennego, ciepłego słońca.

Eleonora siedziała naprzeciwko Christophera i nie mogła przestać, ukradkiem na niego zerkać. Mundur, który przywdział na podwieczorek u królowej, doskonale na nim leżał.

— Nie potrzebujesz, żadnych więcej dodatków do sukni? — zapytał, odrywając wzrok od widoków przesuwających się za oknem. — Mamy jeszcze czas. Możemy zatrzymać się pod którymś z domów mody.

— Nie — odparła z delikatną stanowczością.

— Na pewno?

— Czy coś nie tak jest z moim strojem?

— Nie — zaprzeczył gwałtownie. — Oczywiście, że nie, tylko...

— Tylko? — Uśmiechnęła się do niego promiennie, zerkając na niego z ukosa.

— Czy twoja suknia nie jest za skromna na podwieczorek u królowej?

Trochę zaskoczyło ją to stwierdzenie.

— Za skromna? Hmm... — pogładziła błękitny jedwab. — Masz rację, ale wychodzę z założenia, że moja suknia nie może być bogatsza od sukni gospodyni. To by mogło ją obrazić.

— Coś w tym jest — przyznał jej rację.

— Poza tym... — zawahała się.

Christopher lekko uniósł brwi.

— Nie wypada mi się stroić, jeśli miejsce, w którym mieszkam, nawiedziła tak straszna tragedia. Nie świadczyłoby to dobrze o mnie.

O tym nie pomyślał.

— I jest coś jeszcze. Wybacz mi, że to powiem, ale nie chcę, by mówiono, że jestem... — wymownie na niego spojrzała.

— Moją kochanką?

Zdumiał ją otwartością tego stwierdzenia.

— No właśnie. — Opuściła głowę. — Wszystkie największe londyńskie plotkary, zaraz cię wezmą na języki i nie dadzą spokoju.

— Przejmujesz się tym?

— Tak, bo wczoraj wspominałeś o honorze mężczyzn. Łatwo możesz go stracić, pokazując się w towarzystwie, kobiety, takiej, jak ja. Jestem przeklęta wśród londyńskiej socjety.

— Przeklęta?

— Dobrze słyszałeś — poprawiła okulary.

— Dlaczego?

— Pierwszy narzeczony porzucił mnie dla innej kobiety. Większość uznała, że to musi być moja wina. Drugi narzeczony został... zabity — słyszał, jak jej głos zadrżał, dlatego pochylił się w jej stronę. Delikatnie ujął jej dłonie, jakby chciał dodać jej otuchy. — Nigdy nikt tego nie powiedział mi wprost, ale wystarczą mi ich spojrzenia, mówiące o tym, że to też była moja wina.

— Ell, ja nie mam ci nic do zarzucenia. To los i splot niefortunnych przypadków postawił cię w tak fatalnej sytuacji.

— Ja to wiem, ty to wiesz, ale dla całej reszty świata, jestem winna.

— W niczym nie zawiniłaś — podniósł jej dłonie do ust.

Uśmiechnęła się, czując ich dotyk na skórze. Powinna była założyć rękawiczki, ale wieczór był taki ciepły, że zupełnie o tym zapomniała.

Gdyby to zobaczyła jej matka, natychmiast otrzymałaby reprymendę, bo żadna szanującą się kobieta, nie wyjdzie bez rękawiczek z domu. Musi pamiętać, by je założyć przed wyjściem z powozu.

— Wiesz, właśnie pomyślałem sobie, że należy wyprzedzić plotkę — uśmiechnął się łagodnie.

— Co masz na myśli? — zmarszczyła lekko brwi.

— Pamiętasz co ci obiecałem, jak wyjeżdżałem do szkoły? — zapytał cicho, a serce załomotało mu w piersi.

Nie przypomniał sobie, czy przed jakąkolwiek bitwą był tak zdenerwowany, jak teraz.

Milcząc, patrzyła na niego.

— Ell?

— Pamiętam. Obiecałeś, że jak wrócisz, to się ze mną ożenisz.

— Czas, bym dotrzymał słowa.

— Christopher, nie jesteś do niczego zobowiązany. Byliśmy dziećmi. Ty miałeś szesnaście lat, a ja niecałe jedenaście.

— Dałem ci słowo honoru.

Eleonora, poczuła ogromną mieszaninę cudownej radości i... wyrzutów sumienia. Zobaczyła w jego spojrzeniu niepokój opieszałością w odpowiedzi. Kochała Adama. Był najsłodszym mężczyzną, jakiego los postawił na jej drodze, ale...

I nagle coś zrozumiała. To Christopher od zawsze był jej miłością, a ona o niej zapomniała, tak jak zapomniała o sobie, swoich marzeniach, uczuciach, starając się przez większość swojego życia, spełnić oczekiwania swojego ojca.

— Twoje przeznaczenie robiło wszystko, byś mógł dotrzymać danego mi słowa — szepnęła ze ściśniętym gardłem.

— I jestem mu za to bardzo wdzięczny.

— Ale czy to nie za szybko. Jeszcze nie tak dawno Adam, był moim narzeczonym... — urwała, widząc jego spojrzenie.

— Rozumiem, twoje skrupuły, bo sam je mam, ale... marzę by dotrzymać ci słowa.

— Czy to są oświadczyny? — zapytała cicho.

— Ell — przesunął się na brzeg siedzenia. — Wiem, że to kiepskie miejsce i...

— Tak — przerwała mu delikatnie.

— Zgadzasz się? — zapytał ostrożnie.

— Chcę pomóc twojemu przeznaczeniu.

— Jak tylko wrócimy do Hartfield, przy świadkach poproszę cię o rękę — obiecał.

— Moja biedna matka — zaśmiała się cicho Eleonora. — Jesteś moim trzecim narzeczonym w przeciągu dwóch lat.

— Ale pierwszym, który ci się oświadczył — usiadł obok niej.

— Wieki temu. — Ogarnęło ją szczęście, które cudownie rozpromieniło jej twarz. — Wiesz, że ludzie i tak będą o nas mówić.

— Wiem.

— I przykro będzie tego słuchać.

— Nie obchodzi mnie to. Zresztą jestem pewien, że szybko znudzi się im nasz temat.

Delikatnie objął ją ramionami. Nie chciał pognieść jej sukni ani zmierzwić fryzury, ale tak bardzo chciał ją pocałować, na co mu z radością pozwoliła. Jest taka wspaniała, myślał zauroczony. Jakby była stworzona specjalnie dla mnie.

— Chętnie bym zawrócił powóz do domu — wymruczał wprost w jej usta.

— O tym samym pomyślałam — zachichotała cicho — ale nie możemy zawieść królowej.

— Nie, nie możemy — pocałował ją jeszcze raz.

Eleonora, przejrzała się dyskretnie w lustrze. Miała zaróżowione policzki, czerwone od pocałunków usta, ale włosy i koronki były we względnym porządku.

Byli wraz z innymi gośćmi w tak zwanym karmazynowym salonie. To tu królowa przyjmowała gości. Eleonora podziwiała pozłacany sufit ozdobiony złotymi kwiatami i ściany obite jedwabiem w kolorze krwistej czerwieni.

Przysiadła na jednej z wielu kanap, które rozstawiono salonie. Rozejrzała się po gościach przybyłych na podwieczorek, ale nikogo nie znała.

— Christopher, przyjacielu!

Jakiś mężczyzna podszedł do nich, a jej towarzysz spojrzał na niego zaskoczony.

— Archibald?!

— We własnej, skromnej osobie!

Uścisnęli się z entuzjazmem, poklepując po plecach.

— Myślałem, że wciąż jesteś w Indiach.

— Przyjechałem tydzień temu.

— Ell, proszę, poznaj jednego z moich najlepszych przyjaciół. To pastor Archibald O' Brien.

Eleonora spojrzała na mężczyznę z zaciekawieniem. Dorównywał wzrostem Christopherowi. Jasne włosy miał starannie zaczesane i ułożone. Z ogorzałą od słońca twarzą i oczyma przejrzystymi jak szafiry, bardziej wyglądał, jak kapitan dalekomorskiego okrętu, niż pastor.

— Lady Eleonora Eaglewood — przedstawił ją Christopher.

— Miło mi panią poznać. — Spoglądał na Eleonorę z zainteresowaniem.

Jej wyciągnięta dłoń została delikatnie uściśnięta.

— Słyszałem, że zbombardowano koszary, w których stacjonowałeś.

— Owszem.

Eleonora wyczuła smutną nutę w głosie narzeczonego. Podniosła się z sofy i delikatnie ujęła pod ramię Christophera, jakby chciała dodać mu otuchy, swoją obecnością. Odwdzięczył się, ciepłym dotykiem dużej dłoni.

— Wrócisz ponownie do Indii?

— Nie — Christopher pokręcił przecząco głową. — Złożyłem rezygnację ze służby na ręce królowej. Mam już dość wojen i armii.

— One na zawsze zostaną w naszych głowach i sercach.

— Wiem, ale mam tyle do zrobienia we własnym majątku, że nie będę miał czasu o tym myśleć. A ty? Co porabiasz w Londynie?

— Muszę wreszcie odpokutować za swoje grzechy.

— Są tak straszne? — zapytała Eleonora.

— Nawet pastor potrafi porządnie nagrzeszyć. — Miał sympatyczny i szczery uśmiech.

— To niemożliwe. W jaki sposób?

— Cóż, swego czasu, z tym oto dżentelmenem, niemal przyprawiliśmy o zawał żonę pewnego generała.

— Och! Słyszałam tę historię.

— Naprawdę? Już zdążyłeś podzielić się z tą uroczą damą, tak skandaliczną opowiastką? — zwrócił się do Christophera, śmiejąc się dyskretnie.

— Tego sobie nie przypominam. — Christopher spojrzał zdumiony na Eleonorę.

— O tej przygodzie opowiedział mi brat pana pułkownika, Adam.

— Adam? Jest w Londynie?

Spojrzeli po sobie, czując, jak czar udanego wieczoru prysnął.

- Adam nie żyje. Został zamordowany — powiedział cicho Christopher.

Mężczyzna patrzył z niedowierzaniem to na przyjaciela, to na Eleonorę.

— Kiedy to się stało?

— Ponad półtora roku temu. Zaraz po ataku na mój regiment.

— Dlaczego mnie nie powiadomiłeś? — Christopher usłyszał w głosie przyjaciela nutkę wyrzutu.

— Leżałem nieprzytomny w szpitalu. O jego śmierci, listownie poinformował mnie ojciec.

— Przyjmij moje kondolencje.

— Dziękuję.

— Wiesz, kto to zrobił?

— Jedyną osobą, która może coś na ten temat wiedzieć, to włoska hrabina Carla Rizzi-Orlandi.

— Słyszę, ale... — Pastor O' Brien uniósł lekko brwi.

— Ślad po niej zaginął.

— Adam lubił kobiety. Może ją zdradził, a ta śmiertelnie obrażona, zabiła go.

— Nie! — cicho, ale gwałtownie zaprotestowała Eleonora. — To niemożliwe!

— Skąd ta pewność?

— Ona była moją i Adama przyjaciółką.

— Taką przyjaźń można różnorako odbierać.

— Ma pastor rację — odpowiedziała, dziwiąc się, że ta insynuacja nie wyprowadziła jej z równowagi. — Wiem, jak to wygląda, a przyjaźń, która nas łączyła, może budzić wątpliwości, ale proszę mi wierzyć, była prawdziwa.

— Ufam słowom lady Eleonory-— dodał Christopher.

— Zmieńmy, proszę temat — poprosiła cicho.

— No właśnie. Wspominałeś coś o pokucie.

— Tak i w związku z tym, czekam, aż biskup Canterbury, przydzieli mi małą, cichą parafię.

— To ciekawy zbieg okoliczności, bo ja właśnie potrzebuję pastora w moim majątku.

— O! Chcesz się żenić?

— Owszem — odparł Christopher, spoglądając czule na Eleonorę. — Jesteśmy po słowie, ale na razie nieoficjalnie. Dlatego mam prośbę, byś to na pewien czas zachował w tajemnicy.

— Moje gratulacje. A oficjalnie, jaki jest powód, dla którego potrzebujesz pastora? Muszę go przedstawić biskupowi.

— Ten, który do tej zajmował się parafią, zginął w tragicznych okolicznościach.

— Co się stało?

— Utonął. Może słyszałeś o katastrofie, jaka nawiedziła południowe Essex w tym moje włości.

— Pisali coś o tym w gazetach. Pęknięta tama?

— Tak. Wiele mil moich włości jest zniszczone i dlatego jeśli, byś zechciał objąć parafię, byłbym ci niezmiernie wdzięczny.

—- Chętnie!

Christophera ucieszył entuzjazm w głosie przyjaciela.

— Porozmawiam z biskupem, jestem pewien, że się zgodzi.

— Pod warunkiem, że nie skojarzy nazwiska Brachester z dwoma braćmi i niewartym wspomnienia skandalikiem w Indiach.

— Nie musisz się tym martwić. Biskup ma niesamowicie krótką pamięć.

— To mój bilet wizytowy. — Christopher sięgną do wewnetrznej kieszeni surduta, wyją biały kartonik i podał go przyjacielowi. — Jeśli biskup się zgodzi, to znajdziesz mnie pod tym adresem. Przyjedź. Napiszę ci list polecający.

— Będę go potrzebował?

— Nie wiem ile jeszcze czasu spędzimy w Londynie, bo... — urwał, bo ich uwagę zwróciło wejście królowej.

Chciałbym przedstawić jej Królewskiej Mości, lady Eleonorę Eaglewood.

Niewysoka, ciemnowłosa kobieta zatrzymała się naprzeciwko kolejnej pary. Królową Wiktorię opisywano jako ładną kobietę o ciepłym charakterze.

— Czyżby to był powód, pańskiej rezygnacji ze służby, panie pułkowniku? — Jej spojrzenie przesunęło się po towarzyszce Christophera.

Ten tylko uśmiechnął się w odpowiedzi.

Eleonora starała się opanować drżenie dłoni, którą delikatnie chwyciła za czubki palców królewskiej dłoni. Ukłoniła się tak, jak nauczyła ją matka.

— Nie widziałam pani na balu debiutantek. — Królowa Wiktoria uśmiechnęła się ciepło do swojego gościa.

— Byłam wówczas z rodzicami w Egipcie. W Karnaku zatrzymała nas burza piaskowa, która nie pozwoliła nam dotrzeć na czas do portu. Statek niestety nie poczekał i odpłyną do Londynu.

— Och! To musiała być straszna przygoda.

— Wręcz przeciwnie. Obserwowanie potęgi natury, która daje nam do zrozumienia, jak bardzo jesteśmy mali wobec niej, jest czymś bardzo pouczającym.

— Zazdroszczę takich doświadczeń. Uwielbiam podróże. Gdybym tylko miała na nie czas — westchnęła królowa. — Słyszałam, że w pańskim majątku zdążyła się okropna tragedia. — zwróciła się ponownie do Christophera.

— Tak. To jest jeden z powodów mojej rezygnacji. Muszę roztoczyć opiekę nad ludźmi, którzy ucierpieli. Bez pomocy mojej i lady Eaglewood, wiele  rodzin, może nie przetrwać nadchodzącej zimy.

— Jakiej pomocy pani udziela? — spojrzała na Eleonorę. Okrągła, ale bardzo ładna twarz, ozdobiona dużymi niebieskimi oczyma, wyrażała najwyższe zainteresowanie.

— Jestem pielęgniarką. Opiekuję się chorymi i pomagam miejscowemu lekarzowi.

— Czy uczęszczała na praktyki do pani Florence Nightingale?

—Tak.

— Jestem pełna podziwu dla pani.

— Dziękuję — Eleonora ponownie lekko dygnęła.

— Ładna, skromna i pracowita. Idealnie nadaje się pani, na żonę, dla najlepszego pułkownika w mojej armii. A pan, niech nie zwleka z oświadczynami.

Eleonora zaczerwieniła się, jak piwonia.

— Mam nadzieję, że poinformuje mnie pan o wyniku pańskich oświadczyn. — Królowa, zmrużyła lekko oczy w łobuzerskim uśmiechu.

— Nie omieszkam zawiadomić o tym Waszą Wysokość.

Pochylili głowy, jednocześnie zerkając na siebie. Dostali błogosławieństwo od królowej Wiktorii. Tego się nie spodziewali.

— Powiadomię mojego skarbnika, by wypłacił panu stosowną sumę, która mam nadzieję, wspomoże pana wysiłki w odbudowie zniszczonych gospodarstw.

— Jestem niezmiernie wdzięczny, za okazaną pomoc. — Christopher, jeszcze raz głęboko się skłonił.

Słyszała pani, że Madame Desire, znów otwiera swój dom?

Christopher do tej pory skupiał się na obserwowaniu tańczącej Eleonory z pastorem. Bez wahania zgodził się, aby Archibald porwał do tańca Eleonorę, bo sam do tego rodzaju rozrywki, miał dwie lewe nogi.

Teraz jednak zmarszczył brwi i intensywniej zaczął się przysłuchiwać rozmowie obu kobiet.

— Tak, to bardzo ekscytująca wiadomość.

— Słyszałam, że Madame Desire specjalnie na tę okoliczność sprowadziła z Ameryki siostry Fox.

— Och! Naprawdę? — Jedna z rozmówczyń, aż zakryła ręką usta z wrażenia. — Już śmiem stwierdzić, że będą, to niesamowite wieczory.

— Proszę mi wybaczyć nietakt — wtrącił się ostrożnie Christopher. — Ktoś mi powiedział, że seanse u Madame Desire, są bardzo niezwykłe. Czy mogą mi panie powiedzieć coś więcej?

— Nigdy nie był pan na takim seansie? To teraz jest najnowszym krzykiem mody w towarzystwie.

— Proszę mi wybaczyć moją ignorancję. Jestem żołnierzem, dla którego wrażenia zwiaząne z spirytualizmem są wciąż nieznane. Pozwolą panie, że się przedstawię. Christopher Brachester.

— Lady Jane Lawin — przedstawiła się blondynka w zielonej sukni. — A to moja przyjaciółka, hrabina Vanessa Cavendish — wskazała na kobietę stojącą obok. Jej suknia w brzoskwiniowym kolorze, mocno kontrastowała z ciemnymi wysoko upiętymi włosami.

Kobiety dygnęły w lekkich ukłonach, a on kolejno delikatnie uścisnął podane mu dłonie, pochylając nad nimi głowę.

— Brachester. Coś mi mówi to nazwisko. Czy pana bratem jest Adam Brachester?

— Tak.

— On został zamordowany. Czy to prawda? — Błękitne oczy lady Lawin spojrzały na Christophera, ze słabo ukrywaną ciekawością.

— Z przykrością muszę potwierdzić tę informację.

— Był taki uroczy i zabawny. Proszę, przyjąć nasze kondolencje. — Na twarzy hrabiny Cavendish, pojawił się szczery smutek.

— Dziękuję. Czy dobrze panie znały mojego brata?

— Tak. Poznałyśmy go na seansach Madame D.

— Madame D?

— Madame Desire.

— Och, rozumiem — uśmiechnął się ciepło do rozmówczyń.— Wspomniała pani o siostrach Fox. Kim są owe damy?

— Kate i Maggie Fox, to siostry, sławne amerykańskie media. Już w dzieciństwie potrafiły porozumiewać się z duchami. Nikt nie jest w stanie, policzyć, jak wielu pogrążonym w żałobie ludziom pomogły.

W jej głosie usłyszał niemal nabożny szacunek dla sióstr.

— Rozumiem — powiedział lekko przygryzając wargę. — Chciałbym zapytać o pewną osobę. Czy mogę?

— Oczywiście — odezwały się, niemal jednocześnie. Ciekawość, zwyciężyła z konwenansami i dyskrecją.

— Czy zetknęły się panie z hrabiną Carlą Rizzi-Orlandi? — zapytał ostrożnie.

— Tak! To była wspaniała towarzyszka.

Zaskoczony, obserwował rozemocjonowanie obu kobiet.

— Była?

— Kiedyś tu często bywała u Madame D, ale od pół roku jej nie widziałyśmy.

— Czy domyślają się panie, co mogło się stać?

— Znamy tylko plotki i domysły, żadnych faktów.

— Mogą się panie nimi podzielić?

— Mówi się w kuluarach — Lady Lawin pochyliła się w stronę Christophera, lekko zasłaniając usta wachlarzem — że uwiodła pewnego bardzo niebezpiecznego dżentelmena, który podzielił się z nią swoimi tajemnicami.

— Ta wiedza sprawiła, że hrabina musiała zniknąć z życia towarzyskiego Londynu — dodała hrabina Cavendish. — Dla własnego bezpieczeństwa — zaznaczyła z powagą w głosie.

Czy to może mieć jakiś związek z morderstwem Adama? Zastanowił się.

— Co pana skłania do pojawienia się na seansie u Madame D?

— Cóż... — zawahał się. — Jak panie wiedzą, mój brat nie żyje... chciałbym...

— Chciałby pan nawiązać z nim kontakt?

— Tak.

— Och, proszę się nie wstydzić. Od stuleci ludzie próbują porozumieć się z ukochanymi zmarłymi. To naturalne. Pańska matka, lady Brachester często pojawiała się u Madame D na seansach. Też chciała nawiązać kontakt z synem, aby ten wskazał swojego mordercę.

— Czy to się udało?

— Tego nie wiemy, ale gdyby tak się stało, cały Londyn, by o tym plotkował.

— Jak mógłbym dostać się na seans u Madame Desire?

— Wystarczy rekomendacja pańskiej matki, lady Brachester.

— Na to nie mogę liczyć. Sprawy rodzinne.

— Rozumiem. Jutro wyślę pańską rekomendację do Madame D — zaoferowała się hrabina Cavendish.

— Będę niezmiernie wdzięczny. Chciałbym zabrać przyjaciółkę. Czy jest to możliwe?

— Czy jej też ktoś zmarł?

— Ojciec, kilka miesięcy temu — odparł bez wahania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro