Porywy namiętnych serc

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciepły popołudniowy powiew, musnął policzek, budząc ją. Słońce wpadało ukośnie do sypialni, a lekki wiatr unosił firankę. Przeciągnęła się leniwie, uśmiechając się do siebie.

O poranku zjadła z Chrisem lekkie śniadanie i przypilnowała, by wypił kolejną porcję ziół. Oczywiście nie obyło się bez protestów, ale i tak postawiła na swoim. Poczekała, aż zaśnie i sama udała się na zasłużony wypoczynek.

Leżąc, wpatrywała się w sufit ozłocony blaskiem słońca. Przymknęła oczy i natychmiast pod powiekami pojawił się obraz nagiego mężczyzny, którym zajmowała się tej nocy. Kształt jego zgrabnych i dobrze umięśnionych ramion, wrył się w jej pamięć. Nie miała pojęcia, dlaczego właśnie one. Może dlatego, że bardzo lubiła akurat tę część męskiego ciała.

Pozwoliła swoim myślom biec tak, jak same chciały. Zastanawiała się, czy ma kogoś tam w Indiach? We wspólnych rozmowach nigdy się tym nie zdradził. Taki mężczyzna jak on nie powinien być sam, myślała. A gdyby tak subtelnie podpytała Agatę? Christopher zawsze traktował ją jak matkę. Może jej się zwierzał? Przygryzła lekko wargę.

Leżała jeszcze chwilę, aż w końcu wstała. Też była przyzwyczajona do samodzielności, odkąd jej status majątkowy znacznie się pogorszył. Umyła się, ubrała się i wyszła z sypialni, którą zajmowała.

Ruszyła długim jasnym korytarzem, ozdobionym popiersiami i granatowym miękkim chodnikiem, leżącym na podłodze z białego marmuru. Rezydencja Christophera była dwupiętrowym dużym domem zbudowanym ze złotawego kamienia, pokrytego teraz patyną czasu. Jak mówił jego właściciel, zawierała skromne dziesięć sypialni, dwa salony, zimowy i letni, oraz małą oranżerię. Prowadził do niej długi podjazd z muszli i białych otoczaków. Gdy spacerowała po ogrodzie, zachwycała się eleganckim kształtem budynku i bujnymi różami, które pięły się po wysokich ścianach, jakby chciały dotknąć samego nieba. Budząc się rano, pierwsze co robiła, to otwierała szeroko okno i głęboko zaciągała się ich zapachem. Zupełnie jakby rozlano pod jej oknem, butelkę najpiękniejszych perfum, jakie stworzono. Kochała ten zapach.

Zatrzymała pod drzwiami sypialni, należącej do Christophera. Zapukała. Odpowiedziała jej cisza. Zapukała jeszcze raz. Czyżby wciąż spał? Ostrożnie nacisnęła klamkę i weszła do środka. Było to wbrew zasadom dobrego wychowania, ale Christopher był pod jej opieką, więc w tym momencie nie musiała zważać na żadne konwenanse.

Łóżko było puste, ale za to z rozbieralni dobiegło ją bolesne stęknięcie i stek niewybrednych przekleństw.

— Chris? — Zamknęła cicho drzwi za sobą.

Nastąpiła cisza.

— Chciałam sprawdzić, jak się czujesz.

Stanął w drzwiach, ubrany w koszulę i spodnie. Eleonora spojrzała na niego zdumiona.

— Wybacz — mruknął, lekko skonsternowany.

Patrzyła zafascynowana, jak popołudniowe słońce ślizga się po jego jasnych włosach.

— To moja wina. Przyszłam bez zapowiedzi.

— Nic się nie stało — uśmiechnął się łagodnie.

— Sam się ubrałeś?

Przecież każdy ruch naruszonego barku musiał go bardzo boleć, pomyślała.

— Tak.

— Nie powinieneś tego robić. Nie powinieneś nawet wstawać. Musisz odpoczywać.

— Oszaleję, leżąc w łóżku.

— To nie odpowiedzialne, tak szastać własnym zdrowiem panie pułkowniku — pogroziła mu palcem.

— I co panna zrobi? Przywiąże mnie do łóżka? — W jego oczach pojawił się szelmowski błysk.

— Niech mnie pan nie zachęca — odpowiedziała, mrużąc szare oczy i patrząc na niego znad okularów. Ledwo powstrzymywała swoje usta od uśmiechu.

— Jak na polu bitwy — westchnął.

— Owszem.

— Nie bierzesz jeńców.

— Nigdy.

— Jesteś bezwzględnym przeciwnikiem. — W jego oczach pobłyskiwały wesołe iskierki humoru.

— Hmm... zastanówmy się. Żebyś w ten sposób o mnie nie myślał, możemy iść na kompromis.

— Pertraktacje?

— Czemu nie? Usiądź, proszę.

Usztywniła mu ramię i bark temblakiem, z płótna.

— Spacer po ogrodzie, powinien ci wynagrodzić niedogodności pozostawania przez jakiś czas w domu i brak ruchu.

— Zgodzę się na takie rozwiązanie, pod jednym warunkiem — podniósł głowę i zerknął w szare oczy.

— A jaki to warunek? — spojrzała na niego zaciekawiona.

— Będą się one odbywać tylko i wyłącznie w twoim towarzystwie.

— Dobrze — zgodziła się bez wahania. — Przynajmniej będę cię miała na oku, byś nie robił jakichś głupstw.

— Głupstw? — zdumiał się.

— Tak. Głupstw.

— Coś takiego! — Pokręcił głową, a w jego głosie wciąż pobrzmiewał żartobliwy ton.

— Jeśli chcesz i czujesz się na silach, zaraz możemy iść na krótki spacer.

— Z przyjemnością, ale najpierw muszę się ogolić. — Zdrową ręką potarł policzek.

— Mogę ci pomóc... — powiedziała, zanim zdążyła ugryźć się w język. — Jeśli chcesz, to zawołam Edmunda — dodała szybko. Nie chciała, żeby pomyślał, że mi się narzuca.

— Jest na mnie obrażony.

— Słyszałam. Ponoć jest pan zbyt samodzielny jak na jego gust.

Christopher roześmiał się wesoło.

— To jak? Zaryzykuje pan, panie pułkowniku?

— Czemu nie — zgodził się.

Eleonora, podeszła do toaletki, na której leżały przybory do golenia. Patrzył, jak zręcznie wszystko przygotowuje. Obrócił się twarzą do lustra, a Eleonora stanęła za nim. Zgrabnymi ruchami nałożyła mu pianę na policzki i brodę. Chwyciła za brzytwę. Christopher wytarł zdrową rękę o spodnie.

— Pan się denerwuje? — zapytała, przekrzywiając lekko głowę. Ich spojrzenia spotkały się w lustrze.

— Drugi raz w życiu ktoś mnie goli.

— Jestem druga? A kto był pierwszy?

— Starszy kolega z internatu. Dobrze, że pokazał mi, jak to się robi, bo inaczej własnoręcznie podciąłbym sobie gardło.

— To byłaby ogromna strata — uśmiechnęła się, do jego odbicia w lustrze.

Wyciągnęła rękę i położyła dłoń na jego szorstkim od zarostu policzku. Silnym, ciepłym i nieprawdopodobnie męskim. Naciągnęła delikatnie skórę.

Był pod wrażeniem jej drobnych i zgrabnie się z nim obchodzących dłoni. Kiedy skończyła golić policzki, podniosła mu lekko brodę, by ogolić mu podbródek i krawędź szczęki. Czuła spojrzenie Chrisa skupione na jej twarzy, ale starała się je ignorować.

Gdy kończyła i wycierała mu twarz wilgotnym ręcznikiem, do sypialni wszedł Edmund. Przywitał grzecznie Eleonorę i skinął głową Christopherowi, spoglądając na niego z wyrzutem. Kobieta w męskiej rozbieralni?! Skandal! Zostawił czyste idealnie złożone koszule na jednej z półek i wyszedł, pomrukując z niezadowoleniem.

— Teraz już jest śmiertelnie obrażony. — Christopher zachichotał, jak mały chłopiec, a Eleonora mu zawtórowała.

Na koszulę pomogła mu założyć surdut i wyszli do ogrodu. Dzień był słoneczny, ale w powietrzu było już czuć chłód nadchodzącej jesieni. Pierwsze suche jesienne liście chrzęściły pod ich butami. Położony kilkadziesiąt metrów od domu pawilon pysznił się białymi kolumnami z barokowymi zdobieniami, a piękną kopułę dachu wieńczył figlarny cherubin. Tam natknęli się na lady Eaglewood i doktora Pinkerstona.

— Witam. — Christopher, wyciągnął zdrową rękę w stronę doktora, który zerwał się z krzesła na widok przybyłych.

— Witam pana pułkownika. Proszę mi wybaczyć to najście bez zapowiedzi, ale chciałem zapytać o pańskie samopoczucie.

Eleonora lekko przymrużyła oczy, zerkając na matkę. Czyżby na pewno chodzi tylko i wyłącznie o zdrowie Chrisa, pomyślała. Uśmiechnęła się znacząco do matki, a ona tylko opuściła uśmiechnięte oczy w odpowiedzi.

— Znacznie lepiej, a to dzięki doskonałej opiece panny Eleonory.

Zaskoczył ją, ujmując jej dłoń i całując. Czuł potrzebę pochwalenia jej przed matką i doktorem. Teraz i ona opuściła zawstydzona oczy.

— Taki pomocnik dla pana doktora, to z pewnością ogromny skarb.

— To prawda. Panna Eleonora to najlepszy asystent, jakiego do tej pory miałem.

Po mimo, iż dzień był piękny, to rozmowa schodzila na temat tragedii jaka wydarzyła się w miasteczku.

— Boże — westchnęła lady Eaglewood. — Co się stanie z tymi wszystkimi ludzmi?

— Postanowiłem, że zawieszę pobór czynszu na rok, dopóki wszystko nie zostanie odbudowane.

— Panie pulkowniku! Straci pan ogromną sumę pieniędzy! — Doktor Pinkerston był zdumiony, a Eleonora spojrzała na niego z podziwem.

— Jeśli tego nie zrobię z Hartfield odejdą jego mieszkancy. Muszę najpierw stracić, żeby później zyskać.

— To rozsądne rozwiazanie — przytaknęła Eleonora.

— Trzeba też znaleźć nowego pastora.

— Tą kwestią również się zająłem. Napisałem do biskupa Londynu w tej sprawie. W nastepnym tygodniu przyślą kogoś w zastępstwie.

Lady Eaglewood, zamierzała powiedzieć coś więcej na temat zmarłego pastora, ale się powstrzymała, widząc idącą w ich stronę Harriet, niosącą tacę z herbatą i ciastczkami.


Powóz wyładowany drzewem na nowy most, powoli piął się pod górę. Christopher, pomrukiwał sobie pod nosem jedną z wojskowych piosenek. Eleonora skrzętnie pilnowała, by się nie przemęczał i nie nadwyrężał wybitego barku. Dopiero po tygodniu pozwoliła mu na coś więcej, niż tylko spacery. Uśmiechnął się, kiedy przypomniał sobie ich przekomarzania, w tej kwestii. Była uparta i stanowcza, a jemu bardzo się to podobało. W myślach pojawiły się jej błyszczące szare oczy, policzki, nos usiane piegami, które uważał za niezwykle urocze i pełne usta. Marzył, żeby je wreszcie pocałować.

Uśmiech szybko zniknął z jego twarzy, kiedy dotarł na szczyt wzgórza. Zatrzymał Shaitaana, delikatnym pociągnięciem za lejce. Ze smutkiem spoglądał na leżące pod nim zdewastowane przez wodę miasteczko. Śmierć zabrała wielkie żniwo. Zginęło trzydzieści osób. W Hartfield osiemnaście. Oprócz ludzi zginęły też zwierzęta. Zamknięte w stajniach czy oborach, były bez szans na ucieczkę.

Woda zniszczyła wiele domostw, kościół i niewielką szkołę. Zalane zostały pola i drogi. Centrum miasteczka wygląda jak po wojnie, pomyślał. Wyrwa w miejscu, gdzie kiedyś był niewielki ryneczek, wyglądała, jak lej po wybuchu bomby. Dni były ciepłe, co z jednej strony było darem, ale ta słoneczna pogoda mogła doprowadzić do wybuchu epidemii. Z rozmów Eleonory i doktora Pinkerstona wywnioskował, że bardzo się tego obawiali. Najgorsze jednak było to, że fala wypłukała groby w Upper Galipot. Ludzie znajdowali zwłoki w ogrodach, w zdewastowanych domostwach lub na drogach przywalone połamanymi drzewami. Cmentarz w Hartfield również nie został oszczędzony, łącznie z grobem Adama i ojca. Na szczęście ich ciała były zamknięte w trumnach i zbytnio nie ucierpiały.

Szczątki, które do tej pory zostały znalezione, pakowano w płócienne worku i składowano w kaplicy zrujnowanego kościoła, by później złożyć je w zbiorowej mogile.

Odór, który roznosił się nad doliną, był nie do wytrzymania. Nie tylko z powodu brudu i szlamu, jaki naniosła woda, ale także od stosów, na których palono martwe zwierzęta.

Zanim popędził Shaitaana w stronę miasteczka, zasłonił usta i nos kawałkiem płótna, który miał przewiązany na szyi.

Nie mam nic dla nich. — Eleonora przesłoniła dłonią oczy i spojrzała w stronę północnej wieży Dworu na wrzosowisku, skąd niosło się powitalne krakanie. Jeden z ptaków wzbił się w powietrze. — Nie miałam pojęcia, że dziś u przyjdziemy.

— Ja coś mam.

— O! — zdumiała się. — A więc to było zaplanowane?

— Dawno ich nie odwiedzaliśmy — usprawiedliwił powód wizyty.

Zerknął na nią i uśmiechnął się wyjmujac z kieszeni małe zawiniątko, które kryło w sobie kawałki jabłek i orzechy. Popatrzyła na niego z wdzięcznością.

Wysypał jego zawartość na murek i odsunęli się kilka kroków. Kruki natychmiast przyleciały, a Christopher sięgną znów do kieszeni. Cichy metaliczny dźwięk zwrócił jej uwagę. Marszcząc brwi, patrzyła na dwa klucze, które pojawiły się w jego dłoni.

— Co chcesz nimi otworzyć?

— Nasz stary dom.

Czemu użył słowa nasz? Zastanowiła się. To był jego, a właściwie wciąż jest jego rodzinny dom. Nigdy nie myślała o nim jako o swoim, choć kiedyś dawno temu chciała powziąć pewien zamiar, ale los pokrzyżował jej plany.

— Chcesz zajrzeć w stare kąty?

— Oczywiście!

— Zapraszam. — Otworzył jednym z kluczy, skrzypiącą bramę.

Szli przez chwilę długim zaniedbanym podjazdem. Eleonora zatrzymała się za Chrisem na schodach. Patrzyła, jak przez chwilę mocuje się z zardzewiałym zamkiem.

— Jestem tu po raz pierwszy od wielu lat.

— Ja też.

Pchnął olbrzymie drzwi. Zaprotestowały zgrzytliwie, ale ustąpiły. Wiatr zmiótł suche liście ze schodów do wnętrza budynku. Zrobił zapraszajacy gest patrząc na Eleonorę.

— Dziękuję — uśmiechnęła się do niego promiennie i przekroczyła próg.

Powitało ją echo kroków, zapach kurzu i aksamitu. Rozwiązała wstążkę prztrzymującą kapelusz i zdjęła go z głowy. Rozejrzała się po wielkim holu. Piękne rzeźbiona poręcz wraz z szerokimi schodami zapraszały, by wejść na wyższe piętra domu. Zachwyciła się na nowo dawno niewidzianym miejscem. Wspaniale rzeźbiony sufit, olbrzymie obrazy i duże przejście pod schodami, prowadziło do salonu.

Christopher z przyjemnością patrzył na zarumienioną z wrażenia i ekscytacji twarz Eleonory. Przeszli przez krótki korytarz i weszli do salonu. W olbrzymim kominku wciąż leżały resztki popiołu. Przez duże okna, co jakiś czas wpadały promienie słońca, cierpliwie walczącego z chmurami. Eleonora podeszła do okien i uśmiechnęła się. Wciąż i niezmiennie roztaczał się widok na bezkresne wrzosowiska.

— Widok wciąż jest tak samo piękny — westchnęła.

— Podoba ci się?

— Teraz jeszcze bardziej.

— Nie jest zbyt ponury?

— Ponury? Skąd ci to przyszło o głowy? — uśmiechnęła się, marszcząc lekko brwi. — Ach, rozumiem. Adam zawsze mi powtarzał, że mam romantyczną naturę, ale tak troszkę inaczej.

— Co miał na myśli?

— Lubię szarości, jesienne nastroje i pochmurne niebo. Kiedyś marzyło mi się odkupienie tego domu od twojego ojca, ale stało się inaczej.

Nie musiał pytać. Doskonale wiedział, co się stało.

Odwróciła się plecami do okna. Co cenniejsze meble przeniesiono do rezydencji w dolinie, a resztę okryto prześcieradłami. Pomimo że dom był chroniony przed wandalami i złodziejami, to czas zaznaczył na nim swój ślad.

— Chcesz zobaczyć swój pokój?

— Chętnie! — zgodziła się z entuzjazmem. Weszli na pierwsze piętro. Zastanawiała się czy jeszcze pamięta, który to był pokój. Trafiła bezbłędnie.

— Mogę?

Skinął głową. Weszli do środka.

Ściany pokrywały jedwabne błękitne tapety, pokryte dużymi kwiatami róż. W miejscach, na które padało światło wyblakły, ale tam gdzie było więcej cienia, wciąż miały intensywne kolory. Łóżko z fantazyjnie wygiętym zagłówkiem, stało tam, gdzie widziała je po raz ostatni. Teraz pozbawione materaca i pościeli, stanowiło smutny widok. Za to toaletka z ogromnymi lustrami, wkomponowanymi w pięknie rzeźbione ramy, stojąca naprzeciwko łóżka, wywołała uśmiech na jej twarzy. Podeszła do niej i zaczęła otwierać szuflady. Wiedziała, że nic w nich nie znajdzie, ale nie mogła się powstrzymać.

— Jest tak, jak to zapamiętałam — powiedziała zachwycona i ruszyła w stronę okna, z którego roztaczał się zapierający dech w piersiach, widok na wrzosowiska. Fiolety i zielenie mieszały się ze sobą w zachwycającym tańcu kolorów. Położyła kapelusz na parapecie.

— Pamiętasz?

— Co? — Christopher podszedł bliżej okna.

— Naszą skrytkę!

Przesunęła palcami po parapecie, zostawiając delikatny ślad w warstwie kurzu.

Włożyła dłoń pod parapet i nacisnęła małą zapadkę. Mechanizm otwierający skrytkę zazgrzytał i otworzył się, ukazując pudełko, które tu ukryli. Otworzyła je.

— Spójrz! To znaleźliśmy pod starym dębem! — Niemal wykrzyknęła.

W jej dłoni pojawiła się srebrna rzymska moneta i kamyk z wyrytą na nim runą.

— Zapomniałem o tym. — Christopher zajrzał jej przez ramię.

— Chcieliśmy znaleźć skarb i znaleźliśmy — uśmiechnęła się do niego.

— Tak, to był dobry dzień na szukane skarbów.

— To Munnina czy Huginna? — zapytała, pokazując mu krucze pióro, które błysnęło pięknym grantem w promieniach słońca.

— Nie mam pojęcia — przymrużył w uśmiechu złote oczy.

— Pomyśleć, że przez tyle lat nikt tego nie dotykał — westchnęła.

Wysuszona gałązka wrzosu przewiązana czerwoną kokardą leżała na książce. Dostała te rzeczy od mężczyzny stojącego obok.

— Spójrz. To prezenty od ciebie. Pamiętam kiedy mi je podarowałeś. — Wzięła je ostrożnie do ręki. Bała się, że po tylu latach mogą się rozsypać w proch. — Zamczysko w Otranto — przeczytała w myślach.

— To było na twoje urodziny.

— Masz doskonałą pamięć — pochwaliła.

Z dziwnym, ale bardzo ekscytującym niepokojem zauważyła, że Christopher stoi bardzo blisko niej.

— Pamiętam coś jeszcze.

— Co takiego? — zaciekawiona spojrzała na niego.

— Pocałowałem cię wtedy.

Zmieniające się światło za oknem, sprawiało, że oczy Eleonory mieniły się różnymi odcieniami szarości.

— A pamietasz, że to był mój pomysł? Zawsze były szalone, czym przysparzałam ci mnóstwo kłopotów. — Zarumieniła się, opuszczając wzrok. — Pamiętam, że ten pocałunek niespecjalnie nam się podobał.

— To prawda. Zastanawialiśmy się, jak to może być przyjemne?

— I dlatego doszliśmy do wniosku, że w książkach kłamią.

Podążył wzrokiem za dłonią, która założyła kosmyk włosów za ucho. Powziął pewien zamiar. Pochylił się lekko nad nią, jakby sprawdzał, czy obróci głowę, kiedy będzie chciał ją pocałować.

Zauważyła jego ruch. Ciekawe jak smakują jego usta? Były silne, męskie i rozchylone jakby w oczekiwaniu na ich pieszczotę. Chciała się o tym przekonać, dlatego uniosła się na palcach i odważnie pocałowała go. Zaskoczony westchnął cicho.

Oddał pocałunek zaciekawionym wargom Eleonory. Jego usta szukały wzajemności, która ku jego uldze została oddana.

Po chwili ich twarze odsunęły się od siebie, ale były na tyle blisko, by czuć pieszczotę oddechu na skórze.

— A teraz? — zapytał. — Podobało ci się?

— To było bardzo przyjemne. — Patrzyła w wyraziste oczy w kolorze świetlistego złota. — A ty? Co o tym myślisz?

— To było... — zawahał się, a serce Eleonory zabiło mocniej z niepokoju.

Czy całując go pierwsza, zrobiła coś złego?

— Wybacz, jestem zwykłym żołnierzem i nie potrafię tego ubrać w piękne, kwieciste słowa, które by ci się spodobały.

— Chyba tak źle nie było? — Wyciągnęła dłoń i dotknęła jego policzka.

— Nie — na moment przymknął oczy.

Splótł jej palce ze swoimi i wycisnął we wnętrzu dłoni pocałunek.

— Czy mogę cię zapytać o coś dość osobistego? — Zachęcona intymnością jaka się pomiędzy nimi wytworzyła, postanowiła go zapytać o to, o czym myślała kilka dni temu.

Otworzył oczy, ale nie oderwał ust od dłoni, którą tulił do ust. Uniósł lekko brwi w niemym zapytaniu.

— Czy w Indiach... czy zostawiłeś tam jakąś kobietę? Och! Wybacz! — urwała, widząc jego spojrzenie. Cała odwaga nagle ją opuściła. Może dlatego, że bała się tego, co może usłyszeć. — To nie moja sprawa — spasowała.

Natychmiast zrozumiał, o co pyta. Po rozwodzie, trudno mu było wzbudzić w sobie zapał do romansów. Długo był sam, ale kiedy w jednak pojawiła się paląca potrzeba zaspokojenia fizycznych potrzeb, wplątał się w romans z córką jednego z generałów. Nie trwał on jednak długo, bo uzmysłowił sobie, że to nie to. Rozstanie nastąpiło w lodowatej atmosferze, a on uznał, że na kolejne romanse szkoda mu czasu i wysiłku.

— Nie — odparł. — Nikogo tam nie zostawiłem.

Wyraz ulgi, która pojawiła się w jej oczach, nie umknął jego uwagi.

— Czy w takim razie mogę cię jeszcze raz pocałować?

Objął dłońmi jej twarz i delikatnie przesunął kciukami po wargach. Ich szorstkość wywołał w niej dreszcz, który przebiegł wzdłuż kręgosłupa. Czuła jak rozlewa się po szyi, piersi i niżej, aż do ud. Miała wrażenie, że jej ciało stanęło w ogniu. Chciała zedrzeć z siebie suknię i przylgnąć do niego nagim ciałem.

— Nigdy mnie o to nie pytaj. Rób to zawsze, kiedy tylko przyjdzie ci ochota.

Kolejny pocałunek nie był już taki delikatny. To było połączenie głodnych i poszukujących wrażeń ust. Eleonora poczuła, jak jej ciało reaguje na pocałunek z gwałtowną namiętnością. Chwyciła się jedną ręką za klapę surduta tak, jakby bała się, że raz upadnie. Drugą położyła mu na piersi, by za chwilę przesunąć wyżej na napięte mięśnie szyi.

Jego wahanie zniknęło, jak płomień zdmuchniętej świecy.

Światło wirowało wokół nich, a rozkoszne podniecenie odbierało im oddech. Doskonale wiedziała jak go całować i przytulać. Christopher objął ją ramionami i uniósł. Wybity bark boleśnie przypomniał o sobie. Cichy jęk wyrwał mu się z gardła.

— Twój bark! — Eleonora zesztywniała w jego ramionach.

— Nic mi nie będzie.

— Ale...

— Cicho — mruknął. Jego głęboki głos sprawił, że zadrżała. — Teraz ja tu rozkazuję.

Zamknął oszołomionej kobiecie, usta kolejnym pocałunkiem, sadzając ją na toaletce. Kiedy otrzasnęła się z zaskoczenia, wsunęła palce w jego włosy i przeczesała je aż do karku. Jego duże dłonie przesuwały się natarczywie po całym jej ciele. Jedna zatrzymala się na talii, a druga powędrowała wyżej i zatrzymała się na wypukłości piersi.

Drgnęła kiedy delikatnie ją pieścił przez materiał. W jej głowie pojawił się obraz jego szorstkich dłoni gładzących jej nagą skórę. Żar, który narastał w jej ciele, był bezwstydny, intymny i nieziemsko przyjemny. Dzieki temu poczuła się piękna. Niemal idealna. W jednej chwili zapomniała o swoich niedoskonałościach, choćby takich jak piegi.

Westchnęła cicho kiedy poczuła, jak jedną dłonią sięga po skraj jej sukni i podciąga ją do góry. Jego dłonie delikatnie przesunęły się po udach obleczonych pończochy podtrzymywane przez podwiązki. To o czym przed chwilą myślała urzeczywistniło się. Wstrzymała oddech, rozkoszując się ciepłym dotykiem jego szorstkich palców, które zawędrowały pomiedzy jej uda. Cicho jęknęła. Jej skóra zapłonęła w miejscach, w ktorych ją dotykał.

Uwolnił się z surduta, który opadł na podłogę. Drżącymi palcami rozpięła kamizelkę. Jedwabny krawat, który miał zawiązany pod szyją, zsunął się łagodne z karku i zatrzymał się na jego przedramieniu. Uśmiechając się, zdjął okulary i położył je na półeczce toaletki. Obsypała pocałunkami jego brodę i szyję, a niecierpliwymi palcami podciągnęła koszulę, wyciągając ją ze spodni. Opanowana go niepohamowana żądza, gdy poczuł jej spragnione dłonie błądzące po jego torsie i brzuchu.

— Chcesz mnie? — Jego głos stał się nagle zachrypnięty.

— Tak — powiedziała bez najmniejszego wahania.

Pocałował ją znowu. To był długi i namiętny pocałunek, który pozbawił ją resztki rozsądku. Dreszcz podniecenia wstrząsnął jej ciałem. Z drżeniem serca uświadomiła sobie, że Christopher rozpina spodnie. Cicho jęknęła czując rozkoszny nacisk na jej rozpalone wnętrze.

Zachęconego mężczyznę nie udałoby się już jej powstrzymać. Wsunął swoje duże dłonie pod jej pośladki i wszedł w nią jednym mocnym ruchem do samego końca. Zesztywniała z bólu patrząc na niego rozszerzonymi oczyma. Z jej ust wyrwał się niekontrolowany płaczliwy jęk. Wiele razy kochała się z Adamem, ale nigdy do końca. Kiedy go zapytała o to, powiedział, że chciałby z tym poczekać do ich nocy poślubnej. Wiedziała na tyle dużo o tych sprawach, by spodziewać się lekkiego bólu. Jednak nie była przygotowana na to co się stało. Christopher znieruchomiał, patrząc na nią. Przez jego twarz przebiegło coś na kształt przerażenia.

— Nigdy nie miałaś mężczyzny?

— Nie.

— Myślałem, że... — urwał. Nie chciał wspominać teraz o Adamie.

— Czy to takie ważne? — Niemal wstrzymała oddech.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś?

— Po co? — Objęła jego twarz dłońmi.

Wypełniał ją całą. Kiedy się nie poruszał, nie czuła bólu.

— Ell — cicho jęknął.

Chciał się wycofać, ale mu na to nie pozwoliła.

— Nie! — Ścisnęła jego biodra udami.

— Ell, co ty wyprawiasz?!

— Skończ co zacząłeś! — zażądała ochrypłym głosem.

Ciężki oddech wyszedł z jego piersi. Patrzył na jej uwolnione od kapelusza, teraz cudownie zmierzwione ciemne włosy, rozchylone pełne usta i szare jak burzowe niebo oczy, patrzące na niego z pożądaniem wymierzanym z obawą przed porzuceniem w takiej chwili. Jest taka piękna, pomyślał.

— Chris? — wyczuwała jego rozterkę, dlatego obsypała pocałunkami jego tors.

— Ell. — Zanurzył palce w jej włosach, rozkoszując się dotykem jej warg na skórze.

— Proszę — szeptała pomiędzy pocałunkami. — Proszę, dokończ to. — Jej głos stał się łagodniejszy. Podniosła głowę i napotkała jego wzrok.

Powoli jakby z obawą zaczął się w niej poruszać. Oddychała głęboko, starając się odprężyć, jednocześnie nie szczędząc mu pocałunków. Czuła ból, ale starała się skupić się na zachwycającej sile jego ciała. Każde jego pchnięcie kończyło się cichą muzyką luster, które uderzały o obluzowane ramy toaletki. W końcu przylgnął do niej pobudzony i żądny spełnienia. To nieomal go zgubiło. W ostatniej chwili się wycofał.

Eleonora spojrzała na niego zaskoczona, czując nagły chłód i ciepłą wilgoć pomiędzy udami. Christopher okrył dłonią swoja męskość i wtuli twarz w jej szyję. Czuła jak jego ciało kilkakrotnie zadrżało i nagle pojęła, co się stało. Nie chciał, żeby zaszła w ciążę. Z czułością obięła go i mocno przytuliła do siebie, gładząc po plecach.

Oddech Christophera powoli się uspokajał. Poruszył się jej ramionach.

— Poczekaj — szepnął.

Popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. Na co miała czekać?

Z kieszeni kamizelki wyją chusteczkę, a ona poczuła, jak wyciera delikatnie i ostrożnie jej uda. To było niebywale czułe i bardzo intymne.

Obrócił się i szybko doprowadził do porządku.

Zsunęła się ostrożnie z toaletki. Nogi lekko się pod nią ugięły, a w głowie zakręciło.

— Ell? — Christopher podtrzymał ją z zaskakującą delikatnością.

— Nic mi nie jest — założyła okulary.

— Na pewno?

— Tak.

Cieszyła się w duchu, że jej suknia jest ciemna i nie będzie na niej widać śladów ich zbliżenia.

— Ell?

— Słucham — odważnie spojrzała mu w twarz.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś?

Miała nadzieję, że nie zapyta jej o to ponownie. Stało się jednak inaczej. Cała intymność, która się pomiędzy nimi powstała, umknęła, jak przestraszony ptak, a pojawiła się okropna niezręczność.

— A co by to zmieniło?

— Wszystko.

— Nie sądzę.

— Powinnaś była to zrobić.

— Jestem w wieku, w którym kobiecie nie wypada się chwalić dziewictwem. — Uwolniła ramię z jego ręki i ruszyła w stronę drzwi. — Musiałam to w końcu z kimś zrobić — rzuciła odniechcenia. Zanim zdążyła zrozumieć, że popełniła głupstwo, wypowiadając to zdanie, było już za późno.

— I dlatego wybrałaś właśnie mnie? — zapytał, czując jak nagle rośnie w nim irytacja.

Eleonora, zatrzymała się gwałtownie przy wyjściu i spojrzała na niego. Jej szare oczy pociemniały.

— Tak!

— Dlaczego?!

— Bo cię chciałam ty... ty wielki idioto! — rzuciła w jego stronę.

Zamiotła suknią podłogę i niemal wybiegła z sypialni. Christopher oszołomiony jej wyznaniem, rozejrzał się bezradnie dookoła siebie.

— Masz rację — mruknął do siebie. — Jestem idiotą.

Zabrał kapelusz Eleonory i ruszył za nią do wyjścia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro