Sekret

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Poranne słońce wlewało się jasnymi kaskadami do jadalni. Jasne, czyste światło wprawiało Christophera w dobry nastrój. Wziął gazetę do ręki i przeglądał jej treść, a przynajmniej starał się to robić, bo jego wzrok wciąż wędrował w stronę otwartych drzwi do biblioteki. Ze swojego miejsca widział kominek, pod którym wczoraj kochał się z Eleonorą. Uśmiechnął się, gdy w wyobraźni zobaczył obrazy z poprzedniego wieczoru.

Na udach wciąż czuł nacisk wspaniale krągłych bioder. Wspomnienie dotyku jej drobnych dłoni na swojej skórze, miękkich, gorących i proszących ust, długo nie pozwalało mu zasnąć. Żadna kobieta nie wzbudzała w nim takiej namiętności. Jest taka wspaniała, pomyślał, nie odrywając wzroku, od tego miejsca.

Po wszystkim, każde wróciło do swojej sypialni. Nie chciał być nachalny, bo dostał wczorajszego wieczoru, więcej niż chciał.

I choć marzył, by obudzić się obok niej rano, to bał się, że może ją wystraszyć, bo koszmary wciąż go nawiedzały.

Drzwi od strony korytarza otworzyły się. Do środka wszedł Artur.

— Lady Eaglewood — oznajmił.

Za Eleonorą przydreptał Albert.

Christopher podniósł się od stołu i powitał ją ciepłym uśmiechem.

— Spóźniłam się? — zapytała, siadając na uprzejmie podsunięte jej przez lokaja krzesło.

— Nie — zaprzeczył. — To ja przyszedłem wcześniej.

Albert podszedł do Christophera i ostrożnie obwąchał dłoń leżącą na poręczy krzesła. Mężczyzna podniósł rękę i bez obaw pogłaskał psa po głowie, pokrytej szorstkim włosem. A kiedy zauważył, jak jego ogon zaczął się kiwać na boki z zadowolenia, przesunął dużą dłonią wzdłuż ciała psa. Pod palcami czuł, to jak bardzo zwierze jest wychudzone.

— Życzy pani sobie kawy czy herbaty?

— Kawę poproszę.

Artur nalał do delikatnej filiżanki parującej kawy.

Christopher z zaciekawieniem patrzył, czekając, aż Eleonora spróbuje aromatycznego napoju.

— Mocna.

— Turecka? — Christopher spojrzał na Artura pytająco.

— Tak, panie pułkowniku.

— Poproszę o odrobinę mleka — spróbowała jeszcze raz i uśmiechnęła się zadowolona. — Idealna. Mam małą prośbę — zwróciła się do Christophera.

— Słucham — uśmiechnął się lekko. Odwzajemniła uśmiech.

— Czy Artur może wypuścić Alberta do ogrodu? — zapytała nieśmiało.

— Oczywiście — zgodził się bez wahania i spojrzał znacząco na lokaja.

Albert popatrzył niezdecydowany na swoją nową panią.

— No idź — zachęciła go. — Dziękuję Arturze.

Mężczyzna skinął głową, przyjmując jej podziękowanie.

— Dobrze spałeś? — Jej oczy zadziornie błysnęły znad filiżanki.

— Tak. A ty? — Przechylił lekko głowę na bok, a w kącikach pojawił się zmysłowy uśmiech.

— Tak. Dziękuję.

— Czy masz już jakieś plany na dziś?

— Chciałabym pójść na wystawę przeklętych przedmiotów.

— Świetnie.

— Idziesz ze mną?

— A o czym wczoraj wieczorem rozmawialiśmy? — Żar błysnął w jego oczach, a głos zabrzmiał głęboko i zmysłowo.

— Szczerze powiedziawszy, to niewiele pamiętam z tej konwersacji — uśmiechnęła się figlarnie.

Promienie porannego słońca, sącząc się przez muślinowe zasłony, sprawiały, że jej ciemne włosy miały ciepły miodowy kolor. Dreszcz pożądania przebiegł przez ciało Christophera, kiedy przypomniał sobie, jak te włosy wyglądały wczoraj wieczorem. Uroczo zmierzwione pasma, prześlizgiwały mu się przez palce. Miał ochotę wziąć ją w ramiona i całować, tak długo, aż straciłby oddech.

Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że miejsce Eleonory jest obok niego, ale czy ona też tak uważała? Czy będzie tego chciała? Przez kilka chwil czuł, chłodną niepewność w sercu, ale natychmiast ją przegonił.

Zauważyła jego spojrzenie. Żeby ukryć onieśmielenie, wzięła nóż i energicznie zaczęła rozsmarowywać truskawkową marmoladę na toście.

— On musi być, tak dokładnie nią pokryty? — zapytał, patrząc z rozbawieniem na staranne ruchy nożem.

— Uwielbiam truskawkową marmoladę — Przez krótką chwilę podziwiała swój kunszt, zanim ugryzła kawałek. Mmm... pyszna — zamruczała z radości. Tost smakował tak cudownie.

Może, to była zasługa jej dobrego nastroju albo mężczyzny siedzącego obok. A może jedno i drugie, pomyślała zerkając ukradkiem na Christophera.

— A co później chcesz zobaczyć? — podniósł do ust filiżankę z kawą.

— Jeszcze się nie zdecydowałam.

Nagły dzwonek do drzwi sprawił, że Eleonora lekko drgnęła, a Christopher zmarszczył brwi.

— Oczekujesz kogoś?

— Nie.

Po krótkiej chwili w jadalni pojawił się Artur.

— Korespondencja do pana pułkownika. — Podał Christopherowi kopertę.

— Pozwolisz mi go teraz przeczytać? — zwrócił się do Eleonory.

— Jesteś w swoim domu — odparła, smarując kolejną grzankę i zerkając ze słabo ukrywaną ciekawością na kopertę. — To od kobiety?

— Tak — uśmiechnął się. — Po czym wnioskujesz?

— Po delikatnym ornamencie, który zdobi kopertę i ledwo wyczuwalnym zapachu jaśminu.

— Kobieta detektyw. Jest pani bardzo spostrzegawcza.

— Dziękuję, panie pułkowniku — uśmiechnęła się promiennie. — Kim ona jest?

— Nazywa się Wiktoria i... — szybko przebiegł wzrokiem, po treści listu. — Zaprasza nas na podwieczorek.

— Jedyna Wiktoria, którą znam, choć nie osobiście, to królowa Wiktoria i mieszka w pałacu Windsor.

— I tam właśnie jesteśmy zaproszeni.

— My? — zdumiała się.

— Mam pojawić się z osobą towarzyszącą. W piątek.

— Och! — Tylko tyle zdołała z siebie wydusić, patrząc na niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczyma.

— Zapewne królowa, chce osobiście poznać, powódy mojego odejścia ze służby. — Jeśli można kochać spojrzeniem, to on właśnie to robił.

— Naprawdę chcesz, żebym z tobą poszła? — Widząc jego spojrzenie opuściła wzrok.

— Oczywiście!

— A jeśli palnę coś niestosownego, co często mi się przydarza.

— Jakoś z tego wybrniemy — roześmiał się. — Słyszałem, że królowa ma niezwykłe poczucie humoru.

— Obyś się nie mylił.

Jak to dobrze, że zamówiłam tę jedwabną, błękitną suknię, przemknęło jej przez myśl. Potrzebowała wachlarza, rękawiczek, butów i torebki. Tyle wydatków, westchnęła w duchu. Zerknęła ukradkiem na swojego towarzysza, który chował korespondencję od królowej do koperty. Nie chciała pożyczać od niego pieniędzy, ale teraz nie miała innego wyjścia.

— Ty, przebrzydła dziewucho!

Dłoń Eleonory zastygła nad kolejną grzanką. Podniosła głowę i zdumiona spojrzała na kobietę, która weszła do jadalni, kipiąc ze złości.

— Czy raczyłabyś pani, łaskawie wyjaśnić, dlaczego obrażasz lady Eaglewood? — Christopher natychmiast stanął w jej obronie.

— To ladacznica!

— Racz zwracać uwagę na słowa! — Głos Christophera, był spokojny, ale ostry. — Proszę cię pani, byś nie rzucała, tak pochopnymi oskarżeniami!

Eleonorze ścierpła skóra. Oby nigdy nie zwrócił się do mnie takim tonem, pomyślała, bo czuła się tak, jakby została draśnięta czubkiem noża.

— Ona jest w ciąży! — Wycelowała oskarżająco palec w stronę Eleonory.

— Ja?! — Eleonora poprawiła okulary. Robiła to zawsze, gdy była czymś zakłopotana. — To... to jest absurdalne oskarżenie! — zaprotestowała.

— Nie kłam oszustko! Najpierw uwiodłaś mojego syna... mojego Adama, a teraz chcesz... — nagle urwała, jakby nie chcąc kończyć zdania.

— To jest nieporozumienie — spojrzała na Christophera. — Nie jestem w ciąży! — powiedziała to z całą stanowczością w głosie.

— Nie?! A te ciuchy dla dziecka, które zamówiłaś u modystki!? Po co je kupiłaś? Od tak? Dla kaprysu?!

— Mogę to wyjaśnić!

— Nie przerywaj mi! Pewnie chcesz go szantażować! — Spojrzała wymowie na mężczyznę siedzącego obok, by było jasne, kogo ma na myśli.

— Proszę mnie nie obrażać! — Zdumienie zamieniło się w irytację, której niedaleko było do złości.

— Co za poniżenie! — Lamentowała, nie zwracając uwagi na oburzenie Eleonory. — Dowiaduje się o czymś takim, od jakiejś podrzędnej modystki!

— Racz lady przestać krzyczeć, uspokoić się i pozwolić lady Eaglewood wyjaśnić sytuację! — powiedział Christopher, lodowatym głosem, który mógł zmrozić nawet ogień w piekle.

— Nakłamie ci w oczy, a ty jej uwierzysz! Jak ja współczuję twojej naiwności! Ale mi oczu nie zamydli. Znam się na takich, jak ona. Omotała mojego Adama i teraz to samo robi z tobą!

— Powtarzam jeszcze raz — wtrąciła się Eleonora, próbując nie podnosić głosu. — Nie jestem w ciąży, a te rzeczy zamówiłam dla synka Harriet, służącej, którą pan pułkownik przyjął na służbę.

Na ułamek sekundy zapadła głęboka cisza, pełna iskrzącego napięcia.

— Co? Więc to twój bękart! — Przeniosła spojrzenie na Christophera. W jej oczach pojawiło się obrzydzenie.

Eleonora straciła animusz. Chciała wyjaśnić sprawę, a okazało się, że próba, którą podjęła, obróciła się przeciwko Christopherowi.

— Jesteś taki sam, jak twój ojciec! — krzyknęła.

— Racz pani wrócić do swojego pokoju i uspokoić się.

— Nie pozwolę się w taki sposób traktować! — Poczerwieniała ze złości.

Twarz Christophera, ścignęła się w gniewnym grymasie.

— Proszę natychmiast wrócić do siebie — powiedział cicho, ale w jego głosie brzmiała, jakaś ledwo wyczuwalna groźba.

Gdy wyszła z jadalni zapadła cisza.

— Wybacz. — Eleonora odezwała się pierwsza. — Nie miałam pojęcia, że ten drobny zakup, tak bardzo wzburzy lady Brachester.

— To nie twoja wina. — Bezwiednie podniósł dłoń i masował bliznę we włosach.

— Chris?

— To nic. Zaraz mi przejdzie — skłamał.

Miał wrażenie, że ból promieniuje od blizny, przez kark, aż do połowy pleców.

— Lady Brachester myśli, że Bram, to twój syn. — Eleonora obserwowała go z niepokojem.

— Jest mi obojętne, co myśli ta kobieta.

— Christopher?

— Słucham. — Jego głos złagodniał. Wciąż masował skroń, kulistymi ruchami palców.

— Czy mogę cię o coś zapytać? — Lekko przygryzła wargę.

— Tak.

— Dlaczego nigdy nie nazwałeś lady Brachester matką? — Ciekawość walczyła z dobrym wychowaniem.
Zamilkła, gdy spojrzał na nią wzrokiem pełnym rezerwy.

— Zrobiłem to raz. Miałem wtedy siedem lat. Uderzyła mnie za to w twarz. Od tamtej pory, nigdy więcej już jej tak nie nazwałem.

— Och! — niemal krzyknęła. — Dlaczego to zrobiła?

— Bo ta kobieta nie jest moją matką — odpowiedział po chwili, patrząc jej w oczy.

Eleonora stała się jedyną osobą na świecie, z którą mógł się podzielić swoimi myślami i sekretami.

— Lady Brachester nie jest twoją matką? — zapytała wstrząśnięta jego wyznaniem.

— Jestem bękartem Ell — uśmiechnął się smutno.

— Nigdy tak o sobie nie mów! — Chwyciła jego ogromną dłoń. — Jesteś dobrym i wartościowym człowiekiem. — Ścisnęła ją delikatnie. — Jak długo o tym wiesz?

— Rok temu powiedział mi o tym Adam.

Wpatrywała się w niego, ogromnymi ze zdziwienia oczyma, ale nie zadawała pytań. Czekała, aż sam zdecyduje się wyjawić swoją tajemnicę do końca.

— Adam nie mógł znieść tego, w jaki sposób traktuje mnie lady Brachester. Kiedyś zapytał ją o przyczynę niechęci do mojej osoby. Usłyszał historię o małżonku, który nie mogąc doczekać się dziedzica, poszedł do innej kobiety. Z opowieści Adama, dowiedziałem się, że jestem nieślubnym synem lorda Brachestera i jakiejś kobiety z Walii.

— To dlatego porównała cię do twojego ojca.

— Ma żal do niego, za to, co zrobił — smutek który usłyszała w jego głosie, szarpnął jej sercem. Pogładziła go po dłoni.

— Myślisz, że ona wie, iż Adam ci o tym powiedział?

Wzruszył obojętnie ramionami.

— A twoja matka? Adam powiedział ci, kim ona była?

— Nie, ale dowiedziałem się tego z listu.

— Jakiego listu? — zmarszczyła brwi.

— Od ojca. — Christopher wyjął z wewnętrznej kieszeni surduta, złożoną na pół białą kopertę.

— Przeczytaj.

— Nie! Nie mogę!

— Ell, nie mam nikogo, komu mógłbym się z tego zwierzyć.

— Jesteś tego pewien?

— Tak.

Ostrożnie sięgnęła po kopertę. Otworzyła ją i wyjęła złożony papier.
Spojrzała na datę w rogu korespondencji.

— Na Boga — westchnęła cicho. — Ten list został napisany niemal dziesięć lat temu.

Christopher skinął tylko głową.

Drogi synu.

Zawsze uważałeś, że przelałem na ciebie swoje niespełnione ambicje, wysyłając cię z dala od domu i rodziny. Jednak prawda jest inna. Jesteś moim pierworodnym, lecz nieślubnym synem. Jest moją winą, że nie dotrzymałem wierności żonie, a jedynym tego wytłumaczeniem, jest pragnienie posiadania dziedzica. Gdybym tylko, okazał trochę więcej cierpliwości mojej żonie, która kilka lat później urodziła nam syna, życie potoczyłoby się inaczej.

Uwielbiałem polowania. Zanim zacząłem jeździć do Afryki, często bywałem w Walii. Tam poznałem uroczą wiejską dziewczynę. Była dobrą i ciepłą istotą, którą pokochałem. Planowałem rozwieść się z lady Brachester, ale bezduszny los pokrzyżował nam plany. Twoja matka zmarła w połogu.

Przerwała i podniosła wzrok znad czytanego listu. Christopher podniósł się od stołu i podszedł do okna, stając obrócony do niej plecami. Może chciał ukryć przed nią emocje, jakie nim targały. Nie mogła mu tego mieć za złe.

Wtedy zabrałem ze sobą ciebie i Agatę, która obiecała swojej siostrze, że będzie się tobą opiekować, jak własnym synem. Gdy pojawiłem się z tobą w Domu na wrzosowisku, lady Brachester wpadła we wściekłość, tak ogromną, iż musiałem użyć gróźb, pozbawienia ją wszystkiego łącznie z tytułem, jeśli spadnie ci, choć włos z głowy. Wiem, że zawsze uważałeś mnie za człowieka zimnego i okrutnego, ale tylko w ten sposób mogłem cię uchronić przed lady Brachester. Gdy urodził się Adam ta obawa i strach o twoje życie, jeszcze bardziej się pogłębiła, dlatego wysłałem cię jak najdalej od domu i tej kobiety.

Będąc człowiekiem honorowym, dałem ci wykształcenie i możliwość zrobienia kariery, byś nigdy nie musiał rywalizować z Adamem o majątek. Chciałbym stanąć przed tobą i prosić o wybaczenie mi mojego tchórzostwa, ale nie mam na tyle odwagi, by to zrobić, a może jest już na to za późno...

Przerwała czytanie listu, podniosła się od stołu, podeszła do Christophera i delikatnie dotknęła jego ramienia. Spojrzał na nią. Widziała, jak w oczach błyska smutek, a kącki ust drgają.

— Twój ojciec cię kochał.

— Kochał — powtórzył za nią, jak echo. — Tylko czemu nie porozmawiał ze mną. Ciężko mi to zrozumieć, a jeszcze ciężej wybaczyć.

— Rozumiem go.

— Rozumiesz?

— Tak. Miał powód, by cię trzymać na dystans. Musiał bardzo cierpieć.

— Bronisz go.

— Bo teraz wiemy, jaka jest prawda.

— Wybaczyłabyś mu?

— O wiele szybciej niż swojemu ojcu — spojrzała, na zalany jesiennym słońcem ogród.

— Twoj ojciec zmarł nagle, po krótkiej chorobie serca. — Christopher zmarszczył brwi. — Tak mi napisał Adam.

— On się zabił. — podniosła głowę patrząc na niego.

Te okropne łzy rozżalenia i frustracji wypełniły kąciki jej oczu. Nie znosiła ich, ale nie potrafiła ich powstrzymać, kiedy myślała o ojcu.

— Uciekł jak tchórz! Przed życiem i problemami jakie przed nami postawiło! Zostawił matkę i mnie z długami i na pastwę dręczących nas wierzycieli. Gdyby nie Adam, to nie wiem, co by się z nami stało.

— Dla niektórych dżentelmenów utrata majatku i pozycji, równa się utracie honoru.

— Honor! — fuknęła niemal ze złością. Nie chciała płakać. Zacisnęła dłonie w pięści. — Musiałyśmy kłamać przed każdym, kto pytał o przyczynę jego nagłego zgonu. Nawet pastora! Tak! Ojciec jako samobójca, nie mógłby zostać pochowany w poświęconej ziemi.

— Ell — ostrożnie objął ją ramionami.

— Gdyby tylko zechciał nami porozmawiać. We troje coś byśmy wymyślili. Bylibyśmy biedniejsi, ale mimo wszystko razem — jęknęła zrezygnowana, zapadając się w jego ramionach. — Przepraszam.

— Nic się nie stało — pocałował ją w czubek głowy.

— Muszę wyjść na słońce.

— Obojgu nam się przyda spacer — zgodził się bez wahania.


Monotonny, złowieszczy dźwięk kapiącej wody, przypomniał o upływie czasu. Nieubłaganie odmierzał, sekundy, minuty i godziny. Christopher przypatrywał się z zainteresowaniem mechanizmowi zegara wodnego.

— Myślisz, że jest przeklęty?

— Nie ma tu żadnej wzmianki.

— I bez tego, wygląda upiornie — mruknęła, rozglądając się za kolejnym eksponatem.

Christopher odprowadził ją wzrokiem. Cieszył się, że spacer po rozjaśnionych ciepłym słońcem ulicach Londynu, przywrócił jej dobry nastrój.

Weszła do kolejnej wnęki. Przez wysokie okna, wpadało do wewnątrz przyćmione światło słońca. Na ścianach wisiały egzotyczne maski, a pokryta czarnym lakierem podłogę pokrywały niepokojąco wyglądające krwistoczerwone znaki. Właściciel tej wystawy, dobrze znał się na rzeczy. Doskonale wiedział, jak wzbudzić w zwiedzających poruszenie i napięcie.

Muzeum było usytuowane w dzielnicy Whitechapel. Kamienica wyróżniała się wielkością i wyjątkową schludnością niespotykaną w tej części miasta. Po przybyciu na miejsce okazało się, że chętnych do obejrzenia wystawy, jest dużo więcej, niż się spodziewali. Stanęli w kolejce, by kupić bilety, jednocześnie przysłuchując się rozmowom otaczających ich ludzi.

Eleonora przyglądała się po kolei każdej z pięciu masek. Miały wyłupiaste oczy i wyszczerzone kły. Patrzyły ze ściany z wściekłością, budząc dreszcz przerażenia wśród oglądających.

— To niesamowite, ile pracy musiał w to włożyć jakiś człowiek, by wzbudzały tak nieprzyjemne wrażenia — odezwała się cicho do Christophera, kiedy ten stanął tuż za nią. — Tu jest napisane, że zostały zdjęte z twarzy martwych wojowników.

— Myślisz, że dlatego są nawiedzone?

— Nie wiem i nie chciałabym się o tym przekonać... — urwała, bo jej uwagę przyciągały ściszone głosy, dobiegające z odległego kąta sali.

— Och! Spójrz na to! — Podeszła bliżej do gabloty z czarnego drzewa. Światło świecy ślizgało się po jej powierzchni. Stała w kącie niepozorna, ale przyciągająca uwagę wielu zwiedzających. — Wiesz, co to jest? — zapytała.

— Nie mam pojęcia. — Z lekkim obrzydzeniem przyglądał się wysuszonej ludzkiej dłoni, leżącej w gablocie.

— To Dłoń Chwały. Wysuszona dłoń wisielca, zwykle lewa, jeśli delikwent został powieszony za morderstwo.

— Interesujące, ale w domu nie odważyłbym się tego trzymać — mruknął. — Do czego była potrzebna taka dłoń?

— Wierzenia przypisują jej wielką moc. Połączona ze świecą zrobioną z tłuszczu pochodzącego ze zwłok tego samego złoczyńcy...

— Ell — przerwał jej, lekko marszcząc brwi.

— Zapytałeś, to ci powiedziałam — roześmiała się cicho i dyskretnie, patrząc na niego roziskrzonymi oczyma.

Wyraźnie dawała mu do zrozumienia, że doskonale się bawi, bo po porannej scysji z lady Brachester, nie było już najmniejszego śladu. Powinien pójść w jej ślady.

— Wybacz mój nietakt — uśmiechnął się zakłopotany swoim zachowaniem. — Proszę, dokończ swój wywód.

— Taką dłonią, można było otworzyć wszystkie drzwi. Można nią też potrzeć próg i wtedy żaden złodziej nie wejdzie do domu. Ma też moc paraliżowania, wszystkich wokół, oprócz właściciela owej dłoni.

— Coś zauważyłem.

— Co? — spojrzała na niego zaciekawiona.

— Na nas nie działa.

— Rzeczywiście — zachichotała. — Wobec tego możemy iść dalej. — Ujęła go pod ramię.

— Jestem pełen podziwu dla twojej wiedzy — szepnął, pochylając się lekko nad nią.

— Nawet jeśli jest tak nietypowa?

— Nietypowa? Hmm... tak — przymrużył błyszczące złote oczy.

— Dziękuję — uśmiechnęła się z wdzięcznością i skierowała się w stronę kolejnych eksponatów.

Krążyli wśród gablot, przyglądając się licznym księgom, posągom, wyglądającym niepozornie naszyjnikom, wazom, mieczom czy mumii leżącej w jednej z sal, wystylizowanej na wzór egipskiego grobowca.

— Zauważyłaś, że przeklętą rzeczą, może być niemal wszystko, nawet przedmioty, które posiadamy w domu. — Christopher spoglądał na dziecięcą lalkę. Wyglądała zwyczajnie. Malowana twarz, jasne włosy, bladobłękitna sukienka. Oddzielała go od niej, jedynie szkło. — A wszystko, czego potrzebują, by wyzwolić falę nieszczęść, to przypadkowe lub też nie, spotkanie z człowiekiem.

— Ciekawe spostrzeżenie. Wierzysz w to, że te wszystkie przedmioty mogą być przeklęte?

— Myślę, że to są takie przedmioty, którym przyszło w udziale nieme doświadczenie większej tragedii niż innym rzeczom. Oczywiście naturalną reakcją jest, unikanie kontaktu z nimi, ale czasem nie mamy wyboru lub jesteśmy nieświadomi ich obecności w naszym życiu.

— Ale kryje się też w tym magia.

— Gdzie tu magia? — zmarszczył brwi w głębokim zainteresowaniu.

— Na przykład ta waza — wskazała na srebrne naczynie pokryte ornamentem z kwiatów. Idealnie odcinała się od czarnego jedwabiu, na którym leżała. — Nie różni się od miliona innych srebrnych waz, ale ta konkretna jest związana z nieszczęśliwą historią. Magią jest to, że funkcjonuje ona, jako ta wyjątkowa, opowiadająca tragiczną historię śmierci młodej dziewczyny tuż przed jej ślubem.

— Lubisz takie historie? — Ciepły blask, nie znikał z jego oczu. Uwielbiał patrzeć na nią, kiedy była tak ożywiona i szczęśliwa, gdy mogła dzielić się, tak nietypową wiedzą.

— Wiesz, że tak — ujęła go pod ramię. O! Spójrz! Tabliczki złorzeczące! — Poprawiła okulary, pochylając się nad gablotą. — Żeby cię penis bolał podczas uprawiania miłości — przeczytała klątwę wyrytą na pierwszej z brzegu.

— Mam nadzieję, że ta klątwa mnie nie dotyczy — mruknął rozbawiony.

— Słyszałeś? — Podniosła głowę, a jej szare oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia. Myślała, że przeczytała to szeptem.

— Owszem — patrzył na nią i uśmiechał się, jak do smakowitego kąska.

— Och, wybacz. — Zasłoniła usta. Eleonora zdała sobie sprawę, że jej twarz zrobiła się czerwona jak pomidor.

Roześmiał się cicho. Rozejrzał się dookoła i korzystając z tego, że są sami, głębiej się nad nią pochylił.

— Co pan robi?

— Zamierzam panią pocałować.

Zanim to zrobił, zobaczył jeszcze jej szeroko otwarte oczy. Palcami pieścił delikatną skórę jej szyi i cieszył się z drżenia, jakie wywoływał jego dotyk. Objął ją ramionami i mocno przytulił.

— Takie bezwstydne zachowanie jest oburzające i niemoralne! I to w miejscu publicznym! — usłyszeli krzyk pełen oburzenia.

Za nimi stała kobieta, pokaźnych rozmiarów, zasłaniającą oczy chłopca, który mógł mieć, nie więcej niż dziesięć lat.

— Oburzające i niemoralne, jest przyprowadzanie dzieci w takie miejsca jak to! — odpowiedziała szybką ripostą Eleonora, odsuwając się od Christophera.

— Jak pani śmie odnosić się do mnie bez szacunku! Jeśli próbuje pani, uwieść tego dzentelmena, to proszę to robić w innym miejscu!

Kobieta podniosła głos, a chłopiec starał się zdjąć rękę matki ze swojej twarzy. Ciekawość walczyła z posłuszeństwem.

— Proszę wybaczyć. To moja wina. — Głos Christophera był miękki i głęboki. Skłonił się elegancko rozzłoszczonej kobiecie. — Właśnie wróciłem z bardzo dalekiej podróży i nie mogłem się powstrzymać przed pocałowaniem narzeczonej. — Uśmiechnął się, a oczy błyszczały w najszczerszych przeprosinach.

Kobieta prychnęła z pogardą. Nie przyjmując przeprosin, wepchnęła syna do kolejnej sali.

— No to się narobiło — mruknęła Eleonora, splatając dłonie i opuszczając wzrok.

Christopher nie potrafił powstrzymać śmiechu.


Gdy tylko przeszli przez próg, usłyszeli krzyki lady Brachester.

— Masz wyrzucić tego potwora z domu!

— Nie mogę.

— Dlaczego?!

— Należy do panny Eaglewood. — Artur próbował wyciągnąć opierającego się psa z biblioteki.

— Nie obchodzi mnie to! Ma natychmiast stąd zniknąć!

Gdy tylko Albert zobaczył Eleonorę, rzucił się z radością jej stronę, ślizgając się po parkiecie. Zwolnił na kilka sekund, zanim do niej dopadł. Zebrał się do skoku, z wielkim mokrym jęzorem wywieszonym z pyska, gotów obsypać jej twarz, psimi pocałunkami. Jego długi ogon, zahaczył o porcelanową wazę z kwiatami stojącą na stoliku przy wejściu. Przed zniszczeniem, uchronił ją tylko refleks Christophera.

— Albert! Siad! — rzucił Christopher, władczym tonem.

Pies zatrzymał się, zaskomlał i przysiadł posłusznie na tylnych łapach.

— Proszę mi wybaczyć. Wyrwał mi się — tłumaczył się lokaj.

Albert przejechał jęzorem po dłoni Eleonory.

— Rozkopał i zniszczył ogród. — Artur próbował tłumaczyć frustrację lady Brachester.

— To żaden problem. Wezwę jutro ogrodników.

— Masz wyrzucić tego psa z mojego domu! — zarządziła apodyktycznie lady Brachester.

— To nie jest pani dom. — Christopher spojrzał na nią zimno.

— To dom Adama! Mam prawo wyrazić swoje zdanie na temat tego co można trzymać w tym domu, a co nie!

— Dom teraz należy do mnie, a pies jest własnością lady Eaglewood, ale gdyby zmieniła zdanie i nagle przyszłaby jej ochota, na trzymanie wieloryba w przydomowej sadzawce, to będzie mogła go tam trzymać. A jeśli ci się to pani nie podoba, proszę zamieszkać w hotelu.

— Jak śmiesz mnie stąd wyrzucać! — Lady Brachester niemal straciła oddech.

— Nie wyrzucam, pragnę tylko przypomnieć pani, o zasadach dobrego wychowania. Arturze — zwrócił się do lokaja. — Proszę podać herbatę na piątą do biblioteki — zwrócił się do lokaja. — A ciebie pani, zapraszam na rozmowę.

— Nie mamy oczym rozmawiać.

— Owszem, mamy — odparł twardo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro