Rozdział 43

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Czarna, futrzasta kulka zamiauczała donośnie, domagając się zainteresowania, więc z cichym śmiechem wzięłam kota na ręce i podrapałam za uchem.

- Jesteś Cukierek, prawda? - zaczęłam do niego mówić, co spotkało się z mruczeniem i ocieraniem o wierzch mojej dłoni.

Był to typ dachowca, czarny jak wegiel z różowym nosem, białymi odstającymi włosami i zielono-zoltymi okrągłymi niczym spodki, oczami.

- Twój pan zajmie się tobą, jak wróci do zdrowia - kontynuowałam. - Widzę, że sobie mnie upodobałeś, ale nie wbijaj mi pazurków - odciągnęłam go od siebie a zaczepiona z płaszcza nitka zawisła na jego łapce.

Odstawiłam kota na ziemię i otrzepałam materiał z piasku i mokrych śladów błota. Nie przejmowałam się tak bardzo jego wyglądem, bo przy takiej pogodzie ciężko, by prezentował się schludnie. Chociaż taki Ackerman pewnie nie miałby problemów...

Po pracy u Hanji mój żołądek zakomunikował, że pora na podwieczorek, ale nim skierowałam się na stołówkę, zatrzymała mnie, obok alejki na wybieg dziewczynka, świdrując mnie dużymi oczami.

Leslie.

Nie odzywając sie, wskazała palcem na Cukierka, nie opuszczającego mnie nawet na krok, wywróconego na plecy z wymalowanym spojrzeniem "głaszcz mnie".

Szybko zatrybilam, że chciałaby się pobawić z kotem, dlatego podeszłam do niej, chwytając uprzednio czarnego sierściucha.

- Wabi się Cukierek - przedstawiłam go, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. O ile było mi wiadomo, nad Leslie czuwała opiekunka, ale w pobliżu nigdzie jej nie dostrzegłam.

Dziewczynka schylila się z wyciągniętą dłonią, delikatnie przejeżdżajac paluszkami po futerku i zaśmiała się, gdy Cukierek złapał jej dłoń i zablokował ruch, poruszając tylnymi kończynami. Urocze stworzenie. Skąd Ackerman go wytrzasnął?

Wystające spod różowej czapki, czarne kosmyki włosów wpadły Leslie do buzi, a ja próbowałam wychwycić podobieństwo, jakiekolwiek, które mogłam przypasować do Levia.

Chcesz się jej przypodobać? Czy może odzywa się w tobie instynkt macierzyński? Wiesz że to, co robisz, jest głupie?

No i co z tego, odpowiedziałam sobie, ignorując własne odczucia. Nie mam nic do dzieci. Czy to zbrodnia że bawię się z córką Levia?

No właśnie, w tym cały szkopuł, idiotko. Ty się powinnaś trzymać od niego z daleka. Od niego i od wszystkiego, co jest z nim związane... wiesz o tym, prawda? Wiesz o tym, że przeginasz? Odbiło ci na jego punkcie. Rose, musisz to przerwać. Pożegnaj się ładnie z Leslie i zapierniczaj na stołówkę, bo zemdlejesz. Znowu się zaniedbujesz...

Cicho siedź, mózgu. Nie robię nic złego....

Moje codzienne rozmowy...

Jedna część mnie go chciała, druga próbowała wybić go sobie raz na zawsze z głowy. Po to zostałam przydzielona do pracy u Hanji, by jak najmniej go widywać. A mogło być gorzej. Mogłam skończyć 100 km dalej, odcięta od przyjaciół...

- Odprowadzę cię do opiekunki - zdecydowałam, bo na zewnątrz zaczynało robić się ciemno, zresztą byłam tak głodna, że zjadłabym konia z kopytami.

Ponieważ trwała pora kolacji, gmach był pusty i znalezienie kobiety okazało się wyzwaniem.

Mogłabym ją odprowadzić do pokoju, ale nie uśmiechało mi się zostawiać w nim samym sześciolatki... Wszyscy nagle rozpłynęli się w powietrzu.

Może po prostu są na stołówce?

Nauczona doświadczeniem, że dzieci szybko się pocą w takich warstwach ubrań, zdjęłam z Leslie szalik i czapkę. Ku mojemu zdziwieniu mała chwyciła mnie za rękę, traktując jak swoją.... Nianię?

Poczułam się z tym bardzo nieswojo, ale nic się nie odezwałam, nie chcąc stracić jej zaufania.

Wchodząc na stołówkę, miałam wrażenie że ludzie patrzą się na nas dziwnie. Musiałam omieść wzrokiem całe pomieszczenie. Nachyliłam się do czarnowłosej.

- Widzisz tu gdzieś dziadka?- spytałam a ona pokręciłam głową i zaczęła odpinać guziki płaszczyka.

- Nie widzę, ale jestem głodna...

Masz ci los. Jedyną osobą, która mogłaby mi pomóc była Hanji, ale ona została u siebie z dokańczając pracę, więc nie chciałam jej angażować.

Kilka krzywych spojrzeń prześlizgnelo się po naszej dwójce gdy wzięłam drugi, dodatkowy talerzyk dla Leslie i nałożyłam jej to, co jeszcze zostało w kotle na blacie czyli ryż z jabłkiem.

- Chodź, usiądziesz ze mną - mruknęłam do niej i dosiadłam się do stolika Sashy, Christy, Ymir i Jeana.

Na widok obcej, małej czarnowłosej osóbki, przestali jeść. Próbując jej nie przestraszyć, rozszerzyli usta w karykaturalnym uśmiechu, machając do niej przyjaźnie.

Leslie skurczyła się, wstydząc się nowych osób, ale ja zastosowałam stary trik, polegający na tym, że wzięłam ją na kolana i szepnęłam na ucho wierszyk o misiu niejadku.

Rose, staczasz się, masz pojęcie?

Cicho, mózgu.

Obawiałam się niewygodnych pytań że strony przyjaciół; więc pokrótce wyjaśniłam że to "wnuczka" pana Pixisa, lecz miałam nieodparte wrażenie, jakby Ymir nie była do końca przekonana o prawdziwości moich słów. Wciąż poruszała tajemniczo brwiami ilekroć na nią spojrzałam, jakby chciała w ten sposób mi coś przekazać i to na pewno nie było nic przyzwoitego...

Co rusz przesyłałam jej tylko piorunujące spojrzenia.

Rzuciłam się na jedzenie, chcąc jak najszybciej mieć to z głowy i moc odszukać opiekunkę. Przecież nie mogła jej zostawić na pastwę losu...

Podkusiło mnie, by wybadać stół dowódczy, może ktoś zwróci na nas uwagę i ją ode mnie przejmie?

Ale przy stole siedział tylko samotny Erwin Smith, który wlepiał we mnie gały i wyglądał jakby miał paść na zawał. Odwróciłam szybko wzrok, zażenowana tym nieciekawym położeniem. On coś ewidentnie do mnie ma...

Sasha zaczęła robić głupie miny, próbując rozbawić dziewczynkę, co skończyło się na włożeniu rękawa do talerza. Podciągnęłam materiał, zawijając go do łokci.

Opieka nad dzieckiem nie sprawiają mi trudności, bo przecież pół swojego życia zajmowałam się młodszym rodzeństwem. Znałam się na tym. Ale przeświadczenie, że to córka Ackermana wywoływało we mnie bardzo niezręczne emocje.

Od razu po posiłku ubrałam Leslie i pomaszerowałysmy do skrzydła szpitalnego. Uznałam, że ktoś musi się przecież nią zająć, a skoro ktoś nieodpowiedzialnie pozostawił dziecko bez opieki, może Levi będzie w stanie choć chwilę jej pilnować, dopóki nie znajdę nikogo innego.

- Ja się dziś już widziałam z wujkiem - odparła mała, gdy przekroczylysmy próg poczekalni.

" Z wujkiem...", ścisnęło mnie w sercu.

- Posiedzisz u niego tylko kwadrans, muszę znaleźć twojego dziadka - poinformowałam ją.

- Kazał mi się bawić na zewnątrz.

- Tak, i minęła już prawie godzina. O tej porze małe dzieci bawią się w domu - odrzekłam dyplomatycznie. - Poczekaj tu - podeszłam do młodej kobiety stażystki i zapytałam w której sali leży Kapitan. Z początku nie chciała mi powiedzieć, ale gdy wskazałam na dziecko, uniosła brwi i odrzekła:

- Proszę za mną.

Jak się okazało, Levi przebywał w zupełnie innym miejscu niż dziś rano. Dostał własną salkę.

Serce chciało mi wyfrunąć z piersi. Wreszcie mogłam go zobaczyć. Pragnęłam być przy nim. Gdy dziś w nocy ujrzałam go tylko przez moment, leżał cały zakrwawiony, a jego twarz przecinała wielka szrama.

Bałam się i denerwowałam tym, co zastanę.

Kobieta zapowiedziała moje przyjście i usłyszałam tylko jego standardowy, oschły głos "niech wejdą".

Wzięłam wdech i weszłam do środka.

Nie wiem. Spodziewałam się mężczyzny leżącego na łóżku, w bandażach i opatrunkach. Spodziewałam się że zastanę go w kiepskim stanie, niezdolnego nawet do podniesienia.

Tymczasem on.... Tak, wzrok mnie nie mylił.

Pan Ackerman klęczał przy szpitalnej kozetce, wtykając coś pod spód nogi mebla. Chyba był to papierek który miał przyblokować ułamaną część pryczy.

Gdy usłyszał, że stoimy nad nim, podniósł się i spojrzał na mnie.

Pół jego twarzy pokrywał zaklejony opatrunek, natomiast jego prawa ręka tkwiła w gipsie i zwisała na temblaku. Paradował w szarej bluzce z krótkim rękawem i spodniach od piżamy, jak dla mnie, w ogóle nie w jego stylu: piżama była w czarne groszki.

Zaschło mi w gardle i nim wydusiłam z siebie cokolwiek, Leslie podbiegła do niego i objęła. Poczochrał ją po włosach, wsadzając palce między jej czarne kosmyki a ta zachichotała.

- Przy...przyprowadziłam ją, bo zrobiło się późno i nikt po nią nie przyszedł... ale już wychodzę... - zaczęłam się tłumaczyć,nie spuszczając wzroku z jego pokiereszowanej twarzy. W zasadzie nie mogłam stwierdzić jaka była, ale wyobraziłam sobie, że nie prezentowała się najlepiej.

- Szkoda - odparł tylko, powodując, że zatrzymałam się w pół kroku.

- Mogą jej szukać. Nie chcesz chyba, żeby podnieśli cała siedzibę na nogi?

- Myślałem, że zostaniesz choć na chwilę.

Westchnęłam, nadal nie mogąc dojść do siebie. Tak bardzo się i niego martwiłam, że plątał mi się język a moje dłonie zaczynały się niezdrowo pocić. Levi czuł się zbyt dobrze jak na przebyte obrażenia, albo tylko udawał.

A ja myślałam, że... - głos uwiązł mi w gardle. -... Że...

" Że już cię nie zobaczę. Że cię stracę"

Wywrócił oczy do nieba. Puścił Leslie, pozwalając jej oddalić się do kącika z rozłożonymi kredkami i kartkami papieru.

- Wiem, że nie wyglądam zbyt pięknie. Ściągnęli Pixisa, jakbym co najmniej umierał...

Moje ramiona jeszcze bardziej się spięły a z twarzy odeszła krew. Był zły?

- Levi... - wydukałam. - Ja... naprawdę się martwiłam. Byłeś w strasznym stanie.

Spojrzał na mnie z szokiem.

- Ty ich tu sciagnelas? - pytanie retoryczne.

Przestałam oddychać gdy wstał i zbliżył się do mnie na odległość wyciągnięcia ramion.

Z bliższa wyglądał jeszcze gorzej; siniaki na rękach, cienie pod oczami, zmierzwione włosy. I jednodniowy, ledwo widoczny zarost.

- Jeśli ty to zrobiłaś... to... miłe.

Nie chciał, by Leslie przysłuchiwała się tej rozmowie więc zniżył ton do szeptu.

Posłałam mu uśmiech. Szczery, szczęśliwy. Miałam ochotę przytulić się do jego klatki piersiowej i usłyszeć bicie serca.

Odwzajemnił mój uśmiech skinieniem i uniesieniem jednego kącika ust. On rzadko się uśmiechał. Dlatego nawet ten drobny gest z jego strony poprawił mi humor a w moim brzuchu uniosło się milion delikatnych uszczypnięć. Ymir mi kiedyś powiedziała, że mówi się na to "motylki"?

- Levi... jak się czujesz?

Głupia. Nie zawracaj mu głowy.

- Nie widać? - wskazał na swój policzek i rękę. - Generalnie mógłbym już stąd wyjść, ale Yagami nie chce mnie wypisać bo boi się, że zaraz sobie rozwalę kolejne szwy...

- Ma rację, musisz odpocząć i uważać na siebie - potwierdziłam co spotkało się z fuknięciem z jego strony.

- Wy, kobiety jesteście histeryczkami. Nic mi się nie dzieje. To normalne.

- Chodź, pokażę ci moje rysunki! - zawołała do mnie Leslie.

Prawie zapomniałam o jej obecności. Odwróciliśmy się w tym samym momencie. Leslie podeszła z plikami karteczek i zaczęła pokazywać mi swoje urocze kolorowe bazgrołki.

Wszystko było fajnie do momentu, gdy nie przewinęła kartki i na odwrocie znalazł się dobrze mi znany szkic... Szkic tego pana, który zmieszał się i wyrwał z jej ręki rysunek, chowając go za siebie, niczym małe dziecko, które coś przeskrobało. Było za późno.

- Skąd to masz? - domagałam się odpowiedzi.

Dziewczynka przekrzywiła głowę zadzierając podbródek na Levia.

Mężczyzna chwilę nic nie mówił, wpatrując się w moją twarz, najwyraźniej próbując wysnuć, czy te bazgroły są moim dziełem. Były, ale skąd, do diaska miał mój rysunek??

- A może ty mi to wyjaśnisz?

Teraz buzia Leslie zwróciła się w moją stronę.

Nie mogłam ogarnąć, czy jest mi przeraźliwie zimno czy gorąco. Był zły. Ewidentnie nie było mu na rękę moje milczenie. Cóż miałam odpowiedzieć? Jakiej oczekuje odpowiedzi? Owe rysunki nie miały wyjść na światło dzienne, musiałam je gdzieś zostawić albo ktoś wyciągnął je z kosza. Innej opcji nie było.

- Mam powtórzyć pytanie?

Levi nie był skłonny dłużej tak stać. Oddał rysunek Leslie która z uśmiechem zabazgrała go swoimi kredkami i odwrócił się do okna.

- To nie czas i miejsce na tego typu rozmowy, ale... Miałem nadzieję, że ty tego nie narysowałas.

- To tylko portret - odezwałam się w końcu a mój głos zabrzmiał cicho i słabo.- Rysowałam też Hanji, Sashe...

- Nieistotne. Nie rób tego więcej.

Jego zachowanie zmieniło się o 180 stopni.

Czy to z nim jest coś nie tak czy ze mną?

- To, że sobie ciebie narysowałam to jakaś zbrodnia? - teraz to ja podeszłam do niego, próbując powstrzymać mgłę przed oczami.

Było mi tak wstyd, że chciałam opuścić to pomieszczenie ale jeszcze bardziej chciałam to wszystko wyjaśnić...

Levi wkurwił się nie na żarty. Jego wąskie brwi przysłaniały górna część powiek a włosy zasłoniły czoło. Omiótł mnie przelotnym spojrzeniem i usiadł na kozetce.

- Dałem ci wyraźnie do zrozumienia, żebyś nie myślała ZA DUŻO.

- Wiesz, że czasem twoje sygnały są sprzeczne z tym co mówisz?

- Nie rozmawiamy o mnie tylko o tobie - każde zdanie bolało coraz mocniej. - Nic nie rozumiesz...- pokręcił głową.

W istocie. On ciągle robił ze mnie idiotkę, to jak mialam cokolwiek rozumieć?

- Tak, nie rozumiem o co się czepiasz.

Stąpasz po niepewnym gruncie...

- Nie czepiam się. To ty zachowujesz infantylnie, nie chcąc przyznać, że potajemnie marnujesz czas na tworzenie takiego gówna. Nie wmówisz mi chyba, że Hanji cię do tego zmusiła?

Chyba się przesłyszałam. Teraz przestalam jarzyć cokolwiek...

- Co ma piernik do wiatraka? - podniosłam głos, zbita z pantałyku.

- To ja się pytam - znowu odparł tym swoim lodowatym tonem.

Gdyby nie Leslie, ta rozmowa wyglądałaby pewnie inaczej. Już sobie wyobraziłam jak robi się wybuchowy i zaczyna krzyczeć. Pan mądraliński.

- Nieważne, zapomnij. W tym pieprzonym korpusie wszyscy są przeciwko mnie.

Chciałam mu zwrócić uwagę, by nie przeklinał przy dziecku i odpowiedniej ważył słowa, ale stałam tylko jak przysłowiowy słup soli i próbowałam wywnioskować, o co mu tak naprawdę chodzi....

- Może przestaniesz się rzucać?

- Dlaczego z wami, kobietami dojście do czegokolwiek jest takie trudne? Pytam o jeden, cholerny rysunek, którego narysowałaś a ty stoisz i gapisz się na mnie jak na debila.

- Przepra....

- Co ty masz wiecznie z tym przepraszaniem?

Spojrzałam na niego, ale zaraz zamknęłam oczy i odwróciłam. Nie chciałam, żeby zobaczył moją słabość. Moje oczy i tak powoli zachodziły mgłą, a nie chciałam się całkowicie rozklejać. Nie powinnam. Kłótnie są czasem potrzebne. Uspokój się. Wdech i wydech.

- Chyba zajęłam ci za dużo czasu. Powinieneś odpoczywać. Poszukam kogoś kto odbierze od ciebie Leslie....

Skierowałam się do drzwi wyjściowych, gdy nagle chwycił mnie za nadgarstek swoją sprawną ręką i wymusił spojrzenie w oczy.

Czekałam co odpowie a on czekał, aż będzie gotowy wypowiedzieć dane słowa. Zmarszczka na jego czole zapulsowała i widziałam jak myśli, bije się ze sobą. Próbował coś z siebie wyrzucić, lecz jednocześnie jakaś siła go od tego odwlekała. W efekcie nadal trzymał mnie za rękę a jego ciepło działało na mnie jak magnes. Znajdował się tak blisko.

Nie robił nic, tylko spoglądał na mnie stalowymi tęczówkami. Może to ja powinnam coś jeszcze powiedzieć?

Leslie mnie wyprzedziła. Siedziała okrakiem na podłodze, tworząc kulkę z papieru i podrzucając do góry.

- Będziecie się teraz całować?



***



Levi - pow 

Buzująca we mnie mieszanka różnorakich emocji znajdowała ujście w głupiej grze na kółko i krzyżyk.

Siedząc na łóżku Leslie kreśliła kulfoniaste okręgi na kartce papieru a ja dawałem jej wygrywać każdą rundę.

Zażyłem już wszystkie pigułki na uśmierzenie bólu, które podała mi Yagami i podejrzewałem, że właśnie z ich powodu coraz bardziej ogarniała mnie senność. Nie chciałem spać. Musiałem być czujny dopóki nie zjawi się ta pieprzona niańka.

Rose zajęła się dzieckiem a ja nawet jej za to nie podziękowałem. Ostatnio zachowywałem się wobec niej jak cham; wyrzucałem z siebie najgorsze, tak bardzo próbując zatuszować uczucia, które pojawiały się, ile razy była blisko. Postawienie sobie granicy nie odniosło rezultatu, bo i tak zbyt często nawiedzała mnie w myślach. Postawiłem tylko i wyłącznie na relacje przyjacielską, a ta, coraz bardziej się zacierała. Nic nie mogłem na to poradzić. Albo nie chciałem? Rozwiązań było bez liku; odcięcie się od jej osoby, zaplanowanie dnia tak, by się z nią nie widzieć, albo znaleźć sobie jakieś zajęcie które skutecznie mnie pochłonie.

Problemem była moja pieprzona natura. Gdy ktoś wzbudzi moje zaufanie (a takich osób mógłbym policzyć na palcach jednej ręki) nie potrafię być bierny. I tłumaczyłem sobie milion razy, że mam zakaz tworzenia głupich wyobrażeń, niestety przegrywałem. Rose była moją słabością...

Ot, powód dlaczego się wkurwiłem, gdy przyznała się do tego głupiego rysunku. Ona też, mimo sprzeciwów i kręcenia głową, czuła coś do mnie. Teraz byłem tego niemal pewien...

I może tak naprawdę nasz pocałunek oboje potraktowaliśmy serio a nie jak pieprzoną zabawę czy cokolwiek to było? Może gdybym tego nie przerwał...

Walnąłeś się w głowę, Ackerman. Przestań się ślinić do tej smarkatej dziewuchy. Chcesz powtórki z rozrywki? Spójrz na siebie. Nie jesteś w stanie niczego dać drugiej osobie. Wyrzekłeś się własnej córki. Własnej, nie własnej....

Żadna kobieta nigdy nie będzie ze mną szczęśliwa. Nie potrafię zapewnić szczęścia. W takich okolicznościach i warunkach nie ma opcji abym z kimkolwiek się wiązał. Nawet jeśli czulibyśmy do siebie to samo, nie ma prawa istnieć to uczucie.

Spojrzałem na zegar dokładnie w tym samym momencie, w którym drzwi się otworzyły i stanęli w nich Pixis z Hanji i Erwinem.



Ymir - pow



Po kolacji Christa chciała się znowu zobaczyć z Marco. Obiecała, że przyniesie mu coś do czytania. Pomyślałam, że pójdę z nią, bo Marco poniekąd uratował mi życie. Byłam mu dłużna i naprawdę chciałam by poczuł, jak mi przykro. Nie wiadomo, na jak długo zwolnią go z treningów a na kolejna wyprawę pewnie się nie wybierze.

Oczywiście nadal nie pałałam do niego wielką sympatią, jednak Bodt to dobry żołnierz. I jest naprawdę w porządku. Może nawet zaczynałam go bardziej lubić?

Christa poleciała po książki do baraku a ja zaczęłam już pomału kroczyć w stronę skrzydła szpitalnego.

Spodziewałam się że może natknę się tam na Rose, bo wspominała że idzie do Ackermana z dzieckiem, to może zaproponowałabym od razu wspólne spotkanie u Marco. Chłopak miał złamane żebro i nie mógł w ogóle chodzić. Ucierpiał najmocniej z całego garnizonu...

Byłam już pod budynkiem gdy minęła mnie Leonne. Miała czerwoną, wręcz napuchnięta twarz przesłonięta włosami, że nawet mnie nie rozpoznała.

- Hej! - krzyknęłam zaniepokojona. - A pani to dokąd?

Brunetka odwróciła się przez ramię. Płakała? Pokłóciła się z nim o coś? Nawet płaszcza dobrze nie związała, a potem narzeka, że chora...

- Muszę znaleźć kogoś od tej dziewczynki - odparła. - Nie mam czasu.

No tak, zapomniałam jej powiedzieć że do gmachu wchodził Pixis. Wskazałam jej kierunek a ona tam popędziła, mijając się z Christą, która też obejrzała się na nią ze zdziwieniem.

- Ona jest dzisiaj jakaś dziwna... - skomentowała blondynka.

- No, trochę przeżywa tą naszą wyprawę. A ty się o mnie nie martwiłaś? - szturchnęłam ją a ona zaśmiała się, robiąc unik. Miała łaskotki chyba w każdym możliwym miejscu....

Uśmiech Marco wynagrodził mi ból w plecach, który zaczął mnie nawiedzać. Zwykle po długiej jeździe konno dopada mnie skurcz mięśni albo problemy z kręgosłupem. Marco leżał w łóżku, zagadany z Christą a ja chodziłam po sali w tę i we wtę, wykonując skłony i wymachy rąk.

Siedziałyśmy u niego z dobre pół godziny, dopóki lekarka w białych włosach nas nie wygoniła informując o ciszy nocnej.

Zmierzyłyśmy więc do swojego pokoju, a wieczór był naprawde piękny. Różnił się od tego, który zapadał za Murami; gwiazd było znacznie mniej. Tak bardzo marzyłam, by móc kiedyś zamieszkać poza obrębem tej pieprzonej klatki. Patrząc na blondynkę, uśmiechnęłam się w duchu. Oczywiście ona zamieszkałaby ze mną...

Złączyłam w uścisku nasze zimne dłonie. Byłam szczęśliwa.

Dopóki nie rozniósł się potężny huk. Ziemia pod naszymi stopami zatrzęsła się i pękła.

Z dachów budynków odleciało kilka dachówek a drzewa przekrzywiły się niebezpiecznie, by przy drugim, przeraźliwie głośnym grzmocie całkowicie nie upaść.

Ogłuszone, nie byłysmy zdolne do podniesienia się. Krzyknęłam tylko, by Christa nie zamykała oczu.

Dziewczyna z przerażeniem zaobserwowała, jak zwiadowcy wybiegli na zewnątrz, ale żadne inne dźwięki do nas nie docierały. 

Ze wschodu ujrzałyśmy białe kłęby dymu... 



Wreszcie zaczyna się wątek, na który już od dawna czekałam i chciałam go zacząć pisać! 

Od tej pory życie naszych bohaterów nieco się zmieni. Niektórych na lepsze, innych na gorsze...

Szykuję również bardzo fajny bonus. Jeszcze nie wiem, kiedy zacznę go publikować, ale szykujcie sie na serię historii z przeszłości Levia. Dowiecie się dużo fajnych rzeczy no i będzie więcej Leslie :) 

W dalszych rozdziałach pojawi się również nowa bohaterka... ;) 

Trzymajcie się wszyscy cieplutko i do następnego <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro