Rozdział 45

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witajcie. Przepraszam, że nieco dłużej musieliście czekać na rozdział, ale miałam ostatnio niezbyt fajne zawirowania w swoim życiu i ciągle odkładałam na bok pisanie. 

Z góry uprzedzam, że rozdział NIE był przeze mnie sprawdzony w 100% dlatego gdy znajdziecie jakieś błędy to proszę mi zgłosić ^.^ 

(2 dni później)

Erwin - pow

- Jesteś niemożliwa, Miel - powiedziałem do niej z drwiącym uśmieszkiem a ona zachichotała cicho, odgarniając natrętny kosmyk włosów za ucho.

Budynek przebijał zza koron drzew. Był ogromny, z wieżyczkami i wielkimi oknami. Niesamowicie byłem ciekaw, jak prezentował się z bliska.

Szliśmy w czwórkę po mało uczęszczanej, polnej drodze. Konie przypięliśmy wcześniej do drzewa. Co jakiś czas spoglądałem na Aracebeli, choć burza niesfornych loków zasłaniała większość jej rozradowanej twarzy.

- Ja tylko chcę pomóc. Znasz mnie, Erwinie. Nie odpuszczę, póki nie spłacę długu - odparła.

- Jednak ofiarowanie nam ziemi z taką posiadłością mimo wszystko jest...jakby to powiedzieć...

- Och, przymknij się już i pozwól mi was oprowadzić - obejrzała się przez ramię na kroczących za nami Hanji i Levia.

Posiadłość wymagała renowacji i sporych prac na samej działce. Rosły tu wysokie krzaki, pnącza z kolcami a teren, który rzekomo mógłby być obszarem pod budowę stajni i padoku, porastała gęsta trawa i chaszcze, nie wspominając o drzewach, które nieco kolidowałyby swobodne rozparcelowanie punktów stanowiskowych, takich jak klinika medyczna, baraki dla żołnierzy, biura, sala do ćwiczeń.

Miel dysponowała majątkiem odziedziczonym po rodzicach. Z tego, co opowiadała, jej rodzina miała bliskie kontakty biznesowe z rodem królewskim. 

Dlatego właśnie rozpościerający się przed nami budynek miał potencjał. Okazały, wysoki ale dystyngowany.

Do wejścia prowadziło kilka stopni, z niewielkim, wąskim otwartym gankiem. Po prawej stronie mieściło się drugie wejście; najpewniej tarasowe, z eleganckim murkiem. Jeśli dobrze rozumiałem, kwatera liczyła cztery piętra, z tym, że to ostatnie umiejscowione było pod samym dachem; okna były rozmieszczone w dwóch wieżyczkach i na środku, ozdobione okiennicami. Oprócz tego chyba znajdowała się również piwnica, gdyż zakratowane okna osadzono tuż przy samym podłożu. Całość oczywiście nie była użytkowana przynajmniej od 10 lat. Ceglany kolor zmatowiał i zbrązowiał, ściany pokrył mech i bluszcz. Ogółem czekałoby nas sporo zmian remontowych i wykończeniowych...

- Ile tu jest pokoi? - spytałem. Była to dla mnie istotne.

Nie chciałem mówić dziewczynie, że miejsce wywoływało we mnie niepokój i wątpliwości. Sam fakt, że chce nam ofiarować ten teren nie oczekując nic w zamian, wydawał mi się nieprawdziwy. Nie chciałem też wybrzydzać. Budynek wyglądał jak jakiś zamek... Ale wszyscy tutaj na pewno się nie pomieścimy... Pytanie, co z pozostałymi stacjonującymi zwiadowcami. Ciężki orzech do zgryzienia...

- Jeśli mnie pamięć nie myli, na trzecim piętrze są sypialnie gościnne, około dziesięciu. Niżej dwa duże salony, ale myślę że jeśli postawiłoby się ściany, powstałyby dodatkowe cztery, albo sześć. Och, jest jeszcze podpiwniczenie w bardzo dobrym stanie. Dawniej służyło za spiżarnię, ale od biedy gdyby bardzo wam zależało, można przerobić na pokoje, choć gorzej z ogrzewaniem w zimie, wiesz jak to jest... Wszystko możecie urządzić według upodobań.

Kiwałem głową z założonymi rękami. Przekalkulowałem i przeanalizowałem jej słowa, budując w głowie wstępny obraz, jak by to miało funkcjonować.

- Levi, co myślisz? - zapytałem chłopaka.

Sprawiał wrażenie naburmuszonego, jakby był tu za karę. Naciągnął na głowę kaptur, i przeszedł kilka kroków, próbując wyjść z podmokłego terenu. Wszędobylskie błoto było upierdliwe a dla takiego pedanta jakim był Levi, jakikolwiek brud powyżej kostek kosztował go nerwy. Wiatr smagał nas po twarzy i kaptur, który przed sekundą założył, zaraz mu z powrotem opadł, co jeszcze bardziej go rozzłościło.

- Nie ja decyduję - odburknął, walcząc z kapturem. Jedną ręką było to kłopotliwe.

- A gdybyś jednak ty decydował?

Uraczył mnie westchnięciem.

- Jest w porządku. Pytanie, gdzie zmieścimy stanowisko dla Hanji?

Tak, to mógłby być problem. Działka ciągnęła się i sam teren był rozległy, natomiast przygotowanie wydzielonego skrawku na badania i eksperymenty Hanji to ryzyko. Postanowiłem nie podejmować pochopnych decyzji, dopóki się z tym nie prześpię.

- Nie martwcie się tym -wcięła się Miel. - Jeśli czegokolwiek potrzebujecie, to służę pomocą. Wybudowanie tutaj stajni czy dodatkowego...

- Leviowi raczej chodziło o... - chciałem to jak najszybciej sprostować. - O tytanów.

- Och - założyła kosmyk za ucho. - A więc trzymacie tytanów? I co... Z nimi robicie?

Jak na akord zjawiła się przy niej maniaczka owych stworzeń.

- Aby walczyć z wrogiem, należy go najpierw poznać - uśmiechnęła się szeroko z ognikiem w oczach. - Tytanami zajmuję się od prawie 7 lat. Badam ich naturę, słabe punkty, ich zachowanie. Tytan tytanowi nierówny! Byś się zdziwiła, jak potrafią zaskakiwać i jacy są czasami... Dziwni. Nad podziw fascynujący.

- To extra! - wyraziła zainteresowanie Miel.

- Dobra, czterooka, wystarczy tego - Levi tracił resztki cierpliwości. - Umówcie się na herbatkę czy coś...

- A może chcecie wejść do środka? Mam klucze, nie krępujcie się.

- Oczywiście, jeśli możemy, to naturalnie - odezwałem się, pozwalając by właścicielka szła przodem. Mój wzrok samoistnie zjeżdżał poniżej jej pasa, na tę krągłą część ciała. Odwróciłem głowę, aby mnie tak nie prowokowała....

***

Rose - pow

45 godzin minęło, odkąd widziałam ich ostatni raz. Moja psychika coraz bardziej wysiadała.

Czy to tęsknota, czy zamartwianie się, czy cokolwiek, co miałoby związek z Leviem czy przyjaciółmi, wykańczało mnie i traciłam zdrowy rozsądek.

Ilekroć siedziałam przy oknie myśląc o niebieskich migdałach, ogarniała mnie pustka i samotność.

Wiedziałam, że muszę położyć temu kres, bo jednak ostatnie lata w wojsku powinny nauczyć mnie samodyscypliny. Ale wiadomo, nawet najlepszym mogło się coś stać. Levi czy Erwin... Hanji czy Ymir, kim jesteśmy w obliczu tych paskudnych stworów? Zamartwianie się było głupie, bo gdyby coś jednak się stało, gdyby tytani przedostali się i dotarli do naszej starej siedziby, wiedzielibyśmy o tym. Zwiadowcy mieli swoich informatorów. Taka informacja by nas nie ominęła.

Ile razy schodziłam na dół, na stołówkę żandarmerii, patrzyli na mnie wzrokiem, jakbym była czymś do jedzenia. Zwłaszcza taki jeden wąsacz się gapił. Unikałam zwady. Dlatego głównie siedziałam w zamknięciu i mogłam jedynie dziękować, że przydzielono mnie do osobnego lokum, własnego, którego mam na własność i mogłam w nim robić, co mi się żywnie podobało.

Znowu była u mnie pielęgniarka. Zaczynałam odzyskiwać głos, ale nie był on tym samym. Mogłam szeptać albo mówić bardzo, bardzo cicho bo przy głośnym mówieniu sepleniłam.

- Panienka musi się rozluźnić. Będzie dobrze. Jestem dobrej myśli.

Ja nie. Gdy przebywa się samemu wśród zgrai mężczyzn, obcych twarzy, i w dodatku śpi i wykorzystuje gościnność żandarmerii, jak miałabym się rozluźnić? Niby trochę 'pogadałam" z Peterem. Wypytywał o Ymir. Skończyło się na tym, że po prostu odpisywałam mu na kartce moje odpowiedzi. Był miłym człowiekiem, chyba najmilszym tutaj.

Minęły 64 godziny...

Leżałam na podłodze. Patrzyłam na szary sufit, który kiedyś zapewne był biały. Zwisał z niego nieduży, zakurzony żyrandol. Liczyłam ile jest świeczek a potem z nudów przeniosłam się za liczenie desek przybitych do ściany nad wejściem.

Chwilę potem ktoś zapukał i od razu otworzył drzwi. Jakiś obcy zwiadowca, ale kojarzyłam go już z widzenia.

- List do ciebie.

Zerwałam się na równe nogi i podziękowałam panu na migi. Podeszłam do okna i odczytałam nadawcę.

Ilse Langer. Dystrykt Karanes.

" Wiem, że czekasz na informacje odnośnie twojego zaginionego rodzeństwa. Sytuacja jest jednak skomplikowana. Przyślemy po ciebie kogoś w ciągu kilku godzin."

Słyszałam, że Karanes to główna centrala policji wojskowej. Czy stało się coś złego, że właśnie tam mam się udać? Czy może po prostu ich znaleźli...? Żołądek znowu podskoczył mi do gardła. Proszę, oby to były dobre wiadomości...

Zimno przeszyło moje ciało, gdy zeszłam z konia i zaprowadzono mnie do biura posterunku.

W głowie miałam tylko ich twarze. Dzieci. Moja rodzina. Moje dawne życie i moja odpowiedzialność. Słabość i porażka. Tchórzostwo. Chciałam już ich zobaczyć. Chciałam przeprosić ich za wszystko. Tak bardzo mi przykro...

Nie pamiętam momentu wchodzenia po wąskich stopniach. Jak przez mgle ktoś otworzył przede mną drzwi, zażądał potwierdzenia tożsamości, podpisu. Chyba gdzieś przelotnie mignęła mi twarz Hanny, ale równie dobrze mogłam pomylić ją z inną kobietą w okularach, o trójkątnej twarzy i brązowych włosach. Nie zwracałam uwagi na szczegóły.

Podłoga skrzypiała, gdy przeszłam do gabinetu jednego z mundurowych.

Czułam narastające napięcie, szum przepływu krwi w uszach i gule w gardle.

Pomieszczenie było niewielkich rozmiarów z dużym oknem, biurkiem, fotelami, wszystko w szarości i drewnie. Wokoło herby żandarmów, odznaki.

Skierowałam spojrzenie w róg pokoju. Zrobiło mi się czarno przed oczami.

Niemożliwe.

Zamiast dwójki dzieci, stał tam mężczyzna.

Miał brązowe włosy, do połowy siwe, zarost na policzkach i brodzie. Ubrany cały na czarno a ubrania pomięte i schodzone. Kurtka poplamiona, dziurawe buty. Ale nie to było najgorsze... Jego ręce i nogi obezwładniały grube kajdanki.

- Rose... - przemówił a ja wykonałam krok wstecz.

Nie musiał nic mówić. A już zwłaszcza wymawiać mojego imienia.

Dobrze wiedziałam, kto przede mną stał.

Mój ojciec.

Ujrzałam go pierwszy raz w swoim życiu. Miał podobny nos do mojego, ułożenie ust, górną wargę.

- A więc dołączyłaś do zwiadowców - odezwał się okropnym, zachrypniętym głosem. - Wiem, że nie tego się spodziewałaś.... Twój korpus znajduje się w fatalnej sytuacji...

- Jak śmiesz po tylu latach... - szepnęłam.

Wskazał mi krzesło. Nie zamierzałam siadać.

- Jesteś dorosła, moja dziewczyno. Poza mną, nie masz już nikogo. Wysłuchaj swojego starego do końca.

Kręciło mi się w głowie. Jak śmie mówić do mnie "moja"? I co ma oznaczać " nie masz już nikogo..."?

- Twój brat i siostra... - kontynuował, widząc moją reakcję. - Nie żyją.

Musiałam przytrzymać się ściany.

- To moje ostatnie godziny życia. Za morderstwa...kradzieże... jestem skazany na śmierć. Udało mi się z powrotem wyleźć z tego gówna, zwanego Podziemiem, ale mnie złapali... Spotkanie z tobą to moja ostatnia wola. Widziałem ogłoszenie. Starsza była dziewczynka, czyż nie? Byłem świadkiem jak te psy ich rozstrzeliwują....

Z mojego gardła wydobył się niekontrolowany jęk. Tomi i Leah. Rozstrzelani.

- Dlaczego nic nie zrobiłeś? - mój głos brzmiał teraz jeszcze bardziej żałośnie i niezrozumiale, ale on wiedział, o co zapytałam.

Nie mogłam spojrzeć mu w twarz. Zsunęłam się po ścianie, wycierając piąstkami łzy, które ciurkiem spływały po policzkach.

- Nie mieliśmy szans. Zginęlibyśmy wszyscy.... Żandarmeria to skurwysyny - splunął na parkiet.

Przez chwilę dzieliła nas cisza, przerywana moim pociągnięciem nosa.

- Chroniłem twoją matkę - odezwał się posępnie. - Zakochałem się w niej. Ale kilka miesięcy po twoich narodzinach prawda o niej wyszła na jaw. Suka się kurwiła więc odszedłem. Może nie wiesz, ale twoją matkę uzależniały leki. Potrafiła odlatywać i tracić kontakt ze światem. Dawałem jej pieniądze, by mogła cię godnie utrzymywać, dopóki nie zaszła w kolejną ciążę ze swoim klientem...

- Dość... - szepnęłam. Nie mogłam go słuchać. Moja mama... Nie była taka. Ona po prostu chorowała. Choć znałam prawdę, w jego ustach brzmiało to nie do zniesienia.

Zbliżył się.

- Nazywam się Masahiro Kotaro. Wiem że ty odziedziczyłas nazwisko po matce... Leonne. To nazwisko dawniej robiło furorę w Podziemiach. Tak samo jak Ackerman...

Ciężkie powieki przykrywające wylewające łzy uniosłam do góry z wymalowanym szokiem.

- Zdaje się, że wśród was kręci się jeden ze zwiadowców o takim nazwisku. Żyje jeszcze?

Wlepiałam w niego wzrok. Czy chodzi o Levia? Otwierałam usta, by odpowiedzieć i wyciągnąć informacje, ale on mówił dalej:

- Mądra decyzja. Dołączenie do zwiadowców. Sam nad tym kiedyś myślałem. Śmierć na porządku dziennym, ale wojsko kształtuje. Nie becz już, Rose - zwrócił się do mnie nagle z podniesionym głosem. - Nigdy nie byłem twoim ojcem. I nigdy nim nie będę. Nawet ci powiem, że cieszę się z tego obrotu spraw. Gównianie żyje się w tym świecie. Ty wstąpiłaś do wojska... Wiesz, przychodząc tu, wyobrażałem sobie ciebie jako silną kobietę... Silną, wytrwałą. Wstań, dziewczyno.

Złapał mnie za dłonie a ja pozwoliłam mu by mnie dotknął. Było mi wszystko obojętne.

- Bałem się, że pójdziesz w ślady matki. A ty jednak... Wojsko... Choć patrząc na ciebie, widzę zmarnowanie. Ale zwiadowcy doceniają ludzkie życia... To porządny korpus.

Po co mi to mówi...

Przypomniał mi się wieczór spędzony z moją mamą. Czesała swoje długie czarne włosy szczotką a potem zaplątała w warkocz. Gdy była w domu, całowała mnie na dobranoc. Pozwalała malować węglem po ścianie. Z czasem zamalowywałam swoje rysunki i tworzyłam na nich następne. Ozdabiałam przedsionek i przejście przy kuchni. Gdy byłam większa, przesunęłam w tamte miejsca szafy, by zasłoniły te bazgroły. Nie wiem, czemu mój mózg podesłał mi akurat te obrazy, ale rozrywało mnie od środka.

Ten człowiek był moim ojcem. Zepsuty, wynędzniały. Zabijał ludzi? Tak, przyznał sie. Podziemia brzmiały w jego ustach jak przekleństwo. Ktoś już kiedyś raz przy mnie o nich wspomniał, ale nie miałam pojęcia co to za miejsce, ani gdzie się znajduje...Próbowałam złożyć do kupy te informacje. Moja matka musiała w młodości mieszkać w Podziemiach. Jeżeli moje nazwisko było tak popularne, jasno oznaczało, czym się zajmowała.... A Levi? Nigdy nie opowiadał o swojej rodzinie, dzieciństwie... Choć pamiętam kilka tygodni temu jak graliśmy w pytania i chyba wspomniał niejednoznacznie o tym, że nigdy nie przebył szkolenia wojskowego. Jakoś nie drażyłam tego tematu. Był wiele starszy ode mnie, podświadomie sądziłam, iż jego kariera przebiegała nieco inaczej, może zawsze wyróżniał się umiejętności a może zaczepił się przez Erwina albo swoją dawną miłość? Owszem, Ackerman skrywał przede mną na pewno jeszcze masę sekretów, ale był jeden poważny argument dlaczego nie wyskoczyłam do niego z tymi wszystkimi pytaniami; wierzyłam, że gdy będzie gotowy, sam mi o tym opowie. Smutne historie. Człowiek nie popada w pijaństwo, gdy wiedzie dobre życie. Ackerman musiał w życiu przejść tyle, że nie wolno go zmuszać do wyjawiania prawdy o sobie.... Zresztą, straciłam wszelkie zainteresowanie Leviem.

Chyba dotarło do mnie, że moje uczucia tylko nas skrzywdzą. Jego comiesięczne eskapady za Mury tylko nas skłócą. Tak... taki związek nie miałby sensu. Tylko jak wyzbyć się emocji?

Mogłam wyćwiczyć swoje ciało. Mięśnie, wytrzymałość, kondycję. Ale na psychikę nie miałam wpływu. Uczuć nie mogłam tak wyrzeźbić, wyćwiczyć jakbym chciała... 

***

Musiałam przyjąć fakt, że zabrali mojego ojca skazanego na powieszenie. Ciężko było, ale zmusiłam się do nie okazywania jakichkolwiek emocji.

Przede mną kolejna podróż... Hanna ma mnie odwieźć do tymczasowej siedziby Hanji.

Opuściłam ten głupi posterunek z ulgą. Zajęłam miejsce z tyłu, jako pasażer i złapałam się peleryny Zoe. Jej wierzchowiec idealnie pasował do jej charakteru: roztrzepany, szybki, energiczny.

Kontrastował z moim nastrojem. Kobieta zresztą też była przybita, wiedziała, kim był ten mężczyzna i że widziałam go pierwszy i ostatni raz. Nim opuściłyśmy centrum miasteczka, by zająć czymś umysł, zaczęła opowiadać o Erwinie, który poszukuje nowej bazy do zasiedlenia i wszyscy zwiadowcy są rozproszeni po różnych dystryktach. To nie były dobre wieści... w przypadku realnego zagrożenia wolałam nie myśleć, jak miałaby wyglądać komunikacja między nami i zorganizowanie jakichkolwiek oddziałów.

Torba z moim dobytkiem boląco wbijała się w moje plecy, ale nie miałam innej możliwości jej trzymać podczas jazdy konno. Z czasem przyzwyczaiłam się do tego ucisku....nie był nawet taki zły w porównaniu z tym, jak się czułam wewnętrznie.

Godzinę później dotarliśmy na miejsce. Rozpoznalam przed budynkiem konia Levia, Hanji i jeszcze kilku innych. Zwierzęta stały pod niewielkim zadaszeniem. Obręb żandarmerii...

Od gwałtownej jazdy zrobiło mi się niedobrze, w dodatku wróciło wspomnienie spotkania z... ojcem. Tomi Leah. Przed oczami stanęło mi wyobrażenie ich śmierci... Tego, co czuli. Znienawidziła siebie jeszcze bardziej. A więc przetrwali... Minęło tyle lat by dali się złapać...I rozstrzelać.

Levi kiedyś powiedział: "lepsza najgorsza prawda niż niepewność...."

Byłam tak wypruta, że słaniałam się na nogach. Od rana nic nie jadłam, ani nie piłam. Rose, durna z ciebie baba.

Hanna zarejestrowała mnie u jednego z facetów strzegących części prywatne dzielące od ich oficjalnego biura i zaprowadziła mnie korytarzem do pomieszczenia z pudłami, ubraniami i walizkami. Domysliłam się, że to wszystko należy do naszych zwiadowców. Kazała mi tu zostawić płaszcz i zdjąć swoje brudne buty. Przez chwilę pomyślałam, czy to nie na "rozkaz Levia", ale nie zamierzałam się stawiać.

Podreptałam posłusznie, bez werwy za kobietą, a wchodząc po schodach zakręciło mi się w głowie i upadłam na jedno kolano. Hanna z krzykiem podniosła mnie do pionu.

- Wyglądasz jak trup - spojrzała mi w oczy. - Ciężki i niezbyt łaskawy miałaś dzień...Chodź, spać, księżniczko.

Ostatkiem sił powlokłam się po upiornie trzeszczących starych schodach a potem chyba zbiegła się jakaś grupa, bo jedyne co pamiętam to nawoływania swojego imienia.

***

Obawiałam się snu. Gdy wpadłam w jego odmęty, zagłębiwszy się w swoją przeszłość, tę dobrą i jednocześnie złą, z moją rodziną, rodzeństwem i dawnym domem w Shinganshinie - nie było powrotu.

Miałam przed oczami mame, jej długie włosy w kolorze brązu, z kasztanowymi refleksami gdy spojrzało by się pod słońce. Moje były identyczne. Leah wymachiwała łyżką, rozchlapując na około owsiankę więc mama wstała od stołu i zaczęła ścierać szmatką plamy z jej posiłku. Uniosłam się, jak w zwolnionym tempie i zabrałam siostrze łyżkę, przerywając jej świetną zabawę.

Mama wzięła Leah na ręce, czochrając jej włosy, a ta wdrapała jej się na ramię i ze śmiechem wyciągnęła rączki, zamykając oczy od rażących promieni słonecznych. Kuchnia znajdowała się od południa dlatego zawsze było w niej ciepło i żółto. Mama lubiła przysłaniać okno firanką, jednak teraz szyba była całkowicie odsłonięta.

Tomi przypełzł na czworakach i zaczął wspinać się na drewniane krzesło, gryząc jego siedzisko, więc złapałam małego pendraka i wycałowałam oba policzki.

Wtedy chłopiec krzyknął a ja odwróciłam się do tyłu i ujrzałam matkę, której fartuch przesiąkał w krwi. Leah upadła na podłogę, w kałużę brunatnej cieczy, a zaraz potem Tomi osunął się z moich rąk, zamykając swoje oczka i zasypiając...

Poderwałam się, jak oparzona.

Tak, to sen. Wiedziałam, że śnię. Mimo to, opanowanie oddechu graniczyło z cudem.

Przywykłam do nowych miejsc. Teraz znajdowałam się w bardzo niewielkim pokoju, z jedną szafą i jednym niewielkim sekretarzykiem a obok mnie na krześle siedział Levi. Książka która podtrzymywał, zjeżdżała mu z kolan.

Nie zdążyłam zaprotestować, gdy nachylił się i jedną, sprawną dłoń przyłożył mi do czoła, sprawdzając temperaturę.

Wytrzeszczyłam oczy na tego mężczyznę. Jego twarz nadal pokrywał plaster, przylegający od ucha do połowy nosa, biegnący pod prawym okiem i kończąc na linii ust.

Ręka dalej w gipsie, zwisała bezwładnie na temblaku.

Ackerman nie spuszczał ze mnie wzroku, czekając, aż się odezwę, co ewidentnie mi się nie podobało bo nie miałam takiego zamiaru.

Może w głębi duszy z mojego serca spadł kamień, że go widzę, że żyje i jest cały, ale... Nie umiałam tego wyrazić, a wręcz nie chciałam.

Usiadłam na łóżku, rozglądając się. Chyba ten pokój wynajął sobie Levi: poznałam po tym, że na skraju leżały jego dwie czarne marynarki, a pościel idealnie okrywała moje nogi. Jego rzeczy również leżały pod ścianą, na niewielkiej kanapie pod oknem. Była stara, obita nieładnym materiałem, jak wszystko inne w tej kamienicy.

- Jak z twoim głosem? - zapytał, ale ja pokręciłam głową.

Rozmowy nie będzie.

Odgarnęłam kołdrę, szykując się do opuszczenia tego miejsca, lecz widząc, w co byłam ubrana, a raczej... byłam w samych majtkach, ponownie zakryłam się, aż pod brodę z przesadnym naburmuszeniem i burakiem na twarzy.

Miałam tylko nadzieję, że on mnie nie przebierał, a zrobiła to Hanna albo Hanji...

- Powiedz coś... - jego głos był przesiąknięty żalem.

Nie zareagowałam w żaden sposób.

- Wiem, z kim się spotkałaś...

Zmroziłam go spojrzeniem a on zamilkł.

- Nie mam ci nic do powiedzenia, Levi. Zostaw mnie - mruknęłam cicho. Na tyle cicho, że przez chwilę sądziłam, że nie dosłyszał.

Zmarszczył brwi.

- Rozumiem - pokiwał głową. - Gdybyś jednak chciała...

- Nie chcę - ucięłam, zawieszając wzrok na drugim końcu ściany.

Pozostawiłam go w osłupieniu. Odezwał się po paru sekundach.

- Mogę coś dla ciebie zrobić?

- Nie lituj się - limit przekroczonych słów chyba się wyczerpał, bo zaczynało mi brakować głosu.

- Widzę, w jakim znajdujesz się stanie. Nie chcę cię takiej zostawiać...

Moje serce wykonało salto, potem dziesięć fikołków a potem znowu kilka przewrotów.

Przełknęłam ślinę. Ostatnio nie był taki miły. Trzymał mnie na dystans. Wielką tajemnicą wszechświata były skrywane przez niego emocje...

Nic nie powiedziałam. Chciałam być sama. Niespodziewanie chwycił jedną ręką mój podbródek i zmusił do spojrzenia w oczy.

- Nawet jeśli nadal nie możesz mówić, napisz mi. Chcę wiedzieć, co się stało... - podał mi kartkę i pióro, ale ja zmięłam ją i rzuciłam w kąt.

To nie miało sensu. Musiałam go od siebie odsunąć. Sprawić, by mnie znienawidził...

Zamknęłam oczy, które zaszły mgłą.

Wreszcie puścił mój podbródek i wstał z miejsca, z wyraźną złością.

Nie zwracając już uwagi na to, że bawełniana bluzka ledwo zakrywała mój tyłek, podniosłam się z łóżka i wstałam. Przemogłam się, by na niego nie spojrzeć.

Chwyciłam jego marynarkę i nałożyłam na siebie. Była to jedyna dostępna część ubioru która mogłam się okryć. Jeśli on "nie chce mnie zostawić samej", ja stąd wychodzę.

To nie był ten moment by pomówić z nim otwarcie. Chciałam dać sobie czas. Rany są zbyt świeże. I tak miałam nieodparte wrażenie jakby chciał się do mnie zbliżyć. Bardziej niż kiedykolwiek.

Podeszłam na bosaka do drzwi i Otworzyłam drzwi z zamiarem udania się tak, gdzie będę mogła wszystko sama przemyśleć.

Zastałam Hanji. Na mój widok zmieszała się i posłała uśmiech.

- Właśnie tędy przechodziłam... - zaczęła się tłumaczyć.

Mhm. Zainspirowałam się tradycyjnym znakiem rozpoznawczym Levia, czyli wykonałam coś na kształt fukniecia i przewróciłam oczami. Jak podsłuchuje, to niech chociaż już nie udaje...

Chciałam ją minąć w drzwiach gdy dopiero teraz zwróciła uwagę na to jak wyglądałam i przeniosła pytający wzrok na Levia, który w tej samej chwili minął mnie w przejściu i wyszedł ze słowami:

- I tak niewiele od niej wyciągniesz...

Zniknął za zakrętem a mnie ścisnęło serce.

- Co mu się stało? - spytała wykrzywiając usta. - No, nieważne. Dobrze, że już jesteś na nogach. Lepiej ci?

Zamrugałam oczami i pokiwalam głową.

- Musimy porozmawiać, mam ci kilka rzeczy do wyjaśnienia - wparowała do pokoju i zamknęła za sobą drzwi, przymuszają mnie do cofnięcia się z powrotem do tego szarego, małego pokoiku.

- Może się ubierz, jest zimno.

Posłałam jej spojrzenie wyrażające wątpliwość. Oczywiście, tylko gdzie są moje bagaże?

Chyba zrozumiała, bo pacnęła się dłonią w czoło, zaczepiając paznokciami o kwadratowe okulary.

- Jaka idiotka ze mnie... Levi kazał twoje ubrania oddać do prania, więc mogę ci pożyczyć swoje. Chociaż widzę, że już zdążyłaś mu coś zakosić... - przygryzła dolną wargę i przymrużyła oczy.

Nie miałam ochoty na dyskusję. Pierwszy raz od dawna tak drażniła mnie jej mowa.

Do brzegu, Hanji.

***

Levi - pow

Nigdy taka nie była. Nigdy się tak wobec mnie nie zachowała. Podejrzewałem, że dziewczyna ciężko przebrnie przez spotkanie z ojcem i może to być dla niej trudne, aczkolwiek ten bunt i zaciekłość w oczach wytrąciła mnie z równowagi. Dlaczego nie mogła mi nic powiedzieć? Dlaczego nie chciała? Co takiego usłyszała?

Nienawidziłem swoich uczuć. Robiły ze mnie niedorozwiniętego idiotę. Choć usilnie starałem się zadbać o nią najlepiej, jak potrafiłem, choćby przydzielając ją do swojego pokoju, bo sądziłem, naiwnie, że woli moje towarzystwo po paru dniach siedzenia w samotności. Gnietlismy się na kupę, warunki były słabe, wiadomo, że żadnemu zwiadowcy nie przypasi nagle spanie w dziesięć osób w pomieszczeniu pięć metrów na pięć.

A ta strzeliła focha, panna obrażalska, jakbym to ja wyrządził jej jakąś krzywdę...Dostałem po dupie za swoją nadgorliwość....

Za to, że nie była mi obojętna i te głupie trzy rozłąki mi to uświadomiły. Myślałem, że gdy się obudzi, ucieszy się. Mogłem jej się odwdzięczyć w zamian za pilnowanie Leslie, bo ostatnio jakoś nie mogłem się na to zdobyć... Płakała przeze mnie, bo zjechałem ją za to, by hamowała swoje uczucia względem mnie... A sam kurwa robię to samo. Posrane. Ale teraz już nie wiem o co jej chodziło... Nie rozumiem kobiet.

Pogrążony w tych popierzonych myślach wyszedłem na zewnątrz. Znałem te dzielnice dość dobrze; nierzadko tu przyjeżdżałem.

Łaziłem bez celu. Nie miałem po co szybko wracać. Erwin był znów w rozjazdach, przed Hanji czy Hanna najlepiej było brać nogi za pas...

Korciło mnie, by wejść do karczmy i najebać jak świnia. Mógłbym to zrobić. Może jak będę wracał....

Nogi same niosły mnie ulicami Karanes. Usłyszałem kilka razy za plecami szeptanie mojego imienia, ale nawet nie uraczyłem nikogo spojrzeniami.

Dotarłem do placu z fontanną. Tutaj zatrzymałem się na chwilę i wpatrzony w wodę usiadłem na murku. Rozpialem płaszcz. Było dość ciepło. Przynajmniej jak na połowę stycznia.

Po drugiej stronie, naprzeciwko fontanny siedziała zakochana para. Mniej więcej w moim wieku albo młodsi. Z pewnością młodsi... Chłopak obejmował długowłosą dziewczynę a ona oparła głowę na jego ramieniu. Zaśmiali się z czegoś głośno. Chwilę obserwowałem ruchy mężczyzny. To, jak głaskał jej plecy, a ona odwracała głowę patrząc na niego z miłością.

W pewnym momencie mężczyzna wyjął coś z kieszeni, ściskając w dłoni. Uklęknął na jedno kolano, przez co mogłem przyjrzeć się jego twarzy.

Krótkie blond włosy, blada twarz ale za to pąsowe policzki. Otworzył pudełeczko które trzymał w dłoni. Oświadczył się a ona powiedziała tak.

Nim zapadł zmierzch, ja już byłem po trzech kuflach bimbru i opierałem swój ciężki łeb na zdrowej ręce. Siedziałem w pozycji pół leżącej, zjeżdżałem z tego krzesła, lecz to nie powstrzymało mnie przed zamówieniem czwartej kolejki... 



Zapraszam do gwiazdkowania i komentowania. Chętnie poczytam Wasze opinie odnośnie relacji między naszymi bohaterami, które nagle zaczęły ulegać zmianom :) Również chętnie się dowiem, jak odebraliście ojca Rose :) 

Trzymajcie się cieplutko <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro