Wstęp / Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Witam wszystkich bardzo serdecznie  :)

Na Wattpadzie czytałam mnóstwo ff, ale mam wrażenie, że takiego jeszcze nie było. 


Zapraszam do obejrzenia trailera. Sama stworzyłam zwiastun, niestety odwzorowanie głównej bohaterki, Rose wyszło dość słabo bo nie znalazłam nigdzie odpowiedniej dziewczyny z kręconymi włosami ale mam nadzieję że Wam się spodoba i zachęci Was to do czytania! 


https://youtu.be/1LTxRGp9ykc

Zapraszam i bawcie się dobrze!

______


Mam na imię Rose Leonne.

Pokrótce chciałabym przedstawić swoją historię, jak doszło do tego, że zamiast oddziału stacjonarnego wybrałam Zwiadowców - wszystkim dobrze znaną mieszankę wybuchową.

Na wstępie wspomnę również, że nie jestem człowiekiem sukcesu. Tu nie będzie świetnej historii o moim bohaterstwie, gdzie gram pierwsze skrzypce i na końcu zostaję okrzyknięta najlepszą partią w dywizji Zwiadowców a sam Erwin Smith składa mi pokłony. Nie ja tu jestem najważniejsza, a pewna tajemnicza osoba z mianem najlepszego żołnierza ludzkości.

Jaki naprawdę jest Kapitan? 

Jakie skrywa sekrety? 


***



Razem z mamą i młodszym rodzeństwem mieszkaliśmy w małym domku w Shiganshimie. 

Tomi i Leah byli dla mnie wszystkim. 

Mamę dręczyła ciężka choroba i nie zawsze miała siłę, by się nami zajmować. Choć byłam nastolatką, uczyłam się wszystkich obowiązków domowych, a do szkoły posyłano mnie tylko wtedy, kiedy matka czuła się dobrze i była zdolna zająć się dziećmi. Z dnia na dzień jednak słabła. 

Ciężko mi było myśleć o tym, że jej życie się kończy. Odchodzi.

Powtarzała, że mam być dobra, uczynna i miła. Powtarzała, że tylko dobrym sercem zjednam sobie przyjaciół a szczerością osiągnę wiele. Niestety, sama na swoich słowach poległa...

Umówiła się z jakimś obcym mężczyzną. My mieliśmy czekać na nią pod kamienicą w centrum miasteczka. Zapewniała, że to potrwa tylko kilka minut. To był ostatni raz, gdy ją widzieliśmy. Potem okazało się, że nie żyje. 

Niewiele pamiętam, bo Tomi miał ledwo kilka miesięcy i cały czas płakał. Za drugą rękę  trzymałam małą Leah, która wyrywała się i chciała do mamy. 

Gdyby tylko nie zaufała temu mężczyźnie... Była zbyt naiwna, łatwowierna. I głupia. Te cechy niestety po niej odziedziczyłam. 

Zostałam sama na świecie mając 12 lat. Ojca nie znałam. Istniał, miałam jego krew. Mama nigdy o nim nie rozmawiała a wszelkie pytania zbywała.

Minęło 5 lat i wciąż mieszkaliśmy w tym samym szeregowcu w Shinganshinie.

Jedliśmy z tych samych talerzy, na które matka nakładała nam obiad. Spaliśmy w jej łóżku i co rano odmawialiśmy modlitwę za jej duszę. Po paru miesiącach jednak zrezygnowałam z wszelkich modlitw - nie miało to sensu. Pamięć o niej tylko przyprawiała nas o ból. Musieliśmy skupić się na tym, co było teraz. Prawda? 

Przez kilka godzin dziennie uczyłam Leah czytać i pisać, a gdy Tomi nieznośnie płakał, tuliłam go, dopóki nie zmorzył nas sen. Czasami siostrzyczka widząc nas razem śpiących okrywała nas kocykiem a sama bawiła się cichutko w kąciku. Była bardzo dojrzała jak na swój wiek. Chciała mnie wspierać. Chciała mi we wszystkim pomagać... 

Opiekowałam się nimi na tyle, na ile umiałam. Mama dobrze mnie przygotowała. Radziłam sobie. Do czasu... 

Pewnej nocy nas okradziono; naszyjnik po babci, pierścionek mamy. Zabrano całą zastawę stołową, koce, garnki, buty, jedzenie ze spiżarni, w łazience rozbito lustro, zabrano miski do kąpania, dosłownie wszystko, co tylko zdołali wynieść. 

Stacjonarni nic nie chcieli zrobić.  Machnęli ręką, wykrzykując coś o tym, że mam się wziąć za naukę, bo sama wyrosnę na takich bandziorów. Dlaczego mi wtedy nie pomogli? Na komisariat zgłosiłam się po raz drugi, ale zostałam wygoniona. Czułam się jakbym to ja była sobie wszystkiemu winna. Bezradna nastolatka która sama zajmowała się wówczas domem i małymi dziećmi. Nikt nie udzielił mi pomocy. Nikt nie spisał moich zeznań a na odchodne usłyszałam tylko " Nie masz mamusi? Idź do domu dziecka...".

Kolejnym problemem były pieniądze.  I choć nie mogłam spać, bijąc się z myślami, że nie tak mnie wychowano, musiałam wychodzić na ulicę i żebrać, abyśmy mogli przetrwać. Wolałam nie wdawać się w żadne dorywcze prace. Bałam się zaufać ludziom. Bałam się podać swoje prawdziwe dane bojąc się, że zostanę wykorzystana albo trafię pod zły adres i skończę jak mama... Kradzież, choć nielegalna była dla mnie najlepszą opcją. Maskowałam się pod ubraniami i kapturami. Z czasem nabrałam wprawy i udawało mi się wykradać straganiarzom drobne monety, a nawet jedzenie w postaci pieczywa czy niewielkich, lekkich owoców,  które łatwo chowałam do kieszeni. Moja natura tchórza jednak sprawiała, że wracałam do domu z dość niewielkimi zapasami, byle by starczyło dla dzieci. Zapędzałam się w dalsze rejony dystryktu, nie chcąc zostać rozpoznawana. Wieczorami natykałam się na grupki bezdomnych, patrzących na mnie nieufnie, co sprawiło, że bardziej myślałam o swoim bezpieczeństwie. 

Załatwiłam sobie nóż. Porządny, składany. Od tamtej pory nosiłam go przy sobie i zawsze z nim spałam czując, że tym razem w obronie zdążę zareagować. Inna kwestia - mam nóż - ale czy jestem w stanie go użyć?

Absolutnie nie. 

Myśl, że miałabym wyrządzić komuś krzywdę napawała mnie strachem. Każdej nocy wyrzucałam ciche prośby, by przespać spokojnie. By nóż nie był mi potrzebny. Nigdy. 

Przez to, jak wiele pracy wkładałam w wychowanie rodzeństwa oraz na nowo zapewnienie bytu, nie miałam  przyjaciół. Sąsiedzi udawali, że nas nie znają. Sami byli biedni ale bardziej zadufani w sobie i próżni. 

Nigdy nie zostałam przyłapana na grabieży. Za bardzo się cykałam i wykorzystywałam tylko te okazje, które były pewniakiem. Nigdy nie ryzykowałam. 

O tym, czym był prawdziwy strach, przekonałam się, gdy ujrzałam tytana. 

Najgorszy dzień w moim życiu.

Ogromna kreatura z rozciągniętą twarzą, krzywym demonicznym uśmiechem i gibkim ciałem poruszającym się, niczym dziecko. Nie wiedziałam skąd się wziął. 

Ziemia drżała. Nadchodziło ich więcej. 

Tytan spojrzał na mnie a ja wpatrywałam się w jego ogromne oślizgłe oczy, nie mogąc się poruszyć. Odwrócił jednak wzrok, kierując go na inny obiekt; grupę osób biegnących prosto do centrum miasteczka. Zaczął za nimi podążać a podłoże drgało z każdym krokiem.

Moje rodzeństwo. Muszę wracać. Jak najszybciej. 

Chciałam zawrócić, ale ktoś na mnie wpadł i przygniótł do ziemi. Poczułam w ustach piach i kurz i zakaszlałam, kiedy obcy mężczyzna nade mną zaczął coś krzyczeć, lecz doszły do mnie tylko strzępki jego słów, po czym widząc, że mam problem z odzyskaniem oddechu, złapał mnie za ramię i postawił do pionu. Zawirowało mi w głowie. Zderzyłam się z kolejnymi ludźmi, biegnącymi we wszystkich kierunkach z twarzami skrzywionymi w potwornej panice. To była histeria i krzyki. Uderzali mnie w ramiona, nie pozwalając mi zawrócić. Człowiek, który mnie podniósł zniknął w tłumie okrążającym mnie z każdej strony. Coraz mniej widziałam a coraz więcej słyszałam. Nie mogłam tracić czasu. Muszę się przedrzeć! Czekają na mnie! 

Ale to coraz bardziej było niemożliwe. Skupiska ludzi parły w moim kierunku. Poczułam, że znów ktoś mnie łapie i biegnie ze mną na oślep a dookoła nas w amoku mieszkańcy w popłochu zgarniali do rąk to, co zdołali unieść: chleb, torby, pieniądze. Z oddali roznosił się płacz dzieci i w jednej sekundzie zdałam sobie sprawę, co ja właściwie robiłam. Uciekałam, oddalając się od swojej dzielnicy. Tomi, Leah... 

Puściłam obcego, starszego mężczyznę.

- Moja rodzina została! 

- Za późno, uciekaj! - krzyknął, gdy nagle dach pobliskiego budynku gruchnął kilka metrów od naszych stóp. Gęsty i duszący pył wzbił się w powietrze. Usłyszałam szczekanie psa, krzyki kobiet i piski dzieci a sekundę później doszedł do tego także odgłos wydany przez tytana; nieludzki, chrapliwy ryk sprawił, że zjeżyły mi się włosy na karku. Czas chyba się zatrzymał. A może dobiegał końca. Mojego końca. W tamtej chwili nie pamiętam, czy to było przerażenie, czy sparaliżowanie mojego umysłu myślą, że nie zdołam uratować mojego kochanego...rodzeństwa. I być może jeden z potworów zmierzał już w stronę naszego domu... Błagam, nie. 

Spojrzałam w górę, gdy padł na nas cień. Dziesięciometrowy tytan stał tuż za nami, szczerząc zębiska. Dostrzegłam wystające z nich czyjeś kończyny. Krople krwi spadały na chodnik. 

Umrę. To koniec. Zeżre nas żywcem. Krzyknęłam niekontrolowanie nie mogąc wykonać najprostszego ruchu, lecz mężczyzna wykazał się refleksem; złapał mnie mocno za rękę i znów pobiegliśmy przed siebie. Gdzieś. Nie rozpoznawałam tych ulic. Nie rozpoznawałam ludzi. 

- Tomi! Leah! - wrzeszczałam, choć na daremno. 

Łzy. Mgła. 

- Szybciej! 

Dyszeliśmy ciężko, ledwo łapiąc oddech. Z tyłu głowy ciążyło przeświadczenie, że gdy tylko staniemy, to będzie koniec. 

Dudniło mi w uszach. Czułam odór ludzkiego mięsa. Odłamane części ciała leżały bezwiednie na schodach domostw, na chodnikach... Uszczerbione czaszki zwisały z okien i z dachów. Czyjś oderwany tułów nadal poruszał się w skurczach. Mój mózg tego nie ogarniał. Nie docierało do mnie absolutnie nic. Płakałam, nie czując, że to robiłam. Od łez przestałam cokolwiek widzieć. Zamykałam oczy w nadziei, że to tylko głupie wyobrażenie. Koszmar. 

I z  każdym pokonanym krokiem oddalałam się od domu. Od rodzeństwa. Za nami dokonywała się rzeź. Dochodziły odgłosy eksplozji, jakby walki? Ale kto miałby walczyć z tymi potworami? I tak zginiemy. I tak... Straciłam ich. Nasz dom, dzieci... Nie. 

Zakryłam dłonią usta. Z gardła wyrywały mi się niekontrolowane dźwięki. 

Dlaczego to wszystko się dzieje?! Dlaczego do cholery ich zostawiłam?! 

Dotarliśmy do miejsca, gdzie stacjonarka rozkładała armaty. Znów szeregi ludzi. Amok.

 atrzymaliśmy się, a w momencie gdy człowiek biegnący ze mną puścił moją rękę, opadłam na bruk. Spazmatycznie nabierałam powietrza, zakrywając jednocześnie twarz włosami wchodzącymi mi do ust. Mięśnie w nogach drżały. 

Nagle mężczyzna kucnął przede mną i wskazał palcem statki przygotowane do ewakuacji.

- Biegnij tam, dziewczynko. Bóg z tobą. 

Zniknął mi z oczu, by po chwili dołączyć do starszego społeczeństwa. Jego dziadkowie na wózku. Najwyraźniej mieszkali nad brzegiem. Żegnał się z nimi.

Ja nie miałam okazji. Tomi. Leah. 

Jak mogłam im to zrobić? Zostali przysypani gruzem? A może zmiażdżyła ich stopa tytana? A jeśli wciąż żyją? Jeśli cudem ominęło nasz dom? 

Może jeszcze zdążę... Może nie będzie za późno. Nie odejdę stąd bez nich! 

Z jękiem zmusiłam ciało do wstania. Miałam przy sobie tylko starą torbę ze swoim dokumentem, portfel i nóż. Nic się nie liczyło. Odgarnęłam skołtunione kręcone włosy. Spojrzałam w niebo. Dym. 

Uratuję was. 

- Na statek, dziewczynko, prędko! - Strażnik z oddziału stacjonarnego zablokował mi przejście. Odbiłam się od niego, ale on, najwyraźniej również przerażony całą sytuację chwycił mnie w pasie i odepchnął. - Będziemy strzelać z armat, uciekaj stąd! Shinganshina spłonie! 

- Nie! - wrzasnęłam mu w twarz. - Mój brat i siostra... Oni zostali! 

- Nikogo nie mogę przepuścić, rozumiesz?! - opluł mnie. 

- Proszę... Ja... Tam jest mój dom! - ledwo wymówiłam ostatnie słowo. Broda mi drżała. Z oczu na nowo popłynęły łzy. 

- Spieprzaj, powiedziałem! - brutalniej mnie popchnął. Poleciałam na plecy a torba wysunęła mi się z ramienia. 

Niesprawiedliwe. Nie... Przecież nadal mogłabym wrócić. Dlaczego tego nie zrobiłam, kiedy miałam szansę?! 

- Wszyscy na statek! - darł się dalej strażnik. 

Poszedł strzał z armaty. Tytani zaczęli się zbliżać.

- Mamo!!!


                   ***



Nawet nie wiem, jak znalazłam się na tym przeklętym statku. Ktoś podsadził mnie i umieścił przy kobietach z dziećmi na rękach. Nie wiem, kiedy ruszyliśmy. Nie wiem, kiedy zrobiło się ciemno. 

Płakałam tak długo, że zasnęłam z wycieńczenia. 

Obudziły mnie krzyki jakiegoś chłopaka.

- Powyrzynam jak świnie! Nie zostawię przy życiu ani jednego ścierwa!

Otworzyłam oczy tylko do połowy. Miałam sklejone i opuchnięte powieki.

- Zajebię tych skurwysynów! Przyjdzie dzień kiedy zapłacą za wszystko!

Brązowowłosy nastolatek. Wychylał się niebezpiecznie za burtę a obok stała wysoka, czarnowłosa dziewczyna i nieco niższy złotowłosy chłopak w białej koszuli.

- Zobaczycie. Wrócę tu i ich pozabijam.

- Eren, nie da się ich pokonać. Uspokój się! - złotowłosy chłopak chwycił go za ramiona, na co tamten go brutalnie odepchnął.

- Nie masz wstydu, Armin? Rozejrzyj się, kurwa! Tak ma wyglądać koniec świata?!

Podniosłam się z siedziska. Nie wiem, co mną kierowało. Zbliżyłam się do nich chwiejnie. 

Cała trójka spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Skupiłam się na brązowowłosym chłopaku. Był mniej więcej w moim wieku. Chudy, ale wyglądał na silnego. Ta siła biła również z jego zielonych oczu. 

- Ja...Chciałam tylko zapytać, jak zamierzasz ich pokonać?


***


Przybyliśmy jako uchodźcy za mur Maria.

Każdy był zdezorientowany, odczuwał pustkę. Każdy kogoś stracił. Żadna rodzina nie zdołała się uratować w całości. Widzieliśmy ojców z dziećmi trzymający przy piersi zdjęcie swojej żony. Widzieliśmy małe zagubione dzieci, które nawoływały swoje mamy. Kobiety w ciąży pogrążone w otumanieniu, bez resztek życia.

Zostaliśmy przydzieleni do zagospodarowania nieużytków. Brakowało jedzenia. Musieliśmy zwiększyć rezerwy żywności.

Rząd Centralny rozpoczął zadania mające na celu odbicie muru Maria przy pomocy uchodźców. Było ich 250 tysięcy. Prawie jedna piąta całej populacji.

Przeżyła zaledwie setka. Nic nie osiągnęliśmy.

Nigdy w życiu nie czułam się tak samotna. Choć otaczali mnie ludzie, oni również byli pogrążeni w żałobie, pustce i samotności.

Trzymałam się z Arminem, Mikasą i Erenem. Byliśmy w tym samym wieku.

Mimo to, nie czułam z nimi specjalnej więzi. Eren i Mikasa byli przyrodnim rodzeństwem. Nie odstępowali się ani na krok. Czasem miałam wrażenie, że odsuwali się od Armina, bo uważali że jest słaby, zupełnie jak ja...

- W przyszłym roku będę starał się dostać na przyuczenie do jednostki wojskowej - powiedział pewnego popołudnia Eren.

Siedzieliśmy przy ognisku. Ciszę przerwała Mikasa:

- Tak właśnie myślałam. Nie powstrzymam cię, prawda?

Spojrzałam na towarzyszy. Wyglądali na zasmuconych.

- Nie. Już postanowiłem. Chcę walczyć z tytanami.

- Idę z tobą - odezwałam się.

Nic innego w życiu mi nie pozostawało.

- I ja - dodał Armin łamiącym głosem. Odwrócił głowę, gdy wlepiliśmy w niego wzrok. - Ja też! - krzyknął, jakby sam sobie chciał coś udowodnić.

Armin od początku uchodził za niezdolnego do jakiejkolwiek walki, spokojnego chłopaka, który trzymał się na uboczu i starał się nie wpadać w kłopoty.

- W takim razie - rzekł Eren. - Dołączymy razem i zostaniemy żołnierzami. A to dopiero początek...


***


// Rok 851 - trzeci rok od rozpoczęcia treningu wojskowego \\

Nadal żyję, choć nikt nie wróży mi świetlanej przyszłości.

Odkąd tu jestem jeszcze bardziej uzmysłowiłam sobie, z czym walczymy. 

Jak bardzo jestem słaba... Nigdy nie skrzywdziłam muchy, nie zdeptałam ślimaka - teraz na każdym kroku była sprawdzana nasza walka, siła i wytrzymałość psychiczna. 

Minęły cztery lata odkąd ostatni raz widziałam Leah i Tomi'a. Pierwszy rok był najgorszy. Przez upadek Muru Maria wstępujący do wojska młodzi ludzie nie wiedzieli do końca, na co się piszą. Czy była to próba ocalenia życia? Czy rządza zemsty? Chęć ratowania ludzkości? 

Akt desperacji.

Zarówno ja i większość rekrutów przechodziliśmy trudny okres. Ciągłe nocne płacze, brak apetytu i tęsknota za rodziną utrudniały nam funkcjonowanie. Instruktor Keith był bezlitosny - tyrał tych najsłabszych, wyzywał od śmieci, kretynów, nieudaczników. Kilku popełniło samobójstwa wieszając się na paskach. Inni nie wytrzymali presji i odeszli. Zostałam ja - po trzech latach nadal nie rozumiejąc, co tutaj robię...

Najmocniejszymi ogniwami byli Eren, Reiner, Annie i oczywiście Mikasa.

Ich celem było dostanie się do Zwiadowców. Inni woleli stacjonarkę - z pozoru komfortowe życie, łatwiejsze i bezpieczniejsze. Trzecią ścieżką była Żandarmeria - utrzymywali porządek służąc królowi. Haczyk polegał na tym, że trzeba było znaleźć się w dziesiątce najlepszych kadetów.

Zwiadowcy wydawali mi się niesłychanie odważnymi i odpowiedzialnymi ludźmi, najsilniejszymi, najbardziej sprawnymi. Było jasne, że choćbym chciała - nie dostanę się.

Byłam niska, nie miałam mięśni, zawsze poruszałam się delikatnie a moje pięści nigdy nikogo dotkliwie nie skrzywdziły. Nie nadawałam się do walki, a wręcz się jej bałam.

Choć udało mi się opanować sprzęt do trójwymiarowego manewru to nie wyobrażałam sobie siebie na polu walki. Byłam zła na siebie widząc Jeana przechwalającego się, jak dobrze strzela z łuku, czy Mikasę która miała w sobie coś z wojowniczki. Nauczyłam się także przeklinać. Tu każdy przeklinał, choć w moich ustach brzmiało to nieco groteskowo.

Przełomem było nagłe pojawienie się Tytana Kolosalnego i zniszczenie bramy.

Nagle w jednej chwili nasz świat z powrotem ogarnęła panika i trwoga.

W głowie mieliśmy jedną myśl: to się nigdy nie skończy.

Rasa ludzka jest bezsilna.

Główną rolę odgrywała Mikasa. Podziwiałam jej pewne manewry, operowanie ostrzami. Chciałam być taka jak ona, bo kto by nie chciał. Czarnowłosa dziewczyna od początku wzbudzała duże zainteresowanie, każdy chciał być z nią w drużynie czy siedzieć wspólnie na stołówce. Ona jednak wpatrzona była tylko i wyłącznie w Erena.

Dlatego, gdy Armin w rozpaczy wymówił jego nazwisko jako żołnierz, który wypełnił swój obowiązek i dzielnie zginął na polu walki, wszystkim stanęło serce. Staliśmy zamurowani. Jak taki odważny i zdeterminowany chłopak mógł zginąć?!

- Wybacz mi, Mikaso - zapłakał Armin - Eren poświęcił się, by mnie uratować. Nie byłem w stanie nic zrobić.

Padł na kolana nie kryjąc łez.

Eren był nadzieją. Wierzyliśmy w niego na tyle mocno, że wiadomość o jego śmierci nie mogła do nas dotrzeć.

Roztrzęsiona usiadłam na skraju dachu i zamknęłam twarz w dłoniach. Niemal cały 34 oddział zginął. Sytuacja była jednoznaczna. Nie mieliśmy już szans.

- Arminie - odezwała się wtem Mikasa a jej głos był nadzwyczaj spokojny - Uspokój się. To nie czas i miejsce, by się rozklejać. Wstawaj - usłyszałam jak podnosi się z klęczek i poprawia sprzęt. - Damy radę! - Wystąpiła na środek dachu i uniosła dumnie ostrze patrząc po wszystkich. - Jestem silniejsza niż wy wszyscy i sobie poradzę. Zabiję tych tytanów! Wy jesteście bandą tchórzy! - Skierowała ostrze w naszą stronę i wszyscy wstrzymali oddech - Wstydzcie się!

- Mikasa, ch-chcesz walczyć zupełnie sama?! - ktoś krzyknął.

- Jeśli mi się nie powiedzie, zginę. Ale jeśli wygram, zyskam życie. Nie można wygrać bez walki!

Po czym skoczyła w przestrzeń i wybiła się wbijając haczyki o budynek na wprost. Zniknęła z pola widzenia.

- Kurwa... - rzekł Jean. - ZACZYNAJMY JAZDĘ!

- ZA ERENA!

Każdy z grupy skoczył w przestrzeń i odepchnął się sprawnie używając sprzętu do manewrów.

Jako ostatni tchórz najpierw musiałam się chwilę pomodlić, po czym dołączyłam do reszty. 

Wiatr we włosach, buzująca adrenalina. Chciałam pomścić Erena.

Na horyzoncie zaczęły się pojawiać oślizgłe olbrzymy kroczące nieudolnie w naszą stronę.

Mikasa starała się zagłuszyć swoje cierpienie poprzez agresywną walkę. Nie dbała o to, że nie wystarczy jej gazu. Ja miałam go aż za nadto, w końcu głównie siedziałam... Postanowiłam, że podążę za dziewczyną i oddam jej połowę zapasu gazu. Nie musiałam długo czekać bo już po paru metrach Mikasa skręciła w lewo i opadła na ulicę z wymalowaną na twarzy złością.

- Mikasa, pospiesz się! - wrzasnęłam do niej zatrzymując się niedaleko. Podbiegłam do niej, lecz dziewczyna stała z opuszczonymi smętnie rękami i patrzyła w ziemię. - Mikasa? Daj butlę!

- Czy ty też myślisz, że świat jest miejscem bezlitosnym a zarazem pięknym? - chwyciła swój bordowy szalik wtulając się w niego, pogrążając się jakby w letargu. 

- Co się z tobą dzieje?! Daj tę butle! - zaczęłam się denerwować. - Chcesz walczyć, czy nie?!

Dopiero wtedy spojrzała na mnie szarymi, smutnymi oczami. A raczej nie na mnie, tylko za mnie. Piętnaście metrów za nami kroczył tytan. Dziesięciometrowiec równie paskudny jak cała reszta. 

Myśl, Rose, do cholery, myśl! 

Oprzytomniałam i wyrwałam Mikasie butlę samodzielnie próbując ją otworzyć i przetransportować gaz z mojej. Dziewczyna odepchnęła mnie jednak, krzywiąc twarz, a czarne kosmyki zasłoniły jej zapłakane oczy. 

- Nie. Ja miałam szczęśliwe życie. Ratuj się.

- Że co? - warknęłam, zdębiała. Czy nie mogła znaleźć lepszego momentu by się nad sobą użalać? 

To obłęd. Jeszcze 10 minut temu w Mikasie wyzwoliła się potężna wola walki. Teraz zupełnie jej nie poznawałam. Straciła Erena, swój sens życia... 

Bestia zbliżała się do nas jakby w zwolnionym tempie, wystawiając pulchne ręce. Moje ciało rwało się do ucieczki, umysł wykrzykiwał plątaninę słów skierowanych do Ackerman zaś nogi jakby wrosły w podłoże. Umrzemy? Chwyci nas do łapy i pożre? Czy będzie...boleć? 

Mikasa miała jednak plan; pchnęła mnie mocno na ścianę ceglanego budynku. Wpadłam tułowiem na wypukłą, twardą fakturę, lecz w porę przytrzymałam się, wystawiając zgięte w nadgarstkach ręce. Widziałam jak dziesięciometrowy potwór, będąc już bardzo blisko i schylając się w stronę mojej przyjaciółki porusza ramionami. Taka, jak się spodziewałyśmy, zamierzał nas pochwycić w różowe, grube łapy. 

- Mikasa! - wydarłam się. 

Ona, ku mojemu zdziwieniu wysunęła klingi i jednym ruchem odcięła dłoń tytana, który ryknął, prostując się. Na chodnik rozbryzgła brunatna ciecz a odłamek jego kończyny wylądował kawałek dalej. Poczułam dziwny, nieprzyjemny zapach najpewniej od przeciętych mięśni i krwi i wróciłam spojrzeniem w stronę dziewczyny. 

Zrozumiałam, jaka jest moja rola. To ja mam gaz, ja mam wszystko co potrzeba do zabicia tytana. Tym razem to ja muszę go pokonać by uratować Mikasę. Role się odwróciły i pora sprawdzić, czego się nauczyłam.

Z determinacją wzbiłam się w powietrze i chwiejnie stanęłam na ramieniu olbrzyma który wydawał z siebie niepokojące pomruki. Jest kark. Wystarczy przeciąć. Już.

Wzięłam wdech i w tym momencie poczułam, że tracę grunt pod nogami.

Spadałam a wraz ze mną odłamek z twarzy tytana. Poleciałam na brzuch rżnąc podbródkiem chodnik. Cholerny piekący ból.

A potem odwróciłam się i ujrzałam nieprawdopodobną scenę.

Dwóch bijących się tytanów. Mikasa stała z boku przyglądając się starciu. Widząc że leżę, podbiegła i pomogła mi się pozbierać.

- Czy oni...Czy on właśnie zabija innego tytana? - wyszeptała z szokiem wypisanym na twarzy.

Nie oczekiwała odpowiedzi.

Właśnie tak było.

Chwilę potem zjawili się przy nas Connie i Armin będący w równie wielkim szoku. Ten tytan atakował innych tytanów a był w tym tak sprawny fizycznie, że szło mu z wielką łatwością. Zachowywał się jak człowiek a jego ruchy zdradzały agresję. Wydawał ryk tym samym zwabiając olbrzymy w swoją stronę.

Nie mogliśmy oderwać oczu od tej sceny. Odmieniec? Ta mimika. Te czarne włosy zasłaniające oczy. Oczy również znajome. 

Eren. 



Kto dotrwał do końca pisze w komentarzu Sasageyo! 

Krótka informacja: początek zapożyczony z anime na potrzeby wprowadzenia ^^ dalsze rozdziały są już moim wymysłem  i opisuję własne pomysły na fabułę ;)


Nie wiem jak wyobrażacie sobie Rose, próbowałam ją odtworzyć, ale to dość trudne zadanie i wyszła w końcu taka: 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro