6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pożałowała wypowiedzianych słów w tym samym momencie, w którym opuściły jej usta.

„Serio? — zaczęła się natrząsać z własnej głupoty. — Tylko na tyle cię stać, idiotko? Pocałuj mnie?!"

 Dotarło do niej, że arogancki młody mężczyzna znów odwiedził nocą jej mieszkanie. A teraz trzymał ją w ramionach, jakby miał do tego prawo.

Spróbowała się wyswobodzić. Myślała, że Szefu będzie sprawiał problemy. A on odsunął się, robiąc miejsce, by mogła usiąść.

Skuliła się tak daleko od niego, jak mogła i otuliła kołdrą powyżej piersi. Wcześniej zdążyła już zauważyć śmiałe spojrzenie mężczyzny, rzucone w wycięcie skąpej koszulki, co ją zirytowało:
— Co tu właściwie robisz?! Znowu?! — odezwała się drżącym głosem. Ze złości, czy... Wolała myśleć, że ze złości.

— Przecież się umówiliśmy... — przypomniała.

Sprawiał wrażenie, jakby nie wyczuł złośliwości w tonie Izabelli. A raczej "Belli", bo tak ją nazywał w myślach. Wzruszył ramionami i popatrzył przeciągle:
— Akurat przechodziłem pod twoimi oknami, gdy usłyszałem krzyk. Chciałem się przekonać, czy wszystko w porządku.

Nie musiała wiedzieć, że ostatnio nabrał zwyczaju przesiadywania piętro wyżej, na podeście rusztowania, które stało dosłownie obok, dopasowane do ściany, pomiędzy dwoma otworami okiennymi.

Nie podglądał jej, skąd! Zresztą, Izabella miała bardzo gęsto tkane firanki, a czasem nawet wspomagała się zasłonami. Więc wszystko, co mógł zobaczyć, to jedynie cień, błysk światła, poruszenie materiału podmuchem wiatru w uchylonym oknie.

Lubił wieczorem, gdy zmrok zapadał, a życie w kamienicy zamierało, usiąść, popatrzeć na poruszający się cień, wyobrazić sobie, że ona otwiera okno i zaprasza go do środka... Chętnie by wszedł...

Albo podał jej rękę i zabrał z sobą. Piętro wyżej, tu gdzie właśnie  od kilku dni przesiadywał, było puste mieszkanie. Od niedawna. Lokatorka, starsza pani od lat zaprzyjaźniona z Profesorką, po śmierci tej ostatniej uznała, że nie ma już w kamienicy z kim rozmawiać i się wyprowadziła.

Mieszkanie miało przejść remont i zostać sprzedane, ale nic się tu jeszcze nie działo. A on znał patent na otwarcie starych, nigdy nie wymienianych drzwi balkonowych...

Wyobraził sobie wszędzie porozstawiane świece, miękki dywan na podłodze, ich dwoje...

Do rzeczywistości przywróciło go gniewne syknięcie. Bella zmrużyła oczy i zażądała:
— Nie wywiązujesz się z umowy. Oddasz mi klucz albo wzywam policję!

Zerwała się z łóżka, starając się nie puścić kołdry. Wyglądało to zabawnie. A raczej: wyglądałoby, gdyby nie emanował z niej gniew. Musiał ją uspokoić.

Podniósł się więc również, cofnął o krok i podniósł otwarte dłonie:
— Zaczekaj! Przepraszam, okej? Martwiłem się... Krzyczałaś. Co ci się śniło? Jakiś koszmar?

Niekłamana troska, którą słyszała w jego głosie, nieco ją uspokoiła. Tak samo, jak brak podejrzanych gestów. Popatrzyła już spokojniej:
— Nie podoba mi się ta cała sytuacja. Fakt, że wchodzisz tu jak do siebie... Nie czuję się bezpiecznie... — wyznała.

Podeszła do szafy i wyjęła z niej cienki szlafroczek, dopasowany stylistycznie do kusej koszulki, którą miała na sobie. Odłożyła kołdrę na łóżko. I znów popatrzyła na Szefu:
— Co z tym faktem zrobimy? Nie mogę pozwolić, żebyś bywał tu o każdej porze dnia i nocy...

— Dlaczego krzyczałaś? — zapytał w tym samym momencie. — To senne koszmary, czy jakieś wspomnienia?

„Trafił przypadkiem, czy..." — zastanowiła się. 

O jej marach sennych nie wiedział nikt. Poza psychoterapeutą, do którego chodziła przez parę tygodni. A później musiała uciekać, więc zerwała znajomość z jedynym świadkiem jej problemów.

Wstrząsnął nią dreszcz strachu, niepokoju albo obrzydzenia. Skrzywiła usta:
— Czekam na odpowiedź — zaczęła stanowczo. — Oddasz klucze wejściowe i tamtego pokoju, czy mam wzywać policję?

Ponieważ policja to było ostatnie, czego potrzebował, uśmiechnął się pojednawczo. I znów przysiadł na łóżku, wiedząc, że wtedy zmieni się dynamika sytuacji i ona, patrząc na niego z góry, poczuje przewagę.

"Może to sprawi, że Bella się uspokoi" — pomyślał.

— Nie mogę ci oddać klucza. Żadnego — zaczął łagodnie. — Przepraszam, ale tamten pokój jest mi niezbędny. Mam tam swoje rzeczy, o których nikt nie ma prawa wiedzieć. Ty też...

Spokojny ton głosu Szefu wytrącił ją z impetu. Spodziewała się sprzeciwu, może nawet gwałtownego. Zmieszana popatrzyła na niego.

Siedział na brzegu łóżka. Jedną nogę założył nonszalancko na kolano drugiej, oparł na niej ręce i uniósł głowę, by móc patrzeć na Izabellę. Mokra koszulka opinała jego ładnie umięśniony tors, podkreślając zgrabność figury.  Nadal wilgotne włosy kręciły mu się drobnymi loczkami na skroni i dookoła twarzy a nad lewą brwią rósł guz.  Na twarzy Szefu malowała się powaga, tak różna od kpiącego uśmiechu, którym już wielokrotnie ją obdarzył:
— Mam takie różne interesy... no, nieważne... ale nie mogę tego, co tam jest, trzymać nigdzie indziej. To musi być bezpieczne...

Westchnął, widząc, że dziewczyna nadal stoi w bezruchu, patrząc na niego w oczekiwaniu:
— Profesorka udostępniała mi ten pokój. I klucz do tylnych drzwi, których nie używała. Jestem ci gotów zapłacić, żebyś się zgodziła na to samo.

— Chyba kpisz... — skontrowała. 

Choć spokój i łagodność mężczyzny spowodowały, że i z niej również wyparowały emocje.
Przysiadła obok i ich oczy znalazły się na tym samym poziomie.

Przez moment pozwoliła sobie zatopić się w tym błękitnym spojrzeniu, podkreślanym jeszcze przez niebieski T-shirt.

„A może..." i „gdyby..." zaczęły opanowywać jej wyobraźnię. Ostatkiem sił, pokręciwszy głową, wyrwała się z okowów fantazji.

— Nie mogę pozwolić ci tu tak wchodzić i wychodzić — odparła stanowczo. — Nie czuję się dobrze w tej sytuacji. A właśnie spokoju i poczucia bezpieczeństwa mi teraz niezbędnie potrzeba.

Zacisnął usta. Przecież rozumiał. Podczas pamiętnego spaceru napomknęła mu o s...kinkocie, którego niedawno pożegnała. Wiedział, jak bardzo jest potrzebne ludziom bezpieczne schowanie. Aczkolwiek ona też musi go zrozumieć.

— Wymienię ci zamek — oświadczył nagle. — Dostaniesz klucz. Drugi będzie u mnie. A do tamtego pokoju klucza ci nie dam. Nie mogę, zrozum!

Czy słyszała w głosie mężczyzny nuty desperacji? Czy jej się tylko tak zdawało? Powinna być odporna na męski urok i bezradność.

Pokręciła głową:
— Nadal nie będę się czuła bezpiecznie, wiedząc, że w każdej chwili możesz tu wejść. I że w moim domu jest przechowywane co, o czym nie wiem.

Westchnął i stanął. Teraz górował nad nią, ale nie sprawiał wrażenia groźnego macho. Opuścił ręce wzdłuż ciała:
Muszę mieć swobodny dostęp do gabinetu. I wyłączny. To nie podlega negocjacjom. Za to mogę ci obiecać, że nikt obcy tu nie wejdzie. Klucz będzie tylko u mnie. A w całej kamienicy nikt nie zrobi niczego, na co bym się nie zgodził. Więc będziesz się czuć bezpiecznie — obiecał.

— A ty? Będziesz tu wchodził i wychodził jak u siebie? A jak na przykład akurat wyjdę spod prysznica? Mam się krępować we własnym domu?

Rzucała argumentami, ale widziała, że odbijają się od niego bez zrozumienia. Klasyczny pat. On nie ustąpi. Stał spokojnie, ale wyglądał niewzruszenie, jak skała. To może inaczej dojść do porozumienia?

Podeszła bliżej i już stała jedynie o krok od niego. Oparła ręce o kształtny tors, okryty nadal mokrym materiałem koszulki. Zadarła głowę do góry, żeby popatrzeć mu w oczy:

— Kim ty właściwie jesteś?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro