Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy otwieram oczy znowu leżę w łóżku idioty. Zdaje się, że za każdym razem gdy tracę przytomność tu trafiam.

Unoszę rękę i pocieram miejsce ugryzienia. Na szczęście nie boli, w dodatku nic nie wyczuwam. Mam zupełnie gładką szyję. Wzdycham z ulgą. Co w idiote wstąpiło? Rozumiem, że się wkurzył o pocałunek, no ale żeby aż tak?

Podnoszę się i rozglądam. Jestem sama. O tyle dobrze. Idę do łazienki. Znowu mam na sobie tylko bieliznę. Już drugi raz mnie rozbierał. Muszę z nim o tym porozmawiać. Nie może za każdym razem tak robić. Nie jestem wtedy obecna, więc nawet nie mogłabym nic zrobić, gdyby mnie zaczął macać.

O nie, gdy tak o tym myślę, to mógł już do woli korzystać. Mam nadzieję, że jednak jest choć trochę opanowany.

Patrzę w lustro. Moje czerwone włosy są rozczochrane jak u czarownicy. Biorę z torby szczotkę.

Po poczesaniu robię koka, żeby przy myciu ich nie zmoczyć, ale w oczy rzuca mi się coś złotego. Ma kształt zębów. O nie, nie nie. To wygląda jak tatuaż. Mam nadzieję, że da się zmyć, że to tylko głupia farba. Biorę gąbkę i mydło i wchodzę pod prysznic. Porządnie szoruję szyje.

Wycieram się i zakładam krótkie spodenki i czarny stanik. Szybko obracam się żeby spojrzeć czy się zmyło. I to był mój błąd. Poślizgnęłam się na mokrych kafelkach i runęłam na ziemie. Ten dzień to istny koszmar. Siadam i oglądam kolano. Jest potłuczone i pewnie będzie siniak.

Szukam spojrzeniem czegoś, żeby się dźwignąć z tej cholernej podłogi i zauważam wagę pod umywalką. Dawno już się nie ważyłam. Podpieram się o toaletę i ostrożnie wstaję. Wysuwam wagę i wchodzę na nią. Pokazuje pięćdziesiąt siedem kilogramów.

- Fuck - syczę. Jak mogłam tyle przytyć? Przez tego idiotę za dużo jadłam. Zabije go. Patrzę w lustro. Złote coś nie znikło.

Zemstę nr. dwa czas zacząć.

Zakładam koronkową krótką sukienkę bez ramiączek. Jest czerwona i sięga mi ledwo za tyłek.

Otwieram drzwi sypialni. Momentalnie zamieram. Koło nich opiera się ledwo żywy Marcus. Podnosi głowę i skanuje mnie wzrokiem.

- Co, co ci się stało? - patrzę na niego przerażona. Ma podbite oko, rozciętą wargę i łuk brwiowy, a na ręce gips.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że należysz do alfy? - pyta oskarżycielsko, krzywiąc się.

- on cię tak pobił? - jednocześnie jestem zła, a jednocześnie czuję się dziwnie dumna.

- Jesteś głupia czy głupia? Oczywiście, że on. Jesteś jego i nikt nie może cię dotykać. Ja powinienem zostać zabity za to, że odważyłem się cię pocałować. Uratowało mnie tylko to, że jestem człowiekiem. Chociaż jak by beta mu tego nie przypomniał, leżałbym pewnie martwy w ziemi - syczy z wściekłością i bólem.

- Czepiasz się mnie. Nie wiedziałam, że ci to zrobi. I przypominam ci, że to ty mnie upiłeś - wściekam się. Jak może mówić, że to wszystko moja wina, jeśli to on pierwszy zaczął ze mną flirtować.

- Dobra. Moja wina. Przepraszam. Jestem debilem- wzdycha, jakby zdziwiony swoim wybuchem.

- Tak, jesteś. A teraz wchodź. Muszę ci opatrzyć te rany, bo widzę, że ktoś się tylko twoją ręką zajął.

- Lepiej nie. Mam się do ciebie nie zbliżać. W ogóle, umyję się jak alfa wróci. Dopiero co z lochów wróciłem.

- To po co stoisz pod drzwiami skoro nie możesz się zbliżać?

- Pilnuję żebyś nie uciekła. Jest pełnia i wszystkie wilkołaki są zajęte swoimi mate albo innymi samicami. Jestem jedynym tu człowiekiem bez bratniej duszy i tylko mi nie odbija.

- A gdzie jest alfa?

- Pojechał na zebranie.

- Ile go nie będzie?

- Około pół dnia.

- Czyli do wieczora - zakończyłam za niego. - Opatrzę ci te rany. Chodź- otwieram szerzej drzwi.

- Nie.

- Jeśli się nie zgodzisz będę zołzą i sama cię tu wciągnę.

- Okej. Ale przebierz się- niepewnie patrzy na moją sukienkę.

- Oj tam. Wchodź. Zaraz założę szlafrok - otworzyłam szerzej drzwi przepuszczając go. Usiadł na ziemi, a ja spojrzałam na niego jak na głupka.

- Człowieku. To zwykły facet. Nie zezłości się jak siądziesz na jego łóżku.

- Wątpię w to.

- Boisz się go? - zapytałam dla żartu.

- Jest wilkołakiem, w dodatku alfą, oczywiście, że tak.

- Mięczak.

- Wolę przystojniak.

- O nie. Pamiętasz to?- schowałam twarz w dłoniach czerwieniąc się na twarzy

- Ja nie byłem aż tak pijany- dumnie się uśmiecha.

- Dobra. Nie gadajmy już o tym - idę do łazienki. Przeszukuję szafki, gdzie znajduję małą apteczkę - Mam - wychodzę uśmiechnięta i siadam koło Marcusa - Musisz zdjąć bluzkę. Znając życie pewnie tam też cię nie oszczędził.

- To zły pomysł.

- Idiota wróci najszybciej za godzinę. Jest dopiero piętnasta. Nie masz się czym martwić. Chyba, że swoim zdrowiem.

- Jak mnie zabije to tym razem to będzie twoja wina.

- Nie mądrz tak tylko się rozbieraj- chwytam jego koszulkę i pomagam mu ją zdjąć.

- Nie powinienem tu w ogóle wchodzić. Miałem tylko pilnować drzwi- panikuje, gdy przyglądam się uważnie jego siniakom.

- Ledwo co się trzymałeś, nie panikuj- biorę maść z apteczki i zajmuję się najpierw jego brzuchem. Chwyta moje dłonie, gdy przesuwam nimi nad jego pępkiem.

- Czuję się molestowany.

- Przecież cię tylko opatruję. Bierz te łapy i daj mi się sobą zająć.

- To źle brzmi Roz... - spojrzał na mnie sugestywnie.

Walnęłam go w ramię śmiejąc się.

- Ała, miałaś leczyć, nie dodawać katuszy- uśmiecha się.

- Przepraszam. Zapomniałam.

Podskoczyłam gwałtownie, gdy nagle trzasnęły drzwi a do pokoju wpadł rozwścieczony alfa.

- Ty sobie kurwa żartujesz. Za mało ci dokopałem draniu!!! - jest wściekły, bardzo wściekły. Ma aż czarne oczy.

- Uspokój się. Tylko go opatruję. Miałam to zrobić przed twoim przyjazdem, ale tak go poturbowałeś, że zajęło mi to więcej czasu, a biedak ledwo co się trzymał- bronię Marcusa.

- Tylko opatrujesz?! On cały cuchnie twoim zapachem!

- Że ja niby śmierdzę- unoszę głos oburzona, wstając.

- Nie. Pachniesz cudownie. Ale na nim twój zapach mnie drażni.

- Marcus wyjdź. Muszę porozmawiać z tym idiotą w cztery oczy, bo chyba zapomniał piątej klepki- kiedy chłopak wychodzi, ja szykuję się na zemstę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro