ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Anioł śmierci przeszedł ulicami Warszawy.
Słyszałeś jego cichy szept?

Idąc z pozoru zwykłym, betonowym chodnikiem zastanawiałem się, czy przypadkiem nie przekroczyłem wrót piekielnych. Powiew świszczącego wiatru zdawał się imitować straszliwy krzyk rozpaczy. Na ulicy unosił się odór rozkładających się zwłok, które leżały na bruku jak gdyby nigdy nic. Właściwie nie przypominały nawet człowieka ze względu na straszliwe wychudzenie. Płacz dzieci, szukających czegoś do jedzenia, błagalny głos żebrzących ludzi oraz śmiech, diabelski śmiech można było usłyszeć niemal na każdym kroku.

Niosłem w swojej prawej ręce czarną teczkę. Dostaliśmy cynk, że sytuacja w Gettcie staję się ciężka. Wybuchła zaraza- tyfus, którego Niemcy boją się jak ognia, gdyż jest bardzo zaraźliwa. Sytuacja w pobliskich punktach hospitalizacji była tragiczna. Brakowało podstawowych lekarstw, nie wspominając już o przyrządach medycznych, czy samym personelu, który każdego dnia zmniejszał się o jedną osobę.

Ludzie padają jak muchy. Szkopów nie martwi jednak ich los. Dla nich to przecież „nieludzie", których należy zlikwidować. Dlatego dostałem rozkaz, aby potajemnie dostarczyć do szpitala szczepionki. Niestety jest ich niewystarczająca ilość, ażeby zaszczepić wszystkich. Boje się, że dojdzie do najgorszego- lekarz będzie musiał wybierać, kogo zaszczepić, a kogo skazać na możliwość zachorowania.

Zatrzymałem się na chwilkę przed obskurną kamienicą. Poprawiłem kapelusz na głowie i biorąc głęboki oddech wszedłem do środka. Drzwi głośno zaskrzypiały, a do moich uszu dochodził tylko stukot moich butów. Czułem się jakby w innej rzeczywistości. Przez moment myślami byłem gdzieś indziej, co poskutkowało, że na kogoś wpadłem.

- Bardzo panią przepraszam.- odrzekłem, ściągając kapelusz i robiąc gest zwany „ uszanowanko".
- Uważaj panie jak chodzisz. Wodę dla chorych noszę.- zrugała mnie, a następnie próbowała odejść w kierunku sal, gdzie znajdowali się chorzy. Chód przypominał nieustanny bieg. Zacząłem iść za tą nieznajomą.
- Panienko wybacz, że przeszkadzam, ale muszę dostać się do doktora Szumana.- złapałem ją przez moment za ramiona, aby chociaż na chwilę zwrócić jej uwagę.
- Niech pan da mi spokój.- odparła nieufna, wyrywając się z uścisku. W jej ciemnych oczach zagościł strach.

Przyjrzałem się jej przez moment. Miała czarne falowane włosy, które opadały na jej ramiona. Niewysoka, droba, a wręcz wychudzona dziewczyna. Gołym okiem można było dostrzec, że nie spała kilka dni, o czym w szczególności świadczyły jej worki, a raczej wory pod oczami, które były wręcz sine. Jej twarz miała subtelne rysy, lekko uwydatnione kości policzkowe i zadarty lekko piegowaty nosek o charakterystycznym kształcie.

- Posłuchaj.- zacząłem.- Hej spójrz na mnie. Nie zrobię wam krzywdy. Chcę wam pomóc. Muszę spotkać się z doktorem, rozumiesz?

Spojrzała mi niepewnie oczy, aż drżącymi wargami wyrzekła:

- Idź wzdłuż korytarza. Ostatnie drzwi na lewo.

Odwdzięczyłem się jej lekko uniesionymi koncikami ust i jak nakazało dobre wychowanie ucałowałem wierz jej dłoni. Szybkim krokiem poszedłem według instrukcji i zapukałem do drzwi trzy razy, jak było ustalone.

- Kto tam? - usłyszałem niski, lekko zachrypnięty głos.
- Przyszedłem z pocztą.- odrzekłem.

Wtedy to otworzyły się stare, białe drzwi i zostałem wciągnięty do środka gabinetu. Przede mną stał niewysoki facet w okrągłych okularkach. Również był zmęczony i wychodzony, jak wszyscy tutaj..

- Zasłoń twarz, gdy przybywasz w sali chorych i myj często ręce. - ostrzegł mnie.- Najlepiej cały się umyj jak stąd wyjdziesz..
- Oto niech się pan nie boi.- położyłem teczkę na jego biurku. Widziałem dobro w obliczu tego człowieka. Chciał pomóc ludziom, którzy trafiali pod jego opiekę. Robił wszystko co mógł, aby zaradzić coś na tę epidemię. - Przyniosłem szczepionki.
- Widzisz..
- Alek. Niech pan mówi do mnie Alek.
- Widzisz Alku.. to zaledwie parę ampułek. Jestem w stanie zaszczepić nimi tylko kilka osób.. - poprawił nerwowo okulary.- To, co tu się dzieje to istne piekło.. Pacjentów jest wiele, a lekarstwa mało.
- To wszystko, co mogliśmy zrobić panie doktorze. - oznajmiłem.- My także nie..
- Wiem. Wiem chłopcze.- przerwał mi.- I jestem ci niezmiernie wdzięczny za tę parę ampułek. Kilka osób przeżyje dzięki tobie.- poklepał mnie po ramieniu.

Jakiś pisk.

Coś runęło na ziemię z wielkim hukiem.

Drobne ciałko leży na ziemi.

Wydawało mi się dziwnie znajome..

- Estera! Ty głupia gąsko ile razy mówiłem ci, abyś nie podsłuchiwała? - zrugał dziewczynę doktor Szuman.

Drogą dedukcji doszedłem do wniosku, że dziewczyna musiała cicho wejść do gabinetu i schować się za parawanem. Niestety coś poszło nie tak i parawan wraz z dziewczyną leżał teraz na ziemi. Kucnąłem i złapałem dziewczynę za jej drobne dłonie. Pomogłem jej wstać i poprawiłem parawan. Ciemnowłosa od razu się speszyła i zakłopotana odsunęła się ode mnie.

- Niech pan nie będzie na nią zły.- stanąłem w jej obronie.- Estera pomogła mi pana znaleźć. Chroniła pana. Była w stosunku do mnie nieufna. Zapewne to przywiało ją tutaj. Mam rację?
- Tak proszę pana..- poprawiła swoją za dużą sukienkę.
- Mów mi Alek.- oznajmiłem.- Tak więc widzi pan. Estera jest niewinna.
- W takim razie przepraszam cię.- zwrócił się do niej doktor.- Wybaczcie nie ma więcej czasu na uprzejmości. Musimy zacząć szczepić tych, którzy są zdrowi.
- Pomogę wam.
- Dobry z ciebie młodzieniec.

I tak spędziłem dwie godziny w szpitalu pomagając przy szczepieniu dzieci, kobiet oraz mężczyzn. Pocieszałem najmłodszych pacjentów, opowiadając im różne historie, aby odwrócić ich uwagę od ukucia. Mogę stwierdzić, że zaprzyjaźniłem się z doktorem Szumanem i z Esterą. Cieszę się, że mogłem im pomóc. Estera z początku nieufna, otworzyła się w stosunku do mnie. Zachowaliśmy szczepionkę dla jej młodszej siostry Sary. Została jej tylko ona..

-Muszę już wracać.- oznajmiłem przemywając dłonie i wycierając je o białą, lnianą pieluchę.
-Spotkamy się jeszcze?- zapytała nieśmiało Estera.
- Nie żegnam się. Powiedziałem tylko, że muszę iść.- zaśmiałem się, na co ona też się zaśmiała.

Zebrałem swoje rzeczy, a następnie ubrałem na głowę kapelusz.

- Zobaczymy się Estero.- podszedłem do niej i ucałowałem jej czoło.- Zobaczymy się.

Doktor Szuman wyprowadził mnie tyłem, przez podwórze, ażebym łatwiej dotarł na „aryjską" stronę Warszawy.

ᴍᴀʀᴄᴇʟɪɴᴀ

- Mela! - do moich uszu dobiegł radosny, dziewczęcy krzyk.

Partyzanci nanosili do domu Babci śniegu zmieszanego z błotem, co poskutkowało małą powodzią. Klęczałam na ziemi szorując drewnianą podłogę, a moi „ koledzy" z oddziału naśmiewali się ze mnie. Nie zwracałam na to zbytnio uwagi. Przyjechałam tu dla dobra Ojczyzny, a nie szukać przyjaciół. Nie mogę jednak stwierdzić, że ich nie znalazłam. Mam duże oparcie w Jurku, a ostatnio poznałam wnuczkę Babci- Michalinę Bachledę. Jest to dziewczyna w moim wieku, o brązowych włosach oraz zielonych oczach.

- Co ty robisz na ziemi?- zapytała Michasia. - Wstawaj! - zielonooka złapała mnie za dłonie i pomogła mi wstać.-Niech te fajtłapy same po sobie sprzątają.
- Twoja babcia prosiła mnie, abym umyła podłogę.- wrzuciłam brudną od mycia szmatę do wiaderka.- Wiesz jacy oni są..
- Wiem, dlatego kapral Komar nauczy ich porządku.- oznajmiła.- Gdybyś ty widziała ich miny, jak zrobił im musztrę w środku nocy. - zaśmiała się, a ja wraz z nią.
- Nie gadaj! Musieli wyglądać tak: - zaczęłam demonstrować potencjalne miny partyzantów, a ona się przyłączyła. Na końcu wybuchnęłyśmy jeszcze większym śmiechem.
- A wam co tak wesoło?- zapytał Jurek, który wszedł do ganku.

Porozumiewawcze spojrzenia.

Chwila ciszy.

Śmiech.

Głośny śmiech, którego nie da się opanować.

- Nigdy nie zrozumiem kobiet.- mruknął Jurek z szerokim uśmiechem. Nie ukrywam, że jego uśmiech był urzekający.
- Nie jesteśmy aż takie skomplikowane jak ci się wydaje Jureczku.- pstryknęłam go w nos, który zmarszył.

W ramach wyrazu buntu złapał mnie w talii, a następnie przerzucił przez ramię. Zaczęłam się wiercić. Machałam nogami oraz uderzałam piąstkami w jego plecy.

- Ach tak, Warszawianko?- Jawor specjalnie zaczął się jeszcze kręcić.
- Na za dużo sobie ostatnio pozwalasz!- pisnęłam i ugryzłam go w dłoń, na co on zapiszczał jak baba.
- Ty mała piranio.- Jurek postawił mnie co prawda na ziemi, ale zaczął mnie łaskotać.- Przeproś.
- Nigdy! - rechotałam starając się od niego uciec.- Misia pomóż mi!
- Nie pomagaj tej małej zołzie dopóki nie przeprosi.- droczył się chłopak.- Przeproś.
- Oj dzieci, dzieci.- zaśmiała się Michasia.- Mela no przeproś go.
- Powiedziałam, że nigdy, a ja zawsze dotrzymuje słowa!- odganiałam się od dłoni Jurka jak tylko mogłam, ale on przyparł mnie do ściany.
- Wystarczy, że powiesz tylko jedno zdanie: Przepraszam cię jaśnie oświecony Jurku.- Jurek nadal się droczył. Ten to ma tupet! Nie mogłam mu pozwolić, żeby czuł się taki bezkarny. Schyliłam się i przeszłam pomiędzy jego nogami. Czasami niewielki wzrost jest przydatny.
- Taki z ciebie właśnie jaśnie oświecony Jurek.- zakpiłam, wystawiając mu język.
- Skubana, mała zołza..- już miał zamiar iść w moim kierunku.
- Dość dzieci! - zaśmiała się Misia.- Mamy lepsze rzeczy do roboty niż łaskotki w ganku. Właśnie dosypało śniegu i babcia powiedziała mi, że mój brat Antek może nam pomóc odśnieżyć górkę w lesie i będziemy mogli sobie pozjeżdżać na workach ze słomą. Wchodzicie w to?

Wymieniłam spojrzenia z Jurkiem.

- Będę szybsza.- założyłam ręce na piersi.
- Jeszcze się przekonamy.- uśmiechnął się cwanie.

Złapałam za wiszący na wieszaku płaszcz. Zaczęłam go pospiesznie ubierać, a to samo robił Jarzy i Michasia. Michasia bardziej śmiała się z naszej rywalizacji. Chciała dorównać nam tempa, więc także ubierała się szybko. Nie minęła chwila, aż wybiegliśmy z domu i jak małe, beztroskie dzieci gnaliśmy przez zaspy, które miejscami były po kolana. Rzucaliśmy się śnieżkami i nie tylko. Parę razy biegnąc podłożyłam nogę Jurkowi. Jego piękna twarz przejechała po drodze parę razy po zaspie. On także nie był mi dłużny.

Szliśmy przez las. Rozglądałam się wokoło. Było tu dość spokojnie. Uwielbiałam się pogrążać w swojej wyobraźni, a takie miejsca pobudzały ją. Gałęzie drzew pokryte były zamarzniętymi kroplami rosy, które poruszane na wietrze zdawały się grać piękną symfonię. Gdy wyszliśmy na górkę czekał tam na nas brat Misi. Zdawało mi się, że już go skądś znam. Ach tak! To przecież ten blondyn, co bronił mnie przed swoimi kolegami. Należał do partyzantów, ale był z natury cichym, spokojnym oraz nieśmiałym młodzieńcem.

Czasem miałam wrażenie, że czułam jego wzrok na sobie, co przyprawiało mnie o lekkie wzburzenie. W rzeczywistości nie zamieniliśmy dużo zdań ze sobą. Podziękowałam mu tylko za obronę przed kolegami. Po za tym nic więcej. Nawet nie przywitał się z nami z entuzjazmem tylko mruknął pod nosem „cześć", a następnie wskazał nam drzewa, o których konary oparte były łopaty. Wzięliśmy je w ręce i zaczęliśmy tworzyć trasę, abyśmy mogli zjechać bezpiecznie na dół zbocza.

- Wiesz Mela..- zaczęła Misia, odśnieżając obok mnie.- Mój brat jest dość nieśmiały.. - nachyliła się obok mnie.- Ale słyszałam jak mówił, że chciałby cię poprosić o rękę.

Wybuchnęłam śmiechem.

Poważna mina.

Koniec śmiechu.

- Ty nie żartujesz, prawda? - zapytałam wbijając łopatę w ziemię.- Przecież on nawet ze mną nie rozmawiał.
- Może wydawać ci się to dziwne, ale on jest strasznie nieśmiały. Poprosił mnie więc, abym przekazała ci, że chce ci zaoferować propozycje małżeństwa. Byłabyś żoną syna majora, który walczył na frontach I wojny światowej.- powiedziała i wyglądała przy tym dość poważnie.
- Misia.. wiesz bardzo mi miło, że spodobałam się twojemu bratu i bardzo mi to schlebia, ale..- poprawiłam nerwowowo chusteczkę na głowie i spojrzałam w stronę Jurka, który odśnieżał drugą część zbocza.- skończyły się czasy małżeństwa dla majątku, czy korzyści. Nie znam twojego brata. Nie wyjde za kogoś, kogo nawet nie znam. Nie wyjdę za kogoś, kogo nie kocham..
- Rozumiem cię kochana i sama mu powiedziałam mu dokładnie to samo, co ty teraz, ale on nie chciał słuchać..- oznajmiła zawstydzona Misia.
- Spokojnie, nic się nie stało.- położyłam dłoń na jej ramieniu.- Proszę powiedz mu to jakoś delikatnie..
- Ty nawet w tej można powiedzieć, że zawstydzającej sytuacji nie myślisz o sobie..
- Taka już jestem..- wzruszyłam ramionami i wróciłam do pracy.

Moją głowę zaprzątały różnorakie myśli. Nie mogłam zrozumieć, co właśnie zaszło. Nie sądziłam, że dostanę propozycje małżeństwa w taki sposób. Co ci mężczyźni mają w głowach? Co oni mają z tymi zaręczynami? Czy Antek naprawdę myślał, że zgodzę się na małżeństwo ze względu na majątek? Już nigdy więcej nie chcę by było postawiona w takiej sytuacji. Po raz kolejny łamie komuś serce..

- Warszawianko! - usłyszałam głos Jurka.- Wszystko w porządku, czy uciekłaś nam do innego świata?
- Nie nie.. Żyje w tym samy m świecie, co wy.- uniosłam kąciki ust do góry. On zawsze umiał poprawić mi humor.
- W takim razie zapewne słyszałaś jak przed chwilą mówiłem do ciebie, że już skończyliśmy i możemy wspiąć się i zjechać na workach, które przyprowadził wcześniej Antek? - zaśmiał się, bo doskonale znał odpowiedź.
- Oczywiście. Słyszałam każde słowo.- zaśmiałam się prężąc się dumnie.- A teraz wybacz, ale zamierzam być pierwsza na górze i zjechać z niej o wiele szybciej niż ty, łachudro. - wystawiłam mu język, po czym zaczęłam wbiegać pod górę.
- Zgrzejesz się jak będziesz tak biegła. Jeszcze się rozchorujesz.- zaśmiał się Jurek idąc zwykłym krokiem pod górę wraz z Misią.
- Wcale, że nie! Nie wierzysz mi, że będę tam pierwsza i dlatego tak mówisz!- już zaczęłam czuć zmęczenie.
- Rób jak chcesz. Nie mów, że nie ostrzegaliśmy.- oznajmiła Misia podśmiechując się ze mnie.

Ostatecznie i ja szłam zwykłym krokiem, ale udało mi się być na górce jako pierwszej. Jurek z Misią oraz Antkiem dotarli tam następni w kolejce. Narysowałam butem linię, która miała robić za prowizoryczny start, a następnie chwyciłam za sznurek i ustawiłam worek za linią.

- Niech wygra lepszy! - krzyknęłam pełna entuzjazmu.
- Zobaczymy, kto będzie najszybszy.- zaśmiał się Jurek, poprawiając swój kaszkiet.

Wszyscy ustawili się na starcie. Ustaliliśmy, że krzyk Misi poinformuje nas o tym, że wyścig się rozpoczyna. Wymieniliśmy z Jurkiem pełne zawziętości spojrzenia, aż Misia dała znak do startu. Poczułam tę adrenalinę, wiatr we włosach. Jechałam z tak dużą prędkością, że aż nie rozróżniałam przedmiotów znajdujących się dookoła.

Niespodziewane podbicie.

Pisk.

Krzyk.

Na kimś wylądowałam.

Spojrzenie w oczy.

Znam te tęczówki..

Piękne tęczówki..

- Nie sądziłem, że twoją taktyką jest wyrzucić rywala z gry.- zaśmiał się Jurek.
- To wcale nie tak!- wystawiłam mu język.

Dopiero dotarło do mnie, że leżymy w zaspie obok toru, a moje ciało znajduje się centralnie na jego torsie. Spaliłam buraka. Byłam czerwieńsza niż piwonia wiosną.

- A jak? - droczył się młodzieniec.
- Byłam po prostu szybsza.- wzruszyłam ramionami.- I jakoś tak wyszło.

Chwila ciszy.

Ciemnowłosy pokręcił głową.

Melodyjne śmiechy rozniosły się po zboczu.

- Jesteś niemożliwa sasanko. - szepnął mi do ucha gładząc moje włosy.- I za to cię uwielbiam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro