ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ᴍᴀʀᴄᴇʟɪɴᴀ

Minęło już kilka dni od kiedy przymusowo mieszkam u Alka. To jest areszt domowy! Oni niańczą mnie jakbym była małym dzieckiem. Cały czas obchodzą się ze mną jak z jajkiem w szczególności Alek. Owszem doceniam to, że się troszczy, ale jestem już dużą dziewczynką i potrafię o siebie zadbać.

Pierwszy raz od dawien dawna udało mi się uprosić tego uparciuszka na krótki spacer. Łaskawy pan po błaganiu, które trwało pół godziny wkońcu raczył się zgodzić.

Wiedział, że tym razem nie odpuszczę, a jak się nie zgodzi to strzelę focha, więc wybrał pójście na ugodę. Ileż można siedzieć w tych czterech ścianach? Pierdzielca można z niecierpliwości dostać. Zawsze byłam ruchliwą dziewczyną. Niegdy nie mogłam usiedzieć w miejscu, albowiem szybko się nudzę.

Wpatrywałam się w okno poprawiając mój słomiany kapelusz. Byłam ubrana w białą, zwiewną sukienkę z lekkimi bufiastymi rękawami. Swoje czarne włosy upięłam w delikatnego koka zostawiając z przodu dwa pasemka, które podkreśliły moją twarz.

Cała moja dzisiejsza stylizacja pochodziła od Marysi- siostry Alka. Ta dziewczyna jest po prostu niesamowita! Widać, że są rodzeństwem. Marysia była podobna do Alka niczym kropla wody. Twarz miała subtelną i pełną radości. Była pozytywnie zastawiona do życia, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Po prostu cud dziewczyna!

Było mi głupio pożyczać od niej ubrania, jednak dziewczyna się uparła i na siłę wcisnęła mi wybrane przez siebie rzeczy, mówiąc, że i tak ta sukienka już jest na nią za mała.

- Dlaczego kobiety tak długo muszą stroić się do wyjścia?- powiedział niebieskooki znudzonym głosem.
- Przecież już jestem gotowa. - przekręciłam oczami.
- Taaaaak. Po godzinie w łazience..
- Oj nie marudź już.- prychnęłam.- Sam chciałeś, żebym u ciebie mieszkała to teraz masz.
- Słoneczko wstało dzisiaj lewą nogą? - powiedział uśmiechając się cwanie.
- Ty lepiej uważaj, żeby to twoje słoneczko cię nie sparzyło mój drogi.
- Temperament to ty masz Marcysiu. Jak Ania z Zielonego Wzgórza.
- Dlatego uważaj, żebym cię tabliczką nie walnęła! - powiedziałam i rozwaliłam mu fryzurkę.
- Układałem je. - chłopak przekręcił oczami.
- Przepraszam..

Pamiętajcie dziewczyny, jak chcecie o coś poprosić, albo przeprosić chłopaka to tylko techniką " na ładne oczka". To dosłownie ZAWSZE działa. Można powiedzieć,że ta technika jest niezawodna.

- No dobrze słodziaku nie jestem zły.- powiedział blondyn poprawiając swoją fryzurkę.- Może chodźmy już, póki jest spokojnie.
- Tak jest Panie Dawidowski.- mruknęłam i wyszłam z mieszkania.
- Pani Kochanowska na mnie poczeka! - zawołał Aleksy.
- Gonisz Aleksy!!- uśmiechnęłam się cwanie i zaczęłam zbiegać po schodach.

Jak strzała zerwałam się do biegu. Jak najszybciej zeszłam po schodach po czym zjawiłam się przed kamienicą. Zaczęłam biec wzdłuż ulicy ile sił w nogach. Moje czarne pantofelki zderzyły się z chodnikiem przez co spod moich nóg zaczął dochodzić odgłos stukania. Cały czas czułam, że Dawidowski nie odpuszcza tempa i chce mnie dogonić.

Z Kochanowskimi nie ma tak łatwo. Jak już się na coś uprzemy to nie ma przebacz. Staramy się dążyć do celu.

Zdziwiło mnie zachowanie ludzi, którzy nagle zaczęli biec w odmiennym kierunku niż ja.

- Panienka ucieka! - krzyknął jakiś starszy pan.

Przed czym może mnie ostrzegać obcy mężczyzna? Mam mu wierzyć, czy też nie? To coś poważnego?

Te pytania zajmowały moją głowę.

Nie rozumiem tego.

Co tu się dzieje?

Moja ciekawość wygrała nie zastopowałam się nawet na chwileczkę. Okazało się być to największym błędem jaki w tym momencie popełniłam.

To co zobaczyłam dogłębnie mną wstrząsnęło.

Ludzie ustawieni w szeregu pod ścianą. Sparaliżowani od stacji. Każda osoba była w różnej grupie wiekowej.

Rodzice, dzieci, starcy..

Wszyscy teraz stali i czekali na wyrok.

Wyrok, którego nie da się odwrócić, który jest ostateczny.

Poczułam,że ktoś łapie mnie w talii i ciągnie w jakąś uliczkę.

Nie potrafię opisać jakie uczucia mi towarzyszyły w tej chwili.

Dlaczego ja zawsze muszę postawić na swoim?

Czemu muszę zawsze być uparta?

Okazało się, że osobą,która wciągnęła mnie w uliczkę był Alek, który mnie mocno przytulił.

- Aleksy.- szepnełam,a po moich policzkach spływały łzy.- Musimy im pomóc.

Chłopak nic nie odpowiedział.

Nie odezwał się ani jednym słowem.

- Mówię do ciebie nie słyszysz?!- powiedziałam głośniejszym szeptem pogrążona w rozpaczy.
- Nic nie możemy zrobić. Nie pomożemy im.- szepnął.
- Wszystko się da..Trzeba tylko chcieć..

Usłyszeliśmy rozkaz wykrzyknięty przez jednego z Niemców:

- Ziel ! (Cel! )

Gdy usłyszałam te słowa mocniej przytuliłam się do Alka.

Powoli uświadamiałam sobie, co za chwilę się stanie.

- Abdrücken!( Pociągnij za spust!)

W tej sekundzie moje serce stanęło.
Wyrwałam się z uścisku i delikatnie wychyliłam się z uliczki.

Żołnierze niemieccy po wykonaniu egzekucji odjechali ciężarówkami z miejsca zdarzenia pozostawiając na ulicy zakrwawione ciała ofiar.

Jak można być tak okrutnym? Życie jest darem, dlaczego w parę sekund można je komuś odebrać? A do tego mieć z tego satysfakcję.

Patrzyłam bezwładne ciała ludzi, którzy jeszcze niedawno tylko szli właśnie tą ulicą.

Byli niewinni.

Dlaczego tak się stało?

Wyszli tylko na spacer,czy też do sklepu pozostawiając w domu swoje żony, dzieci, rodziców,a teraz leżą tu bez jakiegokolwiek znaku życia. Ich serce już nie bije. Już nigdy nie zobaczą się z bliskimi. Ich rodziny żyją teraz w nieświadomości. Nie wiedzą, co przed chwilą tu się wydarzyło.

Kiedy ktoś umiera, na świecie pozostaje mnóstwo ludzi, ale to nie zmniejsza bólu osób, które tego człowieka kochały~Ania Shirley

- Marcyś.- chłopak spojrzał mi w oczy.- Musimy stąd iść, jak najszybciej..

Byłam w takim szoku,że tylko pokiwałam głową. Alek złapał mnie za rękę i zaczął prowadzić wzdłuż ulicy.

Szłam pogrążona w swoich myślach.

Niebieskooki mocno mnie objął i szedł obok mnie. Postanowił dać mi chwilę na pozbieranie swoich myśli.

🌟

Nawet nie zauważyłam, kiedy doszliśmy do parku. Droga minęła mi tak szybko, że nawet nie spodziałam się, że tak szybko tam się znajdziemy.

Natura była wyjątkowo piękna. Piękne kwiaty zdobiły rabaty swoimi niesamowitymi barwami. Moją szczególną uwagę przykuły czerwone róże. Kwiaty te podobno są symbolem prawdziwej miłości od pierwszego wejrzenia.

Moje " bujanie w obłokach" przerwał pewny Rudzielec. Naprawdę nie mam pojęcia skąd on tam się wziął. Ten to ma zawsze wyczucie czasu.

Janek wskoczył na plecy Alka. Był w znakomitym humorze.

- Serwus kochani! Jak się macie?!- zakrzyknął Janek, który usiłował utrzymać się utrzymać na plecach Dawidowskiego.
- Cudownie. - przekręciłam oczami.

Postanowiłam się nie włączać w ich zagrywki i usiadłam sobie na ławce.

- A tą co ugryzło? Naburmuszona jak osa, albo jak szerszeń. - podsumował mój humor Rudzielec.
- Słyszałam. - prychnełam.

Chłopcy patrzyli na mnie ze zdziwieniem.

- No co?
- Nic nic.- powiedział Alek.

Zapadła cisza.

Wszystkie zdarzenia z dzisiejszego dnia odcisnęły na mnie swe piętno. Musiałam chwilę posiedzieć i pozbierać myśli.

Na łonie natury czasem można się wyciszyć podziwiając jak najróżniejsze stworzenia żyją pełnią swojego jestestwa.

Po pewnym czasie raczyłam przerwać niezręczną ciszę.

- Zaprowadzicie mnie do mojego domu?

Chłopcy nic nie odpowiedzieli tylko spojrzeli po sobie.

- Zaprowadźcie mnie do domu!

Widziałam jak usiłują wymigać się od udzielenia odpowiedzi.

- Moi rodzice pewnie się martwią.- dodałam po chwili.
- Nie pamiętasz?- zapytał troskliwe Alek.
- Nie rozumiem. Co takiego mam pamiętać?

Znaleźli się w sytuacji pomiędzy młotem a kowadłem. Bili się z myślami. Nie wiedzieli, czy coś mi powiedzieć, czy też nie.

- Powiecie mi wreszcie o co chodzi?
- Twoi rodzice..zostali aresztowani na początku wojny razem z moim tatą..- powiedział Aleksy powstrzymując się od łez.
- Ale..Ale jak to.. Oni żyją prawda?

Aleksy pokręcił przecząco głową.

- Zginęli. Zostali rozstrzelani w Palmirach. - dodał Janek, który dla otuchy złapał mnie za rękę.

Moi rodzice nie żyją?

Powiedzcie mi że to wszystko jest sen.

Nierzeczywistość tego, co się działo, wydawała się tak silna, że w mózgach nieustannie kołatało pytanie: czy to wszystko jest aby prawdą? Czy nie jest tylko snem?~Aleksander Kamiński, Kamienie na szaniec

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro