ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ 50

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ᴅᴢɪꜱɪᴀᴊ ᴡ ᴍᴇᴅɪᴀᴄʜ ᴘɪᴏꜱᴇɴᴋᴀ"ᴄᴢᴇŚĆ ᴊᴀᴋ ꜱɪĘ ᴍᴀꜱᴢ" ᴡ ᴡʏᴋᴏɴᴀɴɪᴜ ꜱᴏʙʟᴀ ꜱᴏʙᴇʟᴀ, ᴊᴀᴋ ᴛᴀᴍ ᴛᴏ ꜱɪĘ ᴏᴅᴍɪᴇɴɪᴀ xᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅ ᴏʀᴀᴢ ꜱᴀɴᴀʜ, ᴋᴛÓʀᴀ ᴘᴀꜱᴜᴊᴇ ᴅᴏ ᴛᴇɢᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁᴜ. ᴍᴀᴍ ɴᴀᴅᴢɪᴇᴊĘ, Żᴇ ᴘᴀꜱᴜᴊᴇ ᴏɴᴀ ᴅᴏ ᴅᴢɪꜱɪᴇᴊꜱᴢᴇɢᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁᴜ.

ᴍɪŁᴇɢᴏ ᴄᴢʏᴛᴀɴᴋᴀ ᴋᴏᴄʜᴀɴɪ!! 🥰🥰🥰
________________________________
ᴍᴀʀᴄᴇʟɪɴᴀ

Dzień, jak co dzień. Jeśli mielibyśmy przewidywać jego przebieg na podstawie kilku wydarzeń byłoby to nie lada wyzwanie. Każda nowa doba jest dla nas, niczym ta biała, pusta kartka, która wolna jest od wszelakich błędów zawierająca również swego rodzaju tajemnice. Żadnen dzień nigdy się nie powtórzy. Nic nie będzie takie same. W linii czasoprzestrzeni nie ma dubletów. Są tylko pojedyńcze zdarzenia, z których powinniśmy czerpać wnioski, aby nie powtórzyć w życiu tych samych błędów.

Jesienny wiatr kłysał bujene sosny, które tańczyły według jego melodii. Nieliczne ptaszęta, które pozostały w swych gniazdkach pocieszały ludzi swym śpiewem. Niczym muzykańci w swej ptasiej orkiestrze jesteśmy swego rodzaju wspólnotą. Jednością, która tylko współpracując razem będzie w stanie dokonać wielkich rzeczy.

Obudzona z samego świtu przez mojego ukochanego mogłam przeznaczyć czas na zagłębieniu się w odmętach swej wyobraźni. Uwielbiałam takie chwilę, gdy mogłam uciec od codzienności gdzieś indziej. Był to swego rodzaju mój własny wykreowany świat, w którym mogłam robić, co tylko żywnie mi się podoba. Byłam panią swojego losu. Panią czasu i miejsc. Czyż to nie brzmi dostojnie? Tylko wielkie słowa potrafią opisać wielkie idee.

W białej, niestety wciąż za dużej koszuli nocnej siedziałam na sofie w salonie. Kolana przycisnęłam do klatki piersiowej sadzając na nich notanik, aby lepiej mi się pisało. Zaczęłam tworzyć swoją własną opowieść. Tak po prostu, aby odciąć się chociaż na moment od tego, co się wydarzyło.

Minęła właśnie pierwsza noc od naszego powrotu do Warszawy. Gdy zgiełk poszukiwań opadł pod koniec września powróciliśmy, jak to się mówi " na stare śmieci". Właściwie to nie do końca takie stare, gdyż narazie póki co wraz z Alkiem mieszkamy w małej kawalerce na Starym mieście, a Patrycja wraz z Jankiem pomieszkują na stancji u pani Przepiórkowskiej. Podobno to baba z jajem. Biedny Janek ktoś w końcu go ustawi tak, że będzie chodził, jak w szwajcarskim zegarku.

Lokum załatwili nam chłopcy z konspiracji, w tym głównie Zośka. Nasz pobyt tutaj jest tymczasowy, dopóki nie upewnimy się, czy aby na pewno jest bezpiecznie. Nie chcemy sprowadzać niebezpieczeństwa na rodziny chłopców.

- Czy zostaniesz moją.. Nie! To zbyt oklepane! - prychnęłam kreśląc piórem po kartce.- Czy zostaniesz.. Czy uczynisz.. hm.. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną! Tak! To jest dobre! - ucieszona poczęłam sunąć dłonią po kartce zapisując kolejną myśl.
- Dobrze słyszę, ktoś się tutaj komuś oświadcza? - zapytał niebieskooki przybywając do salonu wycierając włosy o ręcznik.

Oczywiście był w samych spodniach, jak to miał w zwyczaju. Po jego klatce piersiowej jeszcze ociekała woda, a mokre włosy sterczały we wszystkie strony świata. Widać było, że blondyn jest świeżo po kąpieli. Nie ukrywam, że zawsze mnie tym zawstydzał. Niby jesteśmy już parę miesięcy w związku, a wciąż czerwienieje jak piwonia widząc go bez koszulki.

- Maciej oświadcza się Korneli. - oświadczyłam rozmarzona.- Kornelia to taka dama w opałach, a Maciej to jej rycerz.
- Maciej powiadasz. - niebieskooki wziął mój zeszyt w dłonie i począł czytać zapisane dialogi.- Oh Kornelio czerwone Twe lica pozwól, gdybym tylko mógł zmienić się w rękawiczkę, aby móc dotkąć Twego oblicza. - zmienił głos przybierając pozę poety, a przy tym rzucając ręcznik na sofę.- Marcyś daj spokój przecież nikt tak teraz nie mówi! - zaśmiał się.
- Ale Maciej to romantyk, jestem pewna, że swoją poetycką mową i łagodnym usposobieniem zdobyłby serce każdej damy! - prychnęłam zakładając ręce na piersi.
- Księżniczko nie zrozum mnie źle. Piszesz pięknie i masz wyjątkowy dobór słów, ale Twoi bohaterowie troszeczkę za bardzo spiają sobie z dziubków mówiąc bezsensowny bełkot. - oznajmił spoglądając na mnie.- Na pewno jest jest tak romantyczny jak ja!
- Maciej z mojego opowiadania jest sto razy bardziej romantyczny niż Ty! - prychnęłam podnosząc się gwałtownie z sofy.- I troszczy się o Kornelie jak może! W ogień by za nią wskoczył! - wybuchnęłam podchodząc do okna. - Spijają sobie z dziubków? Mówiąc bezsensowny bełkot? - powiedziałam cicho do siebie.
- Złośnico chciałem tylko pomóc.. Jakbyś chciała to kiedyś wydać to to się nie sprzeda, a tylko przyniesie Ci zawód, a nie chciałbym żebyś się podłamała.- podszedł do mnie od tyłu delikatnie jeżdżąc dłońmi po moich łokciach.
- Nigdy nie chciałam tego wydawać! - prychnęłam obracając się przodem do niego.- To tylko moja ucieczka od tego, co się dzieje! A ten Maciej z opowiadania jest uosobieniem Ciebie.. - dodałam ciszej wymijając go podążając w stronę sypialni.

Czułam jak jego troskliwy, pełny żalu wzrok odprowadził mnie do sypialni. Pozwolił mi zostać chwilę samej za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Kumulowały się we mnie różne emocje. Ciężko znoszę krytykę zwłaszcza jeśli dotyczy ona mojego wyglądu. Wybuchłam złością oraz żalem, niczym wulkan. Niby to tylko głupie opowiadanie, ale dotknęła mnie jego opinia zwłaszcza, że był osobą najbliższą memu sercu.

Chciało mi się wyć, płakać chociaż tak naprawdę powód był lichy. Wszystko to przez to, że byłam rozdarta psychicznie, co kumulowało we mnie negatywne emocje. Stanęłam przed lustrem i spojrzałam w swe odbicie.

- Marcelino Łucjo Kochanowska otrząśnij się! - powiedziałam do siebie ocierając zeszklone oczy.- Nie będziesz ryczeć z byle powodu!

Po krótkiej przemowie motywacyjnej samej do siebie i rozkminaniu życia sięgnęłam do torby po odzienie. Nie zdążyliśmy się jeszcze rozpakować, gdyż wróciliśmy wieczorem. Jeremi przyjechał po nas osobówką. Nim wybiła godzina policyjna byliśmy już na miejscu- tu w naszej ukochanej Warszawie.

Ty któraś niegdyś miastem królów była. Ty któraś zamożnych ludzi gościła. Teraz zbrukana, pokryta krwią brunatną spływasz. Tyleż niewinnych istnień jednego dnia pochłonełaś. A twe mury krzyczą, wołają o pomstę do nieba. By sam Bóg raczył odpowiedzieć głosem z obłoków.

Bóg tylko patrzy, cóż zrobić może, gdyż w ludzkie sprawy mieszać się nie może. Boleje jednak nad każdym skrzywdzonym swym dzieckiem. O Warszawo Starzyński chciał, abyś była wielka! I byłaś i jesteś wciąż w naszych sercach!

Liczebne wojska wroga zacierają ręce. Sojusznicy zostawiają sami w podzięce. Lecz my jak ci spartanie pod Termopilami- choć było ich trzystu, oni się nie dali! Choć wszyscy zginęli w walce ducha oddając. Walczyli do końca krew swą przelewając.

My jak ci spartanie do walki stajemy. Mimo przewagi liczebnej wroga wyrazistej. Uprzykrzamy codziennie im życie. Choćbyśmy wszyscy polec mieli. Przynajmniej wiedzieć będziemy, że umrzeć nam przyjdzie, gdy się wielkie sprawy kochało głupią miłością.

Wygrzebałam z torby białą koszulę z krótkim rękawem zapinaną na piersi białymi guziczkami. Do tego dobrałam zwykłą biało-niebieską spódnice w kwieciste wzory. Zawsze przypominają mi one o mamie, która zawsze miała cały ogród w kwiatach. Niestety nie miałam cieplejszych pączoszków, dlatego musiałam wybrać cienkie. Może nie umarznę, chociaż z tym może by tak ciężko, gdyż jestem typowym zimorodkiem - nawet w lecie potrafię mieć lodowate ręce.

Po przebraniu się w strój przyszedł czas na ogarnięcie puszczy amazońskiej jaką była moja głowa. Ostatecznie zdecydowałam się na dwa warkocze, które tak uwielbiał Aleksy. Lubił mnie za nie pociągać, abym zwróciła na niego uwagę. Nie minęła chwila, aż ciemne jak noc włosy zaplecione były w dwa warkocze. Me pukle od ścięcia odrosły. Sięgały teraz lekko przed mostek.

Nałożyłam jeno czerwoną szminkę i sięgnęłam po grubszy sweter, gdyż nie miałam przy sobie płaszcza. Ubrałam się mniej więcej cieplej i ruszyłam do salonu. Mój ukochany siedział na sofie wlepiając bezkreśnie wzrok w ścianę. Był odziany w szare spodnie, które zdobiła krata. Przyczepione były do nich szelki, które dodawały elegancji całej stylizacji. Oczywiście dobrze znana biała koszula, którą tak umiłował.

- Kochanie..- wstał i wbił we mnie swój skruszony wzrok.- Chciałem Cię..
- Nie musisz kochany..- powiedziałam przerywając mu.- Wychodzę na targ kupić nam coś do jedzenia. Lodówka świeci pustakmi, a wiem, że lubisz przekąski.- puściłam mu oczko.- Wezmę Szarika ze sobą, aby się wylatał.
- Może pójść z Tobą? Nie chce żebyś się przemęczała. Nie doszłaś jeszcze do całkowitego zdrowia..- odparł zmartwiony.
- Kochany proszę pozwól mi wyjść samej.. Nie zrozum mnie źle, ale chciałbym poukładać myśli..
- No dobrze. Będę na Ciebie czekał.- odparł nieśmiało cmokając mnie w usta.

Biedny pewnie myśli, że jestem na niego obrażona, a wcale tak nie jest. Znaczy w zasadzie było przez moment, ale na takiego słodziaka no nawet jakby się chciało to się po prostu gniewać nie da! Aleksy wie, że ze mną nie tak łatwo. Mam dość ognisty temperament i żebym przestała się boczyć musiałby się o to postarać. Zobaczymy, co wykombinuje tym razem.

Ubrałam cieplejsze buciki, które zasznurowałam na staranną kokardkę. Podeszłam jeszcze do kuchni zabierając wiklinowy koszyk. Upchałam do kieszeni swetra pieniądze i byłam gotowa do wyruszenia w drogę.

- Aluś, wychodzę! - krzyknęłam będąc w przedpokoju.
- Zaczekaj aniele. - zatrzymał mnie łapiąc delikatnie za nadgarstek.- Nie możesz iść bez tego.- zawiązał mi swój ciepły szalik na wokół szyi. Jak ten młodzieniec mnie zna, jak nikt inny.- I bez tego.- dał mi czułego buziaka na drogę.
- Teraz wypuścisz mnie z domu? - zachichotałam zadowolona czując emanującą od niego troskę.
- Wypuszczę, choć najchętniej bym tego nie robił. Szarik pilnuj pani! - wydał mu rozkaz, a psina zaszczekała dwa razy.
- Nie martw się kochany. Wrócę najpóźniej za godzinkę.- obdarzyłam go szczerym uśmiechem i wyszłam wraz z Szarikiem na klatkę schodową krzycząc " kocham Cię", na co od razu uzyskałam odpowiedź.

Stukok obcasów odbijał się na całej klatce schodowej. Zbiegłam po schodach tak szybko, jak strzała. Otworzyłam skrzypiące drzwi od kamienicy wylatując wraz z Szarikiem na chodnik. Niestety, jako iż jestem niezdarna wpadłam w jakąś elegancko ubraną kobietę, aż jej kapelusz spadł na chodnik.

- Najmocniej przepraszam.- odparłam podając kobiecie kapelusz.
- Naucz się chodzić! W ogóle jak ty mogłaś ubrać coś takiego na siebie?! Ten sweter był noszony pewnie ze trzy razy! - prychnęła.
- Jestem pewna, że jedyną rzeczą, jaką pani włożyła na siebie więcej niż dwa razy jest kwaśna mina. - powiedziałam pewnie.- Od marszczenia czoła robią się zmarszczki.
- Zmarszczki? Kwaśna mina? Co za brak kultury i wychowania! - prychnęła poprawiając starannie swój kapelusz. - Dumna, przemądrzała pannica.- podążyła w nieznanym mi kierunku.

Zdziwiła mnie reakcja tej kobiety. Uważała się, że niewiadomo jaką arystokratkę tylko dlatego, że posiadała niemieckiego kochasia? Jeszcze jej głowę za to ogolą i znakiem hańby naznaczą. Żadna szanująca kobieta z wrogiem się nie puszcza. Skaza na honorze to najgorsza plama, której nie da się łatwo zmyć.

Podążałam wraz z Szarikiem w stronę targu. Mijałam różne osobistości. Jedni byli przerażeni, inni pijani próbując zapić smutek, jeszcze inni dobrze się bawili nie zdawając sobie sprawy z zagrożenia. Wskoczyłam na wysoki krawężnik by poczuć się znów wolna, jak mała dziewczynka. Przymknęłam oczy napawając się chwilą. Czułam jak powiewa wiatr bawiąc się mą spódnicą. W oddali krzyki radosnych dzieci słychać było. Są takie beztroskie.

W głębi swej duszy wszyscy jesteśmy tymi samymi małymi, bezbronnymi stworzonkami, które niegdyś przyszły na świat otwierając swą indywidualną komnatę tajemnic, jaką jest życie. Jak dzieci we mgle poszukujemy sensu swego istnienia, rozwiązania problemów. Chciałabym czasem stać się znów taką malizną, która ma kompletnie inno spojrzenie na świat, a wielu rzeczy jeszcze nie dostrzega oraz nie rozumie.

Poczułam zimne dotknięcie noska na nodze. Jakiś futrzak mnie zaczepia. Otworzyłam więc oczy, a przede mną ukazał się widok radosnego Szarika, który merdał ogonkiem. Wiedziałam, że był chętny do zabawy. Poczęłam pędzić w siną dal, ile sił w nogach. Nie zważałam na to, że ludzie patrzą się na mnie, jak na jakąś wariatkę, która właśnie uciekła z psychiatryka. Śmiałam się na cały głos uciekając przed Szarikiem. Była to nasza ulubiona zabawa- berek.

Tak przyjemnie nam się bawiło, że pędziliśmy przez park. Nadłożyliśmy sobie drogi, lecz czas w doborowym towarzystwie mija szybko. Biegnąc pomiędzy drzewami na lekkim wzgórku spojrzałam kierunku nieba. Lśniło na nim słońce, choć było pochmurno. Moją nieuwagę oczywiście wykorzystał Szarik. Hycną na mnie, aż oboje wylądowaliśmy w małym rowie.

- Szarik ty mendo! - spojrzałam na swoje kolano, które było rozcięte, gdyż wylądowałam na kamieniu.- Kolejna rana do kolekcji.. A wali mnie to! Miej wyrąbane będzie Ci dane! To nasze nowe motto!- zaśmiałam się, a Szarik polizał mnie po twarzy szczekając.

Podniosłam się z ziemi otrzepując spódnice i tamując lecącą krew z kolana chusteczką. Do moich uszu zaczęła dochodzić smetna muzyka, którą ktoś grał na intrumencie strunowym. Nie byłam w stanie na początku określić, jaki był to instrument. Postanowiłam iść za jego brzmieniem. Wraz z Szarikiem kierowaliśmy się w stronę wyjścia z parku, gdzie w oddali początek targu widać było.

-Zapachniało powiewem jesieni,
Z wiatrem zimnym uleciał słów sens. Tak być musi, Niczego nie mogą już zmienić, Brylanty na końcach twych rzęs.*

Tam oparty o zniszczoną kamienicę brązowowłosy grajek siedział. Ubrany dość zwyczajnie, w ciepły bordowy sweter, z którego wystawała biała koszula, ciemne spodnie oraz buty. Na głowie ciemny kaszkiet, a w dłoniach jego prezentowała się piękna, dębowa lutnia.

-Tam, gdzie mieszkasz już biało od śniegu, Szklą się lodem jeziora i błota. Tak być musi, Już zmienić nie może niczego, Zaczajona w twych oczach tęsknota.

Tłum obserwujących gapiów zebrał się wokoło. Jego głos był taki delikatny, przyjemny jakoby anioł zstąpił z nieba. Coraz częściej w okolicach targu można było spotkać taką mini kapelę, która swą muzyką chciała dać nadzieję Warszawiakom. Niestety nie wiem, komu mogłaby dać nadzieję ballada o jesieni i jej smętne brzmienie, które bardziej przygnębiło niżli rozweselało i podbudywowało.

- Wróci wiosna, deszcz spłynie na drogi, Ciepłem słońca serca się ogrzeją. Tak być musi, Bo ciągle się tli w nas ogień, Wieczny ogień, który jest nadzieją.

Ludzie poczęli klaskać w dłonie zdumieni piękną balladą. Ocierali morze łez, które spływały po ich policzkach. Grajek wtedy zadowolony zdjął kaszkiet z głowy i położył go na chodniku. Obecne tam osobistości niemal rzucały się, aby dać mu chociaż złotówkę. Cała sytuacja wzbudziła zainteresowanie niemieckiego patrolu przechodzącego nieopodal. Wyciągnęli pistolety i oddali kilka strzałów w stronę tłumu.

W mgnieniu oka po tłumie zostały już tylko wspomnienia. Każdy rozbiegł się w swoją stronę. Pobiegłam wraz z Szarikiem, jak najprędzej w stronę targu. Gdy do moich uszu przestały dochodzić paniczne krzyki stwierdziłam, że jest już bezpiecznie zwalniając kroku. Usłyszałam tedy odgłos łamiącej się gałąski. W tamtym momencie najadłam się strachu. Bez wahania przywaliłam tajemniczemu osobnikowi koszykiem w jego dyniowaty łeb.

- Ała! Czy panienkę opętało? - odparł zaskoczony oczywiście nikt inny, jak tajemniczy grajek masując się po głowie.
- Debilu jeden! Ty jesteś normalny?! Czemu za mną leziesz? - oznajmiłam z poważną miną. Ani nawet odrobinke nie było mi go żal.- Nie dość, że grasz jakieś smęty, które zamiast pocieszać ludzi to ich dobijają to jeszcze chcesz od nich pieniądze, skoro sami nie mają grosza przy duszy! Jesteś okropny! Nie rozmawiam z Tobą! Zejdź mi z oczu! - prychnęłam przepychając się obok niego.
- Charakterna jesteś panienko.- rzekł ubierając kaszkiet, starając się dorównać mi kroku.- Świat nie jest idealny. Sam może zarabiam w ten sposób na utrzymanie rodziny? Nie ocenia się książki po okładce. Nie uczyli panienkę tego? A może mam zabić jakieś smoki żeby być wystarczająco męski?
- Mów do ręki! - prychnęłam wystawiając rękę w jego stronę.- Coś się tak przyczepił?! Powinieneś patrzeć też na innych! Nie tylko na siebie i swój czubek nosa! Wyglądasz na takiego, co jest typowym cwaniaczkiem i robi wszystko " byle przetrwać". Znasz takie słowo jak " moralność"?- odwróciłam się w jego stronę.- Nie praw mi kazań, bo nic nie wiesz i nawet nie masz pojęcia, co tu się tak naprawdę dzieje!
- Nie mam zamiaru Cię pouczać. Nie znasz mnie, więc nie oceniaj tego, co widzisz na pierwszy rzut oka.- odparł pewnie. Wtedy zdałam sobie sprawę, że on ma rację, lecz byłam zbyt dumna, aby to przyznać.
- Nie mów do mnie na Ty. Tak jak wspomniałeś: " Nie znamy się", więc daj mi już spokój. I na przyszłość zagraj to.- wyciągnęłam ze swetra małą kartkę papieru, a ołówkiem napisałam słowa piosenki.
- Hiacynt. - powiedział chowając kartkę do kieszeni spodni. - Jeśli będziesz mnie chciała kiedyś znaleźć wołają na mnie Hiacynt. A Twoja godność?
- Kiedy będę chciała sama Cię znajdę, a moje imię pozostanie dla Ciebie tajemnicą. Tak będzie lepiej. - odparłam i po prostu zwiałam z miejsca zdarzenia wraz z Szarikiem.

Co za denerwujący typ! Egoista widzący czubek własnego nosa! Lecz trzeba przyznać, że w jego słowach była kszta prawdy. Nie powinnam oceniać książki po okładce. Nie mam pojęcia, dlaczego zareagowałam w taki sposób. To był swego rodzaju impuls, który przyszedł nagle. Dlatego moi kochani pamiętajcie: nigdy, przenigdy nie oceniajcie ludzi ze względu na ich wygląd, przekonanie, czy też sposób bycia. Aby móc kogoś ocenić musisz go głębiej poznać.

Zamyślona wędrowałam przez targ. Przypadkiem natrafiłam na stragan z sukienkami. Były one szyte ze skrawków dobrego materiału. W oczy rzuciła mi się jasnoniebieska sukienka z bufistymi rękawami. Była skromna bez wielu falban, lecz miała swój wewnętrzny urok.

- Dzień dobry, po ile ma pani tą sukienkę? - zapytałam nieśmiało pani sprzedającej.
- Dla Ciebie panienko to tak 50 zł.- oznajmiła. - Cena okazyjna. I tak spuszczam.
- Jest piękna, lecz podziękuję. Nie stać mnie. Jej właścicielka na pewno będzie wyglądać w niej cudownie.- oparłam lekko zasmucona.

Wraz z Szarikiem wędrowałam dalej zahaczając po drodze po chociaż warzywa, aby ugotować z nich zupę. Udało mi się dorwać parę ziemniaków oraz marchwi i koperku, a na lewo pięć jajek. Nie mam pojęcia, co z tego możemy zrobić do jedzenia, a grunt, że z głodu nie umrzemy.

Wydałam już całe swe oszczędności, aby zakupić prowiant. Teraz musiałam go pilnować, aby nie zostawić gdzieś koszyka, bo byłoby po jedzeniu. Z daleka dostrzegłam pewną rudą czuprynę, którą mogłabym poznać z kilometra! Była to oczywiście Patrycja! Chyba, że to jakiś jej sobowtór. A co mi tam! Jestem pewna, że to ona! Tylko, co ona robi.. przy straganie z bielizną? To robota Janka! Ewidentnie.

- Pati! - krzyknęłam biegnąc w jej stronę wraz z moim kompanem, który nie posiadał się ze szczęścia.
- Mela! Co ty tutaj robisz?! - krzyknęła szczęśliwa przytulając mnie, a Szarik oczywiście też się wkręcił w przytulasa.
- Przyszłam kupić coś do jedzenia. Nasza lodówka była pusta. - oznajmiłam odwzajemniając uścisk.- A ty? Co tu robisz? I do tego przy TYM straganie, hm?
- Ja?.. ten.. no.. oglądam sobie! Co mi da piękna sukienka, jak bd miała brudną koszule nocną? - oznajmiła z pewną zwycięstwa miną.
- Ale wiesz, że możesz ją wyprać i nie będzie brudna? - zachichotałam.
- Oj Marcyś Marcyś. - zaśmiała się głaszcząc Szarika.- Szarik, ale ty masz niedomyślną panią. Chodzi o to, że chce zrobić chociaż taką niespodziankę Jankowi. Biedny chodzi jak struty.
- Dlaczego? Pani Przepiórkowska go bije? - zapytałam poważnie.
- Nie głuptasie.- zaśmiała się rudowłosa.- Pani Przepiórkowska jest bardzo religijną kobietą i wiesz.. Śpimy osobno w dwóch różnych pokojach. Spotykamy się na wspólnym jedzeniu oczywiście przy jednym stole z panią Krystyną. Nie możemy się nawet w jej obecności przytulić! Janek uwielbia bliskość i przez to cierpi. Chodzi jak struty i tylko wykonuje jej polecenia " Jasiu wysprzątaj kuchnie, Jasiu zrób to, zrób tamto". To dopiero jedna noc, a on już ma dość.
- Zakupy dla starej wiedźmy zrobione.- oznajmił Janek podchodząc do nas. Faktycznie był jakoby struty.- Ona chce całe wojsko tym wykarmić, czy jak? - narzekał pod nosem.- Ooo Melka ty kurduplu jak miło Cię widzieć! Macie miejsce na tej kawalerce? Błagam zabierzcie nas od tej starej dewotki!
- Jasiu. Słownictwo. Pani Krysia jest.. dość specyficzna, ale trzeba być jej wdzięcznym za schronienie. - oznajmiła Patrycja całując go w policzek.- A gdzieś Alka zgubiła?
- Specyficzna.. To istna wiedźma! - prychnął pod nosem. - Właśnie! Gdzie Glizda?
- Został w domu. Mieliśmy małą sprzeczkę rano. - spuściłam wzrok.
- Co takiego mości Aleksy raczył przeskrobać? - zapytała troskliwie rudowłosa.
- Powiedział, że moi bohaterowie z opowiadania spijają sobie z dziubków mówiąc bezsensowny bełkot..- oznajmiłam.- On tylko wyraził swoją opinie, a ja jak zawsze wybuchłam, jak wulkan.
- Oj Marycyś nigdy nie umiałaś przyjmować krytyki innych. - rudowłosa pogłaskała mnie po ramionach.- Nie martw się! Jestem pewna, że nie ma Ci nic za złe!
- Tak myślisz? - zapytałam nieśmiało.- Wszystko przez mój niewyparzony język! Zawsze najpierw gadam potem myślę..
- Nie myślę, wiem to. - powiedziała pewnie.- Spokojnie kochana, każdemu czasem zdarzy się w emocjach powiedzie się coś, czego później się żałuję. Aleksy nie ma Ci tego za złe uwierz mi.
- No dobrze.. - odpowiedziałam.

Poczułam wtedy, że czegoś mi brakuje. Rozglądałam się panicznie wokół siebie. A no tak! Zgadnijcie, kto właśnie zgubił koszyk z jedzeniem? Marcelina Łucja Kochanowska! Miałam mieć oczy dookoła głowy! Ugh! Czy jest granica błędów, które można popełnić jednego dnia? Bo przeze mnie licznik prawdopodobnie wyrąbało w kosmos.

- Mela masz owsiki, czy co? - zaśmiał się Janek.
- Nie! Koszyk! - pisnęłam.
- Co koszyk? Jaki koszyk? - zapytał zdziwiony.
- Ten, co miałam w ręce! - pisnęłam panicznie jeszcze głośniej.- Jasna cholera! Co za kretynka ze mnie! Miałam go pilnować!
- I kolejna. Słownictwo kochana, słownictwo. Powolutku. Może zostawiłaś przy ostatnim straganie, przy którym byłaś? - powiedziała rudowłosa podchodząc do straganu. - Kurde, no nie ma.

Poszukiwania nie miały końca. Przeszliśmy całą drogę, jaką pokonałam wraz z Szarikiem. Psina starała się cokolwiek wywęszyć, lecz do jego noska dochodziły różne zapachy, które się mieszały. Nie był w stanie nic zrobić. Biedaczek tylko usiadł bezradnie obok mnie skiałcząc. Pogłaskałam go po główce mówiąc, że zrobił wszystko, co tylko mógł żeby mi pomóc.

- Tego szukacie? - odezwał się dobrze znajomy mi głos. - Ktoś tutaj chyba zgubił smakołyki. Czerwony Kapturku spotkałaś wilka w lesie? - zaśmiał się.
- Aleczek! - rzuciłam się mu w ramiona.- Skąd ty tu się.. jak Ty się?..
- Przyszedłem udowodnić, że jestem bardziej romantyczny niż Maciej z opowiadania.- napiął się dumnie, jak paw chowając mnie w swoich ramionach.- Witajcie kochani! Wybacznie mi to, że nie rozwinę z Wami dłuższej konwersacji. Muszę porwać panienkę Marcelinę w pewno miejsce. Moglibyście wrócić wraz z Szarikiem do naszej kawalerki? Macie tutaj klucze.- rzucił klucze w ręce Janka.- Możecie zostać tam, ile tylko chcecie. Czujcie się, jak w domu.
- Wybaczymy Ci. Jasne nie ma problemu odprowadzimy Szarika, prawda kochanie? - zapytała rudowłosa.- Kochanie?! - walnęła go łokciem w ramie.
- C-co? Znaczy tak! W końcu jesteśmy wolni! - krzyknął uradowany, na cały targ.- Tylko jeszcze wstąpić do tej wiedźmy Przepiórkowskiej zanieść zakupy i zmywamy się.
- To się nazywa konspiracja.- zaśmiał się.
- A żebyś wiedziała.- wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Pożegnaliśmy się robiąc zbiorowego tulaska. Pogłaskaliśmy Szarika i wraz z moim ukochanym udaliśmy się w nieznajomą mi stronę. Chłopak trzymał w jednej ręce kosz, a drugą obejmował mnie w talii. Czasem mierzwił też moje włosy. Lubił niezmiernie to robić. Czułam, jak emanuje od niego troska oraz optymizm, którym zarażał każdego napotkanego człowieka.

- Misiu..- zaczęłam nieśmiało.- Przepraszam za moje zachowanie.. Miałeś rację, co do moich bohaterów. Wyraziłeś tylko swoją opinię.. Zawsze miałam problem z przyjmowaniem krytki i mam niewyparzony język i.. - nie zdążyłam dokończyć, gdyż poczułam jego delikatnie wargi na swoich.

Skubaniec uciszył mnie pocałunkiem. Nie ukrywam, że spodobała mi się taka forma uciszania. Może by tak częściej się sprzeczać żeby dostawać buziaki? Kochani, czy ja właśnie staje się Jankiem? Co to to nie! Ale buziaki.. No dobra może troszeczkę zamieniam się w Janka, ale nikt nie musi o tym wiedzieć.

- Przeprosiny przyjęte.- rzekł patrząc w moje źrenice uśmiechając się od ucha do ucha.- Nie mogłem się powstrzymać.
- Nie musisz się powstrzymać misiu. Nie ukrywam, że podoba mi się to, gdy się nie powstrzymujesz. - cwana minka. - Gdzie idziemy?
- W takim razie muszę częściej się nie powstrzymywać.- kliknął mnie w nosek z chytruskiem na ustach.- Nie idziemy tylko jedziemy! - oznajmił podekscytowany jak dziecko wyciągając rower, który oparty był o kamienice.- Proszę proszę zapraszam madame. To nasza limuzyna- składak 2000 sam składałem z Rudym w garażu. A czy ten twój Maciej z opowiadania ma taki luksus, hm?
- Składak 2000. - wybuchnęłam śmiechem.- Ta limuzyna jest cudowna! Najwspanialsza jaką widziałam! A ten Maciej z opowiadania to nie dorasta Ci do stóp! Nie stać go na taką!
- No mam nadzieję. Niech ucieka w Pireneje! Jestem milion razy zaradniejszy niż on! - śmiał się i wsiadł na siodełko pomagając mi usiąść na ramie od roweru.
- Już spierdzielił! Nikt nie pobije mojego Macieja Aleksego Dawidowskiego! - krzyknęłam głośno.

Blondwłosy zaśmiał się głośno. Ma taki cudowny, melodyjny śmiech. Przez całą drogę wygłupialiśmy się, jak małe dzieci. Dzięki niemu zapomniałam o wszystkich trudnościach. W mgnieniu oka moje obawy odeszły na bok. Niczym mgła, która została przez wiatr rozwiana. Czułam się w końcu prawdziwie wolna. A to ci chichot losu! Czy można być wolnym, kiedy cały naród ma pęta niewoli na rękach?

- Szybciej! Zaszalejmy Aluś! - oznajmiłam podnosząc ręce do góry czując wiatr we włosach.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem! - oznajmił niebieskooki.

Mój ukochany począł pedałować coraz szybciej. Nie zdążyłam się nawet zorientować, gdzieś dokładnie jesteśmy. Obraz ulic, oraz widocznego dookoła nas krajobrazu znikał w mgnieniu oka. Byłam zachwycona. Czułam, jak moja utęskniona dusza zamienia się w ptaka. Wolnego ptaka, który szybuje na skrzydłach wolności.

Można powiedzieć, że napałałam się zbytnio tą wolnością. Byłam teraz, jak prawdziwy ptak. Wyleciałam z ramy rowera prosto do Wisły! A Aleksy i nasza "limuzyna" za mną. A podobno ludzie nie umieją latać. No cóż są też wyjątki. Wynurzyła się cała mokra z lodowatej wody. Trzęsłam się, niczym galareta wyciągnięta dopiero co z lodówki.

- Z- zimno. - ledwo co wypowiedziałam, gdyż zęby poczęły mi uderzać o siebie.- Aleczku jesteś cały mój Romeo?
- Cały cały! W jednym kawałku! No prawie, bo odbiłem sobie część, do której słońce nie dochodzi! - wybuchł śmiechem i ochlapał mnie.
- Osz ty! Tak chcesz się bawić?

Chlapaliśmy się lodowatą wodą, niczym małe beztroskie dzieci. Wspominałam wcześniej, że chciałabym zamienić się znowu w dziecko, prawda? Sprawdziło się!
Co z tego, że wiał zimny wiatr, a temperatura nie sięgała tak wysoko, jak w lecie. Nasza dwójka i tak ganiała się po wiślańskim dnie. Razem mogliśmy napawać się pięknem warszawskiego dnia, który przywitał nas od samego świtu.

- Alek! Składak 2000 Ci zardzewieje! W wodzie! W wodzie jest! - krzyknęłam łapiąc dech ze śmiechu.
- Kurde bele mole, ja chromole! - pomarudził na głos.- Już po limuzynie!
- Jak to po limuzynie? - zapytałam przerażona.
- Łańcuch jej spadł!- wybuchł śmiechem wyciągając rower na brzeg Wisły.
- Alek ty głupolu! - krzyknęłam i wpadłam w stan nagłego rechotu. Rechot to wyższy level śmiechawki, potocznie zwanej głupawką.

Nie myśląc zbytnio długo rozpędziłam się i wskoczyłam na jego plecy, powalając go tym samym na ziemię. Śmiechów nie było końca. Tarzaliśmy się w piasku turlając się po nim, aż na sam pomost. Wtedy to on przyszpilił mnie dłońmi do drewnianych desek, z których wykonany był mini most. Był nade mną, cały w piasku.

- Brudas!- śmiał się i otarł mi twarz z piasku.
- Śmierdziel! - śmiałam się również ocierając jego twarz.
- O nie tak nie będzie! Żaden śmierdziel! Panchnę wodą kolońską domowej roboty! - prychnął i ugryzł mnie w płatek od ucha.
- Śmierdziel! Śmierdziel! I jeszcze gryzie! - zrobiłam głupią minę wystawiając język.
- Brudas! Brudas! I jeszcze kozaczy! - przedrzeźniał mnie.
- Śmierdziel! Jak cuchnie! Rany Julek! Jaki odór!- zatkałam sobie nos.
- O fuuuu! Jaka skunksica i jeszcze kozaczy! - również zatkał swój nos przedrzeźniają mnie.
- Skunks! I jeszcze papużka! Papugujesz papugujesz!- zaśmiałam się i wyrwałam się z jego objęć.- Złap mnie, jeśli potrafisz glizdo!

Zaczęłam uciekać przed siebie gubiąc przy okazji swoje starannie zawiązane buciki. Wpadłam pomiędzy krzaki zaczepiając o nie sweterkiem, więc i jego zostawiłam, nie oglądając się za sobą. W końcu zostałam wyprzedzona przez Dawidowskiego, który w momencie przytwierdził mnie delikatnie do kory rosnącego nieopodal dębu.

- Ładnie to tak uciekać śmierdzielu? - wyszczerzył się cwanie.
- A ładnie to tak przygważdżać ludzi do drzewa skunksie? - zadałam mu pytanie retoryczne.
- Jaka niegrzeczna. - prychnął, a tym razem ja ucieszyłam go pocałunkiem, którego oddał bez wahania.
- Ktoś tu stosuje moje metody. - zaśmiał się melodyjnie.
- Mam najlepszego nauczyciela w mieście. - dotknęłam go w klatkę piersiową.- I widzisz zostałam bosa i bez swetra.
- Ale za to zostałaś ze mną. - oznajmił wyciągając zza pleców wspomniane wcześniej rzeczy.- A ja zostałem z Tobą Kopciuszku.
- Jesteś niemożliwy! Po raz kolejny! - zachichotałam dając mu czułego buziaka w usta. - Kocham Cię.
- Niemożliwe jest niemożliwe, ale czy niemożliwe jest niemożliwe? A może jednak jest możliwe? - zrobił mądrą mine. - Ja Ciebie też. Nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Z Tobą to nawet niemożliwe staję się możliwe.- kliknęłam go w nosek.- Jakie jest Twoje największe marzenie?
- Powiem bez ogródek. Mam już dość strat. Wszyscy dookoła giną, a ja? Jestem i tylko tęsknię, bo tyle mogę zrobić.. Przez moment byłaś dla mnie taką Urszulką z Czarnolasu. Czułem taką wielką pustkę po takiej malućkiej duszyczce.. Jesteś moim szczęściem, radością i nadzieją. Tym, co najlepsze madam.
- Rany.. Misiu powiedziałeś teraz tak wiele pięknych słów.. - momentalnie się podrumieniłam.- Jestem Twoją Urszulką i nigdzie się nie wybieram. Jesteśmy dla siebie tym samym misiu. Szczęściem, radością, płomykiem nadziei. Zbudujemy razem nowy świat z barw naszej miłości. Tylko Ty i ja. Nikt nas nigdy nie rozłączy. Uciekniemy tak daleko.
- Tylko ty i ja. Zawsze, na zawsze.- powtórzył.
- Złóżmy przysięgę. - odparłam wystawiając mały palec w jego stronę, a on zrobił to samo łącząc nasze dłonie.- Ja Marcelina Łucja Kochanowska przysięgam, że nigdy, przenigdy Cię nie zostawię. Kocham Cię i chcę być z Tobą póki dzień i noc istnieć będą.
- Ja Maciej Aleksy Dawidowski przysiegam, że nigdy przenigdy nie zostawie mej ukochanej. Kocham Cię i chcę być z Tobą póki księżyc i słońce świecić będą.

W tamtej chwili czułam się, jak prawdziwa księżniczka spoglądając w oczy swej wielkiej miłości. Całe moje uczucie zamknięte jest w tym wysokim, nieziemsko przystojnym chłopcu o płowej czuprynie i nieziemskim uroku osobistym. Poczułam tedy jego przyjemne, ciepłe wargi na swoich ustach. Wplotłam włosy w jego dłonie, a on objął mnie w talii. Całemu temu zdarzeniu akompeniamentował wiatr poruszając liśćmi.

Zbudujemy świat, całkiem nowy świat
Z tej miłości barw, z tylko pięknych barw
_____________________________________
* jedna z ballad trubadura Jaskra pt." Wieczny ogień".
_____________________________________
ᴡɪᴛᴀᴊ ʟᴜᴅᴜ ᴡᴀᴛᴛᴘᴀᴅᴀ!!

ꜱɪᴇᴍᴋᴀᴀᴀᴀ ᴡᴀᴛᴛᴘᴀᴅᴏᴡɪᴄᴢᴇᴇᴇ!!! ᴊᴀᴋ ᴅᴀᴡɴᴏ ꜱɪĘ ᴅᴏ ᴡᴀꜱ ɴɪᴇ ᴏᴅᴢʏᴡᴀŁᴀᴍ ᴡ ᴛᴇɴ ꜱᴘᴏꜱÓʙ!! ᴢᴅĄŻʏŁᴀᴍ ꜱɪĘ ʙᴀʀᴅᴢᴏ ᴘᴏᴡᴀŻɴɪᴇ ꜱᴛĘꜱᴋɴɪĆ!! ❤️😅❤️😅❤️😅❤️😅❤️😅❤️😅❤️😅

ɴᴀ ᴘᴏᴄᴢĄᴛᴋᴜ ᴄʜᴄɪᴀŁᴀʙʏᴍ ᴡᴀꜱ ᴢ ᴄᴀŁᴇɢᴏ ꜱᴇʀᴅᴜꜱᴢᴋᴀ ᴘʀᴢᴇᴘʀᴏꜱɪĆ ᴢᴀ ᴛᴀᴋĄ ᴅŁᴜɢᴀᴀᴀᴀŚɴĄ ᴘʀᴢᴇʀᴡĄ ᴢ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁᴀᴍɪ. ɴɪᴇ ᴍᴀᴍ ɴɪᴄ ɴᴀ ꜱᴡᴏᴊᴇ ᴜꜱᴘʀᴀᴡɪᴇᴅʟɪᴡɪᴇɴɪᴇ ᴘʀÓᴄᴢ ᴛᴇɢᴏ, Żᴇ ᴍᴏŻᴇᴄɪᴇ ᴍɪ ᴡɪᴇʀᴢʏĆ ʟᴜʙ ɴɪᴇ, ᴀʟᴇ ᴛᴇɴ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ ᴘɪꜱᴀɴʏ ʙʏŁ ᴏᴅ ᴘᴏᴄᴢĄᴛᴋᴜ ᴘᴀŹᴅᴢɪᴇʀɴɪᴋᴀ. ᴛᴀᴋ ᴏᴅ ᴘᴏᴄᴢĄᴛᴋᴜ ᴘᴀŹᴅᴢɪᴇʀɴɪᴋᴀ, ᴀ ᴍᴀᴍʏ ᴘᴏŁᴏᴡĘ ʟɪꜱᴛᴏᴘᴀᴅᴀ 😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅

ᴡ ᴘɪᴇʀᴡꜱᴢᴇᴊ ᴡᴇʀꜱᴊɪ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ ᴍɪᴀŁ ꜱɪĘ ᴘᴏᴊᴀᴡɪĆ ᴡ ᴅᴢɪᴇŃ ɴᴀᴜᴄᴢʏᴄɪᴇʟᴀ, ᴀʟᴇ ɴᴏ ᴄᴏŚ ɴɪᴇ ᴘʏᴋŁᴏ, ɢᴅʏŻ ᴅᴏꜱᴛᴀŁᴀᴍ ᴅᴜŻᴏ ᴢᴀᴅɴɪᴀ ᴅᴏᴍᴏᴡᴇɢᴏ ᴛᴀᴋ ᴡɪĘᴄ ᴘᴏᴅᴢɪĘᴋᴜᴊᴄɪᴇ ᴘᴀɴɪ ᴏᴅ ᴍᴀᴛᴍʏ xᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅ ɴᴀꜱᴛĘᴘɴɪᴇ ᴍɪᴀŁ ꜱɪĘ ᴘᴏᴊᴀᴡɪĆ ᴡᴛᴇᴅʏ, ᴋɪᴇᴅʏ ᴍɪᴀŁᴏ ʙʏĆ ᴡᴏʟɴᴇ ɴᴀ ᴡꜱᴢʏꜱᴛᴋɪᴄʜ ŚᴡɪĘᴛʏᴄʜ, ᴀʟᴇ ᴢɴᴏᴡᴜ ꜱɪĘ ᴢ ᴡꜱᴢʏꜱᴛᴋɪᴍ ɴɪᴇ ᴡʏʀᴏʙɪŁᴀᴍ ɪ ᴡʏꜱᴢŁᴀ ᴢᴀ ᴘʀᴢᴇᴘʀᴏꜱᴢᴇɴɪᴇᴍ ᴅᴜᴘᴀ ᴍᴀʀʏɴʏ xᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅ ᴊᴀᴋ ᴛᴏ ꜱɪĘ ᴍÓᴡɪ " ᴅᴏ ᴛʀᴢᴇᴄʜ ʀᴀᴢʏ ꜱᴢᴛᴜᴋᴀ" ɪ ᴏꜱᴛᴀᴛᴇᴄᴢɴɪᴇ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ ᴘᴏᴊᴀᴡɪŁ ꜱɪĘ ᴅᴢɪŚ!! ᴀ ʙʏŁᴏ ᴍᴀŁᴏ ʙʀᴀᴋŁᴏ, Żᴇ ʙʏᴍ ᴢɴᴏᴡᴜ ꜱɪĘ ɴɪᴇ ᴡʏʀᴏʙɪŁᴀ ᴘʀᴢᴇᴢ ʙɪɢᴏꜱ ᴢ ᴡʏᴘᴏᴡɪᴇᴅᴢɪĄ ᴀʀɢᴜᴍᴇɴᴛᴀᴄʏᴊɴĄ, ᴀʟᴇ ᴛᴏ ᴊᴜŻ ᴛᴇᴍᴀᴛ ɴᴀ ɪɴɴĄ ʜɪꜱᴛᴏʀɪĘ xᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅ ɴᴀᴘɪꜱᴀŁᴀᴍ ᴊᴜŻ ᴘᴏᴘʀᴀᴡĘ ᴡᴄᴢᴏʀᴀᴊ ᴊᴀᴋᴀŚ ᴍɴɪᴇ ᴅᴢɪᴋᴀ ᴡᴇɴᴀ ɴᴀᴘᴀᴅŁᴀ 😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅

ᴊᴇꜱᴢᴄᴢᴇ ᴊᴇꜱᴛᴇᴍ ᴛᴀᴋᴀ ʀᴏᴢᴛʀᴢᴇᴘᴀɴᴀ, Żᴇ ᴢᴀᴘᴏᴍɴɪᴀŁᴀᴍ, Żᴇ ᴅᴢɪꜱɪᴀᴊ ᴍᴀᴍ ᴅᴏᴅᴀᴛᴋᴏᴡĄ ʟᴇᴋᴄᴊᴇ ᴀɴɢ ɪ ᴘᴏʙɪŁᴀᴍ ꜱᴡÓᴊ ʀᴇᴋᴏʀᴅ- 6 ᴋᴀʀᴛᴇᴋ ᴢᴀᴅᴀŃ ᴡ 20 ᴍɪɴ ᴘʀᴢᴇᴅ ʟᴇᴋᴄᴊĄ, ᴀ ᴄᴏ ɴᴀᴊŚᴍɪᴇꜱᴢɴɪᴇᴊꜱᴢᴇ ᴛʏʟᴋᴏ 2 ᴢᴀᴅᴀɴɪᴀ ʙʏŁʏ Źʟᴇ 😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅

ᴅᴢɪꜱɪᴀᴊ ɴᴀꜱᴢᴀ ᴍᴀʀᴄᴇʟᴋᴀ ᴄᴏŚ ꜱɪĘ ᴢꜰᴏᴄʜᴀŁᴀ, ᴊᴀᴋ ᴛᴏ ᴏɴᴀ ᴋᴛÓŻ ʙʏ ꜱɪĘ ꜱᴘᴏᴅᴢɪᴇᴡᴀŁ, Żᴇ ᴛᴇɢᴏ ɴɪᴇ ᴢʀᴏʙɪ 😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅

ᴀᴄʜ ᴛᴇɴ ᴍᴀᴄɪᴇᴊ ᴢ ᴏᴘᴏᴡɪᴀᴅᴀɴɪᴀ ᴛᴀᴋɪ ʀᴏᴍᴀɴᴛʏᴄᴢɴʏ.. ᴡʀÓĆ! ᴛʏʟᴋᴏ ᴍᴀᴄɪᴇᴊ ᴀʟᴇᴋꜱʏ ᴅᴀᴡɪᴅᴏᴡꜱᴋɪ ɪ ᴊᴇɢᴏ ᴘᴏᴅʀʏᴡ ɴᴀ ꜱᴋŁᴀᴅᴀᴋ 2000 xᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅ ᴅᴀᴊᴄɪᴇ ᴢɴᴀĆ, ᴄᴢʏ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴʏ ᴘʀᴢʏꜱᴛᴀŁʙʏŚᴄɪᴇ ɴᴀ ᴛᴀᴋɪ ᴘᴏᴅʀʏᴡ? ᴘɪꜱᴢᴄɪᴇ ᴋᴏɴɪᴇᴄᴢɴɪᴇ ᴛᴜᴛᴀᴊ→

ᴄÓŻ ᴍᴏɪ ᴋᴏᴄʜᴀɴɪ ᴘᴏʀᴀ ꜱɪĘ ɴɪᴇꜱᴛᴇᴛʏ ŻᴇɢɴᴀĆ, ᴄʜᴏĆ ᴍᴏɢŁᴀʙʏᴍ ᴛᴜᴛᴀᴊ ꜱɪĘ ʀᴏᴢᴘɪꜱʏᴡᴀĆ ɪ ʀᴏᴢᴘɪꜱʏᴡᴀĆ 😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅

ᴛʀᴢʏᴍᴀᴊᴄɪᴇ ꜱɪĘ ᴋᴏᴄʜᴀɴɪ ᴘᴀᴍɪĘᴛᴀᴊᴄɪᴇ, Żᴇ ᴋᴀŻᴅʏ ᴢ ᴡᴀꜱ ᴊᴇꜱᴛ ɴᴀᴊᴄᴜᴅᴏᴡɴɪᴇᴊꜱᴢʏ ɴᴀ Śᴡɪᴇᴄɪᴇ!!! ᴊᴇꜱᴛᴇŚᴄɪᴇ ᴡꜱᴘᴀɴɪᴀʟɪ ᴜᴡɪᴇʟʙɪᴀᴍ ᴡᴀꜱ!!! 🤗❤️🤗❤️🤗❤️🤗❤️🤗❤️🤗❤️

ᴛᴜʟᴀꜱᴋɪɪɪɪɪ🤗🤗🥰🥰

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro