ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ 45

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ᴅᴢɪꜱɪᴀᴊ ᴡ ᴍᴇᴅɪᴀᴄʜ ᴘɪᴏꜱᴇɴᴋᴀ ꜱᴀɴᴀʜ ᴘᴛ. "ᴏᴛᴏ ᴄᴀŁᴀ ᴊᴀ", ᴋᴛÓʀᴀ ᴘᴀꜱᴜᴊᴇ ᴅᴏ ᴛᴇɢᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁᴜ. ᴢᴀᴄʜĘᴄᴀᴍ ᴅᴏ ᴏᴅꜱŁᴜᴄʜᴀɴɪᴀ.

ᴍɪŁᴇɢᴏ ᴄᴢʏᴛᴀɴᴋᴀ 🥰🥰🥰
_________________________________
ᴍᴀʀᴄᴇʟɪɴᴀ

Końcówka sierpnia..

Patrzę w lustro. Co widzę? Ciemne jak nocne niebo oczy, loki nakręcone czarne niczym heban. Usta pociągnięte czerwoną szminką- moją ulubioną.. Roześmiana twarz, aż radość od niej promienieje.

To wszystko to jedna wielka iluzja. Złudzenie optyczne. Wyobrażenie, które nie ma racji bytu. Obraz jak zza mgły. On nigdy już nie wróci.. Niby to samo oblicze, a jednak inne. Wiecie dlaczego?

Bo to co teraz " widzę" to moja osoba kiedyś. Nie bojąca się własnego cienia, lubiąca adrenalinę i będąca gotów zaryzykować. Często postawiająca na swoim i uparta przy swoich racjach. Wybuchająca łatwo gniewem, lecz w porę umiejącą go opanować. Mająca niewyparzony język, lecz potrafiącą się w niego ugryźć w odpowiednich momentach. Nieśmiała, lecz z czasem potrafiąca obdarzyć zaufaniem.

A teraz?

Chodząca galareta, która budzi się z powodu koszmarów w nocy. Bojąca się drobnego hałasu, który usłyszy. Strachliwa, że znowu pojawi się któryś z oprawców. Bojaźliwa o los, lecz nie swój tylko bliskich. Cała w bliznach i obandażowana. Wszystko dusząca w sobie.

Oto cała ja..

- Ciociu! Pójdziesz ze mną do piesków?- pisnęła słodka, mała istotka wyrywając mnie z zamyślenia.
- Co? Znaczy.. Pewnie chodźmy słodziaku. - uśmiechnęłam się lekko łapiąc maluszka za rączkę.
- Chodź chodź ciociu! - pisnęła malutka delikatnie pociągając mnie za lewą rękę i kierując się w stronę schodów.
- Idę idę tylko nie pędź tak szybko Marusiu bo nie nadążam.
- Uważaj maluszku ciocia jeszcze nie może tak szybko biegać zwłaszcza ze schodów.- powiedział Alek stojąc przy schodach opierając się o ścianę. Niebieskooki troszczył się o mnie najlepiej jak tylko mógł. Robił wszystko, aby nie stała mi się krzywda.

Od ponad miesiąca przebywamy w Olesinku- Tam, gdzie kłosy latem się złocą, a łąki pokryte są zielenią. Mój ukochany od samego początku miał rację. Spodobało mi się tutaj. Nawet bardzo. Sierpniowy, letni krajobraz jest niesamowity i piękny, a zwłaszcza zachody słońca.

Pomieszkujemy u kuzyna Alka-który zwie się Witold Dawidowski jest on zaślubiony z Ireną Dawidowską z domu Kowalską. Mają razem trzyletnią córeczkę Marie, na którą wszyscy wołają Marusia. Z tego maleństwa powiem wam, że niezły psotnik, dlatego w szczególności dobrze dogaduje się ona z Jankiem i Alkiem. Jak oni się w trójkę zbiorą razem to my z Patrycją nie możemy opanować śmiechu.

Rany po przesłuchaniu z Szucha zaczęły się goić choć bardzo boleśnie, gdyż często szczypią. Czyje się wtedy jakby oblazło mnie stado mrówek. Moja prawa ręka nadal pozostaje w usztywnieniu, a rana na policzku zasklepiła się i pozostała blizną.

- Nio dobziem wujku będę grzeczna. - zachichotała i złapała Alka za rączkę, a blondyn pocałował ją w czółko.
- Jak się czujesz? - zapytał z troską w głosie delikatnie obejmując mnie w talii.
- Wszystko w porządku.. - uśmiechnęłam się lekko.

Lecz czy na prawdę było " Wszystko w porządku"?

- No dobrze, ale pamiętaj, że jakby coś się działo możesz mi powiedzieć.- powiedział z podejrzliwą miną i pocałował mnie w czoło.
- Jasne misiu zapamiętam.- wtuliłam się mocniej.
- Ileż moźna się migdalić no chodźcie! Pieski na nas czekają! - pisnęła zniecierpliwiona Marusia.
- Już idziemy mały szkrabie.- zaśmiał się Alek.

Dom kuzynostwa Alka był jednopiętrowy. Posiadał on salon połączony z kuchnią, jadalnie, sypialnie, pokój gościnny i łazienkę. Wraz z Alkiem stwierdziliśmy, że chcemy dać Rudzielcowi i jego wybrance trochę prywatności, dlatego właśnie z niezamieszkałego poddasza uczyniliśmy swoje zaciszne gniazdko.

Trzymając się za ręce zeszliśmy po paru schodkach po czym wyszliśmy przed dom. Do naszych uszu zaczęły dochodzić głośne śpiewy ptaków oraz krzyk. Tylko kogo był to  krzyk?

- Kogut mnie goni! Ratunkuuuu! - krzyknął wystraszony Janek uciekając przed kogutem.
- Kochanie spokojnie on ci nic nie zrobi! - zaśmiała się Patrycja starając się złapać Janka.
- Stracę przez niego moje życie! - pisnął jak baba.
- Trzeba było nie gadać, że zobaczyłeś kozę z rana i koniecznie chcesz mnie do niej zaprowadzić bo " Ciągnie swój do swego". Teraz masz karma wraca! - zaśmiała się Patrycja w końcu doganiając Rudzielca.
- To miał być niewinny żart! - pisnął Bytnar cały w szoku.
- Oj Jasiu ty jesteś taki psotnik.- zaśmiała się rudowłosa pociągając Janka szybko do ogródka, który był zagrodzony drewnianym płotem. - O witam zakochańców i maluszka jak tam się dzisiaj czujemy?
- Jest dobrze. - uśmiechnęłam się lekko chcąc uniknąć tego tematu.- A ty jak się czujesz kochana? Widzę, że od rana w swoim żywiole.
- Wspaniale! Jak młody Bóg! Ale Janek mnie goni cały czas do łóżka oprócz tego, że chciał mi pokazać kozę.- zachichotała i wjechała swojemu chłopakowi " z bara".
- Ciociu Patrycjo na wujka Janka poluje kogut! - powiedziała Marusia pokazując rączką w stronę furtki.

Szczerze wam powiem, że ten kogut na prawdę był jakiś nietypowy. Stał pod furtką i jakby czekał na znak, aż dopadnie swoją ofiarę. Na miejscu Janka bała bym się opuszczać teren ogródka bo ten kogut to na prawdę dziki zwierz.

- Dlatego wujek Janek powinien iść do domu i zrobić nam wszystkim tego pysznego serniczka, co kiedyś jedliśmy u niego.- zachichotała rudowłosa.
- W zasadzie to sam bym sobie zjadł serniczka. - zaśmiał się Janek obejmując swoją ukochaną.- Czytasz mi w myślach myszko.
- A widzisz co ty byś beze mnie zrobił.- zaśmiała się Patrycja.
- Jestem za serniczkiem! - pisnęła Marusia.- My z ciocią i wujkiem pójdziemy do piesków i wrócimy na serniczka!

Mała blondyneczka ciągnęła nas za rączki prosto w stronę stodoły, gdzie na sianie spał Burek. Był to mały, łaciaty kundelek. Umiał on wiele sztuczek. Mały psiak uwielbiał Marusie. Alek zadbał o to, aby Burek miał kolegę - przywiózł z Warszawy Szarika. Owczarek niemiecki w mgnieniu oka  zaklimatyzował się w nowym środowisku i rozgościł się w stodole dzieląc stog siana z Burkiem.

Najsłodszym widokiem było to, jak maleństwo wraz z pieskami ganiała się po ogródku. Marusia potrafiła wrócić wtedy do domu cała w błocie, a jej mama musiała szykować dla maluszka ciepłą kąpiel.

- Burek Szarik! - pisnęła Marusia usiłując szybciutko wspindrać się na stóg siana.
- Poczekaj maluszku bo spadniesz.- zaśmiał się Aleksy podsadzając Marusie, aby mogła usiąść na sianie.

Byłby z niego idealny tatuś. Jest taki czuły i kochany. Uwielbia się bawić z Marusią, a Witek wspominał mi, że od małego zajmował się Marysią i zaplatał jej warkocze. Mimo, że rodzeństwo Dawidowskich często się kłócili to dażyli się wielką miłością i szybko potrafili się pogodzić.

Blondyn był ideałem mężczyzny. Każda dziewczyna marzy o takim chłopaku. Niebieskooki był wyjątkowy, czuły, delikatny. Potrafił poprawić humor w mgnieniu oka. Był niczym wymarzony książę na białym koniu, który potrafił ocalić swoją damę.

Po prostu ideał..

A jaka byłam ja?

Pusta, nie warta uwagi oraz szakradna. Bojąca się własnego cienia oraz bardziej zamknięta w sobie. Dusiałam w sobie wszystkie emocje bo płakać już nie potrafiłam.

I dlatego właśnie nie zasługiwałam na niego..

- Szarik! Oddaj moją wstążeczkę! - pisnęła Marusia, której złote włoski wcześniej były związane w dwa, urocze kucyki.
- Marcyś..- powiedział spoglądając mi w oczy.- Zamyśliłaś się..
- Przepraszam..- powiedziałam niewinnie starając się uniknąć tego tematu.- Marusiu uważaj bo spadniesz!
- Ale ciociu Szarik mi ukradł wstążeczkę i się nią bawi!- pisnęła.
- Szarol. - powiedziałam poważnym tonem.- Oddaj.

Piesek zaszczekał dwa razy grzecznie zostawiając wstążeczkę na kolankach blondyneczki, a sam usiadł przede mną. Pogłaskałam psiaka za uszkiem uśmiechając się lekko. Czułam na sobie cały czas wzrok pewnych znajomych mi bardzo dobrze niebieskich tęczówek. Natomiast ja bałam się w nie spojrzeć.

We trójkę spędziliśmy miło czas przechadzając się z pieskami po gospodarstwie. Z maluszkiem odwiedzaliśmy różne zwierzątka tłumacząc Marusi, jaką rolę pełni każde z nich.

- To co słodziaki wujek Janek z ciocią Patrycją na pewno czekają na nas z serniczkiem.- powiedział Aleksy porywając maleństwo na rączki i robiąc z nią " samolot".
- Chodźmy więc! Nie ma na co czekać! - powiedziałam lekko się uśmiechając.
- Zgadzam siem z ciocią! - pisnęła Marusia przytulając się uroczo do blondyna.

Udaliśmy się więc do wiejskiej chaty. Szliśmy gospodarstwem, a do naszych uszu dochodziły odgłosy zwierząt. Wydawało się być tutaj cicho i spokojnie. Z dala od tego całego terroru i brutalnej rzeczywistości. Rzadko kiedy można było tutaj spotkać szkopy, ponieważ Dawidowscy mieszkali na uboczu. Blisko było do pola uprawnego oraz do lasu, w którym płynęła rzeka.

Weszliśmy do środka domu i poczuliśmy zapach przypalenizny, który wypełnił przedpokój. Okna w całym domu zostały pootwierane, a firanki wiszące na karniszach tańczyły w na wietrze niczym śnieżnobiałe suknie panny młodej.

- Janek prawie puściłeś cały dom z dymem!- krzyknęła Patrycja podśmiewując się.- Przynajmniej drugi sernik ci się udał!
- Janeczku ty gotujesz przepysznie, ale wiesz co może wypieki jednak zostaw kobietom.- zaśmiała się Irka.
- A co tu się dzieje? - zapytałam wchodząc do kuchni, a wraz ze mną moi towarzysze.
- Janek bawił się w kucharza i spalił pierwszy sernik. Proszę o to dowód rzeczowy.- rudowłosa wskazała na formę, w której było dosłownie czarne ciasto.- Ale spokojnie jest też drugi serniczek i ten jest w stanie jadalnym. Przynajmniej mam taką nadzieję.
- Może tam niczego nie dosypał chociaż po tym Rudzielcu to można się wszystkiego spodziewać.- zaśmiał się Aleksy.
- Ej no i ty Aleksy przeciwko mnie?! Ty mendo społeczna! Jeszcze będziesz coś ode mnie chciał! - krzyknął zflustrowany Janek.
- Cichaj bo dziecko rozbudzisz.- powiedział blondyn widząc, że Marusi niebieskie jak ocean oczka zaczęły się zamykać.
- Najlepiej mi cichaj powiedzieć! Jasne! - powiedział ciszej Janek krojąc sernik na kawałki. - Znajcie moje dobre, chamskie serce, że raczyłem wam dobroć jaką jest serniczek pokroić. Zapraszam do stołu.

Wszyscy zasiedli do drewnianego, wielkiego stołu. Aleksy usiadł obok mnie usadzając delikatnie maluszka na swoich kolanach, aby jej nie rozbudzić. Potajemnie położył dłoń na moim udzie. Spojrzałam na niego przez chwilę i bez wahania złączyłam nasze dłonie splatając palce w jedną całość.

- Coś długo nie ma Witka.. - powiedziała zmartwiona Irka. - Miał pojechać tylko na targ załatwić sprawunki..
- Irka spokojnie.. stąd na targ jest trochę drogi.. Plus pojechał na wozie sąsiada, a ten sąsiad chyba trochę podpić sobie lubi, więc pewnie musiał go zastąpić w powożeniu powozu.- powiedziałam usiłując zjeść sernik, lecz nie miałam apetytu.
- Masz rację.. Może nie potrzebnie się denerwuje..- powiedziała i zaczęła zajadać sernik.
- Witek zaraz wróci zobaczysz..- powiedział Aleksy delikatnie kołysząc Marusie na rączkach.

Witold Dawidowski- kuzyn Alka był dość wyjątkowego wyglądu. Można powiedzieć, że jego oblicze wyróżniało się  z pośród całej rodziny Dawidowskich. Posiadał on ciemne brązowe włosy, które często układał w jak to z Patrycją się śmiejemy " pędzla" na głowie. Sylwetka jego była wysportowana, a wzrostowo mierzył wysoko. Oczy jego były niebieskie jak toń oceanu. W rodzinie Dawidowskich nie spotkałam się z innym kolorem tęczówek.

Natomiast żona jego Irka była uroczą blondynką o zielonych, wręcz szmaragdowych oczach. Wzrostowo była lekko wyższa ode mnie. Swoje długie, złote pukne często wiązała w pięknego warkocza. Wyglądała niczym złotowłosa z bajki, która tkwiła w wieży czekając na swego ukochanego.

- Ktoś o mnie wspominał?- zapytał wysoki szatyn wchodząc do kuchni i całując swoją żonę w czoło.
- Normalnie o wilku mowa. - zaśmiał się Janek.
- Wywołaliście wilka z lasu.- zaśmiał się Witek odstawiając załatwione sprawunki na blat kuchenny i zasiadając do stołu.- A co to tak ślicznie pachnie?
- Sernik. Nie chwaląc się jam go upiekł.- powiedział Janek podając Witkowi kawałek ciasta.
- Tak on to uczynił i mało co nie pozbawiając nas dachu nad głową.- zaśmiała się Irka opierając głowę o ramię swojego męża. - Gdzie byłeś? Martwiłam się..
- To dobrze, że nic się nie stało bo bym nie miał do czego wracać.-  zaśmiał się Witek obejmując wybrankę serca i próbując kawałka ciasta.- Pan Arek sobie trochę podpił bimbru. Wyobraźcie sobie, że zostawiłem go tylko na moment, aby pójść pozałatwiać sprawunki. Wracam patrzę, a ten znalazł sobie dwóch kompanów i śpiewa z nim cytuję:" Wódko ma wódko ma wódko ma, któż bez ciebie sobie w życiu radę da. Jesteś miła i pachnąca, chociaż żrąca. Ja bez ciebie nie potrafię dłużej żyć". I tak na cały głos. Stwierdziłem, że muszę zastosować terapię wstrząsową. Wziąłem ich za fraki i głowy do wiadra z zimną wodą. Wyobraźcie sobie, że w sekundzie chodzili jak w szwajcarskim zegarku.
- Ten pan Arek. Zawsze ciągnęło go do bimbru. - zaśmiała się Irka.
- Alek obyśmy kiedyś tak nie skończyli bo twój kuzyn nas prześwięci.- zaśmiał się Janek.
- Oj przydałoby wam się, a zwłaszcza jak pewnego dnia Janek ukradł bimber tacie i wypiliśmy go wieczorem.- zaśmiała się Patrycja.
- A panienka Marcelina, co taka mizerna i cicha?- zapytał się Witek.
- Ja?.. Um.. nie.. Ja tylko.. nie mam jakoś apetytu..- powiedziałam odkładając łyżeczkę.- Przepraszam was.. Muszę się przejść..

Wstałam od stołu kierując się w stronę wyjścia. Ostatnie, co ujrzałam to wzrok Witka skierowany w stronę Alka, który mówił coś w rodzaju " Idź za nią". Aleksy wiedział, że czasem potrzebowałam chwili samotności do poukładania sobie wszystkiego. W zasadzie chyba, każdy z nas tego potrzebuje.

Opuściłam terytorium gospodarstwa i udałam się w stronę łąk, na których wiatr rozsiał dzikie, polne maki. Pogrążając się w swoich myślach szłam coraz dalej, gdzie tylko nogi poniosą. Podrodze zbierałam dziko rosnące kwiaty i zaczęłam pleść z nich wianek. Kiedy byłam dzieckiem wraz z koleżanką zbierałyśmy mlecze i z nich plotłyśmy pierścień z tych oto kwiatów.

Nim się spostrzegłam dotarłam do sadu pełnych jabłoni. Na drzewach okazale prezentowały się piękne, czerwone owoce. Do moich uszu zaczęły dochodzić różnorakie śpiewy ptaków. Postanowiłam wygodnie usadowić się pod jednym z drzew. Wygodnie usiadłam sobie na trawie w dalszym ciągu zaplatając wianek oraz opierając się o jabłoń.

Wiecie w końcu jestem Kochanowska  siedzę pod jabłonią, a Jan Kochanowski uwielbiał swą lipę. Wszyscy pewnie kojarzycie te fraszkę " Na lipę", co zaczyna się słowami " Gościu siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie".

Starałam się zatopić w swej wyobraźni, aby zapomnieć o wszystkich problemach. Chciałam na chwilę zniknąć, aby już nie musieć dusić tego w sobie. Te emocje kotłowały się we mnie z każdą sekundą coraz bardziej. Chciałam się tego pozbyć, lecz nie wiedziałam jak. Coraz bardziej zamykałam się w sobie.

- Mogę się dosiąść?- zapytał dobrze znajomy głos wyrywając mnie z zamyślenia.
- Um..tak.. - zgodziłam się, a chłopak usiadł obok mnie.
- Księżniczko spójrz mi w oczy..- powiedział troskliwym głosem blondyn.- Co się dzieje? Od rana zachowujesz się jak nie ty.. Nie chcesz jeść..
- Nic się nie dzieje.. - powiedziałam kończąc zaplatać wianek.
- Popatrz na mnie..- chłopak delikatnym gestem złapał mój podbródek i uniósł w górę, abym była zmuszona zatopić się w jego niebieskich tęczówkach.- Znam cię na tyle długo, aby wiedzieć jak się zachowujesz w danej sytuacji. A więc?..
- Mam po prostu wszystkiego dość nie rozumiesz?! - krzyknęłam niekontrolowanie. - Czuję się jak pieprzona księżniczka, za którą wszyscy muszą coś robić! Nie mogę ci w niczym pomóc! Nawet nie mogę iść w pole głupich marchwi uzbierać!
- Nie jesteś żadną pieprzoną księżniczką, jak już to jesteś moją księżniczką.. To wszystko dla twojego dobra, aby stan twojego zdrowia się nie pogorszył..
- Cóż mi z tego skoro wyglądam tak! - pokazałam na mój policzek.- Wyglądam jak jakiś bazyliszek! Albo jakiś inny powtór! W lustro nie mogę rano przez to spojrzeć!
- Cichutko..Spokojnie Marcyś.. Wszystko się ułoży.. Dla mnie jesteś i zawsze będziesz najpiękniejszą dziewczyną na świecie..- przytulił mnie delikatnie.
- Nie kłam! Rozumiesz?! Nie kłam.. Nigdy nie będę już piękna! To wszystko nie ma sensu.. Alek ty jesteś takim cudownym i przystojnym chłopakiem, że możesz mieć każdą.. Spadnie ci z nieba kolejna panienka zanim się obejrzesz.. a o mnie po prostu zapomnij..- wyrwałam się z uścisku, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy.

Chciałam wstać i uciec stamtąd. Pragnęłam zapaść się pod ziemię. Czemu, gdy mam od siebie dać coś więcej staje się purpurowa ze wstydu? Czemu wszystko jak zawsze się kąppikuje i nie może być normalnie?

- Ale ja nie chcę o tobie zapomnieć..- złapał mnie za dłoń. Czułam jak jego nogi są jak z waty, a oczy zeszkliły się.- Nie chce żadnej innej.. Chce Ciebie.. Z blizną, czy bez niej.. z tymi ranami.. z twoimi wadami oraz zaletami.. Chce Ciebie..
- Nie kłam proszę nie kłam!- krzyknęłam zrozpaczona.

Nie mogłam się opanować. Wszystkie emocje jak grom z jasnego nieba nagle ze mnie wystrzeliły. Niczym wulkan wybuchałam. Chciałam krzyczeć, płakać wyrzucić to wszystko z siebie jak najprędzej. Z tych wszystkich emocji trzęsłam się jak galareta.

Nim się spodziałam na swych ustach poczułam wargi mojego ukochanego. Oddałam pocałunek bez wahania. Potrzebowałam jego bliskości. W ramionach Aleksego było tak bezpiecznie, że najchętniej mogłabym tam się schować przed całym światem. Sam jego dotyk działał na moją osobę jak magnez. Jakaś siła ciągnęła mnie do niego.

Siła miłości..

Jak Ania Shirley chciałam po prostu być czyjąś. Pragnęłam tylko kochać i być kochaną. Jak mawiała rudowłosa: " Lepiej być Anią z Zielonego Wzgórza niż Anią znikąd". Nie byłam niczyja..Byłam czyjąśbyłam Macieja Aleksego Dawidowskiego, a swoimi głupimi słowami mogłam go stracić na zawsze..

Słowa mogą zranić bardziej niż niejeden ostry sztylet..

Niebieskooki całował mnie z ogromną czułością jakby chciał pokazać, że jestem dla niego najważniejsza. Nim się spostrzegłam leżeliśmy pod jabłonią, a nasze wargi wciąż były złączone. Nie wierzyłam, że to wszystko dzieje się na prawdę. Myślałam, że to jawa. Czułam się jak w bajce. Mogłam zapomnieć o wszystkich troskach i zmartwieniach, które krążyły w mojej głowie.

Daliśmy się ponieść chwili. Pocałunkiem przekazywaliśmy sobie wszystkie uczucia, które się w nas kłębiły. Poczułam jego czuły dotyk na mojej talii, a moje dłonie samoistnie powędrowały do guzików od jego koszuli. Każdy jego dotyk był dla mnie nieziemski. Cały czas ciągnęło nas do siebie. Nie mogliśmy przestać. Niebieskooki jeździł dłonią po mojej talli, aż dotarł do zapięcia od sukienki.

- Wariacie nie tutaj.. - powiedziałam pomiędzy pocałunkami.
- Ale.. tutaj jest tak romantycznie..- oznajmił niewinnie przerywając pocałunek i spoglądając w moje oczy.
- A jak nas ktoś zobaczy to co wtedy?- powiedziałam uśmiechając się niewinnie.
- To niech zobaczy i zazdrości. - na jego twarz wstąpił zwadniacki uśmiech.
- Nie mogę z twoimi pomysłami szaleńcu.- zachichotałam.- W domu będzie lepiej.
- Jestem szaleńcem bo oszalałem z miłości do ciebie. - połaskotał mnie, na co zachichotałam.- No dobrze niech będzie, ale najpierw pójdziemy do lasu.
- Do lasu? Po co?- zapytałam zdziwiona.
- Wiesz terapia wstrząsowa. Przywiąże cię do drzewa i zostawię w lesie.
- Nie zrobisz mi tego! - prychnęłam.
- Jeszcze zobaczymy.- zaśmiał się złowieszczo.
- Aleksy na litość boską nie żartuj sobie tak!
- Ale nie żartuje.
- Nie ma mowy! Nie zgadzam się! - prychnęłam.

Jak najszybciej wyrwałam się z jego uścisku. Szybko podniosłam się i zaczęłam uciekać. Niestety jako iż moje niezabliźnione do końca rany dawały o sobie znaki nie mogłam biec szybciej. Niebieskooki w mgnieniu oka dogonił mnie i delikatnie wziął na ręce przerzucając mnie przez ramię jak przysłowiowy " worek ziemniaków".

- Idziemy do lasu narobić hałasuuuu!- zaśpiewał Aleksy śmiejąc się.- Mała uciekinierka.
- Nie godzę się na zostawienie mnie w lesie! Jeszcze wilki mnie zjedzą!- prychnęłam.
- Ale w tym lesie nie ma wilków, co najwyżej dziki.- zaśmiał się i zaczął udawać się w stronę lasu.
- Aleksy chyba cię coś boli! Zostaw mnie! Nie chce do lasu! - piszczałam i zaczęłam delikatnie uderzać dłonią w jego plecy.- Zostaw kretynie jeden!
- Czy panience ładnie tak mówić do swojego chłopaka? - zapytał, a na jego twarzy widniał zwadniacki uśmiech.
- A ładnie! I to bardzo ładnie! A chłopakowi ładnie tak nieść dziewczynę do lasu?
- A bardzo ładnie. - zaśmiał się.
- Kretyn. Z kim ja żyję. - przewróciłam oczami.
- A ze mną i nie mów mi mała, że ci to nie odpowiada.- powiedział to lekko podrzucając mnie do góry.
- Odpowiada skarbie odpowiada.- zachichotałam.

Niebieskooki uradowany jak dziecko szedł do lasu. Świetnie bawił się, gdy podrzucał mnie delikatnie do góry. Przestałam się boczyć i chichotałam jak mała dziewczynka za każdym razem, gdy wykonywał tą czynność. Uwielbiałam widzieć go szczęśliwego. Jego uśmiech był nieziemski. Rumieniłam się jak głupia, gdy tylko go ujrzałam.

- No to jesteśmy na miejscu. - powiedział i postawił mnie delikatnie na ziemi.

Był to piękny las liściasty. Okazałe stare, wysokie drzewa pięły się wysoko. Na samej górze spotykały się korony drzew, przez które przebijały się promienie słoneczne. Wyglądał niczym Knieja z bajki " Czarownica". Był jak zaczarowany gaj, gdzie wszystkie zwierzątka żyją w zgodzie.

- Alek, ale nie zostawisz mnie tutaj prawda?.. - zapytałam spoglądając mu w oczy.
- Głuptasku mój jasne, że nie. Zaprowadziłem cię tutaj żebyś w końcu mała złośnico mogła się wyżyć. Wyrzucić z ciebie to co cię przytłacza, a to jest do tego idealne miejsce.- powiedział klikając mnie w nosek.
- Kochany jesteś..- musnęłam delikatnie jego usta swoimi.- Ale jak mam to zrobić?
- O tak - powiedział i krzyknął na cały głos.- Teraz twoja kolej.
- Aleksy ty wariacie zwariowałeś?- zachichotałam.
- To na prawdę pomaga. Spróbuj.- powiedział uśmiechając się słodko.
- Spróbuję. - powiedziałam uśmiechając się i krzyknęłam na cały głos.
- Oj coś mi się wydaje, że potrafisz głośniej złośnico.- zaśmiał się opierając się o drzewo.

Krzyknęłam z całej siły, na ile pozwoliło mi moje gardło. Mój głos odbił się echem po całej leśnej polanie. Chłopak od początku miał rację. To faktycznie pomaga. Czułam się jakby wszystkie emocje, które kłębiły się we mnie od dłuższego czasu nagle uchodziły ze mnie. Krzyknęłam tak jeszcze z parę razy i rzuciłam się w jego ramiona. Byłam mu wdzięczna, za wszystko co dla mnie robił.

Oto cała ja - pusta
Oto cały ty - czuły
Oto cała ja, ja już wiem, że nie twoja
_____________________________________
ᴡɪᴛᴀᴊ ʟᴜᴅᴜ ᴡᴀᴛᴛᴘᴀᴅᴀ!! 😅😅😅🥰🥰

ᴘʀᴢʏʙʏᴡᴀᴍ ᴅᴏ ᴡᴀꜱ ᴅᴢɪꜱɪᴀᴊ ᴢ ɴᴏᴡɪᴜᴛᴋɪᴍ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀʟɪᴋɪᴇᴍ. ᴍɪᴀŁ ᴢᴅᴇᴄᴢᴋᴇ ᴢɴᴏᴡᴜ ᴘᴏŚʟɪᴢɢ ᴏ ᴛʏᴅᴢɪᴇŃ ( ᴇᴋʜᴇᴍ ᴍᴏᴊᴀ ᴘᴏʟᴏɴɪꜱᴛᴋᴀ ɪ ᴊᴇᴊ ᴢᴀᴅᴀɴɪᴀ) ᴢᴀ ᴄᴏ ᴡᴀꜱ ᴘʀᴢᴇᴘʀᴀꜱᴢᴀᴍ!! ᴢᴀ ᴛᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ ᴊᴇꜱᴛ ᴅŁᴜŻꜱᴢʏ!! ᴍᴀᴍ ɴᴀᴅᴢɪᴇᴊĘ, Żᴇ ᴡᴀᴍ ꜱɪĘ ꜱᴘᴏᴅᴏʙᴀŁ!!! 🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗

ᴘᴏᴊᴀᴡɪŁʏ ꜱɪĘ ɴᴏᴡᴇ ᴘᴏꜱᴛᴀᴄɪᴇ ᴏʀᴀᴢ ɴᴏᴡᴀ ʟᴏᴋᴀʟɪᴢᴀᴄᴊᴀ. ᴊᴀᴋ ᴡᴀᴍ ꜱɪĘ ᴘᴏᴅᴏʙᴀ ɢᴏꜱᴘᴏᴅᴀʀꜱᴛᴡᴏ ᴋᴜᴢʏɴᴏꜱᴛᴡᴀ ᴀʟᴇᴋꜱᴇɢᴏ?
ʙɪᴇᴅɴᴀ ᴍᴀʀᴄʏꜱɪᴀ ɴᴀᴍ ꜱɪĘ ᴘᴏᴅŁᴀᴍᴀŁA, ᴀʟᴇᴋꜱʏ ᴘᴏᴋᴀᴢᴀŁ ɴᴀᴍ ꜱɪĘ ᴢ ʙᴀʀᴅᴢᴏ ᴛʀᴏꜱᴋʟɪᴡᴇᴊ ɪ ᴏᴘɪᴇᴋᴜŃᴄᴢᴇᴊ ꜱᴛʀᴏɴʏ. ( ᴄɪᴇᴋᴀᴡᴏꜱᴛᴋᴀ: ɪᴍɪĘ ᴀʟᴇᴋꜱʏ ᴢɴᴀᴄᴢʏ ᴏᴘɪᴇᴋᴀ) ᴊᴀɴᴇᴋ ᴘʀᴀᴡɪᴇ ᴢᴊᴀʀᴀŁ ᴅᴏᴍ ɪ ɢᴏɴɪŁ ɢᴏ ᴋᴏɢᴜᴛ, ᴀ ᴘᴀᴛʀʏᴄᴊᴀ ʀᴀᴛᴏᴡᴀŁᴀ ꜱʏᴛᴜᴀᴄᴊĘ ɴɪᴄᴢʏᴍ ᴍᴀᴍᴀ ᴄᴀŁᴇɢᴏ ᴛᴏᴡᴀʀᴢʏꜱᴛᴡᴀ. ᴛᴏ ᴄʜʏʙᴀ ɴᴀᴊʟᴇᴘꜱᴢᴇ ᴘᴏᴅꜱᴜᴍᴏᴡᴀɴɪᴇ ᴛᴇɢᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁᴜ 😅😅😅😅😅😅😅😅

ŻʏᴄᴢĘ ᴡꜱᴢʏꜱᴛᴋɪᴍ ᴍɪŁᴇɢᴏ ᴅɴɪᴀ/ᴡɪᴇᴄᴢᴏʀᴜ ɴᴏᴄʏ

ᴘᴀᴍɪĘᴛᴀᴊᴄɪᴇ, Żᴇ ᴊᴇꜱᴛᴇŚᴄɪᴇ ɴᴀᴊᴄᴜᴅᴏᴡɴɪᴇꜱɪ ɴᴀ Śᴡɪᴇᴄɪᴇ!!! 🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗

ᴛᴜʟᴀꜱᴋɪɪɪɪ 🤗🤗🤗🤗🥰🥰🥰🥰🥰

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro