ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ 47

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ᴅᴢɪꜱɪᴀᴊ ᴡ ᴍᴇᴅɪᴀᴄʜ ᴘᴏᴊᴀᴡɪŁᴀ ꜱɪĘ ɴᴀᴍ ᴘɪᴏꜱᴇɴᴋᴀ ᴢ ʀᴇᴘᴇʀᴛᴜᴀʀᴜ ᴋᴡɪᴀᴛᴜ ᴊᴀʙŁᴏɴɪ ᴘᴛ."ɴɪᴇ ᴍᴀ ᴄᴢᴀꜱᴜ", ᴋᴛÓʀᴀ ᴍᴀᴍ ɴᴀᴅᴢɪᴇᴊĘ, Żᴇ ᴘᴀꜱᴜᴊᴇ ᴅᴏ ᴛᴇɢᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁᴜ. ᴢᴀᴄʜĘᴄᴀᴍ ᴅᴏ ᴏᴅꜱŁᴜᴄʜᴀɴɪᴀ.

ᴍɪŁᴇɢᴏ ᴄᴢʏᴛᴀɴᴋᴀ 🥰🥰🥰
__________________________________
ᴘᴀᴛʀʏᴄᴊᴀ

Stojąc w przy okiennicy wyglądam na świat. Chciałabym dostrzegać jego piękno każdego dnia. Mimo, że dookoła cierpienia i zła. W każdym dniu, nawet najgorszym możemy dostrzec coś dobrego. Czasem nawet błahe rzeczy będące naszą codziennością są właśnie tym dobrem.

Zapowiada się kolejny zwykły dzień na gospodarstwie. Uwielbiam to miejsce. Jest tu nadzwyczajnie spokojnie i cicho. Można przemyśleć parę spraw i wyciszyć się. Każda istota ludzka czasem pragnie zniknąć, aby choć na chwilę być z dala od nurtujących go spraw, czy też problemów.

Staram się nie wracać do tego, co było. Pragnę spuścić ze smyczy każdą męczącą mnie myśl, aby już nigdy do mnie nie wracała. Chcę wyrzucić z pamięci Aleję Szucha, Schulza i jego chore tortury oraz gierki.

Każdego dnia mówię sobie " walcz", jednakże łatwiej powiedzieć trudniej zrobić. We wszystkim pomaga mi Janek. Nie wiem, co bym bez tego głupola zrobiła. Przy nim w momencie znikają wszystkie złe wspomnienia. Dzięki Rudzielcowi jestem w stanie jakoś znaleźć siłę, aby iść dalej.

Chłopak płata figle, stara się mnie rozbawić. Niedawno nawet, jak już dobrze wiecie zaprowadził mnie do kozy chcąc mi poprawić nastrój, gdy byłam " nie w sosie". Może robi to w sposób dość niekonwencjonalny, jednakże za każdym razem mu się to udaje.

- Guten Morgen Hannah, oder vielleicht eher..( Dzień dobry Hannah, a może raczej..)- fuknął kpiąco wyciągając z moich rzeczy dokumenty.- Patrycja Nowak.

Sparaliżowana strachem, twarzą w twarz ze swym oprawcą siedziałam bezruchu. Czułam, jak ogarnia mnie strach. Nie wydusiłam z siebie żadnego słowa.

Czy miałam przy sobie podrabiane dokumenty?

Tak.

Czy korzystałam z nich wcześniej?

Owszem, ale nie z tej sztuki..

- Die Frage ist nur warum diese Dokumente so schwach gefälscht sind.( Pytanie tylko, dlaczego te dokumenty są tak słabo sfałszowane.) - oznajmił rzucając je na biurko. - Deine Freundin war nicht sehr gesprächig. Vielleicht kannst du mir etwas sagen? ( Twoja przyjaciółka nie była zbyt rozmowna. Może ty mi coś powiesz?)

Postanowiłam nie dawać mu satysfakcji z tego, że będzie widział, że się boje. Boje się jak cholera, ale to jest jedna z tych sytuacji, w których trzeba wykazać wolę walki. Nie wydam nikomu, tak jak przysięgałam przed Bogiem i przed przełożonymi.

Tajemnic organizacyjnych dochować, do rozkazów służbowych się stosować, nie cofnąć się przed ofiarą życia.

Nie cofnąć się przed ofiarą życia..

Fragment z przysięgi nieustannie echem odbijał się w mojej głowie. Te trzy linijki.. Najważniejsze trzy linijki, które pragnę dzisiaj dochować.

- Was? aber das sind meine normalen Dokumente..( Co? Ale to są moje normalne dokumenty..) - udałam zdziwienie.
- Gut interessant. ( Cóż interesujące.) - rzekł patrząc na mnie groźnie. - Sehr interessant. ( Bardzo interesujące.) Diese Papiere sind genau so normal wie die Nachahmung meiner Frau. (Te papiery są tak samo normalne, jak imitacja mojej żony.) - prychnął.

Mężczyzna nie kryjąc swej flustracji zrzucił wszystkie leżące na biurku przedmioty na ziemię. Następnie podszedł obok szafy, z której wyciągnął gruby, metalowy pręt.

- Was ist mit deinem Ehemann? ( Co z Pana za mąż?) - zapytałam pewnie.- Wenn Sie sich nicht bemerkt haben, dass ich nicht Ihre Frau bin? ( Jeśli nie zauważył Pan, że nie jestem twoją żoną?)
-Schweigen! ( Milcz!) - krzyknął.- Ich stelle Fragen! ( Ja zadaje pytania!)

Wtedy to właśnie po raz pierwszy mnie uderzył.. Metalowym prętem z całej siły w brzuch. Zwinęłam się w pół. To uderzenie wywołało u mnie ból, jakiego jeszcze nie znałam. Był tak strasznie intensywny..

- Warum hast du so getan, als ob du meine Frau wärst ?! Wofür war das?! Sprechen!( Dlaczego udawałaś moją żonę? Po co to było?! Mów!) - krzyknął rozwścieczony.- Haben Sie Informationen für Ihre für Ihre Szare Szeregi bei Armia Krajowa?!( Zbierałaś informacje dla tych waszych Szarych Szeregów od Armii Krajowej?!)

Milczałam.

Szybko tego pożałowałam. Mężczyzna nie miał litości. Rozsierdził się w trybie natychmiastowym. Zaczął mnie bić z całej siły prętem. Potrafił z czasem podnieść mnie z ziemi, a po chwili na nią rzucić.

Krzyczałam, błagałam, aby przestał. Jednak na nic to było. Z pod moich powiek zaczęły płynąć łzy. Były one niczym wodospad. Nie mogłam ich opanować..

Ból który pali i gryzie, nie daje się zmyć łatwymi łzami.~ Ania Shirley

Na te wspomnienie po moich policzkach spłynęły łzy. Usłyszałam jak drzwi dębowe drzwi od pokoju mojego oraz Janka otworzyły się. Zdesperowana szybko starałam ślady płaczu.

- Płakałaś.- powiedział podchodząc bliżej.
- To pytanie, czy stwierdzenie? - zapytałam zatapiając się w jego błękitnych tęczówkach.
- Stwierdzenie. - chciałam coś powiedzieć, jednakże mi przerwał.- Nie mów mi, że tak nie było..Każdy może mieć chwilę słabości. Przy mnie możesz być słaba, bylebyś była sobą. - rzekł zakładając kosmyk rudawych włosów za me ucho.
- Przed tobą nic się nie ukryje. - z każdą chwilą zatapiałam się bardziej w jego tęczówkach.- Masz mnie Rudzielcu..
- Po prostu wiem, kiedy cię coś gryzie.- oznajmił.- Dręczy cię coś?.. Widzę, że usiłujesz to ukryć, ale na mnie to nie działa..
- Wspomnienia. - oznajmiłam.- Dręczą mnie wspomnienia..
- Chodź tu maleńka.- przytulił mnie mocno chowając w swoich ramionach.- Opowiadaj co ci na serduszku leży.. Są to wspomnienia z Szucha?..
- Tak..- schowałam się w nim niczym mała dziewczynka potrzebująca, aby ktoś uchronił ją przed złem.- Przypomniało mi się przesłuchanie z Schulzem.. To było najgorsze z możliwych.. A zwłaszcza ten pręt..

Rudzielec był zadziwiająco cicho, jak na niego. Chował mnie w swoich ramionach delikatnie kołysząc. Pokazywał mi w ten sposób, że jest gotowy na szczerą rozmowę. Niebieskooki był człowiekiem bardzo gadatliwym. Oprócz tego, że doskonały z niego mówca potrafił równie doskonale słuchać.

Janek wydaje się być chłopakiem, który ma w głowie tylko psoty i figle. Często lubiącym się podroczyć oraz dokuczać komu się tylko da. Wielu z was pewnie ma Janka za cwaniaka oraz wyłudza za buziaków, prawda? Przyznać się bez bicia, kto tak myśli?

To teraz wszyscy z was zmienią zdanie.

Ten mężczyzna o rudawej czuprynie to chłopak o wielkim sercu, który chce dla swoich bliskich jak najlepiej. Odznacza się wrażliwością próbując ją ukryć. Bo przecież według stareotypów mężczyźni nigdy nie płaczą. Przywdziewa maskę, przez co stara się zdawać wrażenie zawsze uśmiechniętego oraz żartobliwego.

Któż z nas nie zakłada maski?

Czasem wtedy jest nam łatwiej uciec od rzeczywistości, a zwłaszcza wtedy, gdy wokół panuje tyle zła.

Gdy przyjechaliśmy tutaj po uwolnieniu z Szucha często przyłapywałam go, jak nie spał w nocy. On tu był, a oczy jego otwarte, choć senne zawsze czujne. Za każdym razem gotowy, aby mnie pocieszyć, czy też szepnąć czułe słówko. Widziałam po nim, że przeżywał wszystkie wydarzenia z ostatnich tygodni, lecz wolał to zrobić w ukryciu..

- Moje biedactwo kochane..- przytulił mnie delikatnie mocniej.- Nie mogę uwierzyć w to, co on ci robił.. Jak można tak potraktować kobietę?..- mówiąc to w kącikach jego oczu pojawiały się niewidoczne łzy.
- Oni nie powinni tak nikogo traktować..- spojrzałam w jego tęczówki.- Przy mnie możesz być słaby bylebyś był sobą.- sparafrazowałam jego słowa.- Obiecaj, że już zawsze będziemy sobie mówić wszystko, a zwłaszcza o uczuciach.
- Obiecuję Kruszynko. - szepnął, a po jego policzkach spłynęły łzy.- Ale ty obiecaj mi to samo.
- Obiecuję Jasiu.- po moich policzkach również zaczęły spływać łzy.- Na mały paluszek?- wystawiłam w jego stronę prawą dłoń.
- Na mały paluszek.- szepnął i zrobił ze mną " promise" na paluszek.
- Już zawsze będę cię chronił i nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić.- oznajmił przytulając mnie mocniej. - Zapłaci za to, co ci zrobił..
- Janek, proszę uważaj na siebie.. Nie chce Cię stracić.. - szepnęłam.
- Nie stracisz..

Oboje wylewaliśmy łzy przytuleni do siebie. Niczym zagubione dzieci we mgle. Byliśmy dla siebie ostoją, oparciem w trudnych chwilach. Byliśmy dla siebie siłą, która podbudowała nas na duchu. Gdy czuliśmy, że któreś z nas może upaść podnosiliśmy się wzajemnie. Mogliśmy razem góry przenosić.

Oboje wskoczylibyśmy za sobą w ogień..

- Dlaczego płaczecie? - usłyszeliśmy piskliwy głosik małej, złotowłosej dziewczynki.- Jest wam przykro? Coś zrobiłam nie tak?
- Skądże Marusiu, nic złego nie zrobiłaś słoneczko.- oznajmiłam biorąc złotowłosą na rączki.
- Ale tacy smutni jesteście..- przeskanowała nas wzrokiem od stóp do głów.
- Nie martw się słodziaku przejdzie nam..- poczułam jak silne ramiona mojego ukochanego nas oplatają.- A gdzie rodzice i ciocia Marcelina z wujkiem Alkiem?
- Rodzice są w oborze wraz z wujkiem i ciocią, a mnie przysłali żebym wam coś powiedziała.- oznajmiła niewinnie.- Podobno Niemcy chodzą po domach, a mamusia i tatuś chowają kózkę i wszystkie zwierzątka żeby ich nam nie zabrali.
- Wiadomo czego chcą? - zapytał zaniepokojony Janek.
- Mamusia powiedziała, że..- chwileczkę się zastanowiła nad odpowiedzią.- Przy.. przybyszów - z trudem wymówiła to słowo.- z Warszawy.

Niemcy? Skąd? Jak oni dowiedzieli się, że tu jesteśmy?! Przecież przybywamy w Olesinku już ponad miesiąc.. Chyba, że ktoś doniósł lokalnemu miejscu, gdzie stacjonują Niemcy, a oni z kolei doli cynk stolicy. Tylko kto mógł być kapusiem.. Nikogo tu nie znamy.. Alek jako jedyny zna okolice, gdyż przyjeżdżał tu parę razy pomagać Witkowi i Irce, gdy ta była brzemienna.

- Cholera znaleźli nas..- oznajmił Rudzielec wyglądając przez okno. - Jeszcze nie ma ich na horyzoncie..
- Lepiej chodźmy do Dawidowskich, aby dowiedzieć się więcej..

Cała nasza trójka podążała żwawym krokiem do obory, gdzie znajdowali się Dawidowscy. Pomogliśmy im domknąć każde pomieszczenie, aby nie było słychać meczenia kozy, lub muczenia kozy. Szarik był przy swojej pani, a Burek jako iż był szkolony jak pies pasterski to został ze zwierzętami.

- Jak wygląda sytuacja? - zapytałam trzymając Marusie na rączkach.
- Ktoś nas musiał wsypać.- oznajmiała czarnowłosa wzdychając.- Co my teraz zrobimy? Nie chce wrócić znowu.. tam..
- Cichutko księżniczko.. Nie pozwolę na to..- Aleksy czule przytulił swoją ukochaną chowając ją w swych ramionach.
- Słuchajcie musimy obmyśleć plan działania, ale nie tutaj.. - powiedział Witek starając się utrzymać nerwy na wodzy.
- Niemcy są straszni.. boje się..- Marusia rozpłakała się ze strachu.

Starałam się ją uspokoić kołysząc delikatnie, lecz w tym wypadku najlepszym ukojeniem były matczyne ręce. Podałam dziecię do jej matuli, aby ta mogła je uspokoić. Marusia ze strachu, aż się trzęsła. Mimo swojego młodego wieku wiedziała jacy są Niemcy.

- Moje maleństwo kochane.. Jestem przy tobie nie płakusiaj.. - złotowłosa pocałowała w czółko swoją córkę kołysząc ją uspokajająco.- Na razie nie panikujmy.. Dotrą do nas najpóźniej wieczorem.. Musimy się na to przygotować..
- Chodźmy więc do domu się zastanowić..- oznajmił Witek.

🌟

Niebieskie niebo niczym lazurowe morze pokryło się milionami gwiazd. Czyż to nie cudowne, że jest ich tak niezliczenie wiele? Gwiaździste niebo prezentuje się okazale niczym suknia przystojna błyszczącymi perłami.

Po paru godzinnej rozmowie ustaliliśmy jasno, co zrobimy. Jak już wiecie dom Dawidowskich jest jednopiętrowy z poddaszem, w którym Marcysia wraz z Alkiem uwili sobie zaciszne gniazdo. Oprócz tego częścią tej budowli jest również potocznie zwana komórka, w której są przetrzymywane rzeczy codziennego użytku takie jak np. konfitury. To miejsce miało okazać się naszym jedynym ratunkiem.

- Idą! Na razie widzę dwóch! - oznajmił Witek dyskretnie wyglądając przez
- Idźcie się schować!- Irka otworzyła szufladę wyciągając z niej pistolet. Złotowłosa podwinęła sukienkę i schowała go za pończochami.
- Mamusiu..- szepnęła przerażona Marusia i pobiegła na rączki swojej matuli, gdzie czuła się bezpieczna. Matczyne ramiona to najbezpieczniejsze miejsce na ziemi.
- No idźcie szybko! - popędził nas Witek.

Najszybciej jak mogliśmy popędziliśmy do komórki, a w której nasza czwórka idealnie się zmieściła. Było to ciasne pomieszczenie z małym oknem, przez które lekko wpadało światło. Mieliśmy ograniczoną widoczność przez brak większego dochodu światła. Zostawiliśmy drzwi lekko uchylone, aby móc przysłuchiwać się całemu zajściu.

Dwóch wysokich, wysportowanych o typowo aryjskiej urodzie Niemców zajęło miejsca przy stole jakby byli u siebie. Widziałam strach w oczach Marusi, która przytulała się do swej matuli. Małżeństwo Dawidowskich starało się jak mogło, aby zachować zimną krew w tej sytuacji.

- Wie heißt du? ( Jak się nazywasz?)- zwrócił się do Witka wyższej rangą niemiecki oficer.
- Grzegorz Brzęczyszczykiewicz. - odpowiedział pewnie podając fałszywe dane.
- Gzz.. Gze...Gzz..Gzego..Bzz..Br.. - usiłował zapisać na kartce powtarzając na głos.- Scheiße! ( Kur*wa!)- krzyknął sflustrowany swą niemocą zgniatając kartkę.- Hans! Schreibt auf den Machine! ( Hans! Pisz na maszynie!)

Mniejszy stopniem Hans posłusznie wyciągnął z skórzanej walizki maszynę do pisania. Postawił ją na stole wkładając papier do podajnika, aby móc pisać.

- Namen und Vornamen.( Imiona, nazwiska.) - spojrzał na nich zza maszyny.
- Ich bin Grzegorz Brzęczyszczykiewicz, meine Frau Irena Brzęczyszczykiewicz und Tochter Maria Brzęczyszczykiewicz. ( Jestem Grzegorz Brzęczyszczykiewicz, moja żona Irena Brzęczyszczykiewicz oraz córka Maria Brzęczyszczykiewicz.)- oznajmił pewnie i przekonująco Witek.

Dwóch niemieckich żołnierzy spojrzało po sobie. Hans oraz jego przełożony byli zaskoczeni, jakby pierwszy raz w życiu usłyszeli takie nazwisko.

- Wie?.. ( Jak?..)- zapytał, a jego oczy stały się większe niczym dzisiejsze pięć złotych.
- Vielleicht gehen wir weiter. ( Może przejdźmy dalej.) - oznajmił wyższy stopniem nadal zadziwiony.
- Ja, natürlich Oberleutnant.( Tak, naturalnie poruczniku.) - rzekł Hans.- Geburtsort (Miejsce urodzenia.)
- Chrzęszczywodorzyce, powiat Łękołody.- odpowiedział Witek.
- Ch..chrz..c..z..y..wo..zy..c..e..- powtarzał cicho Hans naciskając klawisze na maszynie. - Ich habe hehe!( Mam Hehe!) - zaśmiał się zadowolony jak dziecko.
- Gut.( Dobrze.) - skarcił go wzorkiem wyższy stopniem.- Haben Sie etwas über Besucher aus Warschau gehört? ( Słyszeliście coś o przyjezdnych z Warszawy?)
- Nein, Herr Oberleutnant. Wir sind einfache Leute. Wir haben nichts gehört. ( Nie panie poruczniku. My prości ludzie jesteśmy. Nic nie słyszeliśmy.) - oznajmiła Irka kołysząc na rękach Marusię.

Złotowłosa doskonale wiedziała, co robić. Delikatnie podała na rączki Witka swą córkę po czym postawiła przed Niemcami butelkę malinówki. Doniosła resztki jedzenia, jakie mieli w lodówce. Zachowywała się pewnie oraz naturalnie.

- Fühlen Sie sich wie zu Hause. ( Czujcie się jak w domu.)- rzekła.

Te słowa były niczym miód na serce Niemców. Nim się spodzieliśmy pili, jedli, śpiewali narodowe pieśni patriotyczne. Hans to nawet jakieś żarty zaczął opowiadać śmiejąc się w niebogłosy. Oznaczało to jedno- wszystko idzie jakspłatka, a szkopy nawaliły się jak szpadle.

Wszystko szło jak spłatka..

Dopóki pijany Hans nie wstał z miejsca i nie udał się w stronę toalety. Był uchlany jak bela. Zataczał koła, odbijał się od ścian, aż w końcu zaczął zbliżać się do komórki. W przerażeniu cicho cofnęliśmy się do tyłu.

Niestety spełniło się najgorsze..

- Wen haben wir hier? ( A kogo my tu mamy?) - zapytał chytrze. - Herr Oberleutnant! ( Panie poruczniku!)- krzyknął najgłośniej jak tylko potrafił.

Spojrzałam kątem oka na Marcelina, w której oczach mogłam dostrzec wielkie przerażenie. Cała się trzęsła, a pod wpływem impulsu chwyciła za butelkę z sokiem porzeczkowym i rozbiła ją na głowie Hansa. Szwab padł na ziemię tonąc we własnej krwi.

Wtedy to usłyszeliśmy również strzał dochodzący zza drzwi komórki. Przełożony Hansa również podał na ziemię zastrzelony celnym strzałem Irki. Witek wziął Marusię do innego pokoju, aby nie musiała oglądać takiego widoku.

Czarnowłosa była w takim szoku, że upadła na ziemię zwijając się w kulkę. Jej sukienka oraz dłonie były ubrudzone w czerwonej cieczy. Alek kucnął obok dziewczyny starając się ją uspokoić, lecz ona odepchnęła go nie wiedząc, co robi. Po krótkiej chwili, jednak schowała się w jego ramionach niczym mała dziewczynka.

- Musimy ich szybko zakopać i posprzątać tutaj..- oznajmiła Irka.- Muszę zająć się maleństwem. Dacie sobie radę?..
- Tak, idź Irka poradzimy sobie..- Rudowłosy przytulił mnie widząc, że tego potrzebuje.

Staliśmy tak wtuleni w siebie rozumiejąc się bez słów. Oboje potrzebowaliśmy swojej bliskości i czułości. On był moją nadzieją, moim schronieniem, w którym mogłam się schronić. Mój cały świat był zamknięty w tym jedynym, niepowtarzalnym Rudowłosym mężczyzną.

Niedługo później Irka zmieniła Witka w zajmowaniu się Marusią. Kuzyn Alka wraz chłopakami zajęli się pochówkiem szkopów. Niestety na zewnątrz pogoda im nie dopisywała, gdyż począł lać ulewny deszcz. Mężczyźni wynieśli szkopskie ciała owinięte w dywany na zewnątrz.

Wyprowadziłam Marcelinę z komórki. Ciemnooka cały czas była w wielkim szoku. Spoglądała na swoje ręce trzęsąc się niczym galareta. Usiadłam wraz z nią na łóżku w pokoju gościnnym. Okryłam dziewczynę kocem, a ona przytuliła się do mnie.

- To wszystko moja wina..- mówiła patrząc cały czas na swe dłonie.- Mam krew na rękach..
- Cii.. nie mów tak..- oznajmiłam zmartwiona.- Gdybyś tego nie zrobiła wezwaliby posiłki, a następnie zabraliby nas na Szucha..

Do pokoju przytuptał Szarik, którego sierść była mokra. Owczarek wskoczył na łóżko kładąc się na naszych kolanach. W ten sposób okazywał swą troskę. Dzwoniec starał się wesprzeć nas w tamtej chwili. Może był on tylko zwierzęciem, lecz wyjątkowym. Rozumiał wiele i potrafił rozpoznawać ludzkie uczucia.

- Krew na moich rękach.. Krew na mej sukience.. Obym za swe zbrodnie zginęła w męce..- poczęła powtarzać głaszcząc swego psa.

A przecież byliśmy już tak daleko
Przecież byliśmy już tak daleko

_________________________________
ᴡɪᴛᴀᴊ ʟᴜᴅᴜ ᴡᴀᴛᴛᴘᴀᴅᴀ!! 😅😅🥰🥰🥰

ᴡ ᴅᴢɪꜱɪᴇᴊꜱᴢʏᴍ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀʟᴇ ᴍᴀᴍʏ ᴡꜱᴛĘᴘ ᴅᴏ ᴡɪᴇʟᴋɪᴇᴊ ᴅʀᴀᴍʏ ᴘʀᴏꜱᴢĘ ᴘᴀŃꜱᴛᴡᴀ!!! ʙᴏ ᴄᴢʏᴍŻᴇ ʙʏŁᴏʙʏ Żʏᴄɪᴇ ɴᴀꜱᴢʏᴄʜ ʙᴏʜᴀᴛᴇʀÓᴡ ʙᴇᴢ ᴊᴀᴋɪᴇᴊŚ ᴅʀᴀᴍʏ? ᴅʀᴀᴍᴀ ᴍᴜꜱɪ ʙʏĆ!!! 😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅 ᴘʀᴢᴇᴅꜱᴛᴀᴡɪŁᴀᴍ ᴡᴀᴍ ᴏᴛᴏ ᴊᴇᴊ ᴢᴀʟĄŻᴇᴋ ᴍᴏŻɴᴀ ᴘᴏᴡɪᴇᴅᴢɪᴇĆ, ɢᴅʏŻ ᴛᴏ ᴅᴏᴘɪᴇʀᴏ ᴘᴏᴄᴢĄᴛᴇᴋ ᴛᴇɢᴏ, ᴄᴏ ꜱɪĘ ᴡʏᴅᴀʀᴢʏ.

ᴏɢʟĄᴅᴀŁ ᴢ ᴡᴀꜱ ᴋᴛᴏŚ ᴍᴏŻᴇ ꜰɪʟᴍ ᴘᴛ." ᴊᴀᴋ ʀᴏᴢᴘĘᴛᴀŁᴇᴍ ɪɪ ᴡᴏᴊɴĘ ŚᴡɪᴀᴛᴏᴡĄ"? ᴊᴇŻᴇʟɪ ᴛᴀᴋ ᴛᴏ ꜱᴄᴇɴᴀ ᴢ ɢʀᴢᴇɢᴏʀᴢᴇᴍ ʙʀᴢĘᴄᴢʏꜱᴢᴄᴢʏᴋɪᴇᴡɪᴄᴢᴇᴍ ᴊᴇꜱᴛ ᴢᴀᴄᴢᴇʀᴘɴɪĘᴛᴀ ᴡŁᴀŚɴɪᴇ ᴢ ᴛᴇɢᴏ ꜰɪʟᴍᴜ. ɴɪᴇ ᴍᴏɢĘ ᴢ ɴɪᴇᴊ ᴢᴀ ᴋᴀŻᴅʏᴍ ʀᴀᴢᴇᴍ ᴊᴀᴋ ᴊĄ ᴡɪᴅᴢĘ😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅😅

ᴘᴏʟꜱᴀᴛ ᴡ ɪᴅᴇᴀʟɴʏᴍ ᴍᴏᴍᴇɴᴄɪᴇ 😏😏😏😏😏😏😏😏😏😏😏😏😏😏😏 ᴊᴀᴋ ᴍʏŚʟɪᴄɪᴇ, ᴄᴏ ᴡʏᴅᴀʀᴢʏ ꜱɪĘ ᴅᴀʟᴇᴊ? ᴏ ᴄᴏ ᴄʜᴏᴅᴢɪ ᴢ ᴛʏᴍɪ ꜱŁᴏᴡᴀᴍɪ, ᴄᴏ ᴍᴀʀᴄᴇʟɪɴᴀ ᴘᴏᴡᴛᴀʀᴢᴀ?

ŻʏᴄᴢĘ ᴡꜱᴢʏꜱᴛᴋɪᴍ ᴍɪŁᴇɢᴏ ᴅɴɪᴀ/ ᴡɪᴇᴄᴢᴏʀᴜ/ ɴᴏᴄʏ

ᴛᴜʟᴀꜱᴋɪɪɪɪ 🤗🤗🤗🤗🥰🥰🥰🥰

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro