Rozdział 1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wieczorne powietrze powoli ochładzał wiatr od morza. Marszczyło się pod wpływem bryzy, szumiało, jakby o czymś opowiadając, lecz ciemniejące niebo nie pokrywały żadne chmury. Statki w porcie ucichły, czekały na świt i możliwość wypłynięcia. Prawie wszystko zamierało na najbliższe godziny, by odpocząć po znojach i trudach dnia. Nie dotyczyło to jednak jednego miejsca.

Na wzgórzu nad miasteczkiem stała jasno oświetlona rezydencja, w której zebrała się śmietanka towarzyska Archipelagu. Trwał bal. Pary w drogich strojach wirowały w takt muzyki, możni i wysoko postawieni kupcy rozmawiali o interesach, wymieniali się najnowszymi plotkami, panny uśmiechały się nieśmiało do młodzieńców, aby niedługo później oddać się w ogrodach zakazanej namiętności.

Tylko jedna osoba się nie bawiła. Był to młodzieniec o lekko wschodnich rysach, czarnych, długich włosach związanych nisko nad karkiem oraz granatowych oczach, które z niezadowoleniem rozglądały się po sali pełnej gości. Nie wyglądały jednak za zagubioną partnerką, ale za możliwością niepostrzeżonego wyjścia z balu tak, aby nie urazić gospodyni przyjęcia i bliskiej przyjaciółki jego ojca zarazem, przez co nie mógł pozwolić sobie na jej zlekceważenie.

Takie wydarzenia nigdy nie należały do jego ulubionych rozrywek. Znacznie bardziej wolał oddawać się ćwiczeniom szermierki, które zbliżały go do jego celu. Tutaj się nudził. Żadna z dam nie przykuwała jego uwagi, uważał je raczej za śmieszne w próbach uwiedzenia go, były zbyt zainteresowane tytułem jego ojca i bogactwem, żeby miał je traktować poważnie. Najświeższe plotki wymieniane przez arystokratów również go nie nęciły, słyszał wystarczająco we własnym domu, gdzie powtarzała je służba, sądząc, że hrabia i jego potomek są poza zasięgiem słów.

W końcu wszyscy stracili zainteresowanie chłopakiem, z którym załatwiali interesy jego nieobecnego dziś ojca. Pozostawiony sam sobie odłożył pusty już kieliszek po winie na bok i ruszył do wyjścia. Co prawda statek wypływał dopiero około południa następnego dnia, ale nie szkodziło, by przespał noc w swej kajucie zamiast w przygotowanej na tę okazję sypialni w rezydencji hrabiny.

Gdy zobaczył gospodynię, skręcił i przystanął za filarem, czekając aż kobieta sobie pójdzie. Nie byłby w stanie wymówić się z gościny bez urażenia kobiety, zaraz znalazłaby kilka powodów, aby został albo próbowałaby go zeswatać z którąś z obecnych tu panien, stwierdzając, że to już najwyższy czas, aby pomyślał o przedłużeniu linii rodu.

Rozejrzał się po sali w poszukiwaniu innych, potencjalnych zagrożeń. Zawsze pozostawało ryzyko, że ktoś go zaczepi nawet z błahego powodu, a to spowoduje, że będzie musiał tu zostać. Wtedy właśnie dostrzegł parę ciemnozielonych oczu obserwujących z lekkim rozbawieniem jego próbę wymknięcia się. Należały one do młodej kobiety o ciemnobrązowych włosach spiętych na wschodnią modę z wpiętymi w nie ozdobami. Szczupłe, kształtne ciało obleczone zostało w złotobrązową suknię także stylizowaną na wschód. Jednak jej rysy i sylwetka wskazywały raczej na zachodnie pochodzenie. Dość dziwne połączenie, rzadko bowiem damy wywodzące się z Zachodnich Krain nosiły się na wschodnią modę, uważając ją za zbyt wulgarną. W dłoni trzymała ciemnoczerwony wachlarz, teraz złożony, więc nie mógł dostrzec jego zdobienia. Mrugnęła do niego figlarnie z niewinnym uśmiechem na malinowych ustach, gdy dostrzegła, że brunet na nią patrzy. Takie zachowanie jak na arystokratkę było bardzo zuchwałe, ale wolał to zignorować i gdy tylko miał wolną drogę, wyszedł.

Tymczasem brązowowłosa wdała się w kolejną interesującą dyskusję aż do momentu, gdy została przywołana nieznacznym ruchem przez rudowłosego chłopaka. Przeprosiła grzecznie towarzystwo i wyszła na balkon, gdzie czekał jej towarzysz.

– Nieźle się bawisz – zauważył, poprawiając grzywkę opadającą na pusty oczodół.

– Trzymam pozory. Przy okazji znalazłam interesującą zabawkę – uśmiechnęła się niewinnie. – Czas wracać na okręt.

– Tak jest, moja pani.


Słońce świeciło jasno, podnosząc temperaturę, a mała fregata handlowa pruła przez łagodną taflę morza poruszana przez nieznaczny wiatr. Zapewne byłby to spokojny, nudny rejs, gdyby nie okręt, który pojawił się jakby znikąd niedługo po minięciu południa. Początkowo nie było wiadomo, jakie mają zamiary, wśród żagli marynarze nie dostrzegli żadnej bandery, ale statek zbliżał się dość szybko. Nie minęło dużo czasu, kiedy odezwały się działa obcego okrętu. Fregata była łatwym kąskiem, który łatwo było napaść. Kapitan próbował wykorzystać sprzyjający wiatr, aby uciec, lecz wróg bardzo szybko ich dogonił. Nietrudno było się domyśleć, kim byli napastnicy, a czarna bandera tylko to potwierdziła. Piraci – największa plaga na wodach Archipelagu. Nieważne, ile razy statki Zjednoczonej Marynarki wyruszały do walki z nimi, oni i tak wracali, grabiąc, mordując i zatapiając okręty. Brutalny abordaż zakończył krótką walkę, marynarze służący na fregacie nie mieli szans z uzbrojonymi po zęby napastnikami, których było znacznie więcej.

Załoga i pasażerowie zostali rozbrojeni i brutalnie wyciągnięci na pokład, na którym leżało już kilka martwych ciał. Kilka kobiet zaczęło płakać, ktoś błagał o litość, tłumacząc się rodziną do wyżywienia. Piraci jednak byli niewzruszeni. Jeden z nich podszedł do jakiejś młodej dziewczyny w prostej, kremowej sukni i chwycił ją za podbródek. Uśmiechnął się lubieżnie ku przerażeniu branki. Jej opiekunka próbowała zasłonić podopieczną przez mężczyzną, lecz ten posłał ją uderzeniem na deski pokładu. Dziewczyna krzyknęła przerażona.

– Panie Avery, czyżby rozkazy były dla pana niejasne? – padło pytanie.

Na pokład fregaty wszedł sam kapitan – młody mężczyzna o długich, brązowych włosach falujących na wietrze i ciemnozielonych oczach. Mimo wysokiej temperatury na ramiona miał zarzucony długi, szary płaszcz, a na głowie kapitański kapelusz. Spoglądał uważnie na pirata, który wyraźnie skurczył się w sobie, jakby obawiał się swego dowódcy.

– Nie, kapitanie – odparł.

– Więc łapy precz od towaru. Byłoby wielce niefortunnie, gdyby należało pana ukarać, prawda? – jego głos cały czas był bardzo spokojny, obojętny wręcz i to chyba najbardziej przerażało pirata.

– Oczywiście, kapitanie.

– Bosmanie, proszę czynić honory.

Barczysty, potężny mężczyzna o twarzy szaleńca oglądał każdego z brańców z osobna, szacując głośno, ile może być wart. Inny z piratów zapisywał kwotę wraz z opisem, zaś kapitan oparł się nonszalancko o burtę, obserwując wszystko z pozornym znudzeniem.

Gdy bosman przystanął przy młodym brunecie o wschodnich rysach i granatowych, wypełnionych nienawiścią oczach, padły słowa:

– Jego zostaw mnie.

Granatowe spojrzenie zmierzyło przywódcę piratów najbardziej złowrogim spojrzeniem, na jakie było stać młodzieńca. Ten tylko uśmiechnął się ironicznie, nie dodając nic więcej do swojej wypowiedzi.

– Oczywiście, kapitanie. Revy, zabierz zabaweczkę kapitana na „Inocencię" – polecił bosman.

Rudowłosy chłopak z opaską na oku mocnym chwytem złapał bruneta za ramię. Ten się szarpnął, ale pirat go nie puścił.

– Nie opieraj się, to nie ma sensu – powiedział spokojnie.

Miał rację, w tej chwili opór do niczego nie prowadził, a już wiedział, w czyje łapy wpadli. Najgorszy z możliwych scenariuszy właśnie się spełnił. „Inocencia" była już legendą mórz Archipelagu, nieuchwytnym okrętem pobłogosławionym przez samego diabła pod dowództwem kapitana Darka. Pojawiali się niespodziewanie, atakowali i znikali za horyzontem, zostawiając po sobie spustoszenie i śmierć. Zjednoczona Marynarka wielokrotnie próbowała ich schwytać, a nagroda za samego przywódcę mogła zrobić z nędzarza bogacza. O Darku mówiono jak o demonie, a opowieści o jego okrucieństwie przerażały najdzielniejszych mężczyzn.

Revy przeprowadził młodzieńca na piracki okręt, po czym zamknął w jednej z pustych kajut. Była niewielka i praktycznie pusta, nie licząc koi i niewielkiej szafki z drugiej strony. Prawdopodobnie rzadko używano to pomieszczenie, o czym świadczyła niewielka warstwa kurzu spoczywająca dookoła.

Jakiś czas później usłyszał wybuch, więc założył, że piraci skończyli przeładunek skradzionego towaru i zniszczyli fregatę wraz z ciałami poległych w krótkiej walce marynarzy. Przez iluminator widział oddalający się dym. Spodziewał się, że Dark pośle po niego, ale nic takiego się nie wydarzyło. Musiał cierpliwie czekać, co nie leżało w jego naturze. Znacznie bardziej wolałby działać, lecz ze spętanymi z tyłu rękoma i zamknięty pod kluczem niewiele mógł zrobić.

Piraci przypomnieli sobie o nim dopiero rano. Jeden z nich obudził go gwałtownie i wywlekł na pokład, gdzie zastali Darka z kpiącym uśmiechem, który pojawił się na widok jeńca.

– Jak ci się spało, Jack? – zapytał ironicznie.

Brunet nie odezwał się. Ze związanymi rękami był bez szans choćby na próbę ucieczki, a chyba nie miał ochoty sprawdzać, ile w opowieściach o wyczynach Darka jest prawdy.

– Co, języka w gębie zapomniałeś? – zadrwił brązowowłosy, obchodząc brańca dookoła. – Pewnie zastanawiasz się, skąd wiem, kim jesteś – zrobił niemal dramatyczną pauzę, jakby chcąc, by brunet zapytał o to, lecz gdy pytanie nie padło, sam odpowiedział: – Majtek z waszej łajby powiedział, że na pokładzie mają Jacka White'a. Był przekonany, że zostanie członkiem mojej załogi, skoro przekazał nam tak istotną informację – paru piratów zaśmiało się złowróżbnie. – Dobry żart, nie? Zdrajcy i kapusie sypiają z rybkami na dnie morza – dodał rozbawiony.

Brunet nie odpowiedział. Hrabia White był jednym z ważniejszych i bardziej rozpoznawalnych ludzi Archipelagu. Głośno popierał walkę Zjednoczonej Marynarki z piractwem, odkąd wiele lat temu ci zamordowali mu żonę, a Jackowi matkę. Do tego był bardzo bogaty z tylko jednym spadkobiercą, który stał właśnie przed Darkiem. Właśnie dlatego mogli liczyć na całkiem spory okup, jeśli hrabia nie chce, aby syn dołączył do swej rodzicielki. Jack podzielał nienawiść ojca do piratów i najchętniej osobiście zabiłby właśnie szczerzącego się do niego pirata, gdyby tylko mógł. Nie dla nagrody, lecz by ten nikogo już nigdy nie skrzywdził.

– Statek na horyzoncie! – usłyszeli z bocianiego gniazda.

Brązowowłosy spojrzał na kieszonkowy zegarek i uśmiechnął się z zadowoleniem. Domyślał się, do kogo należy nadpływający okręt, obserwator nie alarmował też o czymś niepokojącym.

– Punktualny jak nigdy – stwierdził. – Przygotować się do cumowania – polecił. – Revy, miej oko na Jacka, gdy będziemy załatwiać interesy ze Szramowatym.

– Tak jest, kapitanie.

Rudzielec pojawił się u boku brańca z entuzjastycznym uśmiechem na ustach, który nie bardzo pasował do okoliczności.

– A potem Jack wyszoruje nam pokład.

– A jeśli odmówię? – warknął brunet.

– Jednak umiesz mówić – wyszczerzył się Dark. – Jeśli odmówisz, posiedzisz sobie na tym słoneczku, może zmądrzejesz. Lepiej mnie nie drażnij, Jack – podkreślił jego imię.

Rudowłosy pirat pociągnął go na mostek, skąd brunet obserwował cumowanie okrętów na otwartym morzu. Nie mógł zaprzeczyć, że cały proces robił wrażenie. Sztuka ta nie była prosta, lecz załogi „Inocencii" i tego drugiego okrętu sprawnie wykonały zadanie bez zbędnych problemów. Musieli być do tego przyzwyczajeni, prawdopodobnie wiele razy już w ten sposób Dark załatwiał swe ciemne interesy. W ciągu kilkunastu minut połączono oba pokłady szerokim trapem, po którym na pokład „Inocencii" wszedł wysoki pirat o pooranej bliznami twarzy. To właśnie stąd wzięło się jego imię – Szramowaty. Handlarz niewolnikami znacznie górował nad drobnym Darkiem, który już na tle swoich piratów wyglądał dość delikatnie, jakby był dużo młodszy niż w rzeczywistości. Historie o nim znacznie przekłamywały prawdziwy obraz, mówiły o starym piracie, który grasował prawie od pół wieku, a brązowowłosy wydawał się być mniej więcej w wieku Jacka. Jakaś diabelska sztuczka?

Transakcje szły dość szybko. Szramowaty zszedł z Darkiem pod pokład obejrzeć jeńców, po czym wrócili, żeby dogadać się w sprawie ceny. Wyglądało na to, że obaj dobrze się znają, więc nawet nie próbowali oszukiwać, choć jak zwykle każdy chciał ugrać dla siebie jak najwięcej.

– A za tego tam?

Jack zorientował się, że mężczyźni patrzą na niego i nie spodobało mu się to. Teoretycznie Dark chciał go zostawić dla siebie, ale równie dobrze mógł zmienić zdanie i wziąć ładną sumkę od handlarza, który właśnie go oceniał.

– Nie jest na sprzedaż – odparł Dark.

– Nie wygłupiaj się.

– Należy do mnie.

– Dam ci podwójną stawkę – zaproponował handlarz niewolnikami.

– Nie. Ostatnio strasznie się nudzę. To moja nowa zabawka.

– Na pewno?

– Szramowaty, gdy mówię „nie na sprzedaż", to znaczy „nie na sprzedaż".

– Upartość to twoja najgorsza cecha.

Dark zaśmiał się wdzięcznie. Nie był to typowy piratom rechot, ale śmiech o ładnym brzmieniu zaprzeczający nieprzyjemnemu charakterowi kapitana.

– Przynieście butelkę dobrego wina – polecił.

Kilka chwil później drogi trunek został przekazany handlarzowi, który uśmiechnął się, widząc etykietę.

– Rekompensata za Jacka.

– Dobrze robi się z tobą interesy, kapitan Dark.

– Polecam się na przyszłość.

Kilkanaście minut później „Inocencia" płynęła dalej po otwartym morzu, a brązowowłosy był bogatszy o worek srebrnych monet, który pierwszy oficer zaniósł do kapitańskiej kajuty.

– Revy, dawaj go tu.

Jack poczekał tylko na moment, gdy rudzielec rozetnie mu więzy, po czym ruszył w stronę burty. Nie dotarł jednak do celu, gdyż został powstrzymany przez dwóch piratów, a kapitan przyłożył mu lufę pistoletu między oczy.

– Na co czekasz? Strzelaj, bo nie zamierzam cię słuchać – warknął jeniec.

– Jaki butny? – zakpił Dark. – Gdzie chciałeś uciec? Dookoła jest tylko morze, a w nim głodne rekiny.

– Wszędzie lepiej niż tu – splunął mu w twarz.

Syknął boleśnie, gdy piraci mocniej wykręcili mu ręce, jakby zamierzał się wyrwać. Nie spodobało im się jego zachowanie wobec ich dowódcy. Mimo to nadal patrzył w ciemnozielone oczy kapitana, z którego oblicza zszedł na moment ironiczny uśmieszek.

– Problematyczny z ciebie dzieciak, Jack – powiedział zimno. – Trzy dni przy maszcie powinno nauczyć cię pokory. Jesteś zbyt cenny, żeby cię tak po prostu zabić. Brać się do roboty.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro