Rozdział 10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Jack usłyszał kroki za drzwiami kajuty, potem skrzypnięcie charakterystyczne dla zawiasów, które ktoś zapomniał naoliwić. Prawdopodobnie tylko tutaj, bo zwykle tylko olinowanie na statku trzeszczało, co docierało również do jego uszu.

Podniósł wzrok znad książki czytanej w świetle świecy. Intruzem był Revy. White z pewną refleksją pomyślał, że tak samo wyglądało to, kiedy dopłynęli do Laguny. Wtedy też przysłano po niego rudzielca. Ile rzeczy się przez ten czas zmieniło?

– Kapitan zaprasza na pokład.

To był jego ostatni dzień w towarzystwie załogi „Inocencii". Całą podróż spędził pod pokładem, żeby nie mógł poznać położenia Laguny. Nie buntował się zbytnio, zresztą sprzeczki z kapitan były już na porządku dziennym, inaczej chyba nie potrafili rozmawiać.

Od festiwalu ku czci morskiej bogini minęło kilka tygodni. Żadne z nich nie wspominało o tym, co wydarzyło się tamtej nocy. Początkowo Jack nie był w stanie spojrzeć w oczy Dark, która jakby całkowicie zignorowała fakt i zachowywała się całkiem normalnie. Może tak było lepiej dla nich obojga.

Czas pobytu Jacka w Lagunie minął bardzo szybko. Zdążył jednak dokładnie obejrzeć życie jej mieszkańców i trochę zmienić zdanie o tej wyspie piratów. Mylił się w swej krótkowzroczności arystokraty i półsieroty z żalem o morderstwo matki. Nie wszystko było czarno-białe. Piraci jak inni ludzie również dzielili się na lepszych i gorszych. Nie każdego też można było nazwać tym mianem. Mieszkańcy Laguny nie wychylili nosów poza atol, odkąd zaczęli tu żyć, niektórzy w ogóle go nigdy nie opuścili. Żyli głównie z roli, rybołówstwa, rzemiosła. Schorę też ciężko było nazwać prawdziwym piratem. Zbyt dobrze wykształcony jak na zwykłego przestępcę mieszkał wśród nich, niekiedy załatwiał dla nich sprawy z arystokracją Archipelagu, jakby chociażby okup za Jacka, ale nie wojował na statkach, rabując fregaty handlowe. White nadal nie wiedział, kim dokładnie był ten mężczyzna, lecz nie pytał.

„Inocencia" również nie była byle jakim okrętem pirackim. Demoniczna legenda to jedno, drugie to chęć ochrony tego, co dla nich ważne. Kochali Lagunę całym sercem, mieli tam rodziny i na myśl, że ktoś mógłby ich znów skrzywdzić, w piratach wrzała krew. Potrafił to zrozumieć, choć nadal nie godziło się to z zasadami, którymi się kierował.

Właśnie dlatego, gdy Dark poinformowała go o możliwość pozostania w Lagunie na stałe, odmówił. Stwierdził, że ma dość piratów służących pod kobietą i następne ich spotkanie będzie dopiero wtedy, gdy on wraz ze Zjednoczoną Marynarką zatopi „Inocencię". To była ich ostatnia rozmowa przed wypłynięciem. Kapitan ani razu do niego nie zajrzała, wizytę w Gnieździe Piratów przesiedział w swojej kajucie.

Tym razem nie czekał go urokliwy atol na horyzoncie, ale, jak się domyślił, któraś z wysp Archipelagu. Dość jednak daleko, by jej mieszkańcy podnieśli alarm, widząc piracki okręt w pobliżu. „Inocencia" stała niemal nieruchomo na powierzchni morza.

– Twój rydwan już czeka – zakpiła Dark.

Ubranie doskonale maskowało jej płeć, ale Jacka nie mogła już oszukać. Doskonale pamiętał jej kształty i dopatrywał się ich w cieniach sylwetki. Nadal nie mógł uwierzyć, że Zjednoczoną Marynarkę za nos wodzi dziewczyna. Absurd, który widział na własne oczy, więc musiał uwierzyć.

– Tylko nie tęsknij – odparł drwiąco.

– Nie będę, Jack. Srebro za twoją głowę uprzyjemni mi czas – zaśmiała się. – Do brzegu już chyba sam dopłyniesz, co?

– Nie potrzebuję twojej łaski.

– Jak tam chcesz.

– Będziesz wisieć – rzucił na pożegnanie.

– To kwestia sporna – usłyszał jeszcze, nim znalazł się w łódce.

To ostatnia wymiana zdań pomiędzy nimi. Kradziona szalupa kołysała się lekko przy burcie, czekając na swego jedynego pasażera. Dark dostała, co chciała, i nawet wywiązała się z obietnicy, co na pirata było niesłychane. Nic więcej ich nie łączyło.

Maya uśmiechała się cynicznie jeszcze chwilę po tym, jak Jack zniknął za burtą. Był to pozór, gra przed jeńcem, któremu do końca nie chciała dać satysfakcji z najdrobniejszego szczegółu. Już od kilku dni nie czuła się najlepiej, ale zabroniła o tym wspominać. Teraz oparła się ciężko o poręcz schodów prowadzących na mostek, jakby miała zasłabnąć.

– Kapitanie.

– Nic mi nie jest – warknęła.

Nie chciała ich martwić i narażać bezpieczeństwa Laguny, ale z wdzięcznością oparła się na ramieniu, które jej zaoferowano.

– Revy, zaprowadź kapitana do kajuty. Niech odpoczywa – Marie szybko podjął decyzję. – Bierzemy kurs na Lagunę.

Tym czasem Jack został wyłowiony przez statek Zjednoczonej Marynarki czekający niedaleko wyspy. Kapitan miał ochotę gonić „Inocencię". W końcu była to niepowtarzalna szansa na schwytanie Dark i zakończenie jej pirackiej działalności, ale okręt piratów szybko złapał wiatr w żagle i oddalił się – był chyba najszybszy w obrębie Archipelagu, przez co praktycznie nieuchwytny. Nikomu się to dotąd nie udało.

Jack spojrzał w kierunku horyzontu, gdzie jeszcze majaczył się zarys „Inocencii". Czuł jakieś gorzkie uczucie, którego nie potrafił do końca sprecyzować. Był wolny. Po wielu tygodniach znoszenia wymysłów kapitan odzyskał wolność. Wiedział jednak, że coś się skończyło i nigdy już nie wróci, choćby tego chciał. Pozostaną mu wspomnienia katuszy zadanych przez Dark i beztroskich dni spędzonych w Lagunie – raju na ziemi, do którego wstęp mieli tylko nieliczni.

– Paniczu White, dobrze panicza widzieć w jednym kawałku – usłyszał.

Tuż przed nim zatrzymał się Admirał Zjednoczonej Marynarki, którego Jack poznał kilka lat temu na jednym z pierwszych przyjęć, w których uczestniczył. Od tamtego czasu mężczyzna widocznie się postarzał. Najwyraźniej walka z piratami wymagała od niego więcej sił, niż sądzono.

– Pana również miło zobaczyć, Admirale – odparł.

Zabrzmiało to dla niego dość sztucznie. Odzwyczaił się od manier i tytułów. W Lagunie nikt nie traktował go z przesadną uprzejmością i przez chwilę poczuł się zdezorientowany takim traktowaniem.

– Kajuta jest gotowa. Może się panicz doprowadzić do porządku. Hrabia White prosił, abyśmy niezwłocznie przywieźli panicza do domu. Wszyscy byliśmy zaniepokojeni tym, co się wydarzyło.

Jack pokiwał tylko głową i pozwolił zaprowadzić się do przygotowanej kajuty. Ta była bogato zdobiona i jasna, w kufrze znalazł swoje rzeczy – najwyraźniej ojciec zadbał o to, aby mógł wyglądać porządnie po powrocie do domu. Wszystko to jednak wydawało się obce i pozbawione większego sensu. Mimo to przebrał się, stając się na nowo starym Jackiem White'em, dziedzicem hrabiego White'a. A przynajmniej tak mogło się wydawać.

Po kolacji Admirał poprosił Jacka o rozmowę. Chłopak spodziewał się tego. W końcu stał się najlepszym źródłem informacji na temat Dark, „Inocencii", Laguny i ich celów. Do tej pory nawet jeśli udało się odnaleźć kogoś z ofiar piratów, więcej mogli powiedzieć o handlu niewolnikami niż o demonicznym kapitanie. Z zatapianych statków również nikt nie uchodził żywy. Jeńcy mieli do wyboru śmierć albo niewolę.

Zresztą Dark naprawdę rzadko porywała kogoś dla okupu. Jednak hrabia White był w stanie zapłacić wiele, aby jedyny syn wrócił do domu żywy, choć zawsze było ryzyko, że kapitańskie słowo dla pirata nic nie znaczy. Dark to wykorzystała, jednocześnie robiąc sobie z Jacka zabawkę przeganiającą nudę.

Jack opowiedział ogólnie o samym napadzie na fregatę – odkrył, że niewiele już pamięta – oraz o niewoli u piratów. Unikał szczegółów, które mogłyby zdradzić coś o Lagunie. Nawet się nad tym nie zastanawiał, instynktownie ważył słowa, jakby były cenniejsze od wszystkiego innego.

– Gdzie jest macierzysty port „Inocencii"? – zapytał Admirał.

– Nie wiem. Całą podróż z Gniazda Piratów oraz powrotną byłem zamknięty w kajucie z zaciemnionym iluminatorem. To jakiś atol.

– Atoli w Archipelagu jest wiele – westchnął Admirał. – Przeszukanie wszystkich zajmie trochę czasu.

Jack nie zająknął się o tym, że Laguna znajduje się poza Archipelagiem. Mimo że Marynarka nie miała prawa działać poza oficjalnymi granicami, nikt by ich z tego nie rozliczył, gdyby schwytali Dark i jej załogę. Zresztą wiele jeszcze było niezbadanych atoli i wysepek na oceanie, które marynarze widzieli jedynie na horyzoncie, lecz nigdy nie postawili stopy na ich ziemi.

– Paniczu White, każda informacja na temat Darka i jego celów będzie dla nas przydatną wskazówką.

– Niestety, ale nie mogę pomóc. Jedyne, co słyszałem, to rozmowa o Gnieździe Piratów, lecz trudno mi powiedzieć, czy taki jest ich następny cel.

– Rozumiem. Mimo wszystko musiałem zapytać.

– „Inocencia" to nadal dość kłopotliwa jednostka. W pełni to rozumiem, Admirale. Chciałbym pomóc, ale piraci nie są tacy głupi. Nie rozmawiali przy mnie o swoich celach. Przykro mi.

– Schwytanie Darka to zadanie dla Zjednoczonej Marynarki. Panicz zaś powinien odpocząć, nim dotrzemy do Książęcego Portu.

Jack został pozostawiony w spokoju na resztę podróży. Sam nie rozumiał, dlaczego nie powiedział wszystkiego, co wie o Lagunie i nie zdradził, że Dark to kobieta. Nie wiedział, czy to drugie coś by zmieniło, raczej przyznałby się, że pokonała go kobieta, ale to się i tak wyda, kiedy ją schwytają. To kwestia czasu. Tylko dlaczego w to wątpił i nie czuł się z tą myślą dobrze? Tak jakby nie chciał, aby Marynarka osiągnęła swój cel.

Było to dla niego zaskakujące odkrycie. Jeszcze na pokładzie „Inocencii" pomstował na kapitan piratów i przysięgał sobie, że zrobi wszystko, aby dopadła ją sprawiedliwość, a teraz nie potrafił wyrzucić z siebie tych informacji. Zaczął sympatyzować z Dark? Chyba uderzył się w głowę i nie pamiętał tego faktu. Inaczej nie potrafił wyjaśnić swojego zachowania, a wiedział, że nie chodzi o tę wspólnie spędzoną noc. Stało się, żadne z nich nie żałowało i nie wymagało od tego drugiego jakiś deklaracji. To tylko nic nieznaczący epizod spowodowany winem i urokiem nocy.

A może te gadki Dark tak na niego wpłynęły? Charyzmy nie mógł odmówić dziewczynie, przed którą najwięksi piraci skłaniali głowy i traktowali ją z szacunkiem. Pamiętał, jak usadziła jednego z podwładnych w dniu napadu na fregatę Jacka, nawet nie podnosząc głosu. To musiało być to. Wpłynęła na niego w jakiś sposób przez swoje słowa i stąd niechęć Jacka do pomocy przy jej schwytaniu.

Roześmiał się z własnej głupoty. Przecież to było takie proste. Wróci do domu, minie kilka dni i zacznie myśleć w normalny, właściwy sposób. Bez pirackich sentymentów i ich własnej sprawiedliwości. Dark nie zrobi sobie z niego kukiełki. Nie ma takiej możliwości.

Książęcy Port nic się nie zmienił, odkąd Jack był tu po raz ostatni. Gwarne, tłoczne miasto portowe o widocznych różnicach pomiędzy mieszkańcami. Arystokracja, kupcy, marynarze, rzemieślnicy, zwyczajni mieszczanie, brudni biedacy. Zapachy jadła z karczm i straganów mieszały się z perfumami najbogatszych i odorem fekaliów. Obok schludnych budynków stały ruiny, nad miastem zaś górowała rezydencja White'ów. Wszystko tak, jak Jack zapamiętał.

Może poza jednym. Na nabrzeżu czekał na niego sam hrabia White. Wysiadł z powozu, gdy tylko sługa zauważył Jacka schodzącego wraz z Admirałem na brzeg. Jak zwykle wyglądał nadzwyczaj dobrze. Chłopak odziedziczył po nim czarne włosy, część rysów twarzy oraz mocniejszą budowę ciała.

– Jack, mój synu. Chwała Niebiańskiemu – przywitał swego potomka.

– Witaj, ojcze.

Nie spodziewał się, że mężczyzna weźmie go w ramiona. Zwykle był mniej wylewny, ale zważywszy na to, że matkę Jacka zabili piraci, trudno było się dziwić, że hrabia wziął to niemal za cud. Odzyskał swoje dziecko, choć wątpił, że to kiedykolwiek nastąpi. Jack wrócił do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro