Rozdział 8.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Mam nadzieję, że ten rozdział tłumaczy, dlaczego Maya jest obdarzana takim szacunkiem i posłuchem wśród swoich piratów i mieszkańców Laguny.


Próba porwania Willa była jedynym wybrykiem Jacka, więcej nie próbował. Zresztą potrzebował czasu, aby plecy się zagoiły. Czuwali nad tym miejscowy lekarz i Shoma. Dark nie pojawiła się u niego ani razu, żeby zobaczyć, co z jej cennym jeńcem. Zresztą podejrzewał, że ktoś jej donosił najświeższe wieści, więc pewnie było to dla niej zbyteczne.

Gdy wreszcie mógł wstać, ruszył na zwiedzanie Laguny. Miał na to pozwolenie, a ślady na plecach przypominały, że nie ma sensu wydzierać wolności od piratów, skoro nie robią mu krzywdy.

Spacerował uliczkami miasteczka dość zaskoczony. O ile z pokładu wygląd niemal idylli mógł być mylący, to teraz przekonał się, że trafił do całkiem innego świata. W porównaniu z miastami Archipelagu tu było jak w raju: czysto, kolorowo i jakoś tak rodzinnie. Tego ostatniego nie potrafił wyjaśnić. Po prostu czuło się tu naprawdę wspaniałą atmosferę, która pozbawiała człowieka wszelkich trosk.

Domy były zadbane, wiele z nich przyozdobione egzotycznymi kwiatami, których nazw nie znał. Wszystkie wybudowane w wschodnim stylu. Ulice były zadbane, równe i czyste. Choć się rozglądał, nie dostrzegł ani jednego żebraka. Nie włóczyły się tu nawet bezpańskie kundle, co było normalne dla Archipelagu.

Ludzie też wydawali się szczęśliwsi i spokojniejsi. Kolorowe kramy kusiły ich swoimi towarami, kupcy uśmiechali się do przechodniów, niejednokrotnie wymieniając z nimi kilka zdań. Wszyscy się tu znali jak to w małej społeczności. Nikt się nie śpieszył, nie krzyczał, nie awanturował.

Dostrzegł Dark, gdy rozmawiała z kwiaciarką. W bluzce w wschodnim stylu i luźnych spodniach wyglądała dużo bardziej kobieco niż dotąd. Przede wszystkim nie ukrywała już swoich kształtów, włosy zaś zwykle rozpuszczone zaplotła w starannego warkocza opadającego na plecy.

Uśmiechała się radośnie, a na koniec została obdarowana różą, którą wsunęła we włosy. W samą porę, bo już dopadły ją dzieciaki, przekrzykując się jedno przez drugie. Wydawało się, że jest całkiem inną osobą.

– Proszę, proszę, panicz wstał z wyrka – zakpiła, gdy go zobaczyła. – Nie ma ci go, kto zagrzać?

– Obejdzie się – odparł zimno. – A ty co, za niańkę robisz, pani kapitan? – zadrwił.

Dzieciaki uspokoiły się na chwilę i teraz obserwowały uważnie Jacka. Chyba dawno nie widziały nikogo obcego w Lagunie. Żadne jednak nie zbliżyło się do niego, jakby w obawie, że może coś im zrobić. Domyślał się, że wiedzą, z kim mają do czynienia i czego dopuścił się wobec Willa Darka.

Maya postawiła na ziemi jedno z młodszych dzieci, które kilka chwil wcześniej wzięła na ręce, i odpowiedziała:

– Nie widziały mnie prawie pół roku, więc to normalne, że chcą uwagi. Jill, idźcie kupić sobie po ciastku na mój koszt. Potem wpadnę do świetlicy.

Dzieciaki odbiegły, zostawiając ich samych. Nie padło ani jedno słowo skargi. Może to kwestia obiecanego smakołyku, może respekt. Maya była ogólnie szanowana i rzadko kiedy musiała podnosić głos zarówno wśród swoich piratów, jak i wśród mieszkańców Laguny. Nie trudno było to dostrzec, wystarczyło kilka dni obserwacji.

– To piękne miejsce – stwierdził Jack.

Był pod wrażeniem tego, co już zobaczył. Laguna urzekała swoim naturalnym pięknem, w które wkomponowano miasteczko, port i pola uprawne. Wszystko razem zachowało harmonię, której próżno było szukać w miastach Archipelagu.

– Ledwo piętnaście lat temu zbudowaliśmy je od podstaw – odparła z dumą i gestem wskazała, by jej towarzyszył. – Podobno był to całkiem opuszczony atol, do którego uciekliśmy w czasie sztormu i tak został naszym domem. Ja tego nie pamiętam, byłam zbyt mała. Nasz poprzedni dom zniszczyła Marynarka.

– Kara za pomoc piratom – odparł wyniośle.

– Jakoś musieliśmy żyć – warknęła. – Ci ludzie przymierali z głodu wykończeni ciężką pracą, żeby tacy jak ty mogli się obżerać.

W jej słowach czuć było niechęć do arystokracji, której Jack był przedstawicielem. Nawet, kiedy wkradała się na bale, przyjęcia i salony, udając jedną z nich, pamiętała, ile jej bliscy musieli przecierpieć, nim Laguna dała im schronienie. Potrafiła to ukryć, teraz jednak było to niepotrzebne.

– Piraci łamią prawo.

– Prawo? – prychnęła. – Prawo arystokratów i nowobogackich kupców, którzy widzą tylko czubek własnego nosa. Myślisz, że nie wiem, jak wyglądają wasze miasta? Brudne, zapuszczone, pełne biedoty, która rzuca się na skórkę od chleba jak zgłodniałe psy. To jest twoje prawo, Jack. Nie broni tych, którzy obrony potrzebują. A tu, w Lagunie, widziałeś, żeby ktoś żebrał o kawałek chleba? Nie, bo nie ma potrzeby. Nikt nie zabiera nam jedzenia na rzecz podatków.

– Podatki są po to, by opłacać Marynarkę i inne służby.

– Jasne. Darmozjadów i morderców, którzy nazywają siebie elitą. Też mi coś. Wiesz, ile przeciętny mieszkaniec Archipelagu produkuje średnio worków ryżu rocznie? – nie dała mu możliwości odpowiedzi. – Przy dobrej pogodzie i innych czynnikach do trzydziestu. A ile wynosi podatek ryżowy? Ponad połowę tego. Średnia rodzina ma od sześciu do dziesięciu osób i to, co zostaje, to za mało by dotrwać do kolejnych zbiorów. Zauważmy, że na wszystko inne też są podatki, nakazy i zakazy – powiedziała ironicznie. – Szary obywatel Archipelagu ma do wyboru: zdychać z głodu albo kraść.

– Ty wolisz kraść – stwierdził.

– Bo nie dajecie nam wyboru. Robimy to, co wy. My jednak nie nazywamy tego podatkami i prawem. Nie jesteśmy bez winy, mamy krew na rękach i tego nie ukrywamy. „Inocencia" jest gwarancją dobrobytu i spokoju Laguny. Jesteśmy prawie samowystarczalni i nikt tu nie chodzi głodny, nikt nie kładzie łap na nieswojej własności. Potępiasz nas za to?

Żadne z nich nie chciało ustąpić. Jack nadal upierał się, że piractwo nie może być tak tłumaczone, to prawo stanowiło porządek, a nie grupa piratów pod dowództwem dziewczyny.

– To nie usprawiedliwia twoich zbrodni, Dark – prychnął.

– A co usprawiedliwia Marynarkę? – odparła w tym samym tonie. – Wasze prawo, wasza wygoda. Dla was to my jesteśmy tymi złymi, bo chcemy żyć. To jest nasz grzech, ale umrzeć też nie chcecie nam pozwolić, bo nie będzie miał, kto na was pracować.

– Uczciwy człowiek nigdy nie chodziłby głodny – zaprzeczył.

– Powiedz to mieszkańcom Laguny, którzy pamiętają rzeź zrobioną przez Marynarkę w naszej wiosce. Nie obchodziło ich, że mordują kobiety, dzieci i starców. Spalili nasze pola. W imię czego? W imię prawa? Byliśmy głodni. Ktoś musiał coś zrobić, ale ty tego nie zrozumiesz. Zapamiętaj jedno, Jack: nie pozwolę nikomu zbliżyć się do Laguny i zniszczyć jej spokoju, choćbym miała oddać za to życie.

Jej spojrzenie było zimne niczym lodowaty wiatr. Nie zamierzała ustąpić. To była jej misja, zamierzała bronić domu, który powstał z ich tragedii, krwi, potu i łez. Laguna stanowiła najcenniejszy skarb tych ludzi, choć Jack mógł tego nie zrozumieć, bo miał całkiem inne doświadczenia życiowe.

Owszem, widział, że w Archipelagu istnieje dość wyraźny podział społeczny, ale tak było wszędzie. Jedni mieli szczęście, dorabiali się uczciwą pracą, inni liczyli tylko na nieszczęście innych. Jednak nie mógł zgodzić się na łamanie prawa, które zostało ustalone dla dobra ich wszystkich.

Zanim odpowiedział, do dziewczyny pomachał jakiś mężczyzna. Jej podły nastrój zniknął, a na usta wpłynął uśmiech.

– Maya, jak ja cię dawno nie widziałem.

– Miałam trochę zajęć. Jak dach? – zapytała.

– Ostatni sztorm znowu go uszkodził, ale Marie był już u mnie z planami.

– To świetnie. Za kilka tygodni mamy odebrać materiały i problem się skończy. Myślałam też, że jeśli to zda egzamin, wymienimy dachy we wszystkich budynkach w Lagunie. Spichlerze są lepiej zabezpieczone, ale domy przy większym sztormie zostają uszkodzone.

– Z przyjemnością to sprawdzę.

– Będę ci bardzo wdzięczna.

– Mayu, wszystko dla dobra Laguny. Wy się narażacie, ściga was Marynarka, więc naszym zadaniem jest usprawnić życie tutaj – wyjaśnił z dumą.

Po chwili się pożegnali, a dziewczyna ruszyła dalej, nie czekając na jeńca, który podążył za nią. Był ciekawy życia tego miejsca, stosunków panujących pomiędzy kapitanem piratów a mieszkańcami i jej motywów. Widać było, jak bardzo są przywiązani do tej dziewczyny. Podejrzewał, że stanowi dla nich symbol wolności i bezpieczeństwa, to musiało być brzemię, a mimo to uśmiechała się i wesoło rozmawiała, rozwiązując problemy dnia codziennego. Zachowywała się całkiem inaczej niż na pokładzie „Inocencii", kiedy to kpiła z niego przy każdej możliwej okazji czy w obecności innych piratów, nie ustępując ani o krok. Tak jakby miała dwie twarze.

– Maya!

Grupa młodych kobiet dopadła kapitan, gdy ta wyszła od piekarza, z którym dyskutowała o zbiorach i ich jakości. Jack musiał przyznać, że jak na jej wiek, ma naprawdę sporą wiedzę na temat różnych dziedzin życia. Z każdym z mieszkańców rozmawiała jak równy z równym. Uważnie wysłuchiwała racji drugiej strony, ale też elokwentnie przedstawiała własne pomysły. Zależało jej na tych ludziach i miejscu – to nie były puste słowa.

– Materiały, które przywieźliście, są prześliczne. Wyszykujemy ci taką suknię, że arystokratki zbieleją z zazdrości. Może coś w zachodnim stylu? – mówiły jedna przez drugą.

– Chwila, stop – uspokoiła je. – Jaką znowu suknię? Te materiały są dla was, na wasze stroje. Poza tym gdzie ja będę w niej paradować?

– Dziewczyna w twoim wieku nie powinna tak mówić.

– Jestem kapitanem piratów – podkreśliła. – A suknie na bale arystokratów mam. Więcej nie trzeba.

– O sukni ślubnej też tak powiesz?

– Ta mi raczej nie grozi – roześmiała się. – Naprawdę nie musicie mi niczego szyć. W pierwszej kolejności powinnyście zadbać o tych, którzy bardziej tego potrzebują.

– Ale zostanie materiału.

– To dobrze. Wykorzystajcie go na ważniejsze rzeczy niż moje suknie.

Takich rozmów i spotkań przeprowadziła jeszcze wiele. Ten dzień miała dość pracowity, skoro sama doglądała mieszkańców i zmian, które pojawiły się pod jej nieobecność. Czasami chodziło o jakiś problem do rozwiązania, a czasem o zwykłą rozmowę i wysłuchanie.

Później odprowadziła Jacka do Shomy, który czekał na nich z obiadem. Przenieśli się wyjątkowo na werandę, korzystając z dobrej pogody. Maya wyglądała na zrelaksowaną i odprężoną, gdzieś zniknął ten cyniczny, wyszczerzony pirat, pozostała młoda dziewczyna ciesząca się słońcem i wypoczynkiem.

– Bo ci oczy wylecą – rzuciła, nadal na niego nie patrząc.

Jack odwrócił spojrzenie, łapiąc się na tym, że od kilkunastu minut bezczelnie się jej przygląda. Robił to bezwiednie, rozważając informacje, które dziś zdobył. Musiał przyznać, tego się nie spodziewał.

– Zachowujesz się inaczej niż na statku – mruknął.

– Tam jestem kapitanem Darkiem, tu Mayą. Poza tym to moja rodzina, więc traktuję ją z szacunkiem – wyjaśniła.

– Rudzielec mówił, że masz tylko brata, ale z innej matki.

– Revy za dużo gada. Moja mama zmarła w czasie porodu. Podobno jestem do niej bardzo podobna – powiedziała. – To było jeszcze przed rzezią. Poród odbył się na pokładzie „Inocencii", więc tata powiedział, że nie ma znaczenia moja płeć, bo i tak zostanę kapitanem. Praktycznie wychowałam się na pokładzie, więc nie ma przede mną żadnych tajemnic, a z załogą rozumiemy się prawie bez słów. Mama Willa zaś umarła parę lat temu pod naszą nieobecność. Jad płaszczki czy jakiegoś skorupiaka. To się czasem zdarza.

– Co się stało z poprzednim kapitanem? – zapytał.

Od początku go to nurtowało. O „Inocencii" i straszliwym kapitanie Darku słyszał jeszcze jako dziecko, a Maya była zbyt młoda, by mogła zbudować taką legendę. Poza tym wszelkie opowieści całkiem inaczej przedstawiały osobę Darka.

– Zginął od kuli trzy lata temu – odparła. – Od tamtego czasu załoga pilnuje, aby legenda wciąż była żywa. Niewielu miało okazję spotkać mego ojca, ci musieli mnie uznać jako jego spadkobierczynię, kiedy załoga się za mną wstawiła. Nie było innego wyboru. Jak wiesz, Will ma dość słabe zdrowie, toteż nie rusza się z Laguny. Ma łagodny charakter, więc rozstrzyga spory, gdy mnie nie ma. Mamy jedynie siebie, ale wszyscy mieszkańcy Laguny są nam bliscy. Gdybyśmy sobie nie pomagali, nie byłoby co zbierać. Możesz to sobie uznawać, za co chcesz, ale to nasz dom. Nie oczekuję, że zrozumiesz. Gdy nadejdzie czas odbioru okupu, sam zdecydujesz, czego pragniesz.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro