Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-LAW! Oddawaj go szmaciany ptaku! - Mei gorączkowe goniła latającego w górę orła. Zbyt późno zareagowała... Przegryzła usta i z złością do ptaka jak i swojej osoby przyśpieszyła do swoich maksymalnych obrotów skakania bo gałęziach. Kto by się spodziewał, że nagle zaatakuję ich wielki ptaszor... No nikt! Widziała jak mężczyzna nawet nie mógł się ruszyć i cokolwiek zrobić to ten stwór miał jego ciało w jednym szponie i zgniatał go. Była chwila panika, która została zastąpiona żądzą krwi tego zwierzęcia. Oczy zmatowiały, maskę nałożyła na twarz a kosę już trzymała w ręce. Zgięła mocniej nogi wybijając się jeszcze wyżej. 

Zbliżali się do szczytu wielkiego drzewa, na którym znajdowało się wielkie gniazdo. I właśnie tam wielki orzeł wylądował wraz z ciągle szczelnie "zamkniętym" Law. Wskoczyła do wielkiego ptasiego gniazda. Dziewczyna zaskoczona wylądowała na czymś twardym i białym. Zerknęła w dół. Stała na czymś dziwnym. Jakby wielkie kurze jajko... Do tego było dość śliskie Białowłosa zsunęła się na miększy grunt.

Wyjrzała na prawo za jajka. Była tam Law szamotający się, dalej próbując wyjść z pod nogi orła. Widząc jego minę chciała aż parsknąć. W porę powstrzymała się. Zerknęła na drugą stronę jaja. Gniazdo ciągnęło się jeszcze daleko. Było naprawdę wielkie. Samo było zbudowane z wielkich drzewa, słomy czy nawet z części budynków i kamieni. Tuż obok wielkiego białego ptasiego jaja były jeszcze dwa tej samej wielkości. Te ostatnie było o wiele bliżej Law i wielkiego orła niż te gdzie się właśnie znajdowała. Szybko po przeskakiwała do ostatniego. Ponownie się wychyliła. Szatyn dalej nie mógł się ruszyć, ale nagle coś padło w jej oko. Na szyi wielkiego ptaszyska coś wisiało. Coś małego ale zielonkawego.  Wyglądem przypominało log pose... Czyżby byłby to eternal pose? Zapewne tak. Szybko wysłała ciąg płatków do Trafalgar. Uspokoił się i spojrzał na znaki jakie stworzyły. Spojrzał w moim kierunku, a ja pokazałam by spojrzał na szyję ptaszyska. Cudem wygiął szyję patrząc w odpowiednim kierunku. Rzeczywiście dojrzał wiszący na sznurku eternal pose. Był sfrustrowany, nie mógł nic zrobić. Zacisnął szczękę kiedy orzeł bardziej zacisnął łapy. 

Nie wiedział jaki Mei miała plan ale wiedział, że nie przejdzie cicha akcja. Jak na zawołanie dziewczyna wyskoczyła za jajka, które zaczynało się poruszać i pękać. Nabrał więcej powietrza dalej obserwując daną akcję. Białowłosa o dziwo nie została zauważona przez ptaka. Pewnie dlatego, że pisklęta zaczęły się wykluwać... Czekaj... Skoro zaczęły się wykluwać to...

-Mei najpierw mnie uwolnij, a ja zdobędę eternal pose. Nie mam zamiaru zostawać pokarmem dla piskląt! 

-Lecę kapitanie! - Dziewczyna rozpłynęła się by nagle znaleźć się tuż przy mężczyźnie. Orzeł chciał ją ugryźć. Zablokowała cios i przecięła mu policzek. Wydał z siebie dziwnych dźwięk bólu odsuwając łeb. Mei tym razem na przecięła na wylot ale zraniła poważnie nogę stworzenia dzięki czemu od razu wypuściło z żelaznego uścisku. Szybko pomogła mu wstać a ten od razu stworzył "pokój". Rozproszony ranami jak i wykluwającym się potomstwem.  Law szybko pochwycił potrzebny kompas i mogliśmy spadać. Wkurzona matka jajek zła zaszarżowała na nich z bojowym okrzykiem. Szybko mijali lecące w ich stronę ciosy. Monkey nagle wpadło coś do głowy. Może i głupie ale powinno się udać. Jak to się mówi raz kozie śmierć. 

Białowłosa szybko chwyciła rękę bruneta i szarpnęła nim wywalając go za gniazda. Widząc zaszokowaną minę Law uśmiechnęła się tylko i wyskoczyła tuż za nim.

-Co ty sobie myślisz!? 

-Nie bój nic kapitanie. - Zaśmiała się głośno. 

Trafalgar tylko pokręcił głową obracając się w powietrzu. W zastraszającym tępię grawitacja przyciągała ich do ziemi. Swoją robotę wykonali, teraz wystarczy że przetrwają. Na szczęście te przeklęte ptaszysko nie podążało z nimi tylko zajęło się sobą. Już wystarczająco ma dość tej wyspy. Właśnie przelecieli przez chmury i mogli ujrzeć zaśnieżone góry. Jak księżyc oświetlał im niebo tak teraz te białe obłoczki osłaniały całą wyspę przed jakimkolwiek blaskiem księżyca. Nagle ich uwagę przykuwał wielki huk. Coś ze świstem uderzyło w taflę wody. Słyszeli krzyki jak i uderzenia szabli o siebie. Zacierały się metale. Wystrzały z broni palnej też się znalazły. Spojrzeli na siebie.

-Marynarka. - warknęli. 

-Szybko się pojawili! 

Ułożyli ciała tak by lecieć w dół jeszcze szybciej. Zmniejszyli opór powietrza. Musieli jak najszybciej dostać się teraz do statku. Ziemia zbliżała się nieubłagani. Trafalgar chciał już użyć swojej mocy ale dziewczyną z maską na twarzy zareagowała szybciej. Z jej ciała wyleciało miliony płatków. Pofrunęły na zimie. Warstwa na warstwę nacierała na siebie i zrobiła się z tego jakby poduszka.  Natychmiastowo do niej wpadli. Ku zadowoleniu Mei nie otrzymali żadnych obrażeń. Machnięciem ręki pozbyła się tego wszystkiego i teraz bez żadnych przeszkód powinni dostać się do łodzi. 

Jak się okazało marynarka była, ale dopiero przypływała. Załoga Sercowych walczyła z innymi piratami. Gdy już przybyli na miejsce wrodzy piraci leżeli na ziemi pokonani. Trupy walały się pod nogami, a ich bronie przy nich wbite w zimie. Mieszkańcy za okna obserwowali całe te zdarzenie. Bali wyciągnąć nos za drzwi i cokolwiek zrobić dlatego tylko przyzwali marynarkę by zajęła się tymi pomiotami wyjętymi spod prawa. Dzieci zaciekawione miały twarz przyklejaną do okna by tylko potem zostać oderwane od rodzicieli. Nie mogli przecież oglądać takich okropnych obrazów! 
Marynarka myśląc, że spotkają słabe śmiecie wysłali jedne ze słabych jednostek. Nawet gdyby byli silniejsi niż opisywali mieszkańcu to na stanie nie mieli nikogo innego do wysłania. Tych co są na wyższych szczeblach rangi nawet by nie wysłali do takich błahostek, dlatego wysłali nowych rekrutów i kogoś z starszym stażem. Nie spodziewali się na miejscu widzieć walczących między sobą piratów. Gdy płynęli w ich kierunku śmieli tylko wysyłać kule armatnie. Nieskutecznie jednak, ponieważ żadne nie trafiały. Zbliżając się coraz bardziej do wyspy obserwowali jak jedna załoga piracka została. Skądś kojarzyli żółtą łódź podwodną. Nie przychodziło im jedna nic do głowy. Cała ta piracka hołota miała jednakowe uniformy oprócz niedźwiedzia polarnego. Miał inny kolor więc w pierwszej kolejności padła im myśl, że to on jest ich kapitanem. 

Będąc tuż obok krzyczeli do ich "kapitana" by się poddali. Małe oddziały wyskoczyły na wsypę okrążając ze wszystkich stron piratów. Bepo wyszedł przed szereg szykując się do walki. Gdy miała rozpocząć się następna walka, żołnierze marynarki zostali wysłani w powietrze. Dosłownie. Różowe tornado wchłonęło ich do środka wypuszczając górą. Jako iż w powietrzu nie bardzo słabo było z unikaniem to przerażająca kosa z łatwością ich trafiała.  Mei szła spojonym krokiem z dumnie uniesioną głową, a tuż przed nią kroczył sam kapitan. Ręką wykonał ruch koła tworząc "Room". W jego zasięgu znalazł się bojowy statek marynarki. Wysunął katanę by później przecinając powietrze przeciął i bojowy statek marynarki.

-Wszyscy do łodzi i od razu pełne zanurzenie! - Rozkazał zajmując się atakującą go marynarką.

-Tak jest kapitanie! 

***

-Kiedy przyszliśmy do domku to spanikowaliśmy kiedy jedyne co tam zobaczyliśmy tu pustkę! 

-Tylko ty spanikowałeś Bepo. - Shachi musiał sprostować. - Od razu zauważyłem kartkę tylko ty wydarłeś się jak głupi biegając na około domku. - Oburzony niedźwiedź odwrócił głowę nadymając policzki. - Kiedy wracaliśmy już do łodzi to zauważyliśmy jak jakaś piracka załoga cumuję przy brzegu. Przez dobre kilkadziesiąt minut tylko chodzili po miasteczku robiąc swoje rzeczy aż nagle ich kapitan słysząc od jakiegoś faceta z winiarni, że ktoś go prześcignął to zapewne stwierdził, że jak nas zaatakuje i pokona to osoba, która wróci z kompasem odda im go dobrowolnie za nasze życia. 

-A to szmata. - Mei krzywo spojrzała za małe okrągłe okienko. Byli zanurzeni na tysięcznym metrze. Na około nich pływała dość spora ławica małych rybek. Co jakiś czas przepływało coś większego. Od pełnego zanurzenia minęło dobre kilka minut. Dzięki eternal pose mogli już od razu pokierować się na następną wyspę, a nie czekać na tej co byli z rok. Właśnie trójca święta składająca się z Bepo, Shaciego i Punguina opowiadała co się stało po ich pójściu na górę po kompas. Mei poczuła zażenowanie kiedy ponownie usłyszała o tym typie z winiarni. Upił ją koleś. -No co? - Cała trójka spojrzała na nią z wielkim znakiem zapytania nad głową. - To przez niego się upiłam. - Odwróciła zarumienioną głowę w bok. 

-Ooo nasza wice kapitan się zawstydziła!! - Cała załoga teraz skupiła wzrok na Monkey D. Mei. 

-Nikt nie ma takiej pięknej i cudownej kobiety w załodze! - Jeszcze więcej komplementów zaczęło padać z ust załogi. Dziewczyna w trybie ucieczki założyła maskę na twarz dziękując boku za to że kiedykolwiek ją miała. Chociaż bardziej powinna podziękować Shanksowi. 
Law w tym czasie opierał się o ścianę obserwując jak białowłosa próbuję ukryć się przed swoimi ludźmi. Kącik ust wykrzywił się ku górze.

-Zamiast paplać tak jęzorem lepiej powiedz co było dalej Shachi. - Przerwał im te komplementowanie na co widocznie ucieszona Mei odetchnęła z ulgą.

-Oczywiście kapitanie! - Chyba nie spodziewał się tego, bo aż podskoczył na krześle. 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro