Rozdział 4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następny rozdział pisany w większości w czasie jazdy do pracy. Przyznaję, że był dość trudny, choć już raz miałam do napisania podobną scenę w nieco innym uniwersum. Tak jednak byliśmy na całkiem innym etapie, po innych wydarzeniach, więc myślę, że i tak całkiem nieźle mi wyszło.

Rukongai, choć zróżnicowane pod względem jakości życia mieszkańców, we wszystkich niemal okręgach hołdowało podobnym tradycjom. Przede wszystkim dusze lubiły się bawić i na kilka chwil zapomnieć o niezbyt łatwej codzienności, więc letnie festiwale powstrzymać mogła jedynie naprawdę zła pogoda albo atak Pustych.

Shuuheiowi nie zdarzało się uczestniczyć w festiwalach w dalszych okręgach Rukongai, zwykle z przyjaciółmi trzymał się bliskich Seireitei lokalizacji, które utrzymywały ich zwykłą, bezpieczną rutynę.

W Pięćdziesiątym Szóstym festiwal również był pełny atrakcji, choć stroje mieszkających tu dusz były widocznie gorszej jakości. Nikt im jednak nie mógł odmówić radości i zabawy.

W innych okolicznościach przeszedłby się wzdłuż straganów i ruszył w drogę powrotną do Seireitei, ale widok roześmianej Corrie w towarzystwie dwóch młodych dziewcząt zmienił jego plany. Przez chwilę wątpił, czy obraz był prawdziwy, ale zaraz przypomniał sobie, że od lat Corrie spędza latem kilka dni z rodziną zmarłej przyjaciółki, z którą znały się jeszcze z czasów Akademii. Nic dziwnego, że spędzała z nimi festiwal.

Trochę go ten widok zabolał, bo z nim nie chciała nigdzie iść, ale zaraz zganił się za tak głupi powód do zazdrości. W końcu Corrie nie była ani jego własnością ani mu niczego winna, więc nie miał żadnego prawa czegokolwiek od niej wymagać. Poza tym powinien się cieszyć, widząc ją uśmiechniętą, bo to nie zdarzało się zbyt często.

Dostrzegła go ponad ramieniem Ayako i uśmiech spełzł jej z twarzy. Nie spodziewała się go tu w ogóle, to nie była okolica, w którą jej przyjaciele się zapuszczali nawet, jeśli wiedzieli, że Corrie spędza tu trochę czasu w roku.

Dostrzeżony Shuuhei uśmiechnął się niepewnie i podszedł bliżej, nie chcąc udawać, że w sumie go tu nie było czy jej nie widział, skoro gapił się otwarcie przez kilka chwil. Było mu trochę głupio, skoro ostatnio Corrie dała mu do zrozumienia, że trochę za dużo jej przestrzeni próbuje sobie zawłaszczyć.

– To absolutny przypadek – powiedział na swoje usprawiedliwienie. – Całkowity przypadek, nie zaplanowałem tego ani odrobinę. Nawet nie wiedziałem, że tu będziesz. Po prostu tędy wracałem z patrolu.

– Wiem, z patrolu, z którego wymigał się mój porucznik – odparła, uśmiechając się lekko. – Nie musisz się aż tak żarliwie tłumaczyć, jakbyś zrobił coś złego.

Poczuł się jeszcze bardziej głupio, skoro w głos Corrie wkradła się nieco kpiąca nuta. Znów zachował się w jej obecności jak kretyn. A przecież tym razem nie wyglądała na złą, była raczej rozluźniona, choć widział, jak rozgląda się kątem oka za czymś, czego jeszcze nie dostrzegł.

– Nie chciałem, żebyś pomyślała, że za tobą chodzę – powiedział, zanim się powstrzymał.

Corrie tylko pokręciła z politowaniem głową.

– Skoro już jesteś, możesz się z nami przejść. Nie wygonię cię – oznajmiła nieco ironicznie.

To była dawna Corrie, która docinała mu przy każdej możliwej okazji. Shuuhei nie sądził, że aż tak za tym tęsknił, choć podejrzewał, że wystarczyłoby jedno nieuważne słowo, żeby ten dobry nastrój prysł. Obiecał sobie, że będzie się dzisiaj bardzo pilnował, żeby czegoś nie palnąć.

Ayako i Reiko zniknęły gdzieś w tłumie, wspominając tylko, że znajdą resztę. Corrie tym razem nie przypominała im, że przecież może ich wyczuć. Podejrzewała, że dziewczynki miały w tym inny cel – były już w wieku, kiedy zaczynały się głupiutkie myśli. Zazdrościła im tej beztroski, choć przez myśl przeszło jej, że może nie powinna pozwalać Shuuheiowi zostać. Z drugiej strony w końcu to musiało wyjść na światło dzienne.

Spacerowali pomiędzy straganami, nie rozmawiając za wiele. Do Corrie co jakiś czas podbiegało jedno z dzieci od Kurenaiów z wesołą paplaniną.

– Nie różni się zbytnio od tego, w którym uczestniczymy w Pierwszym Okręgu – stwierdziła Corrie. – Choć ceny są dużo niższe, a ludzie ciężej pracują na tę przyjemność.

– I spędzasz go z ludźmi, których kochasz – zauważył Shuuhei. – Nie wyglądasz, jakby to był obowiązek.

– Bo nie jest. Nigdy nie był, choć to może dla kogoś tak wyglądać z wierzchu.

Nie odpowiedział, bo w sumie nigdy tak o tym nie pomyślał. Może dlatego, że znał tę historię od samej Corrie, choć nigdy nie poznał Ami, pierwszej przyjaciółki Shiroyamy jeszcze z czasów Akademii.

Dziewczyny mieszkały w tym samym pokoju w akademiku i bardzo szybko stały się sobie bliskie, choć wiele je dzieliło. Ami brakowało pewności siebie, była cichą i spokojną dziewczyną, która troszczyła się o najbliższych, to dla swojej rodziny w Rukongai chciała zostać shinigami – by umieć ich ochronić przed Pustymi i coś zmienić. Nie zdołała. W czasie łączonego patrolu Szóstki z Trzynastką razem z Corrie natknęły się na zbyt silnego przeciwnika i Ami zapłaciła za to życiem. Shuuhei wiedział, że Corrie nie wybaczyła sobie tego w pełni do tej pory.

Od tamtego czasu opiekowała się Kurenaiami, spędzając z nimi tyle czasu, ile tylko mogła. Łatwo byłoby jej zarzucić, że robi to z obowiązku, z poczucia odpowiedzialności, jednak nie trudno było zobaczyć, jak bardzo Corrie kocha te dzieciaki i chce im zapewnić godną przyszłość.

Chyba tylko wobec nich nie zmieniła swojego zachowania po ostatniej wojnie. Zresztą gdy niedługo po odbudowie Seireitei zniknęła, to właśnie tu spędziła sporo czasu – tak przynajmniej Shuuhei słyszał. Corrie nigdy nie wspominała o tych miesiącach nieobecności, a on nie pytał. Miała prawo do przeżycia żałoby po swojemu, bo była jedną z osób, które po najeździe armii Yhwacha straciła najwięcej.

– Chcesz kandyzowane jabłko?

Pytanie wyrwało go z zamyślenia, choć nie było skierowane do niego. Spojrzał na Corrie, która przyjęła łakoć od jasnowłosej dziewczynki, która gdy tylko dostrzegła Shuuheia, schowała się za towarzyszącego jej czerwonowłosego chłopaka.

– Shizu, nieładnie się tak chować – zwrócił jej uwagę Suzuku, próbując wyciągnąć blondynkę zza swoich pleców.

Mała coś powiedziała, lecz zbyt cicho, by Shuuhei mógł usłyszeć. Wrócił spojrzeniem do Corrie, która wyglądała na niepewną z kandyzowanym jabłkiem w dłoni. W jej oczach dostrzegł smutek, po raz pierwszy tego wieczoru. Miała się odezwać, kiedy Shizuka wyjrzała zza Suzuku z gniewem na buzi, po czym rzuciła:

– Jesteś nie fair! Jak zwykle!

Zaraz też odbiegła, znikając w tłumie. Corrie jedynie westchnęła, a chłopak uśmiechnął się niewyraźnie. Podrapał się w tył głowy.

– Mogłem ją uprzedzić, że mamy niespodziewanego gościa – powiedział.

– Nie, Suzu, to by i tak nic nie zmieniło – odparła zrezygnowanym tonem Shiroyama. – Poszukasz jej, proszę?

– Nie ma sprawy. Spotkamy się na wzgórzu. Niech się pan też czuje zaproszony, panie poruczniku.

Corrie uśmiechnęła się przelotnie na te słowa, lecz nic nie powiedziała. Zaraz znowu posmutniała i Shuuhei został z nią w dość krępującej ciszy, choć nie do końca rozumiał przyczyny tego zdarzenia.

– W porządku? – zapytał.

Wiedział, jak głupie było to pytanie, ale nie bardzo potrafił znaleźć słowa, które mogłyby jakoś pomóc w tej sytuacji.

Corrie pokiwała głową, uśmiechając się niezbyt przekonywująco. Dla Shuuheia wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać.

– Shizuka jest trudnym dzieckiem – powiedziała cicho. – A ja nie ułatwiam jej sprawy. Chodźmy na wzgórze, niedługo fajerwerki, a dzieciaki będą bardzo niepocieszone, jeśli nie zdążymy przebić się przez ten tłum – zmieniła zaraz temat.

Shuuhei nie odpowiedział. Szedł za Corrie, próbując zrozumieć, o co właściwie poszło pomiędzy przyjaciółką a dziewczynką. No właśnie, dziewczynka... Żadne z pozostałych dzieciaków od Kurenaiów nie zachowywało się w ten sposób w stosunku do Corrie. Owszem, szukały jej uwagi i towarzystwa, aprobaty wręcz, ale nie drażniło ich, że Corrie część czasu na festiwalu spędza z nim. Shizuka zaś wydawała się bardzo oburzona, że Shiroyama pozwoliła uczestniczyć w zabawie komuś spoza ich grona. Dlaczego? Chciał o to zapytać Corrie, ale obawiał się, że całkiem zepsuje jej nastrój. Milczał więc, nie mogąc dojść ze sobą do porozumienia.

Na miejscu zastali już całą grupę. Shizuka nadal wyglądała na naburmuszoną, choć gdy dostrzegła, jak Shuuhei na nią patrzy, schowała się za Suzuku. Ten tylko zaśmiał się krótko i powiedział coś cicho do dziewczynki, za co dostał kuksańca od brata.

– Nie dokuczaj Shizuce – skarcił go Kojiro.

– Nie dokuczam. Jak będzie się tak obrażać, to fajerwerków nie będzie.

– Jestem już za duża, żeby w to wierzyć! – wykrzyknęła Shizuka. – Jesteś paskudnym kłamczuchem, Suzu-nii.

Reszta roześmiała się i to chyba sprawiło, że Corrie rozchmurzyła się. Podeszła do Shizuki i nachyliła się nad nią, żeby coś jej szepnąć na ucho. Shuuhei nie zbliżał się zbytnio, i tak czuł się trochę intruzem w tym rodzinnym obrazku. Przez chwilę wrócił myślami do innej rodziny, którą mógł obserwować z tak bliska – z czasów nim został shinigami – i mimowolnie zastanowił się, co u nich słychać. Może powinien odwiedzić tamto miejsce? Choć z drugiej strony byłoby mu bardzo głupio wracać po tylu latach milczenia, jakby nigdy nic.

Niebo rozbłysło kolorami, urywając wszelkie rozmowy. Dzieciaki spoglądały w niebo zachwycone sztucznymi ogniami, które tak rzadko widywały z bliska. Na ich twarzach dostrzec można było jedynie czystą, dziecięcą radość.

– Mamo, patrz!

Shuuhei odwrócił spojrzenie od niebiańskiego spektaklu na Shizukę, która pokazywała Corrie kolejne kształty z radosnym uśmiechem na twarzy. Tak znanym uśmiechem, że Shuuhei przez chwilę nie wiedział, czy oczy go nie oszukują.

Przyjrzał się dziewczynce uważniej. Jasnym włosom upiętym w dwie wysokie kitki, delikatnym, dziecięcym jeszcze rysom twarzy, które już wskazywały na tożsamość jej rodziców, oczom w kolorze zieleni, którą znał od wielu lat, a w których teraz widział jedynie zachwyt, gdy te drugie należące do Corrie wypełnione były smutkiem i nostalgią wymieszanymi z radością i czymś, czego na początku nie potrafił nazwać, a było miłością.

Chciał zaprzeczyć samemu sobie, jednak to niczego nie zmieniało, gdy widział je obie skupione na jasnych, ulotnych światłach na niebie. Miał wiele pytań i chyba bał się odpowiedzi na którekolwiek z nich. Zupełnie nie rozumiał, jakim cudem Corrie ukryła to przed wszystkimi i dlaczego w ogóle zrobiła coś takiego. Nie ufała im? W jakiś sposób było to bolesne, chciał, naprawdę chciał to jakoś skomentować, ale postanowił na razie nie zaczynać tematu. Miał nadzieję, że Corrie wyjaśni mu to, skoro dopuściła go do tego sekretu.

Poczuła na sobie jego spojrzenie i na chwilę odwróciła wzrok od nieba. Pozwalając mu zostać, była świadoma, że może się domyśleć, albo któreś z dzieciaków coś palnie. Nie miała pewności, czy jest gotowa zmierzyć się z poczuciem zdrady i wściekłością, miała jednak nadzieję, że Shuuhei chociaż pozwoli jej się wytłumaczyć, zanim obrzuci epitetami. Może to był czas, żeby chociaż jemu powiedzieć, dopuścić go do tej historii, choć Corrie była pewna, że zobaczy w jego oczach głęboki zawód jej zachowaniem. I to chyba bolało najbardziej, choć nie miała wątpliwości, że sobie na to zasłużyła.

Ostatnie sztuczne ognie gasły, pogrążając teren festiwalu w ciszy. Dusze powoli otrząsały się z piękna tego widoku i zbierały się do powrotu do codzienności. Jutro nic już nie będzie wskazywało na to, że odbył się tu dzień nieskrępowanej radości.

– Wracajmy do domu – powiedział z entuzjazmem Suzuku. – Mama z pewnością zrobiła coś dobrego na kolację.

– Ty nadal jesteś głodny, Suzu-nii? – zapytała Reiko, poprawiając wpięty w rude pukle kwiat. – Przecież próbowałeś wszystkiego tutaj.

– Taki facet jak ja potrzebuje dużo energii – odparł chłopak z uśmiechem. – Nie jem jak wróbelek, Rei-chan.

– Nie jestem wróbelkiem! – zaprotestowała dziewczyna. – Obżartuch jesteś i już!

Corrie puściła dzieciaki przodem i podeszła do stojącego nadal w miejscu Shuuheia. Atmosfera pomiędzy nimi stała się dość napięta i nie miała pojęcia, jak to zmienić. Nie uciekła jednak spojrzeniem, gdy przyjaciel taksował ją wzrokiem.

– Pewnie chcesz o wiele zapytać – powiedziała cicho.

– Kiedy zamierzałaś się tym podzielić? – zapytał trochę wbrew sobie, bo naprawdę chciał okazać jej wsparcie. A jednak gniew pierwszy doszedł do głosu.

– Nie wiem – przyznała szczerze. – Chyba naiwnie liczyłam, że nigdy nie będę musiała się z tego tłumaczyć.

– Corrie-nee, poruczniku! Bo pójdziemy bez was! – krzyknął Suzuku, zwracając ich uwagę.

Shiroyama spojrzała za dzieciakami nieco spłoszona. Shizuka również za nimi patrzyła, po czym odwróciła spojrzenie i nieco przyspieszyła kroku.

– Musisz wracać już do Seireitei? – zapytała.

– Chyba nic się nie stanie, jeśli jeszcze zamarudzę – odparł. – Chociaż nie chcę się narzucać i cię do czegokolwiek zmuszać.

– I tak czeka nas ta rozmowa – powiedziała z przelotnym uśmiechem.

Milczeli resztę drogi, słuchając przekomarzanek dzieciaków zupełnie nieświadomych nerwowej atmosfery pomiędzy dwojgiem dorosłych. Zresztą najmłodsze puściły się biegiem, gdy tylko widoczne były światła niewielkiego domku położonego poza miasteczkiem. Z daleka było słychać, jak informują panią domu o gościu.

Naoko Kurenai uśmiechnęła się lekko na powitanie gromadki wychowywanych przez nią dzieci, po czym skinęła głową dorosłym. W czarnym warkoczu kobiety widać było jedno siwe pasmo, nie była ani piękna, ani brzydka, w ciemnobrązowych oczach jak zawsze błyszczała troska. Pomoc Corrie z pewnością pomagała jej w codziennym dbaniu o rodzinę pełną różnych charakterów.

– Pewnie niektórzy są głodni – zagaiła Naoko z lekkim uśmiechem.

– Jak wilki! – zawołał z entuzjazmem Suzuku, rozbawiając wszystkich.

– Pomogę – zaofiarowała się Corrie.

Dzięki temu mogła na chwilę uciec od myśli o czekającej ją rozmowie i od spojrzeń rzucanych jej przez Shuuheia. Ten pozostawiony trochę samemu sobie usiadł na wskazanym przez Ayako miejscu i obserwował krzątaninę. Teraz już nie był przekonany, czy był to taki dobry pomysł zostawać w Rukongai, żeby porozmawiać z Corrie, ale było za późno, żeby się wycofać.

Odwzajemnił spojrzenie Shizuki, która w odświętnej yukacie przysiadła w pobliżu i obserwowała go. Gdy tak siedziała, Shuuhei nie mógł odmówić jej podobieństwa do ojca. Mimowolnie zastanowił się, co czuła Corrie, patrząc na dziewczynkę. Wróciło do niego to spojrzenie, które u niej widział zbyt wiele razy tego wieczoru – nostalgia i tęsknota za utraconym. Może Shuuhei nie miał w tym doświadczenia, ale wydawało mu się, że nie tak się powinno patrzeć na własne dziecko.

Nie był pewny, czy powinien zaczynać rozmowę z dziewczynką. Niby wszyscy byli zajęci swoimi sprawami, poza tym też nie bardzo wiedział, co miałby jej powiedzieć. Shizuka jednak wybawiła go z kłopotu, odzywając się pierwsza:

– Zabraniali mi pokazywać się shinigami. Moja mama im kazała, żeby nie zabierać mnie ze sobą do Seireitei. Za co pan ją lubi?

Zaskoczyła go tym pytaniem i tonem głosu. Było w nim tyle niezadowolenia, jakby sądziła, że Corrie robi jej na złość. Nie mógł powiedzieć, na ile to prawda, nie znał realiów, więc wolał tego nie komentować.

– Za wiele rzeczy – odparł ostrożnie. – Twoja mama trochę się zmieniła przez ostatnie lata.

– Znał pan mojego tatę? – zapytała.

– Shizu, myj ręce i do stołu – poleciła Corrie, przystając przy dziewczynce. Spojrzała na Shuuheia. – Zjesz z nami?

– Mnie już chyba wystarczy – odparł i spojrzał na niezadowoloną Shizukę. – Przyjaźniłem się z nim.

Dziewczynka kiwnęła głową i poszła wykonać polecenie. Corrie za to skierowała się ku drzwiom.

– Też nie jestem głodna, więc możemy porozmawiać na werandzie. Na razie będziemy mieć spokój.

Nie mogła powiedzieć, że się nie denerwowała, ale zamierzała odkryć przed nim całą tajemnicę i przyjąć wszelkie konsekwencje przemilczanej prawdy.

Usiedli ramię przy ramieniu jak wiele razy wcześniej. Shuuhei spojrzał na Corrie, zastanawiając się, od czego zacząć pytać. Shiroyama za to spojrzenie wbiła w gwiazdy widoczne na czystym, nocnym niebie.

– Tuż przed inwazją Wandenreich Izuru się oświadczył – zaczęła cicho Corrie. – Zgodziłam się bez wahania, chociaż doniesienia o nadchodzącym konflikcie były coraz poważniejsze. Byłam jednak pewna, że przetrwamy to wszystko i będzie już dobrze. Byłam taka naiwna. Dotarło to do mnie w tamtym momencie, gdy jego energia duchowa rozwiała się, a kapitan został poszatkowany przez własne, skradzione rozpostarcie. Nagle wszystko przestało się liczyć, nawet ta istotka, której chciałam dać życie. Jest do niego taka podobna. – Uśmiechnęła się smutno. – Chyba nie masz już wątpliwości, prawda?

Shuuhei skinął głową, nie odzywając się. Zresztą nie miał słów, którymi mógłby to skomentować. Doskonale pamiętał tamten dzień, kiedy Seireitei zostało zaatakowane, a oni nic nie mogli zrobić. Po zdradzie Aizena tak ciężko trenowali, nie chcąc już nikogo utracić, a gdy przyszło do starcia, nic to nie znaczyło.

Pamiętał, jak znalazł ją w biurze Szóstki zupełnie złamaną i nie potrafił pocieszyć. Mógł złożyć jej tylko obietnicę, że nie zginie, że zrobi wszystko, by przeżyć, by uczyniła sobie z niego kotwicę w tej zimnej furii, która nadeszła potem. Nie widział jej, lecz słyszał opowieści shinigamich, którzy cudem przetrwali i widzieli, z jaką bezwzględnością Corrie traktuje wrogów. Do tej pory nie wróciła do dawnej siebie, coś w niej zostało z tamtej shinigami skupionej tylko na zemście za utraconym szczęściem.

– Nie wiedziałam, co mam robić. Wojna się skończyła, odbudowaliśmy Seireitei, a ja... Nie powiedziałam nikomu, zresztą Renji nawet nie próbował ruszać szarymi komórkami, może jedynie kapitan się domyślił, ale nic nie powiedział. Ostatnie miesiące ciąży i wiele tygodni później spędziłam tutaj. Naoko-san się nami zaopiekowała, pomogła Shizuce przyjść na świat. Zresztą chyba bym nie zniosła tych wszystkich prób opieki nad nami i powtarzania, że szkoda, że Shizu nigdy nie pozna ojca. Tutaj żyje beztrosko bez tej całej otoczki wojny, która jej nie dotyczy.

– Kira wiedział? – zapytał cicho. Corrie pokręciła głową. – Tamtego dnia... – zawahał się.

– Nie powiedziałam mu – przyznała, przyciągając do siebie kolana. – Nie chciałam go tym obciążać. Zresztą wtedy nawet o tym nie myślałam.

Zamilkła i Shuuhei wiedział, że wróciła wspomnieniami do dnia po walce, kiedy ostrożna nadzieja została ostatecznie roztrzaskana. Nie miał pojęcia, co się wtedy stało, ani Corrie, ani kapitan Otoribashi nie wspomnieli o tym słowem, choć pamiętał, jak tamtego dnia wszyscy w zrujnowanym Seireitei odczuli jej rozpacz.

Z wahaniem położył dłoń na ramieniu przyjaciółki. Uśmiechnęła się do niego z podziękowaniem, choć oczy nadal miała wilgotne i wypełnione smutkiem.

– Zostawiłam ją – kontynuowała opowieść. – Porzuciłam, nie mogąc znieść jej widoku. To za bardzo bolało, widziałam w Shizuce Izuru i to rozrywało mnie przez cały czas. Nie potrafiłam pogodzić się z myślą, że już nigdy go nie zobaczę naprawdę. Teraz wiem, że to były głupie myśli, ale wtedy zdarzało się, że chciałam zrobić jej krzywdę tylko po to, żeby odzyskać Izuru. – Schowała twarz w dłoniach. – Wolałam ją tu zostawić, zanim zrobię coś głupiego. Naoko-san ją wychowuje i trzyma z dala od kłopotów. Chciałam chociaż, żeby miała normalne, szczęśliwe dzieciństwo. Nie ma ojca, a ja jestem porażką matki, która nawet nie potrafi pokazać jej, że ją kocha.

Shuuhei przytulił Corrie, tylko tyle mógł zrobić. Nie czuł już złości, że ukryła przed nim coś takiego, choć to nadal trochę bolało. To jednak nic w porównaniu z tym, przez co Corrie przechodziła przez ostatnie dziesięć lat. To było niesprawiedliwe, ta dwójka zasługiwała na szczęście po tym wszystkim, co się wydarzyło, po całej tej szarpaninie z Ichimaru, a dostali takie zakończenie. Czym sobie na to zasłużyli?

– Nie porzuciłaś Shizuki – powiedział cicho, wierząc w swoje słowa i mając nadzieję, że Corrie też w nie uwierzy. – Zostawiłaś ją u osoby, której ufasz, która dobrze się nią zajmuje. Jesteś tu, myślisz o niej, nadal o nią dbasz. To drobne gesty, ale świadczą o twojej miłości do Shizuki. Nie jesteś złą matką, Corrie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro