Rozdział 1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaczynamy zabawę^^ Następny za miesiąc i raczej nie przekonacie mnie, żeby szybciej, choć kto wie, może dostaniecie coś jeszcze kiedyś^^


Sortowała dokumenty, gdy kapitan Kuchiki i Renji wrócili z zebrania dowódców, na którym Rukia pojawiła się po raz pierwszy jako kapitan. Na biurkach czekała na nich świeżo zaparzona herbata, co nie uszło uwadze żadnego z nich, choć może po tylu latach powinno być to dla nich oczywistością łatwą do przeoczenia w ferworze codzienności. Mimo to obaj w pełni doceniali ten gest troski podwładnej, która w tak małych rzeczach wciąż pozostawała niezmienna.

Abarai chwycił swój kubek i wypił herbatę w ledwie kilku łykach, krzywiąc się lekko na temperaturę napoju. Jednocześnie przejrzał raporty leżące na jego biurku, odkładając je zaraz na bok.

– Wychodzę, kapitanie – oznajmił chwilę później. – Nie wygląda, żebyśmy mieli jakąś pilną robotę.

– Równie dobrze Corrien może cię zastąpić – odparł Byakuya znad dokumentów, które czytał nieco uważniej niż jego zastępca. – Choć rzeczywiście nie powinno być problemów. Corrien, jak skończysz, również możesz wziąć wolne popołudnie.

– Dziękuję, kapitanie – odpowiedziała chyba nie do końca świadomie, nie podnosząc spojrzenia znad papierów.

Uniosła wzrok dopiero, gdy Renji szturchnął ją lekko z cwaniackim uśmiechem na ustach. W jej oczach pojawiła się dezaprobata na zachowanie przyjaciela.

– Powinnaś się bardziej cieszyć z wolnego – zauważył.

– A ty powinieneś już iść, jeśli nie chcesz znowu usłyszeć od Rukii, że jesteś spóźnialskim kretynem – odgryzła się lekko.

Abarai tylko pokręcił głową, dając sobie spokój z dłuższą dyskusją. Rzeczywiście Corrie miała rację, jak nie wyjdzie już, spóźni się, a przecież kobiety jego życia czekają. Mógł mieć tylko nadzieję, że przyjaciółka spożytkuje wolny czas na czymś innym niż siedzenie w nekropolis z pochmurnymi myślami albo czymś podobnym. Cóż, skoro już i tak ryzykował spóźnieniem, mógł zrobić coś dobrego i podszepnąć słówko komu trzeba.

Corrie bardzo szybko straciła zainteresowanie przyjacielem, wracając do dokumentów. Trochę żałowała, że nie ma ich więcej, bo skończyła w ciągu pół godziny, a perspektywa wolnego popołudnia nieco ją przerażała. Nie miała planów na ten dzień, niczego, co mogłoby zająć jej myśli, a jak na złość, wszystkie obowiązki miała wypełnione jeszcze przed zebraniem. Nie wyglądało też, żeby Kuchiki znalazł jej coś dodatkowego do roboty, więc musiała sama zorganizować sobie wolny czas.

Wyszła z biura, zamierzając skierować się do mieszkania. Nie dotarła tam, jej uwagę zwróciło wołanie skierowane w jej stronę, a którego autorem był Hisagi. Odwzajemniła uśmiech i pozwoliła mu się zrównać ze sobą.

– Czyżby wolne popołudnie? – zapytał wesoło.

– Na to wygląda – przyznała. – Oficerowie poszli na trening z poszczególnymi grupami, Renji zabrał Rukię i Ichikę do Świata Żywych, a kapitan zmył się do rodowych obowiązków, każąc wziąć mi wolne.

– U nas też nic się nie dzieje i kapitan mnie wywalił, żebym "potrenował albo coś ze sobą zrobił, bo już patrzeć na mnie nie może" – zacytował swego dowódcę oburzonym tonem.

Corrie uśmiechnęła się przelotnie, ale nic nie odpowiedziała.

– Jak nie masz żadnych planów, to może skoczymy na drinka? – zaproponował.

– Nie za wcześnie?

– Mamy pokój. Nic się nie dzieje, więc wątpię, żeby nas potrzebowali. Nie daj się prosić, Corrie.

Westchnęła. Nie bardzo miała ochotę gdziekolwiek wychodzić w towarzystwie, zresztą ostatnimi czasy marny był z niej kompan do czegokolwiek i raczej unikała spotkań z przyjaciółmi. Zresztą podejrzewała, że ten pracoholik przyszedł tu nie bez powodu i chyba powinna pewnemu czerwonowłosemu porucznikowi przypomnieć, że nie powinien pchać nosa w nieswoje sprawy. A mimo to jakoś nie potrafiła odmówić Hisagiemu, który mimo upływających lat wciąż traktował ją w ten sam sposób.

Kiwnęła głową ku jego radości i niedługo później siedzieli już w ulubionej knajpie nad sake. Corrie słuchała o ostatnich wyczynach nowych shinigamich z Dziewiątki bez entuzjazmu wpatrzona w widok za oknem.

– Nie mam pojęcia, co im strzeliło do tych pustych głów – marudził Shuuhei. – Każde kolejne pokolenie jest coraz bardziej beztroskie.

– Nie wiedzą, co to wojna – mruknęła. – Ale to nie z ich powodu jesteś nie w sosie. Rangiku-san czy kapitan Muguruma?

Skrzywił się wymownie. Corrie doskonale odczytywała jego nastroje, ale z drugiej strony też zawsze widział, że coś dolega przyjaciółce. Może nie domyślał się tego tak skutecznie jak ona, lecz zdawał sobie sprawę, że większość miało jedno źródło.

– Oboje – przyznał niechętnie. – Żadne z nich nie bierze mnie na poważnie. Jeszcze kapitan się wypiera, że nie widział mojego rozpostarcia, a sam mnie do tego zmusił.

Corrie uśmiechnęła się krzywo i Shuuhei zaklął w duchu. On też nie chciał wracać do tamtego dnia, pamiętać o tym, co się stało, a przypominał przyjaciółce, która do tej pory nie do końca się po tym podniosła. Mistrzem taktu to ty nie będziesz, zaśmiał się Kazeshini, ale go zignorował.

– Też go nigdy nie widziałam – odparła Corrie, przybierając beztroski ton. – Ale znaczy to tyle, że nie musisz go używać. Mamy pokój.

– Racja. – Uśmiechnął się lekko. – Z dwojga złego chyba wolę w tę stronę.

Chciał coś jeszcze dodać, ale nie wiedział, jak ubrać to w słowa, poza tym nie był to najlepszy moment na takie dyskusje. Chyba po prostu brakowało mu odwagi, by wyciągnąć z niej to wszystko, co chowała pod lekkim uśmiechem.

– A ci jak zwykle piją na smutno, ponuraki jedne – prychnął Ikkaku, przystając przy ich stoliku w towarzystwie Yumichiki. – Założę się, że to pomysł Hisagiego, żeby rozpijać nam Corrie o tej porze.

– Odwal się, Madarame. Jak chlejecie z Ibą, to nikt wam nie wypomina pory dnia – warknął Shuuhei. – Za dużo wolnego macie, że się szlajacie po knajpach?

– Jak wszyscy – odparł Yumichika, opadając na krzesło obok Corrie. – Piękne, spokojne dni, w które nawet treningi idą zbyt szybko, po czym nie bardzo jest co robić.

– Zawsze pozostają jeszcze plotki – mruknął Shuuhei.

– Plotki są niepiękne – zauważył Ayasegawa. – Zresztą nawet ich nie ma ostatnio za wiele. Może jedynie ta, kto dostanie w końcu stanowisko porucznika w Trójce, o ile kapitan Otoribashi w końcu się zdecyduje.

– Wątpię – odparł Hisagi. – Kapitan Muguruma powiedział, że jak kapitan Otoribashi się na coś uprze, to nic go od tego nie odwiedzie, a ten nie chce nikogo do pomocy.

– Tam to trzeba kogoś z głową na karku, bo Otoribashi to roztrzepaniec. Że też ktoś taki w ogóle został kapitanem – prychnął Ikkaku. – Jak nie awansuje sobie kogoś z Trójki, to na pewno nikt się na to nie zgodzi. Nerwicy przy nim można dostać.

Yumichika otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy spojrzał na Corrie siedzącą nienaturalnie cicho. Powoli sączyła sake, spoglądając przez okno. Chyba nawet ich nie słuchała, myślami będąc gdzieś indziej. Gdy spostrzegła, że Ayasegawa ją obserwuje, uśmiechnęła się lekko.

– Kapitan Otoribashi nie jest taki zły – powiedziała. – Choć faktycznie kiedyś zgubi głowę.

– Właśnie, w sumie mógłby ciebie podebrać Kuchikiemu – zauważył Ikkaku.

– Ale nie zamierza nikogo nominować na porucznika – odparła. – Kapitan Ukitake też radził sobie wiele lat bez porucznika i nikt nie miał z tym problemu. Zresztą dobrze mi w Szóstym Oddziale i nie zamierzam stamtąd odchodzić.

– Gadanie. Awans ci się należy jak psu micha – prychnął Madarame.

– Ikkaku – zwrócił mu uwagę Yumichika. – Skończmy ten temat. Nikt nikogo nie może zmusić do awansu, jeśli tego nie chce. Jak ci zaproponowali kapitański stołek w Siódemce, też odmówiłeś.

– Mnie pisana jest wyłącznie Jedenastka. Zresztą Iba sobie tam świetnie radzi. Drań jeden długo się krył z rozpostarciem.

– I kto to mówi? – zakpił Shuuhei.

– Odezwał się właściciel rozpostarcia, którego nikt nigdy nie widział – warknął Madarame.

Hisagi skrzywił się, na co Corrie zachichotała.

– Nawet ty? Czuję się zdradzony – prychnął.

– Wybacz, to niechcący.

Pokręcił tylko głową. Jeśli takie żarty miały szansę ją rozbawić, chyba mógł to przeżyć, choć nie wiedział, ile jego duma jest w stanie znieść kpin z tego powodu.

– Twojego rozpostarcia też nigdy nie widziałem. – Ikkaku spojrzał na Shiroyamę podejrzliwie. – A podobno jest mocne.

– Czy ja wiem? – Wzruszyła ramionami. – Póki co nie ma po co go uwalniać.

– Zmierz się ze mną, chcę je zobaczyć.

– Nie jestem zainteresowana takim pojedynkiem, Ikkaku. Przykro mi. Zresztą pójdę już.

– Wszystko w porządku? – zapytał z troską Yumichika.

– Jestem trochę zmęczona. Przyda mi się więcej godzin snu.

Uśmiechnęła się i wyglądało na to, że oficerowie Jedenastki to kupili. Shuuhei natomiast wyczuł, że coś jest nie tak. Dla niego Corrie wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać, a nie potrafił znaleźć powodu, który by ją tak przybił w tej rozmowie.

– Odprowadzę cię – zaoferował. – Zresztą i tak miałem później zamiar skoczyć do redakcji, zobaczyć, czy nie trzeba im jakoś pomóc – skłamał gładko. – Będzie po drodze.

Kiwnęła głową na zgodę, więc pożegnali się z przyjaciółmi. Wczesny wieczór był ciepły i przyjemny, shinigami po skończonych obowiązkach ruszali na spotkania towarzyskie. Wiele miejsc niedługo zapełni się śmiechem i beztroską, w której wojna sprzed lat pozostała jedynie zapomnianym cieniem.

Corrie i Shuuhei szli w milczeniu każde pochłonięte przez własne, niekoniecznie wesołe myśli. Hisagi zerkał co jakiś czas na przyjaciółkę, widząc, że coś ją gryzie. Dzisiaj szczególnie była cicha i nieobecna. Zupełnie jakby się coś stało, o czym nie zamierzała wspominać.

– Wszystko w porządku, Corrie? – zapytał, gdy byli już w pobliżu baraków Szóstki.

– Czemu pytasz?

– Wyglądasz, jakby cię coś gryzło.

– To nic takiego. – Uśmiechnęła się lekko. – Nie musisz się martwić.

– No dobrze, ale jakbyś chciała to z siebie wyrzucić, jestem do twoich usług o każdej porze dnia i nocy.

– Dziękuję, Shuuhei. Zawsze mogę na ciebie liczyć. Stąd już trafię do domu. Dzięki za miłe popołudnie.

Pozwolił jej odejść, choć robił to z ciężkim sercem. Nic jednak więcej nie mógł zrobić, skoro odcięła się od nich lodowatym murem, za którym chowała wszelkie swoje troski. Chyba byłby spokojniejszy, gdyby zamiast w poduszkę wypłakiwała się w jego ramię, lecz nie miał prawa jej do tego zmuszać. Wrócił do Oddziału, po raz kolejny obiecują sobie, że pewnego dnia wyciągnie Corrie z tego dołka. Musiał tylko znaleźć sposób.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro