Rozdział 17.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wchodzimy w ostatnią fazę opowieści, co oznacza, że zaczynają wychodzić ukrywane dotąd fakty. A skoro tak, to jak zwykle kapitan Kuchiki ma swoje do powiedzenia. A to nigdy nie kończy się dobrze.


Otoribashi dał jej ten dzień wolny, przez co po raz kolejny czuła wobec niego i Trójki wyrzuty sumienia. Była najgorszym porucznikiem, na jakiego mogli trafić. Mimo to czuła wdzięczność za wyrozumiałość nowego kapitana. Bez tego wiele rzeczy stałoby się dużo trudniejszych.

Shizukę zostawiła z Shuuheiem, który zabrał małą do redakcji, gdzie zamierzał spędzić większość dnia. Zbliżało się zamknięcie numeru, więc musiał poświęcić temu więcej uwagi. Nie przeszkadzało mu jednak towarzystwo Shizuki, dla której stał się ulubionym wujkiem. Corrie czuła się dzięki temu spokojniejsza, z Hisagim jej córka była bezpieczna, a to było na tyle ważne, że czekała ją dzisiaj niezbyt przyjemna rozmowa.

Do Szóstego Oddziału wchodziła zdenerwowana jak nigdy. Myśl, że to właśnie tutaj ukrywa się wróg, bolała niczym otwarta rana. Spędziła tu wiele lat, od początku swojej kariery shinigami to właśnie tutaj nabywała kolejne umiejętności, stała się częścią tego miejsca. To był jej dom. Może nie była zżyta z Oddziałem tak mocno jak poprzedni porucznik, który służył jeszcze poprzedniemu kapitanowi jako Oficer, czy Renji, który bardzo szybko zdobył sympatię podwładnych, ale sądziła, że zna ich na tyle, by ufać, że nie chcą jej krzywdy. Owszem, zgrzyty się zdarzały, nie zawsze interesy każdego pokrywały się z innymi, ale sama Corrie nie konfliktowała się z nikim do tego stopnia, by spodziewać się zemsty. Zresztą nigdy nie była konfliktowa. Czy naprawdę była tu osoba, która z czystym sumieniem uśmiechała się do niej i traktowała ją z szacunkiem, by wbić nóż w jej plecy? Corrie nie potrafiła sobie tego wyobrazić.

– Dzień dobry, Corrie-san.

– Cześć, Shohei. – Uśmiechnęła się do Kimury, który zatrzymał się obok.

Zaraz jednak wróciły do niej słowa Shizuki, że shinigami miał jasne włosy. Takie jak właśnie Shohei, którego Corrie znała od wielu lat. Czy ten sympatyczny, młody Oficer mógł być jej wrogiem? W wielu sprawach mogła mu zaufać, był niezawodny, choć nieco zbyt ciekawski, co wytknęła mu wiele lat temu. Owszem, słyszała plotki o tym, że Shohei się w niej bujał, ale nigdy nic z jego strony o tym nie świadczyło. Poza tym był świadomy jej związku z Izuru, wątpiła więc, żeby sądził, że ma jakiekolwiek szanse.

– Co cię do nas sprowadza? – zapytał swobodnie, w czym Corrie nie widziała podstępu, choć próbowała się go doszukać. – Porucznik wyszedł właśnie na trening ze świeżakami.

– Mam parę spraw do omówienia z kapitanem Kuchikim – odparła. – A ty się pewnie obijasz, skoro spotykam cię tuż za bramą?

– A nie. – Zaśmiał się, wskazując na teczki w ramionach. – Od wczoraj robię za posłańca z zaległymi raportami.

To zaalarmowało Corrie. Co prawda jedynym dowodem były słowa Shizuki, ale nie potrafiła wymyślić powodu, dla którego Shohei by to wszystko robił. I skąd wiedziałby w ogóle o Shizuce?

– Rozumiem – odpowiedziała neutralnie, po czym przypomniała sobie o niedawnej rozmowie. – A jak sprawy z twoim ojcem? Udało się rozwiązać problem?

Shohei na moment się spiął, ale zaraz na nowo się uśmiechnął. Tym razem z zakłopotaniem.

– A to. Obawiam się, że temu staremu głupcowi nic już nie pomoże, chociaż na szczęście ostatnio przystopował z głupimi pomysłami – wyjaśnił mętnie. – Próbuję naprostować, co się da. – Zaśmiał się nerwowo. – Ale to rodowe sprawy. Nie ma potrzeby, żebym cię tym zanudzał, Corrie-san, a na pewno masz jeszcze mnóstwo roboty, jak już porozmawiasz z kapitanem. Powinien być u siebie.

– Dzięki. Trzymaj się, Shohei.

– Ty również, Corrie-san.

Shiroyama nie odwróciła się za nim, choć miała na to piekielną ochotę. Myśl, że Shohei mógł porwać Shizukę, przerażała ją. Czemu miałby to robić? Całą drogę do kapitańskiego biura próbowała sobie przypomnieć, co wie o rodzinie Kimura, ale przez to, że przez lata nie interesowała się szlachtą Seireitei, teraz nie miała pojęcia, dlaczego mieliby mieć coś wspólnego z tym wszystkim, co się zdarzyło. Będzie musiała to sprawdzić po rozmowie z Byakuyą. W końcu on również mógł być w to zamieszany.

Zapukała i weszła po otrzymaniu pozwolenia. Biuro Kuchikiego jak zwykle było przykładem perfekcji, której kapitan oczekiwał od swoich podkomendnych, doprowadzając ich tym czasami do czarnej rozpaczy.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, kapitanie – odezwała się cicho.

Byakuya odłożył czytany chwilę wcześniej raport i spojrzał uważnie na Corrie, która poczuła się nieswojo pod jego wzrokiem. Nigdy nie wiedziała, co myślał w danej chwili, do tego w jakiejś części nie chciała go zawieść. Może i oczekiwania miał zawyżone, jednak Corrie osiągnęła tak wysoki poziom właśnie dzięki temu.

– Miałem niedługo po ciebie posłać, Corrien – powiedział w końcu.

– Stało się coś?

– Jest sprawa, o której musimy porozmawiać.

Corrie nieco zbladła, obawiając się tego, co usłyszy od Byakuyi. Czuła, że to nic dobrego, jakby mało miała w tej chwili problemów.

– Sądząc po twojej minie, wiesz, czego to dotyczy. Usiądź, Corrien – polecił, a Shiroyama opadła na krzesło, czując, że jeszcze chwila i nogi odmówią jej posłuszeństwa. – Nim zaczniesz zadawać pytania, wysłuchaj mnie do końca. Łatwiej będzie ci zrozumieć sytuację.

Corrie nie była tego taka pewna, ale się nie odezwała. Najchętniej zerwałaby się z miejsca, pogoniła do Dziewiątki i zabrała Shizukę w jakieś bezpieczne miejsce. Tylko czy w Soul Society było jeszcze takie miejsce? Grunt usuwał się jej spod nóg zbyt gwałtownie, by była w stanie realnie określić szanse w tym starciu. Mogła się tylko modlić, żeby Hisagi dotrzymał swojej obietnicy i ochronił Shizukę, nie raniąc przy okazji samego siebie.

– Minęło sporo czasu, odkąd ostatnio w Seireitei zabrzmiało nazwisko Shiroyama – zaczął Byakuya. – Pewnie sądziłaś, że skoro na zajęciach w Akademii nikt o tym nie wspominał, wszyscy zapomnieli. Arystokracja jednak nie może pozwolić sobie na takie zaniedbanie, choć rzeczywiście jest to wiedza przeznaczona dla wąskiej grupy. Nawet wśród rodów Seireitei niewielu wie, co wiąże się z twoim nazwiskiem naprawdę. Podejrzewam, że ty sama nie znasz prawdy, lecz bajeczkę, którą na Dworze Wiatru wszystkim wcisnęli Kazemichi.

Corrie czuła się coraz bardziej przerażona, do tego miała coraz więcej pytań. Przede wszystkim, dlaczego jeszcze żyła, skoro w Seireitei wiele osób wiedziało, kim jest naprawdę? Kuchiki uczynił z niej swoją Trzecią Oficer, próbował nawet zrobić z niej porucznika, teraz zaś to stanowisko piastowała w Trzecim Oddziale. Nie odezwała się jednak, nie wiedząc, od czego miałaby w ogóle zacząć pytanie.

– Cała historia zaczyna się pięćset lat temu – kontynuował niezrażony jej miną Byakuya. – Może nawet wcześniej. Pewnie słyszałaś o wywołanej wtedy wojnie domowej w Seireitei, że to właśnie Shiroyamów obwiniono za ten chaos. Nie jest to prawdą, lecz Shiroyamowie rzeczywiście stali się zarzewiem konfliktu wywołanego przez kogoś innego. Samą swoją obecnością w Seireitei oraz postawą. Musisz wiedzieć, Corrien, że w tamtych czasach również krążyły legendy o potędze Shiroyamów, lecz oni sami stronili od reszty arystokracji. I to był ich błąd. Nie zauważyli wcześniej zdrady na własnym dworze, zdrady, która pchnęła ich na skraj zagłady. Zostali wycięci w pień przez własnych wasali, ich jedyna córka poślubiona Kuchikim została uprowadzona do miejsca, które znasz jako Dwór Wiatru.

– Dlaczego mi to wszystko mówisz, kapitanie Kuchiki? – zapytała z nutą podejrzliwości Corrie.

Nie znała tej historii. Słyszała wcześniej o wojnie domowej, przez którą Wygnane Rody musiały opuścić Seireitei, ale w niej to shinigami byli winni. Kazemichi mieli być wybawcami, choć czy tak trudno uwierzyć, że zwycięzcy napisali historię na nowo?

– Żebyś zrozumiała wagę swojego położenia w chwili obecnej – odparł Byakuya. – Wiesz też, kto odpowiada za niemal upadek twego rodu, prawda?

– Kazemichi – szepnęła.

– Owszem. Byli waszymi najbliższymi wasalami, ale zapragnęli więcej. W swej pysze postanowili kontrolować Shiroyamów, robiąc z nich marionetki.

– Kapitanie Kuchiki, jeśli wiecie o tym wszystkim, dlaczego nic nie zrobiliście? – zapytała. – Dobrze wiesz, że los, przed którym uciekłam, jest nieludzki. Dlaczego skazujecie nas na coś tak upokarzającego?

Musiała wiedzieć. To pokaże jej, czy Byakuya był jej wrogiem czy sprzymierzeńcem w całej tej historii.

– Polityka, Corrien – odparł beznamiętnie. – W Seireitei są ludzie, którym bardzo na rękę jest trzymać Shiroyamów z dala od Dworu. Z wielu powodów. Jednak w chwili obecnej nie będą mogli za wiele zrobić, kiedy potomkini Shiroyamów wróci na miejsce swych przodków.

– Nie rozumiem, kapitanie.

– Zamierzam oficjalnie przedstawić cię arystokracji jako prawowitą potomkinię Shiroyamów – wyjaśnił. – Staniesz się częścią tego świata.

– Dlaczego miałbyś to robić? Jaki masz w tym zysk, kapitanie? – zapytała ze złością.

– Wspomniałem, że córka Shiroyamów była poślubiona Kuchikim. Dokładniej rzecz ujmując, głowie rodu, która zmarła niedługo po porwaniu jego małżonki. Brzemiennej małżonki. To czyni cię moją krewną, Corrien. W pewnym stopniu należysz do rodu Kuchiki.

Gdyby nie siedziała, pewnie właśnie w tym momencie kolana by się pod nią ugięły. Nie dość, że Byakuya wiedział o tym wszystkim od lat, to jeszcze wyskakuje z taką bzdurą. Przecież to było niemożliwe. Nie mogło być możliwe.

– Nie – powiedziała ze złością Corrie.

Czy było to możliwe, czy nie, Shiroyama nie zamierzała dać się splątać w te sieci. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co się z tym wiązało, nie chciała tego dla siebie, a tym bardziej dla Shizuki, którą wystarczająco odarto przez śmierć ojca, którego nigdy nie pozna. Corrie nie zamierzała na to pozwolić. Jeśli trzeba, będzie walczyć.

– Taka jest prawda, Corrien. Możesz zaprzeczać, nie wierzyć, jednak prawda nie zniknie – stwierdził beznamiętnie Byakuya.

– Nie wiem, ile jest w tym prawdy, kapitanie Kuchiki, ale wiem jedno. Miałeś wiele lat, by mi o tym powiedzieć. Dlaczego dopiero teraz?

– Wiesz, dlaczego. Kazemichi wykonali ruch. Otoribashiemu może się wydawać, że zamiecie sprawę pod dywan, jednak w końcu pozostałe rody też wkroczą do akcji. Sama nie ochronisz córki. Samej siebie nie ochronisz.

– Shizuka nie ma z tym nic wspólnego – warknęła Shiroyama.

– Oczywiście, że ma. Jest twoją córką. Sądzę, że nie zapomniałaś też, że Izuru Kira również należał do szlachty Seireitei. Mało znaczącej, jednak szlachty. Potomkini dwóch wymarłych w Seireitei rodów. Naprawdę sądzisz, że zdołasz ją ochronić przed arystokracją? Że przewidzisz każdy ich krok? Nie bądź śmieszna, Corrien.

W przeciwieństwie do niej Byakuya był przez cały czas spokojny, beznamiętny wręcz, jakby rozmawiali o błahostkach. I to ją jeszcze bardziej zdenerwowało. Może umiał się tak dobrze kontrolować, może go to nie obchodziło, a przecież chodziło o jej życie. I o jej córkę. Gdyby nie Shizuka, Corrie miałaby to gdzieś. Może nawet sama poczyniłaby jakieś kroki, żeby Kazemichi nie ruszył do Seireitei. Albo po prostu by zniknęła. Oprócz Shizuki nic jej tu nie trzymało na tyle mocno, by nie odejść. Nie mogła jednak skazać córki na żywot uciekinierki. Pragnęła dać jej normalność, której sama nigdy nie miała, tyle zwyczajnego życia, ile uda się ugrać pomimo wszystkich złych rzeczy z przeszłości.

Nie pozwoliła sobie na łzy złości. Nie zamierzała dać Kuchikiemu tej satysfakcji, nawet sekundy myśli, że jest bezbronna i uzależniona od niego. Wstała, wyprostowała się i spojrzała arystokracie prosto w oczy.

– Z jednej klatki do drugiej. To chcesz nam zaproponować? – zapytała wściekle. – To żadna pomoc, kapitanie Kuchiki. Jeśli chcesz pomóc, po prostu trzymaj ich z daleka ode mnie i mojej córki.

– Wiesz, że to tak nie działa, Corrien. Nie mówiłbym ci tego wszystkiego, gdyby miałoby to wam przynieść szkodę.

– Nie chcę twojej pomocy, kapitanie Kuchiki. Nie chcę nic od arystokracji Seireitei. Przez pięćset lat radzili sobie bez Shiroyamów, poradzą przez następne lata. Nie będę figurantką ani towarem, który możesz sprzedać dla własnych zysków. Możecie sobie nasyłać na mnie ludzi, ale ostrzegam, że ich nie odzyskacie.

Byakuya zmarszczył brwi, widząc czarny błysk w oczach Corrie. Zwykle w złości zielone tęczówki porucznik Trójki stawały się srebrzyste, teraz było w tym coś niepokojącego. Dopiero po dłuższej chwili połączył ten widok z plotkami sprzed dziesięciu lat, które słychać było w Oddziałach jeszcze długo po wojnie. Wtedy wszyscy uznali to za przesadzone opowieści, zryw rozpaczy. Nikt szczególnie nie grzebał w historii, jednak wciąż istniała jedna opowieść, której lękali się wszyscy.

– Corrien, twoja upartość może przynieść jedynie więcej problemów. Pomyśl o przyszłości swojej córki. Nie zamierzam się wiele mieszać, jednak pewne decyzje muszą zostać podjęte. Pozwól dać sobie bezpieczeństwo.

– Niczego od ciebie nie chcę, kapitanie Kuchiki – warknęła Corrie i wypadła z biura.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro