Rozdział 23.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To ostatni rozdział tej opowieści. Choć skończyłam ją pisać jeszcze w ubiegłym roku, to dopiero dzisiaj dochodzi do mnie, że czas się pożegnać. Nie na zawsze, bo planuję sequel, choć kto wie, kiedy się pojawi. Na razie na głowie mam siatkarzy, pewną upartą parę łyżwiarzy i mafiosów^^

Zamieszanie w rezydencji Kimurów trwało tylko kilka minut. Omnitsukido sprawnie opanowało sytuację, choć nie obyło się bez przepychanek. Yaku wciąż wrzeszczał na wszystkich, że nie mają prawa, choć uciszyło go ostre spojrzenie Sui-Feng. Shohei za to poddał się bez gadania.

– Czekajcie – poleciła Corrie.

Podeszła bliżej, choć sama nie była pewna, co powinna zrobić. Shohei uśmiechnął się do niej smutno, pozwalając się zakuć.

– Nie rób takiej miny, Corrie-san – odezwał się. – Koniec końców wykorzystałem twoje zaufanie, żeby donosić na ciebie księciu Kazemichiemu. Porwałem też twoją córkę. Nawet jeżeli zrobiłem wszystko, żebyś ją odnalazła, nim trafi na Dwór Wiatru, nie zmienia to faktu, że cię zdradziłem. Ciebie, kapitana Kuchikiego, Szósty Oddział.

Wiedziała, że powinna być na niego wściekła. Oszukiwał ją od samego początku, z wiecznym uśmiechem na ustach, z sympatią, której przez tyle lat nie zauważała.

– Gdybyś naprawdę chciał skrzywdzić Shizukę... – zaczęła.

– Zrobiłbym to – potwierdził. – Ale ten rozkaz ojca przelał czarę goryczy. Jednak zbyt późno zdecydowałem się zerwać przysięgę wierności. Odpowiem za swoje czyny, Corrie-san. Nie ma sensu mnie żałować.

Wiedziała, że powinna być wściekła, ale czuła jedynie smutek. Nie potrafiła ubrać w słowa tych uczuć, które nią targały.

– Zabierzcie go – polecił Kuchiki i zaraz spojrzał na Shiroyamę. – Nie powinnaś mu współczuć.

– Co się z nim stanie? – zapytała.

– Cały ród zostanie skazany na śmierć.

– Wiedziałeś?

– Podejrzewałem. Kimurowie od stuleci umiejętnie się wymykali wszelkim podejrzeniom. Dopiero gdy przybyłaś do Seireitei, stało się jasne, komu rzeczywiście służą. Yaku zrobi wszystko, by przypodobać się Kazemichim. Nie powstrzymała go nawet śmierć córki.

– Kazałeś zamordować mu córkę? – zapytała z oburzeniem.

– Inny ród to zrobił. Jego przywódczynię poznałaś na przyjęciu.

Corrie pamiętała to przeszywające czarne spojrzenie, które budziło w niej ostrożność. Byli podobni – ta kobieta i Byakuya – tak samo pewni własnej racji, by znaleźć wymówkę dla każdej decyzji.

Corrie podała Byakuyi papiery, które Shohei jej wysłał.

– Kroniki Kimurów – wyjaśniła. – Nie rozumiałam, dlaczego miałby to robić. I nadal nie do końca rozumiem.

– Wierność głowie rodu – odparł Kuchiki. – Shohei jednak nigdy nie zapomniał, dlaczego jego siostra zginęła. Nasze uczucia zmieniają perspektywę.

Chciała odwarknąć coś niemiłego, ale nie potrafiła. Zbyt dobrze pamiętała, jak jej były kapitan pomimo swej zimnej maski koniec końców zaryzykował życiem, by ocalić Rukię.

– Niedobrze, kiedy powinności stają się ważniejsze od najbliższych – powiedziała jedynie. – Kapitanie Kuchiki, nadal uważam, że miałam wczoraj prawo do gniewu. Wiem, że nie zachowałam się odpowiednio, jednak chciałabym, aby uszanował pan moją wolę. Życie arystokratki nie jest dla mnie. Dotychczasowa pozycja mi odpowiada.

– Zdajesz sobie sprawę ze swojej pozycji? – zapytał. – Ruch Shihoinów był gwałtowny, jednak jasno pokazuje, jak wiele zmienia w naszym świecie twoja obecność. Pozostałe rody nie będą długo czekać na okazję.

– Shuuhei mi się oświadczył, a ja go przyjęłam – oznajmiła.

– Porucznik Hisagi zdaje sobie sprawę z sytuacji?

– Zapowiedział, że będzie walczył z arystokracją – odparła, wzruszając ramionami. Owszem, była zaniepokojona tą deklaracją, jednak nie zamierzała tego okazać przed Byakuyą. – Nawet ja wiem, jak upierdliwa może być w tym momencie arystokracja, bo kto to widział, żeby członkini jednego z Czterech Rodów wyszła za mąż za duszę z Rukongai. Rukia i Renji mieli trochę łatwiej. Jednak zdecydowałam się żyć z Shuuheiem. Kapitanie Kuchiki, nie odbieraj mi tej wolności.

Byakuya zdawał sobie sprawę, jak uparta potrafi być Corrie. Jeśli na czymś jej zależało, walczyła o to. Zmieniła się, odkąd dołączyła do Gotei 13. Pamiętał, jak na początku starała trzymać się na uboczu, nie zwracać na siebie uwagi. Jak bardzo peszyły ją zaproszenia od oficerów, kiedy zaczęła przyjaźnić się z Kirą. Maska, pod którą ukryła się przerażona księżniczka Shiroyamów, stała się jej prawdziwą formą. Odrzuciła powinności i zasady, które krępowały ją na dworze Kazemichich. Pozwoliła, by serce dyktowało warunki. Zaczęła walczyć o własne szczęście, o tych, których kochała. Jej starcia z Ichimaru stały się wręcz legendarne. Zresztą z Kuchikim też nie zawsze się dogadywała, gdy prawo zaczynało jej ciążyć.

Teraz też nie zamierzała ustąpić. Byakuya nie podejrzewał nigdy, że jej znajomość z Hisagim przerodzi się w romans, a nawet związek. Według legend Shiroyamowie kochali raz i na zawsze. Nie dziwił się, kiedy Corrien zamknęła swoje serce po śmierci Kiry. Rozumiał ją w tej rozpaczy lepiej, niż chciał się do tego przyznać. A jednak porucznik Dziewiątki przebił się przez mur postawiony przez przyjaciółkę i sprawił, że znów stała się sobą sprzed dziesięciu lat. Byakuya nie mógł jej za to potępiać. Miała prawo żyć.

– Jak zwykle sprawiasz problemy, Corrien – stwierdził spokojnie. – Niespokojna krew Shiroyamów. Zdajesz sobie sprawę, że to nie koniec problemów?

– Sama poinformuję Wszechkapitana Kyoraku i resztę dowództwa o wszystkim – postanowiła. – Wezmę odpowiedzialność za swoje czyny. Mam dla kogo żyć. Mam do kogo wrócić.

– Jest kilka kwestii, które musimy omówić. Im szybciej, tym lepiej.

Corrie skinęła głową na zgodę, mając nadzieję, że wypracują jakiś kompromis. Problem Kimurów nie rozwiązywał całej reszty.

Do Czwartego Oddziału dotarła wieczorem zupełnie wykończona. Następnego dnia miała przedstawić dowództwu swoje powiązania z Dworem Wiatru, co z pewnością nie spodoba się wielu osobom. Marzyła już tylko o tym, żeby przytulić się do Shuuheia i pójść spać.

Zmęczenie zniknęło, gdy na sali narzeczonego zastała Rangiku. Corrie wciąż z nią nie porozmawiała o Shuuheiu po tym, jak Matsumoto przyłapała ich na pocałunku. Nie wiedziała przy tym, czy przyjaciółka nie była zła o odbicie jej faceta, jak to mówiły plotki słyszane tu i ówdzie. Ciągle też w Corrie kłębiły się emocje, z którymi dotąd się nie zmierzyła. Oprócz wstydu istniała również zazdrość, bo przecież przez wiele lat Rangiku była tą jedyną.

– Wyglądasz na zmęczoną – zauważył Shuuhei wyraźnie zmartwiony.

– Miałam długi dzień – odparła. – Nie sądziłam, że cię tu spotkam, Rangiku-san.

– Sprawdzałam, jak Shuuhei się czuje. Wieść o ataku się rozniosła.

– Rozumiem.

Rangiku spojrzała ciepło na Corrie, po czym podniosła się z krzesła.

– Pójdę już. Z pewnością potrzebujecie czasu dla siebie.

Shiroyama mimowolnie odwróciła spojrzenie, choć nadal nie do końca podobało jej się, że Matsumoto w ogóle tu przyszła. A to uczucie było niesprawiedliwie wobec przyjaciółki, niegodne, bo przecież wciąż miała prawo troszczyć się o Shuuheia i się z nim widywać.

– Nie rób takiej miny, Corrie-chan – powiedziała Rangiku, gdy się z nią zrównała w drzwiach. – Niczego mi nie ukradłaś, więc nie musisz czuć się winna. Ja swojej szansy nie wykorzystałam. Zdarza się, najwyraźniej nie było nam pisane, ale wciąż możemy być przyjaciółmi. Ja i Shuuhei, ty i ja. Czy może nie chcesz?

Shiroyama zaczerwieniła się gwałtownie.

– Nie... To nie tak... – zaczęła.

Rangiku roześmiała się i przytuliła przyjaciółkę.

– W porządku – szepnęła. – Wiem, że zostawiam go w dobrych rękach.

Chwilę później już jej nie było, a Corrie z ciężkim westchnieniem oparła się o ścianę.

– Chyba zostałam rozgrzeszona – stwierdziła.

Przez kilka minut trwała cisza. Shizuka spała już zwinięta obok Shuuheia na łóżku i przykryta kocem. Dla Corrie było to trochę niespodziewane, bo też nie było aż tak późno, ale nie miała pojęcia, jak córka spędziła ten dzień. I chyba trochę jej tego zazdrościła.

– Słyszałem, że poszłaś sama do Kimurów – odezwał się Shuuhei, przyglądając jej się uważnie.

Czuł ulgę, że nie widział żadnych ran u ukochanej. Jednak wciąż był trochę zły, że się aż tak narażała.

– Dałam się ponieść gniewowi – przyznała. – Gdyby nie wpadło Omnitsukido, pewnie sama bym ich wymordowała.

Shuuheia przeraziło, z jakim spokojem to mówiła. A nie powinien być zdziwiony. Yukikaze jak Kazeshini uwielbiała mordować wrogów, do tego była ta jedna rzecz, o której nigdy nie odważył się z Corrie porozmawiać.

– Poszedłbym z tobą – powiedział jedynie.

– Wiem. Przepraszam, Shuuhei.

– Może kiedyś nadejdzie czas, że zaczniesz mi w pełni ufać. Że zaczniesz mnie dopuszczać do spraw, które cię martwią i bolą.

Usiadła na łóżku, spoglądając na niego. Powoli docierało do niej, że przez najbliższy czas będą mogli skupić się na sobie. Na przygotowaniach do ślubu i uczeniu się żyć razem. To była przyjemna perspektywa.

– Kuchiki obiecał mi, że nie będzie mnie już ciągał po bankietach arystokracji – powiedziała. – Musiałam jednak przyjąć status członka rodu Kuchiki. Powiedziałam mu też o oświadczynach.

– Pewnie nie był zadowolony.

– Nawet jeśli, nie będzie się wtrącał. Choć ostrzegał, że możesz się spodziewać nieprzyjemnych wizyt.

– Jakoś sobie poradzę – odparł, wzruszając zdrowym ramieniem. – Najważniejsze, że będę miał cię przy sobie. Was obie – poprawił się.

Wciąż nieco dziwnym była myśl, że Shizuka była córką Kiry. Nie zamierzał temu zaprzeczać czy zastępować dziewczynce ojca, jednak nie było mowy, żeby porzucił małą. Jak jej matka potrafiła owinąć go sobie wokół palca bez najmniejszego wysiłku. Chyba dlatego chciał im obu dać dom i normalną rodzinę.

Corrie uśmiechnęła się z czułością. Wiedziała, że nie jest jedyną kobietą w sercu Shuuheia, ale nie potrafiła być o to zła. Wręcz przeciwnie, czuła wdzięczność, że zaakceptował jej córkę, stał się ukochanym wujkiem, na którym Shizuka może polegać.

– Dziękuję, Shuu – powiedziała cicho.

– Drobiazg.

Wciąż czekały ich zatargi z arystokracją, która pomimo starań Kuchikiego tak łatwo im nie odpuści. Gdzieś tam były również Wygnane Rody, z którymi wojna wisiała w powietrzu coraz bardziej, skoro próbowali sięgnąć Corrie. To go jednak nie przerażało. Nie tak bardzo jak myśl, że serce Corrie może znowu zostać skute lodem. Nie chciał już nigdy więcej jej takiej oglądać – zrozpaczonej i samotnej – i zamierzał tego dopilnować, by na jej twarzy już zawsze gościł ten psotny, promienny uśmiech, który tak kochał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro