Rozdział 8.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Shuuhei poczuł, że zaczyna drętwieć od pozycji, w jakiej siedział, ale nie śmiał się poruszyć, żeby nie obudzić ułożonej przy nim Corrie. Zmęczenie w końcu wzięło górę nad obawami, więc chciał dać jej jak najwięcej czasu na odpoczynek, nim ruszą dalej.

Poszukiwania Shizuki trwały od kilku dni. Niemal nie wracali do Seireitei, przeszukując kolejne okręgi Południowego Rukongai. Jak dotąd jednak nie wpadli na ślad dziewczynki. Nikt nic nie słyszał, niczego nie widział. Corrie coraz częściej popadała w odrętwienie, powoli gasła coraz bardziej i Shuuhei zdawał sobie sprawę, że jeśli Shizuka się nie znajdzie, przyjaciółce znów pozostanie jedynie pustka w życiu. Wątpił, czy tym razem da radę przebić się przez mur, który z całą pewnością znów stanie się zwarty i wysoki. Nie chciał tego, zarówno dla niej, jak i dla siebie, co przyznawał jedynie przed samym sobą, ignorując przy tym prześmiewcze komentarze Kazeshiniego, więc robił, co mógł, by poszukiwania skończyły się szczęśliwie. Na razie jak na złość nie wiedzieli niczego.

W zasięgu spojrzenia zjawił się jeden z shinigamich z Trzeciego Oddziału. Otworzył usta, ale zobaczył, że jego nowa przełożona śpi, więc spojrzał pytająco na Hisagiego. Żaden z nich nie przewidział, że Corrie otworzy oczy, gdy tylko wyczuje obecność nowo przybyłego.

– Jakie wieści? – zapytała wciąż nie do końca przebudzona.

Nie była nawet pewna, kiedy zasnęła. Pozwoliła sobie pójść za radą przyjaciela, żeby nieco odpocząć, za to zdradliwy organizm postanowił się wyłączyć na nie wiedzieć ile czasu, którego nie mieli, jeśli mieli znaleźć Shizukę całą i zdrową.

– Niestety nic nadal nie mamy – odparł shinigami. – Żadnych śladów dziewczynki. Możliwe, że szukamy w złym okręgu.

Corrie nie miała już nawet siły na złość. Zresztą to nie była wina nikogo z Trójki, bardzo starannie wykonywali zlecone przez kapitana Otoribashiego zadanie, choć z pewnością była to niecodzienna prośba. Nikt też o nic nie pytał i za to Corrie była wdzięczna.

– Myślę, że dobrym pomysłem byłby powrót do Seireitei na parę godzin – odezwał się Shuuhei. – Tam wypoczniemy lepiej i będziemy mieć więcej energii, a może i pomysłów na znalezienie Shizuki.

– Za to zajmie mnóstwo czasu – prychnęła Corrie. – Którego nie mamy.

– Wiem, że zależy ci na szybkim znalezieniu Shizuki, ale chyba lepiej, żeby nie widziała cię w tym stanie.

Powstrzymała irytację na przyjaciela, który chciał dobrze. Westchnęła i pokiwała głową nieco zrezygnowana.

– Dobrze, wróćmy do Seireitei na kilka godzin. Kapitan Muguruma z pewnością chciałby odzyskać swojego porucznika.

Do Seireitei dotarli wieczorem w niezręcznym milczeniu. Shuuhei wiedział, że Corrie chciałaby być z powrotem w Rukongai, robić cokolwiek, co mogłoby ją w jakiś sposób przybliżyć do odnalezienia Shizuki, rzucić się w wir pracy, by nie myśleć o tych wszystkich złych scenariuszach, które przyszły jej do głowy. Zniszczyłaby siebie, byle tylko odzyskać córkę, a to nie było rozwiązaniem. Chyba tylko dlatego znosił jej spojrzenia pełne wyrzutów, kiedy ją stopował, widząc, jak już nie daje rady.

Przez chwilę chciał ją odprowadzić do Szóstego Oddziału, z głupiego przyzwyczajenia. Jednak Corrie sama obrała drogę do Trójki, choć w jej spojrzeniu pojawiła się nuta, której Shuuhei nie chciał widzieć.

Kapitan Otoribashi musiał ich wyczuć wcześniej, wyszedł im bowiem na spotkanie. Dostrzegł, jak zmęczeni i zniechęceni byli, choć nadal widział też determinację. Nie zapytał o Shizukę, nie musiał.

– Wróciliśmy na chwilę – oznajmiła Corrie. – Żeby odpocząć.

– To dobrze. W terenie nadal są Aida-kun i pozostali. Gdyby znaleźli Shizukę, od razu nas poinformują.

Corrie kiwnęła głową niezbyt przekonana. Nic jednak nie powiedziała.

– W sumie to twoje rzeczy nadal są w Szóstce – zauważył Otoribashi. – Nie chciałem niczego ruszać bez twojej wiedzy.

– Zawsze mogę przespać się w biurze – odparła. – Nie byłby to pierwszy raz.

– Mogłem od razu o tym pomyśleć – mruknął Shuuhei.

– Żeby zaczęli gadać – prychnęła, powstrzymując się przed przewróceniem oczami.

– Mieszkanie porucznika jest wysprzątane, ale myślę, że dzisiaj ugoszczę moją porucznik u siebie. Ty też powinieneś odpocząć, Hisagi-kun. Poza tym Kensei z pewnością czeka na twój raport.

– Dobrze, zobaczymy się rano, Corrie. Dobranoc, kapitanie Otoribashi.

– Rano zajmę się przeprowadzką – stwierdziła Corrie, spoglądając za oddalającym się przyjacielem. – Dziękuję, kapitanie. I przepraszam. Wiem, że to wszystko nie powinno tak być. Wykorzystuję Oddział dla własnych spraw.

– A ja na to pozwalam – przypomniał. – Corrien, robię to, bo chcę. Nie musisz przepraszać i się tłumaczyć. Chodź, zjemy coś i odpoczniesz.

Nie spała długo. Nim jeszcze niebo zaczęło się rozjaśniać, Corrie wymknęła się z kapitańskiego lokum, by nie budzić niepotrzebnie dowódcy. Najchętniej ruszyłaby od razu do Rukongai, ale wiedziała, że Hisagi byłby niezadowolony, gdyby go zostawiła z tyłu. Chciał pomóc i była mu za to wdzięczna, nawet jeśli wkurzał ją nadopiekuńczością.

Skierowała się do Szóstego Oddziału, by zgodnie z obietnicą zająć się choć trochę przeprowadzką. Wiedziała, że to wszystko powinno wyglądać kompletnie inaczej, jednak sytuacja, w jakiej zdecydowała się przyjąć awans, była wyjątkowa. Przyprawiała ją też o wyrzuty sumienia wobec Otoribashiego, Trzeciego Oddziału i kapitana Kuchiki, z którym nawet nie omówiła tej sprawy. Rozsądek został zagłuszony przez emocje, których dawno nie czuła tak wiele jednocześnie. Nie sądziła też, że jeszcze jest do tego zdolna.

– Dzień dobry, Corrie-san. – Usłyszała, będąc już przy drzwiach swojego dawnego lokum.

– Cześć, Shohei. – Uśmiechnęła się do młodego oficera, który zawsze chętnie służył pomocą. – Już na nogach?

– Poranny trening – wyjaśnił. – Gratuluję awansu. Należał ci się, choć szkoda, że tracimy świetnego drugiego porucznika.

Corrie uśmiechnęła się przelotnie na to miano. Odkąd Renji został zastępcą kapitana, w Szóstce mawiano, że teraz mają dwóch poruczników – Abaraia i ją, która wspierała Renjiego przez cały okres służby. Wieść o tym, że Corrie odrzuciła możliwość awansu zdążyła się do tej pory roznieść, choć nikt nigdy nie śmiał zapytać o powody. Zresztą sam Renji nie dąsał się, gdy ktoś mu o tym przypominał, wielokrotnie przyjaciółka ratowała mu skórę przed kapitanem, który chyba tylko dzięki temu patrzył na wiele ich wybryków przez palce.

– Renji jest już dorosły, nie muszę go niańczyć – stwierdziła. – A teraz ma powody, by nie zamienić się w sieczkę.

Shohei zaśmiał się krótko.

– To była dość zaskakująca informacja – zauważył. – Tak z dnia na dzień postanowiłaś przyjąć awans. Stało się coś?

– Może to był właściwy moment na taką decyzję – odparła, nie chcąc przyznawać się co do prawdziwych powodów. – Czas, żeby coś zmienić. Było mi z wami dobrze i z pewnością będę tęsknić, ale teraz muszę się w końcu wziąć za przeprowadzkę.

– Mogę pomóc, jeśli chcesz. Mam trochę czasu przed służbą – zaoferował się.

– Nie chcę cię wykorzystywać, Shohei.

– Sam się zgłosiłem – przypomniał. – Obiecuję nie ruszać niczego bardzo osobistego, ale naczynia i książki mogę pomóc zapakować.

– Dziękuję ci. Zawsze można na ciebie liczyć.

– Polecam się na przyszłość.

Tylko na chwilę uśmiech na jego twarzy zgasł, ale Corrie akurat w tym momencie odwróciła się do drzwi, żeby je w końcu otworzyć, więc tego nie widziała. Dopiero teraz, gdy nadszedł czas przeprowadzki, zauważyła, jak wiele w sumie niepotrzebnych rzeczy zgromadziła przez te lata spędzone w Szóstym Oddziale. Jednak wiele było mimo wszystko cennych ze względu na wspomnienia z nimi związane. Wiedziała, że czas z niektórymi z nich się rozstać, lecz teraz nie miała do tego zupełnie głowy. Obiecała sobie jednak, że zrobi to, gdy tylko znajdzie Shizukę i upewni się, że dziewczynka jest bezpieczna.

Wbrew pozorom pakowanie nie zajęło im dużo czasu. Gdy Szósty Oddział zaczął żyć, przy drzwiach stały już wszystkie kartony wypełnione rzeczami Corrie. Kobieta omiotła ostatnim spojrzeniem dotychczasowe lokum. Teraz puste i jakby bez tej ostatniej odrobiny życia, którą jakoś udawało się utrzymać przez te dziesięć lat od wojny z Wandenreichami. Doskonale pamiętała śmiech przyjaciół, rozmowy i gry prowadzone przy stole przy otwartych drzwiach werandy, każdą ukradzioną chwilę, gdy była tu sama z Izuru. Dopiero teraz dotarło do niej, że właśnie opuszcza miejsce, które nazwała domem. Domem, którego nigdy nie miała. Porzuciła go w imię własnego interesu, emocjonalnej decyzji, desperacji nieuciszonej przez Otoribashiego, jak zrobiłby to kapitan Kuchiki. I nie wiedziała, jak powinna się z tym czuć.

– Przyślę kogoś z Trójki, żeby to zabrał – powiedziała.

– Mogę pomóc...

– Nie, Shohei. Mamy w Rukongai parę problemów do rozwiązania, więc nie będzie mnie przy tym. A ty też masz swoje obowiązki do zrobienia. Skup się na tym.

– Tak jest, Corrie-san.

Wróciła do Trzeciego Oddziału, tłumiąc jeszcze przez chwilę chęć pogonienia do Rukongai. Nie mogła wyjść bez poinformowania kapitana, choć tyle była mu winna, skoro zgodził się na jej samolubną prośbę.

– Tak myślałem, że niedługo się zjawisz. – Usłyszała, gdy cicho weszła do kapitańskiego lokum.

– Przepraszam – mruknęła, czując się, jakby zrobiła coś złego. – Poszłam się spakować.

– Nie mogłaś spać – uznał Rose. – Poniekąd rozumiem. I nie musisz przepraszać, Corrien. Siadaj do śniadania. Zjesz coś chociaż, nim ruszysz dalej na poszukiwania.

Uśmiechnęła się z wdzięcznością. Wciąż nie wiedziała, dlaczego właściwie Otoribashi aż tak zaangażował się w odnalezienie Shizuki, ale obiecała sobie, że gdy to wszystko się skończy, będzie dla niego takim porucznikiem, na jakiego zasłużył – na pełne wsparcie w każdej sytuacji.

Shuuhei czekał na nią przy bramie Trzeciego Oddziału. I on nie spał za wiele, próbując nadrobić pracę, którą zaniedbał przez ostatnie dni. Nie chciał jednak zostawić przyjaciółki samej z problemem, obawiając się też, że zrobi coś głupiego. Zbyt wiele było w niej desperacji, by znaleźć córkę, i wściekłości na osobę, która dopuściła się porwania.

– Sądziłem, że na mnie nie poczekasz – stwierdził, gdy ruszyli w drogę.

– Powstrzymałoby cię to przed pójściem za mną? – zapytała.

– Absolutnie. Jeszcze bym się obraził.

– Wolę uniknąć twoich dąsów. Mam inne rzeczy na głowie.

– Znajdziemy ją – zapewnił jak każdego dnia do tej pory.

Chciał te słowa uczynić zaklęciem, dobrą wróżbą i nadzieją, wiedząc, że Corrie ma jej zbyt mało, obawiając się, że znowu zostanie roztrzaskana. Modlił się, by choć tym razem ta dziewczyna nie musiała tego przeżywać, los wystarczająco jej odebrał. Dlatego uparcie trwał przy niej, by wesprzeć ją pomocną dłonią i przypominać, że istnieje jeszcze nadzieja na szczęśliwe zakończenie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro