Rozdział 4 - Nie jestem mokra

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

‒ Przyniosłem ręczniki ‒ stwierdził zjeżdżając wzrokiem w dół jej ciała. ‒ Widzę jednak, że już sobie poradziłaś.

‒ Zabrałeś je! ‒ warknęła.

‒ To było pytanie czy stwierdzenie? ‒ Usłyszała i aż zagotowała się z wściekłości. Bez słowa złapała za trzymany przez niego ręcznik, jednak napotkała na opór.

‒ Sprawia ci to przyjemność!? ‒ wrzasnęła, a on przyciągnął ją do siebie, sprawiając, że wstrzymała oddech wypuszczając z dłoni mokre ubranie.

‒ Chciałbym zaprzeczyć ‒ powiedział i przysunął twarz niebezpiecznie blisko. ‒ Właściwie to nie.

‒ Co nie?

‒ Nie chcę wcale zaprzeczać ‒ szepnął, a ona przymknęła oczy i głęboko wciągnęła powietrze.

Sama już nie wiedziała czy była bardziej wściekła, czy może było to coś zupełnie innego. Odepchnęła go i ruszyła w stronę pokoju. Wiedziała, że w jasno oświetlonym holu będzie miał doskonały widok na jej praktycznie nagie ciało, jednak miała wrażenie, że jeżeli zostanie tam jeszcze choćby przez moment, to stanie się coś, czego będzie żałowała. Idąc miała wrażenie jakby szła po rozżalonych węglach, gdy była już pod drzwiami, nagle coś ją oświeciło.

‒ Kurwa mać ‒ wymamrotała pod nosem i spojrzała za siebie, na Deana trzymającego w dłoni klucz do jej pokoju, który upadł razem z mokrymi ciuchami. Czy mogło przytrafić się jej coś jeszcze gorszego?

‒ Potrzebujesz pomocy? ‒ zapytał, podchodząc do niej i lekko pchnął ją w stronę drzwi do pokoju.

Zadrżała czując na plecach chłodną powierzchnię. Miała teraz na sobie jedynie spodnie i podkoszulek. Jego włosy nadal były miejscami mokre. Przysunął się tak blisko, że prawie czuła jego ciało na swoim. Odrzucił ręczniki i ujął ją pod brodę, a następnie skierował jej twarz na swoją. Wstrzymała oddech i zamrugała powiekami. Drugą dłonią przejechał w dół ramienia. Po chwili usłyszała dźwięk przekręcanego w zamku klucza i położyła dłoń na klamce drzwi.

‒ Dalej poradzę sobie sama ‒ szepnęła drżącym głosem.

‒ Nie zapominaj o tym, że miałaś mi coś dać... ‒ Usłyszała jego ochrypły głos i przełknęła głośno ślinę. Starała się uspokoić oddech, ale było to trudne. ‒ Więc jak będzie?

Ach, ta cholerna pewność w jego postawie, w jego głosie i w tych zajebiście zielonych oczach. Czy nadal miała być jedynie pieprzoną, naiwną pizdą za jaką ją najwyraźniej brał?

‒ Tak, Dean ‒ wyszeptała zadziwiająco, nawet dla samej siebie, uwodzicielskim głosem i wyprężyła ciało tak, że lekko przylgnęła do niego, poczuła jak jego mięśnie napinają się. Ujrzała jak unosi w górę brew. Położyła dłoń na jego policzku i zmysłowym ruchem zjechała delikatnie w dół, kciukiem gładząc jego wargę. Zacisnął szczękę i lekko uchylił usta, a ona zbliżyła swoje, odgradzał je od siebie jedynie jej kciuk. Widziała jego podniecenie i miała jakąś dziką satysfakcję z tego, że w tym momencie to ona kontroluje sytuację, że to ona rozdaje pierdolone karty, a przecież miała jeszcze asa w rękawie. ‒ Chcę tego, Dean, chcę ci dać... dobrą radę ‒ wymruczała uwodzicielsko.

‒ Nola... ‒ wydusił zdławionym głosem, a ona zadrżała. ‒ Więc daj mi...

‒ Nie odwracaj się do tyłu ‒ wyszeptała zerkając nad jego ramieniem, co oczywiście sprawiło, że odruchowo odwrócił się w tamtą stronę.

Spoglądał zdezorientowany na pustą ścianę. I w tym momencie usłyszał dźwięk zamykanych drzwi. Gdy odwrócił się ponownie, dziewczyny już nie było. Na podłodze leżał jedynie różowy ręcznik, którym jeszcze przed sekundą owinięte było jej ciało dla którego teraz dosłownie płonął. Zacisnął szczękę i oparł się czołem o drewnianą nawierzchnię.

Gdy tylko wpadła do pokoju od razu zamknęła drzwi na klucz. Była tak cholernie podekscytowana, że zaczęła jak głupia podskakiwać ze szczęścia. I nie było to wcale spowodowane tym, że ucieczka sprawiła jej ulgę. Wręcz przeciwnie. Jakimś cholernym cudem facet doprowadzał ją do szaleństwa i jeszcze przed momentem pragnęła go prawdopodobnie równie mocno jak on ją. Jednak przepełniała ją radość na myśl, że chyba po raz pierwszy zrobiła coś, czego nie powstydziłaby się nawet sama Serenity Hathorne. Była tak podekscytowana, że od razu położyła się spać, nie zawracając sobie głowy czytaniem pamiętnika.

‒ Nie jestem mokra ‒ wymamrotała zasypiając.


* * *


26 lipiec 1712
Baton Rouge, Luizjana, USA

Edmund Hathorne wpatrywał się w roześmianą twarz córki z pobłażliwym uśmiechem. Jeszcze niedawno była małym psotnym, wiecznie podekscytowanym dzieckiem. Teraz miał przed sobą młodziutką, przepiękną dziewiętnastolatkę. Równie roześmianą i absorbującą jak w dzieciństwie.

Rozważna, rozsądna, inteligentna, stawała się czasami głupiutką trzpiotką, flirtującą z młodzieńcami, którzy ciągnęli do niej jak muchy do miodu. Nieświadomi tego, że panna robi to dla zabawy. Zamiast tonąć w miodzie jakiego spodziewali się po słodkich spojrzeniach i czułych słówkach, trafiali na lep, niczym muchy w pułapkę. Edmund miał za złe dziewczynie, że zachowuje się tak beztrosko, jednak jakkolwiek byłby na nią zły, potrafiła jednym uśmiechem zmiękczyć jego serce i sprawić, że pozwalał jej na wszystko.

Mimo to dziewczyna nigdy nie przekroczyła granicy, żaden nieszczęśnik nie mógł się nawet poszczycić choćby jednym pocałunkiem skradzionym nadobnej pannie. Zawsze w jej podświadomości trwał obraz wymarzonego blondyna z nienaganną prezencją, dystyngowaną garderobą i elokwencją, którą czarowałby ją podczas długich dyskusji, jakie zamierzała z nim prowadzić. Wytrwale wierzyła, że kiedyś spotka takiego człowieka i to właśnie z nim zwiąże swe losy. Na razie cieszyła się młodością i doskonale bawiła, wodząc za nos młodzieńców, którzy naiwnie wierzyli, że uda im się uwieść Serenity Hathorne. Najpiękniejszą pannę w okolicy.

‒ Papo, czy masz już dla mnie odpowiedź? ‒ Usłyszał mężczyzna i zrezygnowany westchnął. Jakże mógłby jej czegokolwiek odmówić? Jednak teraz prosiła o zbyt wiele.

‒ Wiem, że to twoje dziewiętnaste urodziny, ale byłbym rad, abyś wybrała sobie inny, bardziej bezpieczny prezent. Obawiam się, że tym razem...

‒ Papo, proszę. ‒ Uśmiechnęła się słodko i przechyliła na bok głowę, co czyniła zawsze wtedy, gdy czegoś chciała. Sposób był niezawodny.

‒ Serenity, to bardzo nierozważna prośba. ‒ Próbował, lecz wiedział, że córka jest uparta i nie zmieni zdania.

‒ To bardzo odpowiedzialna prośba, papo. ‒ Usłyszał i sapnął poirytowany.

‒ Jakże to?

‒ To bardzo ważne, aby poznać swe korzenie ‒ oświadczyła, a on przewrócił oczyma. ‒ Zawsze chciałam odwiedzić Francję i poznać rodzinę z twojej strony. Czy to źle? ‒ zapytała robiąc do niego słodkie minki.

‒ Może za rok...

‒ Nie! ‒ weszła mu w słowo i tupnęła nogą, na co parsknął śmiechem. Mała cwaniara, doskonale wiedziała, co zrobić, aby go rozśmieszyć. ‒ Mam już dziewiętnaście lat. Jestem dorosła. Berta Moore wyszła za mąż dwa lata temu i ma małe dziecko, a jest ode mnie o rok młodsza ‒ oświadczyła. ‒ To tylko zwyczajny wyjazd.

‒ Berta jest od ciebie o rok starsza, wyszła za mąż rok temu i z tego co wiem, dziecka jeszcze nie ma ‒ powiedział wzdychając, zdawał sobie sprawę z tego że niczego nie wskóra.

‒ Jest w moim wieku, a dziecko lada moment się urodzi ‒ palnęła beztrosko.

‒ Nie widziałem, aby była w ciąży, a spotkałem ją tydzień temu.

‒ A co ma dziecko Berty do mej podróży do Francji? ‒ zapytała zadziornie, a on ciężko westchnął.

‒ Podróż statkiem trwa bardzo długo. Miną miesiące zanim byśmy się ponownie zobaczyli i nie wiem czy jestem gotowy na tak długą rozłąkę ‒ oświadczył.

‒ Dziękuję, papo! ‒ krzyknęła euforycznie i zarzuciła mu ręce na szyję, całując w policzek.

‒ Przecież jeszcze się nie zgodziłem. Taki rejs jest niebezpieczny.

‒ A co takiego może się stać? ‒ zapytała.

‒ Sztorm ‒ stwierdził i ujrzał jak zerka na niego z politowaniem. ‒ Na morzach pełno jest pirackich statków. Co stałoby się gdyby napadli na statek, którym byś płynęła?

‒ Prawdopodobnie zabraliby mi kosztowności ‒ oświadczyła rezolutnie, a mężczyzna westchnął.

‒ To mordercy, Serenity.

‒ Papo! ‒ Usłyszał i ciężko westchnął.

‒ Dobrze, zgadzam się. ‒ Gdy wypowiadał te słowa, czuł, że popełnia duży błąd, niestety nie było innej rady. ‒ Będę tego żałował ‒ szepnął, spoglądając na odbiegającą w stronę salonu córką.


Przez kolejne dwa tygodnie próbował jeszcze wpłynąć na Serenity, obiecując jej złote góry, aby tylko zrezygnowała z wyjazdu. Jednak uparła się i gdy wysiadali z dorożki, która zawiozła ich do portu, miał ochotę zabrać się z córką. Jednak nie mógł tego zrobić. Sprawy polityczne nie pozwalały mu opuścić kraju, co Serenity, chcąca podróżować sama, przyjęła z radością, której oczywiście starała się nie demonstrować.

W podróż statkiem zabrała ze sobą Jima oraz Ettę, niewolnicę, którą w niefortunny sposób otrzymała w prezencie od młodego człowieka, równe trzy lata temu. Od tamtego czasu zżyły się ze sobą i Serenity traktowała ją bardziej jak przyjaciółkę niż służącą.

Czekając na ojca, który rozmawiał właśnie z kapitanem statku, zapatrzyła się w morskie fale i głęboko westchnęła. Oto miało się spełnić jedno z jej marzeń. Podróż przez morza i oceany statkiem, który zawiezie ją do ojczyzny ojca. Zawsze chciała zobaczyć Francję. Paryż o którym tak wiele słyszała, zamki których podobno było tam pełno. Liczyła też na to, że może uda jej się namówić którąś z licznych ciotek na wizytę we Włoszech albo Anglii. Serenity była ciekawa świata, chłonna informacji, a przede wszystkim pragnęła wyrwać się z nudnej Luizjany. Plantacje, mokradła, rozległe pola, zero cywilizacji, po prostu nuda. A ona chciała zobaczyć światła wielkich miast, poznać tamtejszych ludzi. I...

‒ Może tam go znajdę ‒ wyszeptała bezwiednie i przymknęła oczy, przywołując obraz wymarzonego mężczyzny. Wykształcony, kulturalny, troskliwy, opiekuńczy. Czuły. ‒ Taki powinien być.

‒ Kto? ‒ Usłyszała krótkie pytanie tuż za sobą i odwróciwszy się w tył aż zagotowała się ze złości.

‒ Czy pamiętasz, co powiedziałam ci, gdy widzieliśmy się ostatnim razem? ‒ wysyczała wpatrując się w zawadiacki uśmiech Basila Duponta.

‒ W zaistniałem sytuacji sam nie wiem czy powinienem się cieszyć, że ty o tym nie zapomniałaś ‒ powiedział, podchodząc bliżej i skłonił się szarmancko, co sprawiło, że uniosła w górę brew.

‒ Wytłumacz ‒ zażądała.

‒ Twoja groźba brzmiała dość poważnie, dlatego byłoby dobrze, abyś o niej zapomniała, również o tym, jak haniebnie się wtedy zachowałem. Jednak fakt, że o mnie nie zapomniałaś, świadczy o tym, że....

‒ Że co? ‒ zapytała.

‒ Po prostu cieszy mnie to, że mnie zapamiętałaś, Serenity ‒ stwierdził i uśmiechnął się na widok złości, jaka pojawiła się na twarzy ślicznej brunetki. Serenity zarejestrowała, że gdy się uśmiechał w policzkach robiły mu się urocze dołeczki.

‒ Nie życzę sobie z panem rozmawiać! ‒ oświadczyła wyniośle i odwróciła się na powrót w stronę morza. Sapnęła ze złością, gdy zorientowała się, że stoi obok niej i również wpatruje się w horyzont. ‒ Co pan tu jeszcze robi? ‒ warknęła.

‒ Ponieważ nie życzysz sobie ze mną rozmawiać, milczę wraz z tobą dla towarzystwa. ‒ Chciała coś powiedzieć, ale uprzedził ją. ‒ I darujmy sobie tego pana. Ostatecznie łączy nas coś więcej ‒ stwierdził, puszczając jej oczko, a ona głośno wciągnęła powietrze.

‒ Umiesz pływać? ‒ zapytała, a widząc niezrozumienie na jego twarzy z całej siły pchnęła go do wody.

Murek na którym stali nie miał w tym miejscu barierki, przez co chłopak nieoczekiwanie dla samego siebie zanurzył się w morskich falach. Była przygotowana na to, że usłyszy wrzaski, przekleństwa, groźby. W sumie nawet na to czekała, jednak kiedy mężczyzna wynurzył się z wody, usłyszała jego śmiech.

‒ Nie poczekałaś na odpowiedź! ‒ wykrzyknął. ‒ Co byłoby gdybym nie umiał pływać? ‒ zapytał, a ona prychnęła niczym kotka.

Przykucnęła i wychyliła się za murek, do którego dopłynął chłopak. Ich twarze były teraz blisko siebie. Wpatrywała się w zielone oczy chłopaka i zrobiła figlarną minę, zatrzepotała rzęsami i lekko uchyliła usta. Widziała jak Basil zamarł, totalnie zaskoczony jej reakcją. Jeszcze bardziej się do niego zbliżyła, prawie czuła jego oddech na swej twarzy. Krótko ostrzyżone blond włosy były teraz mokre. Wyciągnęła dłoń i subtelnie przejechała nią po jego policzku. Spoglądała wymownie na jego mokre usta i doskonale zdawała sobie sprawę, co czuje teraz chłopak. Przygryzała dolną wargę i spojrzała mu wymownie w oczy. Lubiła flirtować z mężczyznami, sprawiać, że dostawali małpiego rozumu i robili wszystko, czego tylko od nich zapragnęła.

‒ Naprawdę chcesz to wiedzieć? ‒ wyszeptała najbardziej zmysłowo jak tylko potrafiła.

‒ Taaakk ‒ wydusił zadławionym głosem, a ona zmrużyła ze złością oczy.

‒ Patrzyłabym jak się topisz ‒ stwierdziła i pchnąwszy go ponownie w stronę wody, podniosła się i ruszyła w stronę ojca, który już wrócił i rozglądał się za nią.

‒ To jeszcze nie koniec, Serenity. ‒ Usłyszała i przewróciła oczyma.

‒ Ależ oczywiście, Basilu, nie mylisz się ‒ powiedziała i spojrzała za siebie, nieco zwalniając kroku. ‒ Nie może mieć końca coś, co nigdy się nie zaczęło.

‒ Ale się zacznie, Serenity. ‒ Usłyszała i ujrzała jak chłopak wychodzi z wody. ‒ A wiesz dlaczego?

‒ Dlaczego? ‒ zapytała ubliżając sobie w myślach. ‒ Po co ja jeszcze z nim rozmawiam? ‒ wymamrotała sama do siebie.

‒ Zapamiętałaś moje imię ‒ stwierdził, a ona sapnęła ze złości. ‒ Zaręczam ci, że już wkrótce ponownie się zobaczymy ‒ obiecał, a ona parsknęła śmiechem.

‒ Mylisz się. Za kilka minut wypływam tym statkiem do Francji i nie wiem kiedy wrócę ‒ oświadczyła, teatralnie machając mu na pożegnanie dłonią.

‒ Popłynę za tobą następnym statkiem i odnajdę cię. Zapamiętaj moje słowa. Wkrótce się zobaczymy, Serenity. ‒ Usłyszała i pokręciła z politowaniem głową.

‒ Jakże to miłe z twojej strony, że zrobisz mi tę grzeczność i nie zdążysz na ten. ‒ Roześmiała się i jeszcze raz zerknęła na niego ciekawie.

‒ Do zobaczenia w Paryżu! ‒ wykrzyknął.

‒ Żegnaj Basilu. ‒ Usłyszał i wpatrywał się w dziewczynę jak urzeczony.

‒ Diablica ‒ wyszeptał sam do siebie.

Prawdę mówiąc nigdy nie umiał zapomnieć o tej dziewczynie. Odkąd ujrzał ją trzy lata temu, wciąż o niej myślał, choć ani razu nie próbował się z nią kontaktować. Już od pierwszego wejrzenia zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Pełna pasji, drobniutka, wściekła jak osa, bajecznie śliczna i waleczna, a przy tym niebywale odważna Serenity, pojawiła się w jego życiu niczym niszczycielski huragan i narobiła równie ogromnych zniszczeń. Tamtego dnia nie przyznał się do tego, że wziął na siebie winę kolegi, i prawda wyglądała tak, że próbując powstrzymać przyjaciela odebrał mu z rąk łańcuch, którym skuta była niewolnica, przez co został uznany winnym i ukarany zanim zdążył się wytłumaczyć. W tamtym momencie postawił wszystko na jedną kartę, nie wyznał jej prawdy i pozwolił, aby odeszła, sądząc, iż jest najgorszym bydlakiem, jednak przyrzekł sobie, że jeżeli jeszcze kiedyś ta dziewczyna stanie na jego drodze, zrobi wszystko, aby ją zdobyć.

Gdy dzisiejszego dnia zobaczył ją w porcie ogarnęła go euforia. Ujrzał ją wpatrzoną w morskie fale, zamyśloną, rozmarzoną i taką subtelną, zupełnie inną niż widział ją po raz pierwszy. Jak urzeczony obserwował dziewczynę i zastanawiał się w której odsłonie kochał ją bardziej. Czy mógł spodziewać się czegoś innego po tej złośnicy? Kąpiel w morzu była najprawdziwszą przyjemnością kończąc się w taki, a nie inny sposób. Poznał Serenity ‒ diablicę, Serenity ‒ uroczą marzycielkę, a na koniec udało mu się poznać Serenity ‒ niebywale skuteczną kusicielkę. Jej westchnienia, zmysłowe miny, czuły dotyk i ten szept. Zastanawiał się czy była świadoma jakie wrażenie wywierała. Bo to, że uwodziła go umyślnie, było oczywiste.

‒ Poszedłbym za nią w ogień ‒ wyszeptał obserwując dziewczynę, która właśnie wchodziła na trap prowadzący na pokład statku. Spójrz na mnie, Serenity... ‒ pomyślał. I w tym samym momencie ujrzał jak dziewczyna spogląda od niechcenia w stronę nabrzeża, gdzie go zostawiła i ujrzawszy, że wpatruje się w nią, gwałtownie odwróciła głowę. Uśmiechnął się na widok poirytowanej miny, kiedy zorientowała się, że przyłapał ją na gorącym uczynku. ‒ To jeszcze nie koniec, Serenity.

Wpatrywał się w morze dotąd, dopóki na horyzoncie widział statek, którym odpłynęła dziewczyna. Zamierzał zabrać się pierwszym lepszym okrętem do Francji gdzie się udała. Stwierdził jednak, że zanim to zrobi, powinien najpierw pójść do jej ojca i poinformować o swych zamiarach. Zawsze starał się zachowywać jak dżentelmen, a w przypadku tej dziewczyny nie mogło być mowy o najdrobniejszym potknięciu.

________________________________________________________

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro