Rozdział XXVI cz.II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alois dotrzymał obietnicy. Gdy wrócił, poczekał z Margaret aż do przybycia Maxwella. W końcu nie wywiązał się jeszcze ze wszystkiego. Poza tym, czy przy ilości strutych nerwów w związku z tym balem, nie należało mu się nieco rozrywki? Chociażby jeden taniec z przyjaciółką? Kiedy na podwyższeniu przy muzykach pojawił się gospodarz uroczystości, stało się to tylko bardziej realne.

Obecność Maxwella wpłynęła bowiem niebagatelnie na grany repertuar. W chwili, gdy przemawiał do gości, melodie nadawały patosu starannie dobranym, pożegnalnym słowom. Podobnie dostojna kompozycja rozbrzmiewała na sali, kiedy sędzia wskazał postać Butlera po swojej prawicy, a także wyróżnił stojącego nieco na uboczu detektywa Shurivę wyliczanką zaszczytów. Alois czuł drobny zawód, gdy starszy mężczyzna ewidentnie starał się zakopać topór wojenny z komendantem. Gdy sędzia skończył swoje przemówienie, cała trójka polityków wyszła gościom naprzeciw. Ci momentalnie oblegli mundurowych niczym muchy padlinę, którzy w przeciwieństwie do Maxwella mieli przed sobą jeszcze lata przepychanek politycznych oraz zaszczytów do rozdania.

Kiedy zatem Margaret i Alois postanowili przywitać się z sędzią, towarzyszył mu jedynie aplikant Abernathy. Po wymianie kilku porozumiewawczych spojrzeń pomiędzy mężczyznami oraz słów, nic nie trzymało pary dłużej w zamku.

Alois nie rozumiał, czemu zrobiło mu się lżej na sercu, kiedy zamknął drzwi sali balowej, odcinając tym samym od nielicznych tańczących. Wprawdzie muzyka stała się nawet taneczna. Harmonijna, jak przystało na kompozycje czasów minionych, ale dość żwawa, aby przełamać bezruch.

Kiedy Margaret puściła jego rękę, zaczęła kołysać się na boki. Był to ruch rytmiczny, ale subtelny. Jedynie ktoś bardzo zachowawczy mógłby mieć jakieś zastrzeżenia. Bądź co bądź znajdowali się na balu. Tymczasem panna Weppler tańczyła w sposób nie obejmowany przez żadną etykietę, ukryta przed wzrokiem zebranych, nie bacząc nawet na Aloisa.

Ilias to miał szczęście się w niej zakochać – pomyślał młodzieniec otrzeźwiony rozmową z Sophią. Mag zginął, ale nie cierpiał bólu złamanego serca. Jeśli było mu to pisane, Margaret nie zabawiłaby się jego rozpaczą.

Natomiast Sophia napiętnowała Aloisa lękiem – zbrukała za jego własną naiwność. Miał to nieszczęście zakochać się w osobie praktycznej i przebiegłej zarazem, której dalekowzroczność pozbawiała ją empatii.

Mógł jedynie domniemać, jak jego losy by się potoczyły, gdyby pierwszym zauroczeniem okazała się Greenie. Albo też, czy gdyby jego rodzina zachowała bogactwa, kiedyś pokusiłaby się zaprosić pewną młodziutką malarkę z ogromnym talentem w gościnę do siebie, żeby potem objąć ją mecenatem... Albo może czymś jeszcze?

– Margaret – szepnął, nie chcąc zupełnie zagłuszyć linii melodycznej skrzypiec i fletu.

Kobieta zamrugała do wtóru dzwoneczków, które pierwszy raz tej nocy dobywały głosu. Policzki jej poczerwieniały, jeszcze zanim złapała się za ramię. Alois milczał wyczekująco, próbując wyczuć odpowiedni moment dla swojej prośby.

Margaret kiwnęła głową, jakby wreszcie pojęła, co też krążyło młodzieńcowi po głowie. Żwawo ruszyła korytarzem w kierunku portierni. Różnica we wzroście pomiędzy nią a Aloisem, okazała się zbawienna, ponieważ nie zdążyła oddalić się zbytnio, nim ten zareagował.

Alois złapał Margo za dłoń, pozwalając rozejść jej ciepłu po palcach.

– Pamiętasz, jak obiecałem ci taniec? – spytał cicho, na co kobieta kiwnęła głową. – A przedtem jak obiecałaś nauczyć mnie malować?

– Z tego co pamiętam, to ty próbowałeś się z tego wykręcić? – przypomniała z uśmiechem, którym zaraził się także Alois. Jakimś dziwnym trafem jego oczy skierowały się na usta Margo. – Co ty kombinujesz? – spytała kokieteryjnie.

Młodzieniec zrobił minę niewiniątka, unosząc ich dłonie w łokciach, a samemu przysuwając na krok w jej stronę.

– To się dopiero okaże – zaczął powoli. – Bo widzisz... Jak talentu do rysunku nie mam, tak chciałbym się przekonać, co sądzisz o tańcu w naszym wykonaniu.

– No to na co czekasz? – spytała z uśmiechem, a Alois uciekł wzrokiem.

– Na wskazówkę, jak się do tego zabrać.

Sophia nie zostawiłaby na nim suchej nitki za to. Greenie nawet by nie prosiła o coś podobnego. Może sam robił sobie pod górkę, ale Alois naprawdę chciał zatańczyć z Margaret.

– Ajć – mruknęła dziewczyna.

Młodzieniec nie mógł przekonać się, jaką miała minę. Zrobiło mu się gorąco od krwi, która nabiegła mu do szyi i policzków.

Margaret ujęła wolną rękę Aloisa, a następnie ustawiła na wysokości swoich łopatek. Zaczęła odliczać do trzech, poruszając przy tym rytmicznie głową. Kołysała się w rytm muzyki, aż młodzieniec zaczął robić to wraz z nią. Niebawem ich ruchy nabrały płynności. Instynktownie wręcz wykonali pierwszy krok. Dobrze wyczuli moment, ale Alois przydepnął stopę Margo. Kobieta nie pozwoliła mu się jednak wycofać. Ponownie narzuciła im rytm, tym razem uprzedzając, z której stopy zacząć taniec. Kiedy charakterystyczna fraza skrzypiec powtórzyła się, spróbowali ponownie przejść w powolne wirowanie.

Alois zmarszczył brwi w akcie najwyższego skupienia, odliczając każdy krok, aby oszczędzić Margaret cierpień ze swoim udziałem.

– Taniec to przyjemność. Jeśli cię to męczy...

– Nie męczy – odparł prędko, kręcąc głową na sugestię kobiety. – Po prostu chciałbym, aby tobie też to sprawiało przyjemność. Choć zakładam, że potrzebujesz do tego lepszego tancerza – dodał, choć nie udało mu się uśmiechnąć.

– A znasz jakieś tańce dla trojga? – Margo podniosła brew. Aloisa dziwiło, że nie oglądała się za swoimi stopami, które mogły być w każdej chwili zdeptane. Niewiele mniej niż to, co powiedziała potem: – Przyznam szczerze, że wolałabym się tobą nie dzielić, gdybyś jednak znał.

Alois uniósł nieznacznie kąciki ust.

– Zatem nie masz, czego się obawiać.

Melodia płynnie przeszła wolniejsze metrum. Zdawało się, jakby nagle muzyków ogarnęło znużenie. Każde pociągnięcie smyczkiem po strunach, albo przedłużenie frazy na flecie przypominało ziewanie przed położeniem się do snu. Miało to swój urok, który sprawiał, że czas zwalniał, a Aloisowi już tak się nie śpieszyło do domu.

Sophia nie doceniała mocy, jaką dawało pożegnanie. Zapewne nie robiła tego z troski o Aloisa. Natomiast pozwoliła zamknąć mu pewien rozdział. Zaakceptować, że wcale nigdy nie potrzebował zrozumieć, co kierowało Sophią ani dlaczego myślała w tak cyniczny sposób.

Jeśli zaś Bóg rzeczywiście miłował sobie ludzi pełnych wiary, których to miała za głupców, być może wkrótce także miał zachwycić się tajemnicą zwaną przyszłością...

I teraźniejszością, w której taniec przestawał być tak zupełnie obcy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro