Rozdział XXVII cz.I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zapowiadało się, iż następny ranek miał być wyjątkowo trudny.

Alois nie potrzebował dużo snu, aby funkcjonować. Za to musiał się położyć o odpowiedniej porze. Dlatego choć noc jeszcze panowała nad miastem, gdy wrócił z Margo do domu, przez kilka kolejnych godzin nie zmrużył oka.

Margaret szybko poszła spać. Młodzieniec wiedział to, ponieważ ściany niosły dźwięki toczonej przez obie panny Weppler rozmowy. Alois cieszył się, że nie słyszał dokładnie jej przebiegu. Za to nim się obejrzał, znowu został na sam z myślami i pobolewającą ręką, którą uwolnił spod bandany.

Z braku zajęcia Alois nasłuchiwał przez jakiś czas tykania zegara, aż zagłuszyła go przejeżdżająca furgonetka milicji. Kiedy ciemności przestały być nieprzeniknione, a każdy przedmiot stał się zauważalny, młodzieniec zdążył ustalić częstotliwość przejeżdżania patrolu w swojej dzielnicy.

Cztery razy na godzinę... Tylu milicjantom też umknął, nie korzystając tym samym z dyspensy od Sophii.

Uśmiechnął się, poprawiając na łóżku. W końcu senność odzyskała zainteresowanie nim, a powieki zaczęły powoli opadać. Błogość nie opuszczała go, pomimo wrażenia, iż coś łagodnie świeciło czerwienią spod rękawa piżamy.

***

Gazety znikały nim jeszcze dostawcy zdążyli dostarczyć nowy nakład. W czym leżała przyczyna, można było się dowiedzieć, pytając, albo tylko nasłuchując rozmowy innych ożywionych ludzi. Bez względu na to, czy się toczyły między przyjaciółmi, rodziną, współpracownikami w jednej firmie, dotyczyły jednego.

Choć dziennikarze pielęgnowali wojenne tradycje przywoływania nieustannie wizji magów jako szelmy i wypaczenie, prezentowania Szarych Koszul niczym zbawców, a także zmiennych w formie bestii zdeklarowanych wytępić śmiertelną rasę, rekordową podaż na najnowszy nakład dziennika wydawcy zawdzięczali najnowszej sensacji.

Relacjonujący swój pobyt na zamku, gdzie to poprzedniej nocy znajdował się Alois, publicysta nie przebierał w słowach, tytułując artykuł: „Sędzia Maxwell zamordowany". Milicjanci mieli już rozpocząć śledztwo, a to za sprawą zaradności Butlera, który już wydał stosowne upoważnienie. W innym wypadku zgodę musiałby wyrazić sędzia, lecz owy stał się ofiarą „podstępu". Dziennikarz nie bał podzielić się swoimi domysłami, iż konanie sędziego na oczach gości miało być wynikiem otrucia.

Aloisowi najprawdopodobniej umknęłoby całe to zamieszanie, choć Flich przyniósł mu gazetę. Najzwyczajniej w świecie nie wpuściłby chłopaka do domu, co zrobiła pani Deve, bo wtedy jeszcze spał. Później zaś to dzięki ciekawości Wiktorii wyszło na jaw, o czym był artykuł na pierwszej stronie.

Nikt prócz niej jednak się nie przejął tragedią. Domownicy byli zbyt przejęci obecnością Flicha. Natomiast Alois głowił się, czemu Luigi – ponoć – kazał mu czym prędzej przynieść nakład. Młodzieniec ostatecznie przypisał to do charakteru południowca.

Kiedy odprowadził Flicha do domu wraz z Margaret dla spokoju ducha, aby nic mu się nie stało w całym tym zamieszaniu, udali się na spacer.

Ludzie na rynku zdawali się nie dostrzegać, jakie następstwa mogła mieć utrata swoistej przeciwwagi dla komendanta oraz jego zwolenników. Ich umysły zupełnie absorbowały targi o uzyskanie jak najkorzystniejszych cen. Często takie dyskusje przeradzały się w zażarte awantury, którym nie mogli zaradzić nawet milicjanci.

Nie oznaczało to, że mundurowi trudzili się uspokajaniem targowiczów. Stali jedynie pod latarniami oświetlającymi prostokątny skwer, jeszcze bardziej zawężając trasę dostępną dla zwyczajnych przechodniów. W rezultacie tłum tłoczył się w wąskim strumieniu opływającym kwadratową wysepkę z kolejnymi przekupami.

Alois i Margaret trzymali się mocno za ręce z obawy, iż któreś z nich porwie ta pozbawiona tożsamości masa ludzka.

– No to się naoglądam... – stęknęła Margo, gdy jakaś starucha rozepchała się łokciami, brnąc do straganu z żywnością. Nim ktokolwiek zasugerował, aby na przyszłość nie brała dwóch koszy, a tylko jeden, zniknęła.

Alois zerknął na Margaret, dochodząc do wniosku, że z jej perspektywy obserwowanie miasta musiało być kłopotliwe.

– Mam cię wziąć na barana, drobinko? – zaproponował, unosząc brwi.

– Możesz spróbować, wielkoludzie – mruknęła zaczepnie Margaret, jakby była święcie przekonana, że Alois nie sprosta temu wyzwaniu.

Przystanęli na chwilę tam, gdzie tłum się nieco przerzedzał przy froncie jednego ze stanowisk z wyrobami ludowymi. Alois ku swojej uciesze nadal nie zauważył podążającego jego tropem szpiega. Dziewczyna już odwracała się, aby zobaczyć co oferował sprzedawca nieopodal, kiedy ręce młodzieńca objęły ją w talii.

– Ty... Co w ciebie wstąpiło! – uniosła się Margaret, czerwieniejąc pod spojrzeniami gapiów, gdy młodzieniec ją podniósł. Alois błysnął zębami w szelmowskim uśmiechu.

– Przecież pozwoliłaś mi się podnieść...

Sprzedawca krzyknął, aby odsunęli się od stojaka na wiklinowe koszyczki. Alois zrobił krok do tyłu, spełniając żądania starca. Kobieta łapała się za czerwoną czapkę, by nie spadła, a jednocześnie wierciła się w uchwycie towarzysza, starając wyswobodzić.

– Spróbować podnieść... – broniła się, szukając drogi powrotnej na wygładzoną tysiącami postawionych kroków kostkę brukową.

– Na jedno wychodzi – mruknął beztrosko Alois, tłumiąc burknięcie, gdy dostał łokciem przechodnia w pachę.

Margaret zmrużyła oczy, zerkając na mężczyznę. Słońce, które wyłoniło się zza chmur, nijak się do tego miało. Alois chłonął jej obraz z szeroko otwartymi oczami.

– Odstaw mnie – poprosiła go ciszej.

– Ani myślę – odparł Alois zdecydowanym półszeptem, który poprawiając sobie uchwyt, żeby Margaret nadal mogła siedzieć na jego przedramieniu.

Mężczyzna skierował się w stronę nurtu. Gdy Margo przestała się wiercić, noszenie jej nie sprawiało mu prawie żadnego wysiłku.

Alois umożliwiał dziewczynie obejrzenie spływających po ścianach kamienic płaskorzeźb symbolizujących produkty, które znajdowały się na stoiskach poniżej. Pozwalał dostrzec skrzące się w wiosennym słońcu dachy i wiatrowskazy w kolorze patyny. Na ciągnące się poniżej niepozornych, poszarzałych rynien anthemiony kolorowane krwistą czerwienią i malachitem. Ażurowe okiennice, teraz były otwarte szeroko, jakby domownicy zapraszali wiosnę także do wnętrza swoich domów. Pokazywał jej, jak resztę miasta stanowiły porównywalnie skromne kamienice, tak rynek pochodził z czasów, gdy przepych nie objawiał się w wadliwych modelach samochodów czy drogich, niepraktycznych ubraniach.

– Alois... Jeszcze sobie coś naciągniesz – zauważyła Margaret, gdy wymijali robotnika wiozącego na taczce towar. – Poza tym jesteś niewyspany...

– Już tak na mnie nie chuchaj – skarcił ją młodzieniec, nieznacznie zwężając uśmiech. Wchodząc w zakręt, koło jednego z milicjantów, któremu zatrzeszczało cudaczne pudełko u pasa, dodał: – Jesteś lekka jak piórko. Wygląda na to, że będę musiał poważnie porozmawiać sobie z panią Deve, o tym jak karmiła moich gości.

Panna Weppler spojrzała na niego srogo, marszcząc przy tym piegowaty nos.

– To ja będę musiała się spytać, co ci dosypała dzisiaj do śniadania! Jesteś niemożliwy!

Alois i Margaret spojrzeli się po sobie. Obojgu zadrżały ramiona od tłumionego śmiechu. Pojedynek na spojrzenia jednak jednoznacznie wygrał mężczyzna, gdy Margo przewróciła oczami, szukając w niebie przecinanym kłębiastymi chmurkami ratunku. Z roztargnieniem poprawiła torebkę w łokciu, mówiąc przeciągle:

– No to ruszaj... Zabierz mnie w jakieś ładne miejsce.

Alois zmarszczył brwi, przekrzywiając głowę na bok. Tym razem nie musiał wyminąć idącego z naprzeciwka przechodnia, bowiem owy go w tym wyręczył.

– Jeszcze jedno ładne miejsce... – zaczął się zastanawiać. Bo gdzież to by mógł ją jeszcze zabrać, skoro zafundował jej nawet bal, na którym zginął człowiek! Co jak co, ale tego nikt nie mógł przebić...

Dziewczyna patrzyła się wyczekująco, aż uniósł tajemniczo kącik ust. Z kocim uśmiechem poprawił ją sobie w ramionach, gdy mruknął:

– Już się robi.

Margaret przylgnęła do niego mocniej, nie bacząc na dziesiątki spojrzeń, które starały się uzmysłowić, że takie zachowanie nie przystawało dorosłym ludziom. Nawet mundurowi, którzy opracowywali nowy sposób komunikacji z wykorzystaniem tajemniczych urządzeń, puszczali ich wolno.

Alois odłożył Margaret na ziemię dopiero już opuścili jarmark i jedynie od czasu do czasu mijali jakiegoś przechodnie. Nie spowodowało tego zmęczenie. Nawet ręka go nie bolała, gdy potem ujął dłoń Margaret i poprowadził ją wzdłuż ulicy, spływającej ze wzgórza w kotlinę.

Ciężko było Aloisowi pogodzić się z tym, że niebawem Margaret wróci do siebie. Że znowu wszystko stanie się szare, a każda nieścisłość w dokumentacji podszyta wizją jakiejś awantury. Był też świadom, pod jak wieloma względami uchybiał wzorowi gospodarza. Jedyne co potrafił to odwracać uwagę, choć jeszcze się uczył dobierać do tego odpowiednie tematy.

Jednak w tamtej chwili roziskrzonej spojrzeniami jego i Margaret, miał to za nic tak jak odprowadzające ich skrzeknięcia komunikatorów mijanych milicjantów.

Po długim okresie niezdecydowania wiosna wreszcie zawitała do Kariorum. Zgodnie z niepisanym zwyczajem mieszkańcy rozprawiali się z brudami nagromadzonymi przez zimę. Tak, więc choć większość z nich wyległa na rynek, ich pranie powiewało na lekkim wietrze. Zapach mydła tworzył z poruszonym powietrzem zaskakującą, ale przyjemną mieszankę. Wąskie uliczki, przez które prowadził Alois, miały w sobie coś intymnego, kiedy białe prześcieradła skrywały przechodniów w półcieniu.

– Nie chcę wracać do domu – westchnęła Margaret.

Pomimo, iż mało co ostatnio było w stanie Aloisa zaskoczyć, serce mu zamarło.

– Jeszcze nie wyjeżdżasz – uśmiechnął się lekko.

Nachylił się nieznacznie, odciągając ręką krawędź jakiegoś obrusu obszytego na brzegu fantazyjną koronką. Dziewczyna przeszła na drugą stronę. Poczekała tam, dopóki Alois do niej nie dołączył. Margo spuściła wzrok, patrząc na czubki swoich skórzanych butów z wysoką cholewką.

– Ale to już jutro...

Alois podszedł do niej, znowu ujmując jej dłoń. W jego błyszczącym spojrzeniu odbijało się przekonanie, z jakim szepnął do niej:

– To dopiero jutro.

Nie wiedział, kiedy to spojrzał na podkreślone czerwienią wargi dziewczyny. Nie wiedział też, dlaczego zrobiło mu się ciepło w policzkach, gdy dziewczyna także zerknęła na jego usta. Dobrze zaś wiedział, czego mógłby chcieć, gdyby z zaułka nie doszedł zgrzyt rozregulowanego urządzenia milicjanta.

Na szczęście, za jeszcze jedną kurtyną z prania znajdował się cel ich wędrówki.

Wskazał gmach budynku składającego się na nieczynny teatr. Margaret przyglądała się uważnie wejściu przez chwilę i każdemu z sześciu kwadratowych okienek dookoła. Z daleka można byłoby uznać, że to jedynie zdobny wariant żelaznej kraty, która miała chronić wejście przed podzieleniem losu potłuczonych gablot zaledwie kilka kroków wcześniej. Natomiast, jak się przyjrzało wystarczająco uważnie, dostrzegało się w kompozycji listków, postaci ludzkich i zwierząt śrubki, zawiasy oraz inne elementy złożonego mechanizmu.

Margaret podstawiła palec pod nóżkę jakiegoś karykaturalnie przedstawionego choleryka, który deptał swoją laskę. Nie drgnęła jednak z powodu nadmiaru rdzy wykwitającej promieniście wokół śruby.

– Może to miejsce nie jest ładne, ale kiedyś było – przerwał ciszę Alois, kończąc swoje własne obserwacje z daleka. – Za to jest interesujące...

– A dlaczego?

Alois westchnął, wzruszając ramionami:

– W sumie nie wiem. Może dlatego, że to miejsce jest w tak opłakanym stanie, a nadal stoi?

Panna Weppler odwróciła się w stronę budowli. Otaksowała ją uważnym spojrzeniem.

– Rozumiem. Pytanie, ile jeszcze będzie tak stać? – zmrużyła oczy, taksując podejrzliwie pękniętą szybę na poddaszu.

Alois powiódł tam wzrokiem. Zauważył tam kubek i parę nad nim, która osiadła na szybie. Wątpił, czy mógł tam przesiadywać jakiś bezdomny (milicja o to dbała). Natomiast to, że ktoś tam był i to niedawno, nie pozostawiało wątpliwości.

– Coś wydaje mi się, że nie jesteś dziś w humorze – odparł natomiast, próbując ściągnąć na siebie uwagę Margaret.

Kobieta spuściła wzrok, przysuwając bliżej młodzieńca.

– Wybacz, nie wyspałam się – powiedziała, wskazując dłonią swoją twarz, jakby były tam ślady zmęczenia. Nawet jeżeli miała podkrążone oczy, nie ujmowało jej to.

– Boże! Popatrz, na co to schodzi. Przyjechałaś w gościnę, a tam cię nie dość, że głodzą, to jeszcze nie dają wyspać – zażartował Alois, próbując swoich sił w pocieszaniu.

– Nieprawda. Bardzo miło spędziłam tu czas – odparła Margo z lekko uniesionym kącikiem ust. – Po prostu... Nie wiem, czy jest sens nawet o tym ci mówić.

Alois spojrzał nieśmiało na kobietę.

– Rozumiem – szepnął, ale było go dobrze słychać, bowiem wiatr w tamtym momencie ustał. – Jeśli jednak chciałabyś... – urwał, szukając odpowiednich słów. – Porozmawiać... To jestem do usług.

Margaret ujęła rękę Aloisa z wdzięcznością. Młodzieńca korciło spytać, co też wprowadzało ją w przygnębienie.

Wspomnienie martwego narzeczonego? A może poruszył ją fakt, iż wystarczyło, aby sięgnęła po niewłaściwy kieliszek i dołączyłaby do tego całego Iliasa! – spekulował w myślach Alois, prowadząc ją w głąb opuszczonej Dzielnicę Artystów.

– Po prostu to, co stało się na balu, nie daje mi spokoju – powiedziała Margaret po chwili marszczenia czoła i przygryzania pomalowanej karmazynową szminką wargi.

– Niepokoi cię coś konkretnego? – spytał Alois, kiwnąwszy głową.

Kobieta przyległa do młodzieńca, gdy zabłąkany kot ruszył w szaloną pogoń za myszą szukającą ratunku pomiędzy próchniejącymi pudłami na zapleczu jakiegoś marniejącego sklepiku. Po jego gardle rozeszły się wibracje, gdy zabijał wzrokiem zwierzęta, które robiły bałaganu akurat wtedy, gdy przechadzał się z Margo.

Na ironię, niebawem to kot uciekał, że aż się kurzyło. Okazało się bowiem, iż upatrzona myszka miała znajomości w formie potężnego szczura, który ruszył za drapieżnikiem w pogoń.

Margo parsknęła krótkim śmiechem na ten widok. Odsunęła się od mężczyzny ze spuszczonym wzrokiem, lecz nie puściła jego dłoni. Szła z nim w równym, powolnym tempie.

– W sumie to nawet nie wiem – przyznała, wracając do zadanego przez Aloisa pytania. – Po prostu w jednej chwili przyszedł do mnie ten wasz komendant i nie można było mu niczego zarzucić, a na twój widok, gdy wróciłeś, spiął się. Wyglądał jak drapieżnik, który zwęszył krew.

Gdy tylko to powiedziała, zakryła wolną dłonią usta. Alois zacisnął zęby, przystając w pół kroku.

Margaret nawet słówkiem nie wspomniała, że miała do czynienia z Butlerem. Tak jak ty, że rozmawiałeś z jego żoną – wypomniał sobie. Wypuścił powietrze przez nos, choć policzki i skronie pozostawały nadal zaczerwienione od nagłego napływu krwi.

– Przepraszam, że musiałaś się z nim zetknąć – powiedział poważnie. – Nie mogłem jednak tego wezwania zostawić bez odpowiedzi.

– Wiem i właśnie o to mi chodzi. – Margo przyłożyła dłoń zaciśniętą w piąstkę na złocistym szalu. – Ty nie mogłeś nie pójść, a więc zniknąłeś w czasie balu, gdzie zabito sędziego. Może wyjechaliśmy, nim do czegoś doszło, ale... Coś tu jest nie w porządku – myślała intensywnie. Nie wybiło jej z tego nawet potknięcie się na prostej drodze. – Komendant musiał dotąd uzgadniać każdy szczegół ze stolicą, po jakiejś wtopie. A teraz dostał wolną rękę, gdy jego nemesis ginie zamordowany przez dziwne otrucie...

Alois uśmiechnął się lekko, przypominając sobie, z jakim zacięciem kobieta wychwalała swoją siostrę za bystrość. Nie doceniała bowiem, jak była spostrzegawcza, kiedy przychodziło do wiązania ze sobą ledwie plotek albo analizowania zachowań ludzi. Choć pewnie popsucie planów Butlera poprzez odzyskanie praw do domu, miału tu coś do rzeczy...

– Butler jest komendantem regionu. Kontrolowanie sytuacji należy do jego obowiązków służbowych, choć niewątpliwie leczy tym osobiste kompleksy – powiedział z przekąsem. Kiedy zwrócił się do Margo, mrugnął do niej porozumiewawczo: – Nie musisz się jednak przejmować, pani detektyw. Jego wpływy nie wykraczają poza Kariorum. Cokolwiek szykuje, nie dosięgnie to ciebie.

– Nie boję się o siebie – zastrzegła Margo, poprawiając frędzelki na brzegu chusty. – Powiedzmy, że mam własne grzeszki, o których powinnam ci powiedzieć nim się zaprzyjaźniliśmy. Listownie nie wypadało...

Alois uniósł brwi. Nie zrobił tego przez wzgląd na wyznanie kobiety.

Ciąg dalszy nastąpi... ->

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro