Rozdział XIII cz.II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Griffin kręcił głową na boki, weryfikując listę leków, której większa część jednak nie została wykreślona. Alois z trudem powstrzymywał się, aby do niej samemu nie zerknąć. Szkoda byłoby, gdyby przyjaciel go oszukiwał, prawda? Gdyby tak jednak było, chyba nie fatygowałby mnie, żeby pójść ze sobą na pocztę – pomyślał młodzieniec, ważąc w sobie, czy się nie przeziębi, jeśli zdejmie kapelusz, aby wystawić twarz na wiosenne słońce.

– Ta twoja babka nie-farmaceutka jest bardziej zaradna ode mnie – stwierdził Riff, składając karteczkę na ćwiartki i chowając ją do klapy rozpiętego płaszcza.

Jego ręka zatrzymała się na chwilę tam, gdzie trzymał papierośnicę. Kiedy jednak zobaczył, jak idący z naprzeciwka przechodzień mierzy go surowym wzrokiem, odpuścił sobie pielęgnowanie swojego nałogu. Zamiast tego skinął głową mężczyźnie, który zbladł, a następnie odwzajemnił powitanie. Nieznajomy zaś jeszcze przyśpieszył, gdy Alois także postanowił się przywitać, zerkając na niego z góry.

Mag odchrząknął znacząco. Po jego przyjacielu nie było widać jednak nawet cienia skruchy.

– Ma możliwości, a ty pecha. To wszystko. – Alois wzruszył ramionami, a następnie podkreślił: – I nie jest to moja babka.

Griffin pokiwał głową z mędrczą miną, gdy zatrzymali się na przejściu dla pieszych. Poprawił poły płaszcza, a następnie nakręcił wąsik na palcach.

– Dzięki, że mi o tym przypominasz – parsknął. – W życiu bym się nie domyślił. Jednak przyznaj, że fajnie mieć takie "znajomości" – naciskał, poruszając znacząco brwiami.

– Bardzo fajnie – westchnął Alois, zastanawiając, czy nie ma gdzieś na rynku preparatu na niespełnionych swatów. Oddał mu jednak to, co mu się należało, przyznając: – I zrobiłem tak jak mówiłeś. Zaprosiłem ją do siebie.

Riff spojrzał na niego podejrzliwie. Potem jednak uśmiechnął się tak szeroko, że zginęły mu sińce pod oczami, a ziemista skóra nabrała kolorytu.

– No brawo! Awansujesz do półfinałów! – szturchnął zamaszyście Aloisa, a ten złapał się za bolące miejsce.

Pokręcił głową na boki, przechodząc na drugą stronę ulicy.

– Znowu byłeś w "Królewskim Przekręcie" po "informacje"? – spytał ironicznie eseista, unosząc brwi.

Griffin nie musiał nic pić. Ze swoją głową mógł tylko wejść, gdzie rozlewano alkohol i to starczało, żeby rozwiązał mu się język i zapomniał o chorej nodze.

– Nie – uciął mag, dobierając starannie słowa niczym cwany polityk, czyli nadzwyczaj kulturalnie i podkreślając każdą głoskę. – Akurat mówię to, co przeczytałem w gazecie. Obok artykułu o ewentualnych perspektywach dla niedobitków magicznych była notka, że kanclerz chce wznowić olimpiadę. W tym roku mają być eliminacje, a w przyszłym... – przerwał, zawieszając wzrok na witrynie księgarni, gdzie ostatnio sprzedawano także nakład dziennika regionalnego.

Na pierwszej stronie druku nie wspomniano słowem o magach, a konflikcie Butlera z detektywem Shurivą, który miał odkryć, iż komendant nadużywał swoich kompetencji, aby naciskać sędziego Maxwella. Skandal ten może i miał znaczenie dla politologa.

Zwykłym ludziom zależało jednak jedynie na bezpieczeństwie. Kiedy więc dziennikarz wspomniał, iż najsprytniejsi z rasy magów mogli nadal przebywać w Republice, wykonując jakiś wolny zawód, nieufność pomiędzy Kariorumczykami pogłębiła się.

Alois bądź co bądź prowadził własną działalność, zatem teoretycznie wpisywał się do sugerowanego przez media modelu. Jednak jeszcze wiele miesięcy miało minąć, nim przestałby uosabiać w opinii innych biedę i nieszczęścia, a choćby zbliżył do kogoś "niebezpiecznego".

Z Griffinem było inaczej. Pucciowie przez wiele lat prowadzili aptekę, która przechodziła z pokolenia na pokolenie. W podobnym czasie, co przodkowie Aloisa, zrezygnowali z niepewnej kariery magów-płatnerzy, skupiając na koegzystencji z przeważającą rasą na północnym kontynencie. Przede wszystkim jednak do Riffa przylgnęła brożka aptekarza z podzamcza. To też skłaniało innych do śmielszych przypuszczeń (i po części prawdziwych), że mógł przynależeć do szczęśliwców, którzy umknęli ekstradycjom.

Griffin z przytupem ruszył na przód, wtykając ręce do kieszeni. Loki wpadały mu do oczu, ale nie zdmuchiwał ich, ani nie poprawiał. Parł naprzód przygarbiony, jakby ludzie postanowili nagle go złapać, a nie schodzić mu z drogi.

– Rozumiem, żeby wyżywali się na magach, ale że aptekarzach? – mamrotał, nie kierując tego do nikogo konkretnego. Alois wydłużył kroki, żeby za nim nadążyć. – Przecież mieli już ich wszystkich wyłapać! To czemu piszą, że mogli się jeszcze ukryć pod kitlem? Albo koloratką... – głowił się, przypominając sobie o towarzystwie Aloisa. Znieruchomiał tak gwałtownie, że cudem nie został stratowany przez przyjaciela, który zdążył akurat go wyminąć. – Kiedy ty widziałeś jakiegoś księdza?

Alois westchnął, kręcąc głową. Rozpiął płaszcz i dołączył do marszu maga. Ten już pamiętał, że zdecydował się jednak nie iść samemu.

– Na wsiach zdarzają się jeszcze parafie – stwierdził eseista, przyglądając zmarszczkom na twarzy Griffina, które były głębsze niż kiedykolwiek. Nawet w czasie niewoli w oczach przyjaciela zdawało się tlić więcej nadziei niż w tamtej chwili. – Wiem, że to dla ciebie cios – zaczął cicho, próbując zabrzmieć jak Reagan, gdy musiał podjąć decyzję czy uciec z zamku i zostawić Greenie.

Griffin nie był jednak bezbronnym Aloisem. Miał ziemię na swoje rozkazy i ducha walki, który wyprowadził go z Ezdenu.

– Cios? Nie... – powiedział niskim półszeptem mag. – Ja chcę zatłuc tego gogusia, co to nastukał! Złapałbym go za tą jego głowunię i nakarmił nim sfinksa! – Zobrazował to stosownymi gestami rąk. Laseczka w lewej ręce nie zakłócała tego. – Znalazłaby się dla ciebie posadka przy okazji. – Uśmiechnął się szatańsko, jakby właśnie rekrutował pomocników do swojego niecnego planu.

– Podziękuję – odparł Alois, mrużąc oczy w tłumionym rozbawieniu. – Dziennikarze dostają po głowie od ludzi za wścibstwo albo od szefów za temat niezgodny z ideologią. – Spoważniał, kiedy przypomniał sobie to, z czym zbierał się tego dnia już parę razy powiedzieć. – Nie możesz tego zostawić. Musisz napisać skargę.

Mag przygryzł dolną wargę, nie powstrzymując od kwaśnego grymasu.

– Skargę mówisz?

– Jesteś niewinny? Jesteś. – Alois próbował przekonać maga. – Przede wszystkim nie jesteś jedynym aptekarzem w Kariorum. Jednym z najlepszych, ale takie coś nie przejdzie bez echa – mówił z pełnym przekonaniem, aby nieco zmotywować Riffa.

Mag okazał się jednak niesłychanie uparty.

– Szkoda, że moi klienci już wzięli sobie ten artykuł do serca – burknął, posyłając pretensjonalne spojrzenie kobiecie stojącej w kolejce do masarni. Ta uciekła wzrokiem do wnętrza sklepu, przekrzywiając kapelusz na zwrócony do Riffa profil.

Alois wystąpił krok przed magiem, aby zasłonić jego dawną klientkę i jej dziecinne zachowanie.

– To plotka – powiedział głośniej niż zakładał, ale nie miał czasu żałować. – Zastąpi się ją nową, tamta przepadnie. – pstryknął lewą ręką, a następnie wskazał wyrastający w oddali budynek poczty.

Mag uśmiechnął się niemrawo.

– Póki Helen i Rosie są bezpieczne, jest dobrze. Dzięki.

Alois kiwnął mu głową.

– Jestem nadal winny ci Ezden – przypomniał mu. Nie widząc zrozumienia na twarzy Riffa, sprecyzował: – Podziękowania.

– A ja pewną historyjkę – odparł mag.

Tym razem też nie dokończył wypowiedzi, bo skierował wzrok na drugą stronę ulicy. Gospodynie domowe paliły papierosy w przerwie od sprzątania mieszkań w drogiej kamienicy. Kiedy jednak Alois skierował tam swój wzrok, dwie z pięciu już wracały do budynku, a pozostałe przydeptywały pety.

– Boże... – jęknął mag, łapiąc za twarz. – Czemu muszą się tak na mnie gapić? Jak na mordercę...

– Nie gapią się – mruknął niezbyt przekonująco Alois. Zauważył bowiem jak okno na parterze, które oświetlało pracownię zegarmistrza, zostaje zasłonięte przez śledzącego poczynania maga staruszka.

– Powtórz to, a zaraz to ty powąchasz swój mózg – warknął mag, gromiąc przyjaciela spojrzeniem.

Oczywiście, mógł powiedzieć, że chociaż jedna osoba nie chowała się na ich widok, a był nim natręt, który cały czas za nim chodził od czasu wizyty w warsztacie. Po niezwykle wnikliwej analizie Alois doszedł jednak do wniosku, że raczej byłoby to marne pocieszenie dla Riffa.

Zamiast tego zaśmiał się, skupiając na sobie uwagę maga.

– No dobra... Powiało grozą – odparł przekornie Alois.

Griffin wciągnął powietrze przez nos. W jego oczach błysnęła ochra.

– Nie śmiej się – rozkazał mag, zgrzytając zębami.

– To urośnij nieco – naigrywał się Alois, pokazując wysokość swojej brody, do której Griffin ledwo sięgał.

Mag pogroził mu palcem, zapominając o ukrywających się na jego widok ludziach.

– Pamiętaj, że wpisuję się w rysopis maga-ludojada. Kto wie? Może w piwnicy trzymam uznaną za zmarłą teściową, a z jej krwi robię eliksir na wieczną młodość? – hipotetyzował złowieszczo mag.

Alois musiał oddać Reaganowi, że nic nie pozwalało zapomnieć o własnych problemach tak, jak odparowywanie na złośliwości. Całe szczęście, pomimo braku doświadczenia w dogryzaniu, Riff też nie był zbyt biegły w tej sztuce, więc jego wybiegi dawały oczekiwany skutek.

– Przypominam, że masz za żonę, a jedyna krew, która ma w sobie coś magicznego, płynie w żyłach Ezdeńczyków – odparł z politowaniem Alois.

Mag poczerwieniał na twarzy, grożąc przyjacielowi pięścią. Kiedy jednak z naprzeciwka przeszła para milicjantów, opuścił ją, oczekując, aż odejdą dość daleko. Miało to miejsce akurat kiedy na ostatnim skrzyżowaniu dzielącym jego i Aloisa od celu włączyło się czerwone światło.

Mundurowi nie uciekli na widok maga. Było to pocieszające. Pytanie, czy ktoś w tym kraju w ogóle myślał, żeby zauważyć, że milicjanci nie przechodziliby obojętnie wobec kogoś, kto wzbudzałby jakiekolwiek podejrzenia. Nawet Południowcy musieli zdradzić się wcześniej swoim pochodzeniem, nim zaciągano ich do Le Lac, a chorzy na "zwierzęcą chorobę" mieć odpowiednie symptomy.

Przynajmniej Griffin nie wydawał się tak przygnębiony jak wcześniej, gdy przechodzili razem na drugą stronę ulicy.

– Tak... Po zmiennych nic nie jest już takie straszne, co Ali? – spytał mag, na co ten uśmiechnął się porozumiewawczo.

Czy tak naprawdę myślał?

Ludzie pod wpływem artykułu uwierzyli, że Griffin mógł być krwiożerczym magiem... Wiele lat bezinteresownej pomocy przepadło za sprawą tępych rządzących!

Riff mylił się. Zmienni może i byli straszni, ale Alois już się poznał na ich gorszej stronie. Nie to co ludzie, na których zaczął wreszcie zwracać uwagę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro