Rozdział IX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alois myślał, że kobieta w średnim wieku, która już poznała trudy życia, za wszelką cenę będzie dążyła do zachowania stabilizacji. Natomiast gosposia z rozbójniczych błyskiem w oku przystała na propozycję pośredniczenia w kontaktach z innymi. Wiedziała, że osobiście nie powinna dostarczać liścików, które miał zamiar rozesłać. Alois nie musiał jednak tłumaczyć pani Deve, żeby w tym celu zrobiła pożytek ze swoich znajomości.

Gdy Kershaw wysłał gosposię z zaszyfrowaną wiadomością dla Riffa, przygotował samochód do sprzedaży. Rozważył w sobie, czy obrona urażonej dumy była warta utratę wolności i doszedł do wniosku, że niekoniecznie. Kershaw wolał znormalizować stosunki z biurem podatkowym, a potem zupełnie skupić na morderstwie. Aby to osiągnąć musiał jednak zdobyć gotówkę, a nie cierpiał na jej nadmiar. Dlatego też musiał sprzedać swoje autko.

Nie powinno też nikogo dziwić, że przed zaprezentowaniem forda sprzedawcy, zwrócił się najpierw do mechaniki. Luigi nie miał jednak kompetencji, aby wypisywać czy też wypłacać pieniądze z kasy warsztatu połączonego z autokomisem. Sprowadził zatem kasjera.

Ten natomiast nie mógł wycenić auta Aloisa, co zlecił mechanikowi. Niczym w transie wysłuchiwał pieśni pochwalnej dla czarnego forda. Bezkrytycznie przyjął propozycję Luigiego, która przekraczała najśmielsze oczekiwania Aloisa. To był najbardziej uległy handlowiec, jakiego młodzieniec widział w całym swoim życiu.

Luigi towarzyszył Kershawowi także po dokonaniu transakcji. Gdy Alois rozszerzył oczy, upewniając się, że rzeczywiście sprzedał auto drożej niż je kupił, mechanik zrobił kwaśną minę.

– Za mało? – spytał cicho Luigi. – Powinienem wyciągnąć więcej.

Alois obrzucił go znaczącym spojrzeniem.

– To auto po pięciu właścicielach. To i tak cud, że tyle dostałem – powiedział szeptem, chowając czek do nesesera.

– Jeszcze nie widziałeś mnie w akcji. Jak źle pójdzie, może to się zmieni. No, ale... – Luigi żachnął się potężnie. – Masz coś dla mnie, prawda?

Alois sięgnął pośpiesznie do kieszeni. Wyjął z niej skrawek papieru. Przełknął ślinę, ale nadal czuł ucisk w gardle, gdy przekazał wiadomość mechanikowi.

– Też bez podglądania? – zapytał żartobliwie Luigi.

– Bez.

Mechanik zachichotał jak diablik. Ostentacyjnie patrzył w sufit, gdy rozpiął górną połowę kombinezonu, aby schować liścik do kieszeni spodni pod nim.

Alois nie mógł zaszyfrować wiadomości dla Ernesta tak jak dla Riffa. Wystarczyło jedynie, aby mechanik okazał się agentem Butlera i miejsce spotkania z aplikantem nie zostałoby tajemnicą.

– Jak sobie życzysz – powiedział Luigi, gdy podciągnął suwak po samą szyję. – Śpieszysz się gdzieś?

Alois spojrzał na zegar wiszący nad stanowiskiem sekretarki. Wskazówka minutowa nie przesunęła się znacząco, odkąd wszedł do warsztatu. Jednak nie miał już auta, a więc musiał się liczyć z tym, że wiele czasu straci na chodzeniu. Zaś każda minuta była na wagę złota, gdy pozostawało jeszcze wiele rzeczy do zrobienia.

– Do urzędu – odparł młodzieniec, nie mijając się z prawdą.

Po prostu miał w planach deprawowanie ojca z małym dzieckiem, wizytę w karczmie, a to wszystko w czasie ciszy nocnej pod nosem milicji... Typowy wiosenny wieczór.

Luigi pokręcił głową. Przeszedł do wyjścia z warsztatu, ale nim wrócił do pracy, oparł się o futrynę. Skrzyżował ręce na piersi i przesunął wzrokiem po mechanikach biegających od jednej maszyny do drugiej. Niezmiennie od zimy części zamienne zbierano w piramidę, a substancje wypływające z nich roztaczały gryzącą woń chemikaliów i rdzy. Tylko holownik nie zajmował swojego miejsca, bo akurat tym razem ciągnął czarnego forda w stronę garażu po drugiej stronie budynku.

Alois przyłączył się do obserwacji pracy warsztatu. Przeczuwał, że Luigi miał mu jeszcze coś powiedzieć, a to nie był dobry moment na zrażanie do siebie potencjalnych świadków na rozprawie.

Kershaw odprowadził wzrokiem swoje auto, aż to zniknęło zupełnie za rogiem budynku. Nie czuł niesmaku czy goryczy z tego względu. Traktował sprzedaż samochodu jako zabieg strategiczny. Chwilowe ustępstwo mające na celu utwierdzić Butlera w jego poczuciu wyższości, aby stracił czujność. Zasłonę dymną dla wybryków młodzieńca.

– Ja tak sobie myślałem... Zresztą... – Mechanik szukał odpowiednich słów, ale bez powodzenia. Przeczesał włosy dłonią. Westchnął ciężko, patrząc na konstrukcję daszku obciągniętego biało-czerwonym materiałem. – Po prostu muszę podjąć decyzję i mam dylemat.

W tym samym momencie, gdy półszept Luigiego stał się głębszy, nos Aloisa podrażniła słona woń. Nie kojarzyła mu się absolutnie z niczym. Zbyt krótko też pobudzała jego węch, aby mógł się w tym upewnić.

– Jakiego pokroju decyzję musisz podjąć? – spytał ostrożnie Kershaw.

Najwyraźniej Luigi nie zauważył, jak jego towarzysz mimowolnie zwiększył dzielącą ich odległość, skoro mówił dalej nie zmienionym tonem:

– Pamiętasz, jak ci mówiłem o przełomach? Myślałem, że gdy ten nastąpi, łatwiej mi będzie zdecydować co dalej.

– A tak nie jest? – dopytał Alois, odchrząkując.

– Chyba nawet nie o to chodzi. – Luigi wzruszył ramionami. – Po prostu nie chcę robić tego, co powinienem. Rozleniwiłem się.

Młodzieniec zamarł, mając w głowie tylko jedno skojarzenie.

– Nie musisz tego zanosić... – Wskazał palcem mechanika.

Ten zmarszczył brwi i przekrzywił głowę na bok. Olśnienie przyszło do niego wraz ze złotym błyskiem w przymrużonych oczach.

– Ali! Weź nie pleć głupot! – parsknął, odsłaniając w uśmiechu swoje ostre zęby. – No dobra... Niepotrzebnie o tym gadam.

– Najwyraźniej potrzebnie. Czasami rozmowa jest równie cenna jak materialna pomoc.

– Niby tak, ale... Czasami mam wrażenie, że mógłbym więcej.

– W tej sprawie? – spytał powątpiewająco Kershaw, lekko unosząc brwi.

– W każdej. Po prostu czuję, że się tutaj marnuję – mruknął Luigi, kopiąc kapsel od butelki, który leżał dotąd na ziemi i nikomu nie wadził do tamtej chwili.

Alois zerknął znowu na busolkę. Czas mu się kurczył w zastraszającym tempie.

– To może zmień pracę? Albo pójdź na jakiś kurs?

– A weź daj spokój... – prychnął Luigi.

Alois nie zraził się tym, ale też nie podzielił jego rozbawienia. Mówił tylko to, co myślał, zanim pogna do swoich spraw.

– Nie jesteś stary – zauważył Kershaw, choć podejrzewał, że był nieco starszy niż wyglądał. Za to nie wątpił w jego umiejętności. W podrzędnym zakładzie rzeczywiście się marnował. – Z odpowiednim papierkiem wezmą cię wszędzie.

Luigi pokręcił głową.

– Nie sądzę. Wspinanie się po szczeblach kariery to nie moja bajka... Ale dzięki za radę. – Klepnął Aloisa w ramię, odwracając na pięcie.

Kershawowi zakręciło się w głowie. Zawroty pojawiły się znienacka niczym burzowe chmury w letni dzień. Alois cofnął się zdezorientowany. Coś, co powlekało kości ręki i wspinało się na otaczające je mięśnie, zamarło uśpione. Wszystkie zapachy w zakładzie, które dręczyły Aloisa swoją intensywnością, osłabły, dając mu szansę zaczerpnąć głęboki oddech bez skrzywienia.

– Nic takiego nie powiedziałem – mruknął bezwiednie Alois, zaciskając dłoń na neseserze zdezorientowany.

Luigi odwrócił się, wzruszając ramionami. Zatarł ręce, jakby szykował się przestrzegać komuś skórę. Z łobuzerskim uśmiechem spojrzał w stronę okna gabinetu sekretarki.

– Ale ja już wiem, co zrobić.

– Czyli co? – spytał Alois, nie wiedząc, po jakie licho go to interesowało.

Mechanik ze złotym błyskiem w oku orzekł:

– Swoje. – Uniósł poczerniały od brudu palec. – Póki żyję, swoje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro