Rozdział V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alois uzupełniał z księgowym rachunki. Rozpiął guzik pod szyją. Było mu gorąco, a księgowy już pootwierał wszystkie okna w swoim zagraconym gabinecie. Wystarczył jeden podmuch wiatru, aby wszystkie papiery znalazły się na zewnątrz. Dlatego też pan Vos spojrzał na młodzieńca znacząco, samemu także poluzowując sprzączki u paska kamizelki. Więcej zrobić już nie mógł.

– Może zdejmie pan te rękawiczki? Nie ma sensu się gotować – zasugerował księgowy, znowu nachylając nad arkuszem zapełnionym gęsto cyframi.

Alois już chciał odmówić, kiedy usłyszał trzaśnięcie drzwiami do klatki schodowej. Zmarszczył brwi prędzej niż urzędnik.

Postanowił nie tracić głowy. Był niewinny. To musiało wyjść na jaw prędzej czy później. Milicjanci nie mogli być tak leniwi, żeby zrzucić cały ciężar winy na barki pierwszego lepszego pechowca. Chyba...

W każdym bądź razie; Alois pozostawał właścicielem kamienicy, którą zostawił w samopas na czas przyjazdu panien Weppler. Dwoje najemców nie zapłaciło czynszu. Nie był to nawet Luigi, który to przecież został okolicznościami zmuszony do opłaty z góry.

Tak więc, gdy młodzieniec usłyszał, że ktoś wchodził do kamienicy, musiał zweryfikować czy to przypadkiem nie któryś z jego dłużników. Nie słuchał zagubionych pytań księgowego, ani tym bardziej nie udzielał na nie odpowiedzi. Alois wyskoczył z mieszkania, aby złapać tego całego sprzedawcę mebli czy też sekretarkę bankową nim dotrą do swojego mieszkania. Na parterze jednak nie zastał żadnego z tej dwójki.

Sophia rozglądała się po wnętrzu kamienicy. W jej krytycznym spojrzeniu odbijała się każda skaza w zabudowie holu wykładanego glazurą i klatce schodowej pnącej się aż do drugiego piętra. Jaki sfinks ją tutaj przyprowadził?

Kershaw zawahał się, łapiąc za poręcz, czy schodzić niżej. Kobieta powoli skierowała spojrzenie w jego stronę. Brak towarzystwa dodawał jej pewności siebie, przy której inni ludzie czuli się żałośni i niepotrzebni temu światu.

– Wynajmujesz gosposię – stwierdziła Sophia. Alois zmęł w ustach uwagę, że powitanie powinno brzmieć nieco inaczej.

– Byłaś w moim domu.

Sophia zdjęła strojną czapkę korespondującą z granatowym pasem garsonki. Kiwnęła na to głową, pozwalając zsunąć się nieco włosom ułożonych w fale na oczy.

– Nie chciała mi powiedzieć, gdzie cię szukać. Ale wiesz, że potrafię być przekonywująca – mruknęła zaczepnie, unosząc nieznacznie kącik ust.

– Pożegnaliśmy się już. Czy i tym razem chcesz podzielić się swoimi jakże optymistycznymi spostrzeżeniami odnośnie zepsucia tego świata? – odparł ironicznie, dając odzew swojej irytacji, gdy już zszedł na parter.

Kobieta spoważniała. Alois czuł, że zaraz odpowiednio mu zripostuje.

– Możemy porozmawiać? – spytała przyciszonym głosem, sunąć palcami po brzegu nakrycia głowy. Rozglądała się, jakby w poszukiwaniu paparazzi, choć wszelką uwagę mediów skupiali na sobie czynni politycy.

– Oczywiście! Niczego tak nie pragnę, jak rozmowy z tobą – zakpił, odwracając na pięcie.

– Ja tym bardziej! – syknęła Sophia, łapiąc młodzieńca za rękaw koszuli. Temu wymsknęło się zwierzęce warknięcie.

Kobieta zachwiała się. Alois odruchowo złapał ją za ramię, aby nie spadła. Rozszerzone oczy Sophii zdradzały, iż warknięcie nie umknęło jej uwadze. Szlag! – pomyślał wściekle Alois, kaszląc, aby zagłuszyć drżenie w gardle.

Niestety, nie zawsze zwierzęcy odgłos poprzedzało mrowienie. Przez to nie mógł przeciwdziałać takim wpadkom. Podobnie zresztą prezentowało się już nie pobolewanie, a podskórne pieczenie w obrębie blizn. Jeśli Alois miał być precyzyjny, a wobec siebie szczery, to uczucie rozlewało się ostatnio po całym przedramieniu, a w gorsze dni i wyżej na ramię. Im większy obszar obejmowało owe podrażenienie, tym krócej jednak trwało. W natłoku tylu problemów łatwiej to było zignorować.

– Czekam na spotkanie – przyznał Alois grzeczniej niż dotąd. Nadal jednak miał nadzieję, że któryś z jego najemców lada moment wróci do siebie i oszczędzi mu rozmowy z panią komendantową. Nikt mu nie przyszedł jednak z pomocą.

Sophia uśmiechnęła się, odzyskując rezon. Swoim spojrzeniem nie zdradzała, jakoby w istocie była czymś rozbawiona.

– Nie zajmę ci dużo czasu – zapewniła uprzejmie. Spuściła wzrok. Oczywiście, miało to zapewne wyglądać na skrępowanie własną niezdarnością. – Nie przyszłam tu bez powodu...

– Ty i spontaniczność? W życiu bym się tego nie spodziewał.

– Przyganiał kocioł garnkowi – mlasnęła, opierając jedną ręką pod bok. – A więc? Zaprowadzisz mnie do siebie czy będziesz tu stał i patrzył jak jakiś dachowiec?

We wnętrzu Aloisa coś zawirowało, nie mogąc zdecydować, czy szczerzyć kły, czy kulić w odległych zakamarkach jaźni. Objawiało się to swoistymi mdłościami i płytkim oddechem. Zdecydował niczego po sobie nie zdradzać, tłumiąc to dziwne uczucie skupieniem na teraźniejszości.

Bowiem, choć udawał niedoinformowanego, domyślał się, czemu Sophia przyszła.

Alois przełknął gulę w gardle i znacząco spojrzał na schody na górę. Kobieta podążyła za nim.

Księgowy Vos był zdziwiony, gdy do ich wspólnego gabinetu zawitała kolejna kobieta w tym miesiącu. Alois uprzejmie wyprosił go, szczędząc mu szczegółów, co też sprowadziło Sophię w jego skromne progi.

Kobieta znowu badała spojrzeniem otoczenie. Wzdrygnęła się na powiew wiatru, który poruszył skrzydłami otwartego okna. Alois prędko je zamknął, odsuwając Sophii krzesło, a następnie samemu zajmując miejsce za biurkiem.

– W takim razie, co cię tu sprowadza? – zaczął Alois.

Nachylił się przez blat, zbierając papiery do specjalnej rynienki po swojej prawicy. Puścił płazem pełne pretensji spojrzenie Sophii, gdy zabrał ostatnie rachunki świadczące o jego przychodach i kosztach prowadzenia kamienicy.

Kobieta pogłaskała brzeg błękitnego kapelusika.

– Przyszłam przeprosić za to, co wydarzyło się na balu i z czym teraz musisz się męczyć – powiedziała cicho, jakby rzeczywiście mogła chcieć, by Alois jej uwierzył. Mężczyzna spojrzał w dokumenty, aby ukryć tam swój ironiczny uśmieszek.

Alois oparł łokcie o blat, dłonie łącząc opuszkami.

– Nic się nie stało. Przecież to nie było zależne od ciebie, czyż nie? – zironizował. Sophia już otwierała usta, aby ciągnąć swój przepraszający wywód, kiedy wtrącił: – Naprawdę, przyszłaś tylko mnie przeprosić, czy może wreszcie przejdziesz do sedna.

Sophia zmierzyła go spojrzeniem, które zabarwiło się znajomą, nieznoszącą sprzeciwu nutą.

– Od kiedy jesteś taki zasadniczy, Aloisie? – mruknęła zaczepnie, przysuwając bliżej, na ile pozwalało jej na to biurko. – Dlatego skazujesz się na samotne ślęczenie nad papierami? Dosłownie, jakbym patrzyła na Giles'a... – mówiła ze znajomym wycyzelowaniem, które kiedyś Alois miał za śpiewność, dopóki nie usłyszał ezdeńskiej mowy.

Jak to mówią... Podróże kształcą.

Alois odwzajemnił jej gadzie spojrzenie, czując, jak w żyłach na ramieniu coś mu się zawierciło niczym robak. Wzdrygnął się na to, ale obecność kobiety była zbyt absorbująca, aby pozwolił sobie na panikę.

– Nie obchodzi mnie, jak twój mąż spędza wolny czas – stwierdził uprzejmie Alois, rozkładając ręce. – A jestem zasadniczy, bo mam więcej spraw na głowie niż się to może tobie wydawać...

Dziewczyna przerwała mu, przygryzając wargę ze spuszczonym wzrokiem. Nadal nie wypuściła czapki z rąk, badając wzór ze srebrnych koralików.

– W to nie wątpię. Szczególnie, gdy odsłoniłeś swoje awanturnicze oblicze... – dodała ciszej, unosząc jeden kącik ust. – Kto by się spodziewał, żeby taki grzeczny chłopiec już tyle razy zadarł z prawem. Ale żeby ciągnąć mnie ze sobą na dno? To nie w twoim stylu.

– To twoje zdanie – odparł niezrażony Alois, opadając na oparcie krzesła. – Nie czuj się jednak zobowiązana mnie przepraszać ani w swoim, ani w imieniu męża. – "A teraz wyjdź i przepadnij" chciał dodać, ale powstrzymał się przed tym.

Tym razem Sophia uśmiechnęła się delikatnie, wracając do niego spojrzeniem. Oparła się o blat, a błękit jej oczu rozświetliła przekorna iskra.

– Skończyłeś już? No to słuchaj, bo odnoszę wrażenie, że masz mi za złe coś więcej niż tylko przeszkadzanie ci w pracy.

Zdjęła rękawiczki z dłoni. Zaczęła stawiać powoli palec za palcem, krocząc po biurku i prezentując zadbane paznokcie. Alois patrzył na nią beznamiętnie, kiedy potem odrzuciła jedno pasmo włosów za plecy i mlasnęła

– Ta cała Weppler ma własną teczkę na biurku mojego męża i to zaraz obok twojej. I robię się zazdrosna, że są one ciekawsze ode mnie w samej bieliźnie. – Przymrużyła oczy z prowokującym uśmiechem. – Albo bez niej.

Alois zmrużył oczy. Sophia zawsze schodziła na podobne tory, gdy miała zamiar wytrącić go z równowagi - zawstydzić biednego chłopaczka. Zazwyczaj udawało się jej przejrzeć kulturalne milczenie, za którym ukrywał panikę kawalera bez doświadczenia...

– To przebierz się za teczkę – zasugerował, wzruszając ramionami. – Może się nabierze.

Sophia zamrugała, rozszerzając oczy i osuwając na krzesło. Nadal wyczekiwała reakcji Aloisa, ale na jego szyi nie wykwitły żadne plamy. Jego czoło, pomarszczone z racji podniesionych brwi, nie perlił pot, a jego spojrzenie nie było spłoszone.

– Boże! Jakbym mówiła do ściany! – szepnęła do siebie.

– Wręcz przeciwnie. – Kershaw oparł głowę na ręku. – Niech zgadnę, przyszłaś mnie ostrzec, że jeżeli nie cofnę zeznań, w których wspominam o naszej rozmowie, Butler mnie zniszczy? Ale jeśli to zrobię, nie będziesz mu w tym pomagać, jak dotąd?

– I tu się właśnie mylisz, Aloisie. – Sophia weszła mu w słowo, pozbywając śladów flirtu w głosie i spojrzeniu. Nareszcie ostatnia z jej masek opadła.

Jak od niedawna chłód już tak nie dokuczał Aloisowi, tak teraz przeszedł go przenikliwy dreszcz. Nie mógł powstrzymać wzdrygnięcia, które wstrząsnęło jego ramionami, a także wibracji w krtani.

– Jestem jego żoną – odparła Sophia, jakby to wyjaśniało jej wszystkie motywacje i ambicje. – Ale po dawnej znajomości ostrzegałam cię, żebyś wyjechał od razu, jak tylko dałam ci dyspensę. Nie zrobiłeś tego zapatrzony w swoją damulkę. Teraz za to zapłacisz.

Płacę za to, że przyjechałem na bal, a potem zszedłem z oczu ludzi, którzy mogliby poświadczyć o mojej niewinności – pomyślał ponuro Alois, czując gorycz w ustach. Choć Sophia była zepsuta, miała jedną tendencję, która pojawiała się także u Greenie. Gdy coś zrobiła, do czego nie mogła się przyznać, mówiła o tym właśnie z ludźmi, których to dotyczyło.

– Zmień zeznania.

– A co miałbym powiedzieć zamiast tego? – Alois wycedził przez zęby.

– Że widziałeś jak kelner, który cię przyprowadził, dziwnie się zachowywał – powiedziała Sophia, wyjmując z kapelusika malutkie zdjęcie. Był to w istocie mężczyzna, który poszukiwał Aloisa na balu. – Zrób tak, aby wyglądał na kogoś przytłoczonego wyrzutami sumienia przed popełnieniem zbrodni.

– Czemu miałbym to zrobić?

– Bo uwielbiasz grać mojemu mężowi na nerwach, a zza grobu tego nie będziesz mógł tego robić? – zasugerowała Sophia przesłodko.

– Znasz zabójcę. I nie jest nim ten mężczyzna – stwierdził Alois, wytykając kobietę zdjęciem.

Sophia pokręciła głową.

– To nie jest istotne. Ktoś musi za to odpowiedzieć. Rakarz Shuriva naciska, aby czym prędzej znaleźć winowajcę. Mój mąż chce zaś twojej krwi, a wkrótce także i mojej, jeśli tego nie odkręcisz, co już namieszałeś – mówiła ledwie słyszalnym szeptem, którego pewnie nie wychwyciłoby żadne urządzenie do utrwalania dźwięku,jakim dysponowała obecnie ludzkość.

Alois złączył dłonie i oparł na nich brodę. Wzrok natomiast spuścił na czarno-białe zdjęcie, choć nie miał za bardzo się czemu przyglądać. Podobnie bezzasadnie zamyślił się – przecież nie miał wątpliwości, jak w tamtej chwili zareagować.

Kershaw przeczuwał, że kelner był zamieszany w morderstwo Maxwella. Czy mógł jednak otruć sędziego, sporządzić czarodziejską truciznę albo chociaż nawiązać kontakt z chętnym do tego magiem? W to już wątpił. Tamtej pamiętnej nocy starał się jedynie utrzymać Aloisa z dala od piętra i zdawało się to ponad jego siły. Jedynym, czym mógł zawinić wobec sędziego i Butlera, to wiedzą.

Sophia w zasadzie była w podobnej sytuacji. Komendant musiał się jednak poznać na jej wielkim oddaniu i lojalności... Jeśli tylko miała w tym interes. Gdyby wyszło na jaw, że była żoną zbrodniarza... Wolała sama zadbać, aby zabił i nikt się nie dowiedział o jego winie niż zostawić sprawę przypadkowi.

– A jeśli wyszłoby na jaw, że kłamię? – spytał Alois, na chwilę odrywając wzrok od zdjęcia. – A może ktoś czeka na dole, aby poświadczyć, że komuś powiedziałem o swoim zamiarze zrzucenia winy?

– Tak nie jest – powiedziała stanowczo. W pierwszej chwili nie odczytała tego, do czego zmierzał Alois. Poznała się na tym, dopiero gdy oddał jej zdjęcie służącego. – Nie waż się sprzeciwiać.

– Jaka szkoda – westchnął Alois, jakby rzeczywiście nad tym ubolewał. – Właśnie taki miałem zamiar.

– Nie bądź głupi! – warknęła kobieta z przejęciem. – Wiem, że mnie nienawidzisz i chcesz mi dopiec. Pomyśl jednak o Griffinie, gosposi i tej całej Weppler!

Alois zastygł w bezruchu, który był niedostępny nawet służbom specjalnym Szarych Koszul. Na chwilę jego serce przestało bić. Potem zaś przyśpieszyło, rozpędzając w żyłach krew, ale nie tylko...

– Czy właśnie próbujesz mnie szantażować? – warknął Alois z metaliczną nutą w głosie. Zęby i czubki palców zaczęły go nagle niewiarygodnie swędzieć.

Nie mógł na to jednak nic poradzić. Tak samo jak uciszyć tą obłudną kobietę przed sobą.

– Próbuję pokazać, czyje bezpieczeństwo możesz zyskać, jeśli zrobisz, jak ci każę... – tłumaczyła kobieta półgłosem. Brzmiała wręcz lekko, biorąc pod uwagę, co też miała na sumieniu. To było coś... Alois po prostu nie mógł pojąć, jak mógł kiedyś kochać kogoś takiego!

Kershaw poderwał się na równe nogi. Nawet nie wiedział, kiedy zdążył obejść całe biurko, a potem stanąć tuż przy swojej rozmówczyni. Sophia podskoczyła na krześle z wrażenia, choć nadal utrzymywał bezpieczny dystans.

– Wiesz, że mogę zacząć krzyczeć i nie będę potrzebowała dryblasów mojego męża, aby cię powiesili? – wyszeptała, nie uciekając jednak spojrzeniem od Aloisa.

– Możesz spróbować. – Alois podszedł do drzwi. – Ale czy ktoś ci przybiegnie na ratunek? Śmiem wątpić.

Niemal uderzyły go drzwi, gdy ktoś wpadł, wtarabaniając do gabinetu. Alois z zaskoczenia aż się zachwiał. Z jego gardła wydobyło się ciche mruknięcie, kiedy obrzucił spojrzeniem intruza.

Luigi dyszał, opierając o kolana, jakby uciekł zgrai sfinksów. Sophia spojrzała zarazem z przestrachem i obrzydzeniem na mechanika, jakby mogła się zarazić jego niższym statusem społecznym.

– Uf... Zdążyłem – wysapał Luigi, gdy wyprostował się i gładził poły brązowej marynarki. – O bogini! Przeszkodziłem w czymś? – spytał przejęty, zasłaniając usta, gdy już przypomniał sobie o najściu. Rozglądał się po pomieszczeniu przez chwilę, jakby szukał kolejnych ludzi, którym mógłby podpaść.

Alois zaś zastanawiał się, czy może Bóg w ten sposób nie próbował go uratować przed własną głupotą. Fakt, że zbawienie przybyło w postaci Luigiego, był nawet znośny. Na pewno nie zamierzał tego zmarnować.

– Bynajmniej. Właśnie skończyliśmy – odparł Kershaw, posyłając sztuczny uśmiech Sophii.

Kobieta wstała z dumnie uniesioną głową. Krocząc niczym królowa, minęła mechanika niczym kamień czy też kałużę. Nim jednak skierowała się do wyjścia, stanęła przed Aloisem.

– Będzie zatem tak, jak sobie życzysz. To twoja decyzja. – Coś w Aloisie znowu zaczęło ostrzyć pazury, gdy ciągnęła: – Jedynie wiedz, że nikt się tak z tobą nie liczy jak ty z innymi.

– Hola, hola... – wtrącił Luigi, marszcząc brwi w dezaprobacie. – Niech pani nie ocenia wszystkich swoją miarą. No dobra... Niech pani zapomni o tym, co powiedziałem. Albo najlepiej o tym wszystkim. – Machnął ręką, udając speszenie.

Sophia chciała coś powiedzieć. Widać to było w jej rozszerzonych oczach i lekko rozchylonych ustach. Coś nie pozwoliło jednak jej dobrać odpowiednich słów. Zmrużyła powieki w pełnym skupieniu. Wręcz poczerwieniała, przestając przypominać marmurową rzeźbę. Wystarczył jednak jeden nieszczery uśmiech Luigiego, aby przestała się silić na zostawienie ostatniego słowa. Wyszła z pomieszczenia milcząca, zdradzając swoje rozgoryczenie jedynie trzaśnięciem drzwiami.

Mężczyźni przez chwilę stali w bezruchu, jakby kobieta mogła jeszcze wrócić. Dokładnie w chwili, gdy zza drzwi zaczęły dobiegać cichnące kroki, mechanik westchnął z ulgą. Potem zdjął kaszkiet i poczochrał włosy, jakby to tam się skrupiło całe napięcie tej konfrontacji.

Alois poszedł w jego ślady i poluzował krawat pod szyją, a potem rozpiął pierwsze dwa guziki koszuli.

– Dziwne... Czy powiedziałem coś nie tak? – spytał Luigi.

– Absolutnie – zaśmiał się cicho Alois.

Tyle dobrego w obliczu nadchodzącej walki... Nie... Egzekucji...

Walki – poprawił się w myślach Kershaw – Nierównej, ale wciąż walki.

– Czy znacie się? – Luigi wskazał palcem drzwi.

Młodzieniec kiwnął głową, gdy podchodził uchylić okno. Uciekł prędko wzrokiem od chodnika ciągnącego się poniżej, kiedy zauważył tam tuptającą Sophię. Znowu zrobiło mu się gorąco, jakby ktoś nalał do jego wnętrza wrzątku.

– Niestety. Dawna miłość, stare dzieje. – Kershaw machnął ręką, gdy wracał do biurka.

– Człowieku! Miałeś naprawdę beznadziejny gust – mlasnął Luigi, robiąc przy tym skwaszoną minę.

Alois parsknął, zerkając na blat:

– Zauważyłem.

Alois nie mógł ustać na miejscu. Musiał coś robić. Nadal czuł przemożną potrzebę wyładowania na czymś nerwów, gdy zaczął przeglądać papiery na blacie stołu. Kusiło go nimi rzucić, ale... Nawet jeśli nie czuł, żeby Luigi uznał to za coś niestosownego, nie chciał się pokazywać od tej strony nikomu.

Kershaw przerwał porządki, gdy odnalazł fotografię kelnera z balu. Sophia jednak nie zabrała jego zdjęcia.

A niech sfinks powie mu zagadkę! – młodzieniec przeklął w myślach komendanta. Gdy sięgnął po malutki prostokątny kartonik, zapytał:

– Luigi... Masz może zapalniczkę?

– Daj mi pan chwilę... – Mechanik pogrzebał w kieszeniach marynarki. Bez słowa przekazał znalezisko Aloisowi.

Młodzieniec odszedł z nim do uchylonego okna, a potem podpalił róg zdjęcia. Patrzył, jak ogień pochłania krótkie, rzadkie włosy, maślane spojrzenie, podwójną brodę kelnera, a potem kołnierzyk jego pogniecionej koszuli. Z dziwnym ścisku w gardle patrzył, jak zbita materia pod wpływem płomienie przemieniała się w sypki, biały popiół, który potem został porwany przez wiosenny wiatr. Gdy pomiędzy palcami Aloisa został zaledwie malutki trójkącik o zwęglonym brzegu, odrzucił go szybko, otrzepując ręce. I pomyśleć, że prochy skremowanego człowieka niczym się nie różniły od popiołów czegoś innego...

Luigi nie przypatrywał się Aloisowi jakoś szczególnie. Nie pytał się też, co też Alois zrobił ani dlaczego. Za to oglądał z zaciekawieniem gabinet Vosa przystrojony kilkoma dyplomami za ukończenie specjalistycznych szkoleń dla pracowników kancelaryjnych. Parę razy nawet wciągnął powietrze, jakby węszył, krążąc przy tym po pomieszczeniu. Może nie tylko Alois dziczał?

Kershaw wrócił za biurko, pytając mechanika:

– Co cię tu sprowadza? Bo chyba nie przyszedłeś w odwiedziny.

– A jeśli jednak? – Luigi uśmiechnął się łobuzersko, wytykając Aloisa palcem. – Akurat mam w zanadrzu jakiejś nalewki.

– I przybiegłeś tu na złamanie karku, aby pochwalić się swoją zdobyczą. – Młodzieniec uniósł brwi, chowając pliczki dokumentów do poszczególnych szuflad pod blatem.

– No wiesz... Rozumiem, że ta blondi wyssała z ciebie siły witalne, ale... No dobra... Nieważne. – Mechanik wycofał się, najwyraźniej zauważając, że zaszedł swoim wywodem za daleko.

Mordercą sędziego był komendant, który przez swoją pozycję znajdował się ponad prawem. Wszedłeś Butlerowi pod paznokieć – Alois przypomniał słowa Riffa.

– Przybiegłem, bo mam notkę dla ciebie – powiedział głośniej mechanik, próbując zwrócić na siebie uwagę Kersawa. Alois spiął się, a z jego ust wyrwał się krótki pomruk. Pośpiesznie zasłonił usta, udając kaszel. Luigi i tym razem nie zdradził po sobie, aby to zauważył. – Od jakiegoś pucusia – ciągnął dalej, grzebiąc w kieszeni marynarki.

Luigi chrząknął znacząco.

– Był jednak miły, żeby nie było – dodał, unosząc dłonie w łokciach.

– Jak oni wszyscy... – mruknął bez entuzjazmu Alois, rozkładając papier.

Alois dopiero wtedy zauważył, że Luigi nie siedział w warsztacie, tak jak powinien tej porze. Co więcej, wykazywał się nawet schludnym ubiorem. Przynajmniej jak na siebie, bo było pozbawione tłustych śladów i zagnieceń.

Gorzej już było z dłońmi mechanika. Nie wydawały się wilgotne od smaru czy ropy. Ich skórę jednak naznaczały nieregularne, głęboko czarne plamy.

Młodzieniec obejrzał uważnie podaną karteczkę. Była bardzo wygnieciona. Jedyną poszlaką była jedynie gładka gramatura, która zapobiegała powstawaniu kleksów na maszynie do pisania. Takie rozwiązania zaś stosowano w urzędach.

Poza tym poznawał pismo – charakterystycznie schludne i minimalistyczne.

Pilne!

Proszę o spotkanie. Piąta trzydzieści w poniedziałek przy ruinach term ujście źródła.

Mam informacje, które mogą się Panu przydać.

Pozdrawiam,

E.A."

Alois złożył liścik, ale nie miał zamiaru go palić tak jak zdjęcia służącego. Zamiast tego, schował go do kieszonki w kamizelce.

– No i co tam jest? – spytał Luigi zaciekawiony.

– Nie zaglądałeś?

Aloisowi nie chciało mu się wierzyć, że Luigi tego nie zrobił. Mechanik prychnął na to, zaczesując nie przystrzyżone włosy do tyłu. Więcej nie musiał robić.

Alois westchnął:

– W takim razie wygląda na to, że czas spokojnie przespanych nocy się skończył.

– Czy się w ogóle zaczął? Przepraszam... – Złapał się Luigi za twarz, gdy jego tęczówki zaczęły błyszczeć złotem. – Chodzi mi o te patrole. Wiesz, ledwie zmruży się oczy i... Tru, tu, tu! – bredził, jakby pod napływem słów mógł ukryć swoje dziwactwa. Jęknął zrezygnowany, widząc, że jego starania były daremne. Gdy spojrzał ponownie na Aloisa, dodał spokojniej: – Ale jak coś, możesz na mnie liczyć.

Młodzieniec przytaknął, ale nie podziękował. Miał nadzieję, że nie będzie musiał prosić Luigiego o pomoc.

Miał dwa dni przed tym podejrzanym spotkaniem. Musiał przyznać, że podejrzaną już była w ogóle wizyta Sophii. W razie, gdyby poniosła ją wodza fantazji i chciała snuć niestworzone historie na jego temat, miał jednak Luigiego na świadka.

W przypadku wizyty w termach Alois nie miał takiego zabezpieczenia. Na dodatek sama lokalizacja pozostawiała wiele do życzenia. Pomijając, że z term zostały zaledwie ruiny, miały niepoprawną historię – bo magiczną przecież – a także godzinę tuż po patrolach milicji. Sprawa była grubymi nićmi szyta...

Co jednak Alois mógł zrobić? Cóż... Skoro powiedział "A", zostawało jedynie odpowiedzieć "B".

"B" jak "bardzo zły pomysł".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro