Rozdział XXVI cz. II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dormhall tupał nogą w podłogę. Był wściekły, ale najwyraźniej nie bał się, że kiedy strych się zawali, poleci na piętro wraz z nim. Zamiast tego szarpał się za długie włosy, których tym razem nie skracał zaklęciem. Do tego mlaskał pod nosem przekleństwa w języku, który nie był ani ludzkim, ani ezdeńskim.

– Czemu się tak wściekasz? – sapnął Alois, już mając dość już teatrzyku, który sfinks odprawiał dla jednoosobowej widowni.

– Bo mówiłeś, że masz na strychu łódkę a nie stołówkę korników! – krzyknął sfinks, pstrykając w krawędź łupinki.

Niegdyś pomalowana na intensywny błękit łódka, obecnie była wyblakła, ale zdawała się zdatna do użytku. Kiedy jednak długi kawałek burty odpadł na ziemię, odsłaniając gęstą sieć korytarzy wygryzionych żuwaczkami całej cywilizacji korników, to złudzenie zniknęło.

– A skąd miałem wiedzieć, że impregnat zwietrzał – odwarknął Alois, odsłaniając kieł.

Dormhall wziął głęboki wdech, starając uspokoić. Złoto przestało iskrzyć w kącikach jego oczu, a tęczówki nieco przygasły. Włosy opadły, nie przypominając burzowej chmury.

– Wściekam się, bo biegałem codziennie po to, żeby akurat w dniu, kiedy zaczniesz wyskakiwać ze skóry, nie mieć na głowie takich pierdół! – Dormhall kopnął znacząco kadłub łódki, przesuwając ją w kąt strychu. – Ale wygląda na to, że będę musiał się naprawdę zwijać... No nic. Złaź na dół. Zaraz zejdę i ustalimy co dalej – zarządził sfinks, jeszcze chwilę rozglądając się po pomieszczeniu.

Alois kiwnął głową, po czym poszedł za jego sugestią. Kurczowo zaciskał dłoń na poręczy, zsuwając schodek po schodku i zapobiegając tym samym upadkowi. Drżały mu kolana, gdy opadł przez podramiennik fotela na siedzenie w salonie.

Choć przeprawa ze strychu na parter wydawała się dłużyć w nieskończoność, za to Dormhall przyszedł szybciej niźli Alois tego sobie życzył.

Dormhall westchnął, rozcierając sobie oczy dłonią:

– Jak u ciebie z lękiem wysokości, Ali?

Noruk zamrugał powoli. Tak, Alois wiedział, że sfinksy umieją latać. Zresztą to właśnie skrzydła odróżniały je od zmiennych przynajmniej we względzie anatomicznym. Ale jak to się miało do...

Alois uniósł zszokowane spojrzenie na Dormhalla. Ten przewrócił oczami, opierając brodę na dłoni.

– Brak odpowiedzi to też odpowiedź – mlasnął niecierpliwie. Godziny nieprzespanej nocy najwyraźniej zaczęły dawać się mu we znaki. – Że też dzisiaj wszystko musi być pod górkę.

– Mówisz coś?

Sfinks machnął na niego ręką, pogrążając w rozmyślaniach.

Moc wiła się w Aloisie, puchnąc i skręcając jak sprężyna w nakręcanym zegarze. Czuł każde naczynko pulsujące od krwi i magii. Jego wnętrze zdawało się opuchnąć, nadal nie będąc w stanie objąć ogromu czerwieni, która wypływała z blizn na ręce.

– No właśnie mówię – odparł sfinks, udzielając innej odpowiedzi niż noruk pragnął usłyszeć. Dalej było tylko lepiej: – Wyskakujesz ze skóry, a jeszcze jakiś Zatracony ma do ciebie wąty. Będę musiał go trzymać na dystans, uspokajać twoją carę i jeszcze przerzucić przez Rzekę, zanim garnizon tu dotrze. Jeszcze ich by tu brakowało...

– Wiesz, że nikt cię o to nie prosił ani siłą też nie trzyma? – odparł kwaśno Alois. Zauważył za to, że znowu sfinks użył słowa cara jako zamiennika dla "jadu" czy "magii".

Dormhall uśmiechnął się kąśliwie, nie przejmując w tamtej chwili zatraconym, który nie ryczał, tylko napierał na barierę, jakby sprawdzając jej możliwości.

– No to było wredne... Ale fakt. Jak się trzymasz? – spytał sfinks, odwijając rękawy koszuli.

Alois sapnął, gdy rozsznurował spodnie ze sztywnego materiału, aby potem związać jej luźniej:

– Szczerze czy bez ogródek? Jakby Butler się dorwał do młynka do kawy i wiedział, że mi się udzieli... – Młodzieniec przedstawił tą scenę, posługując przy tym odpowiednim gestem.

Sfinks uniósł głowę ku sufitowi, pod którym kołysały się pajęczyny spływające na minimalistyczną lampę naśladującą kandelabr. Westchnął przeciągle, nim zebrał się kontynuować rozmowę.

Alois mu się nie dziwił. Sfinks już przygotował ciężarówkę do jazdy, spakował bagaże, a nawet odświeżył zaklęcie ochronne. Pozostawało tylko zebrać się wreszcie do czynu i ruszyć na południe.

– Ale raczej nie czujesz się... No... – próbował wybrnąć Dormhall, pokazując dłońmi coś na kształt eksplozji. Cóż, do pantomimy nie miał talentu, a Alois też głowy, aby wybiegać z interpretacją ponad najprostsze skojarzenia.

– Rozsadzany?

Dormhall pokręcił głową na boki, wydymając dolną wargę. O dziwo, westchnął z lekką ulgą:

– Skoro nie wiesz, o co mi chodzi to znaczy, że jeszcze nie. Mam czas – mruknął sfinks, jakby chciał się przekonać, że rzeczywiście tak było. Oparł głowę na otwartej dłoni i tupał nogą, wciąż nie wstając z fotela.

Alois skrzywił się, gdy poczuł jak moc smagnęła wnętrzności. Szybko sprecyzował w myślach, że raczej wierzgnęła w nim. O dziwo, nic się z niego nie wyrywało, jak to sobie wyobrażał. Nie rzucał się też na wszystko, co się ruszało. A może to była tylko kwestia czasu, kiedy zacznie?

– Czy skoro już się zmieniam, mógłbyś mi powiedzieć, co się ze mną dzieje dokładnie? – spytał Alois, opierając ostrożnie łokciami o kolana.

Dormhall zerknął na niego znad swojej ręki.

– Dobra... – Zaczął gestykulować, choć tym razem jakby coś rozdzierał. – Raczej to twoja skóra pęka, jak już lecimy tym porównaniem. Magia rozwijała się w tobie, aż jej potrzeby przerosły możliwości twojego ciała. Potem próbowała naprawić to, co psuła na swój sposób. Ta równowaga pomiędzy jadem i twoim śmiertelnym ciałem została jednak zachwiana. Teraz jad musi przestać być intruzem w twoim ciele. Musi przestać być taka jak ten natręt na zewnątrz! – Sfinks wskazał okno w salonie, gdzie też pewnie kręcił się zatracony.

Zmęczony umysł Aloisa nie stracił jednak kontroli nad poruszanym właśnie wątku w rozmowie. Niepewnie spytał, przyglądając swoim dłoniom:

– Chce mnie zdominować? Przejąć moje ciało?

– Nie! – zastrzegł stanowczo sfinks, widząc, jak sierść na ciele chłopaka się stroszy, a ten patrzy z rozszerzonymi oczami na pazury. Dormhall tłumaczył gorączkowo, tym samym jedynie potęgując zdenerwowanie, którego chciał Aloisowi zapewne oszczędzić. – Po prostu machnąć takie ciało, gdzie oboje się pomieścicie. Takie mniej kruche.

– Zanim to zrobi, to po prostu rozerwie mnie na strzępy!

Tym razem Dormhall nawet nie myślał zaprzeczać:

– Tak, ale poskłada od razu! Normalka.

Pokazał za to, jak złota magia spłynęła mu z oczu, po ramieniu aż do dłoni, a ta następnie zniknęła na wysokości nadgarstka. Ta sama materia złożyła też molekuły kończyny z powrotem w pięć palców zakończonych pazurami.

Boże, jeśli rozrywanie przez magię, krwawe rytuały i przeistaczanie w bestie jest normalne, to tak czy inaczej długo nie pożyję, pomyślał Alois. Na pewno scenariusz rozlecenia na proch nie napawał go entuzjazmem. Nie dziwił się za to nie pośpiesznym wprowadzaniem w szczegóły wyskakiwania ze skóry. Dormhall słusznie miał go za mentalną galaretę.

Zacisnął ręce w pięści i uderzył nimi w kolana. Warknął cicho, próbując podnieść na duchu.

Reagan to przetrwał, Vangelis to przetrwał i wielu innych przez wieki. Miał pod górkę, ale to nie zwalniało go z trzymania nerwów na wodzy.

– Ali... – zaczepił go z psotnym błyskiem w oku. – Możliwe, że będziesz pierwszym śmiertelnikiem w powietrzu. Przelecimy nad Rzeką. Zanim jednak to zrobimy, będziemy musieli zgubić zatraconego.

Alois podążył spojrzeniem za dłonią Dormhalla. Coś zwinęło się w nim ze wstydu i przerażenia, gdy bestia przypomniała o sobie, uderzając ponownie o barierę. Powietrze zadrżało.

– A nie możesz go odstraszyć? – zapytał z nadzieją Alois, czując cierpki smak porażki i obezwładniającej niemocy, która pojawiła się wraz z ujawnieniem zatraconego.

Dormhall nie zostawił Aloisowi złudzeń. Pokręcił głową, po czym wyjaśnił:

– A jak, kiedy będę musiał ukrywać twoje noruk? Jak będziesz się przemieniał, to będziesz jak fajerrowerek na festynie dla zmiennych, zatraconych, orionów i wszystkiego innego w okolicy. Żebyśmy umknęli, byłoby dobrze – mruknął sfinks sposępniały.

Alois zadrżał, a czerwień zaburczała mu w uszach, jakby oburzona możliwością zaatakowania jej. Podzielał jej zaniepokojenie, które znalazło odzwierciedlenie w znaczącym, błyszczącym spojrzeniu.

– Ten brzydal z wczoraj miał jaja przejść przez Rzekę, więc nie wiem, czy za nami nie pójdzie, ale może w porę wyskoczysz ze skóry – wyjaśniał sfinks. – Zanim gościa załatwię. Nie będę mógł cię osłaniać, jak się za niego wezmę. Jak już wyskoczysz ze skóry, nie będziesz jednak tak bezbronny...

Alois pokręcił głową. Czuł, że to nie był dobry moment na zawierzanie wspomnieniom Leadra, ale za to ostatni, aby zrobić z nich pożytek.

– Ten zatracony powalił księcia i jego drużynę! – powiedział wzburzony. – A ty chcesz z tym walczyć?!

Sfinks wstał, poprawiając zwinięte do łokci rękawy koszuli i brązowo-żółtą kamizelkę. Podszedł do okna i zerknął za firankę. Cokolwiek tam zobaczył, nie przyprawiło go to o radość, ale na pewno też nie o lęk.

– Nie chcę, ale nie mam... – Dormhall urwał raptownie, otwierając oczy szerzej. – A ty skąd o tym niby wiesz, co?

Niestety, był bez porównania lepszy w wyłapywaniu niuansów niż Kershaw. Bez względu na to czy wynikało to ze sfinksiej natury, czy z doświadczenia, Alois musiał mu odpowiedzieć. Spuścił wzrok, przyznając:

– Śniło mi się... Jak w jakiejś wiosce Leadr został znokautowany, a jego ludzie pokonani.

Sfinks tupnął, a złota magia rozświetliła mu oczy. Nawet włosy uniosły się nieco, gdy wymachiwał rękoma.

– Śniło ci się coś takiego i mi nie powiedziałeś? – spytał krzykliwie Dormhall. Złapał Aloisa za ramiona i zaczął nim trząść, nie bacząc na pełne protestu warczenie. – Mów, co ci się jeszcze śniło!

– Ten zatracony ma być szlachcicem z południa... – przyznał zbyt oszołomiony, aby choć próbować się wyswobodzić. Nawet nadal szumiało mu w głowie, kiedy Dormhall przestał nim telepać.

– Szlachcicem? Super – mruknął, odsłaniając kieł w krzywym uśmiechu.

– To dobrze? – spytał Alois, nie poznając na sarkazmie sfinksa.

Dormhall puścił młodzieńca, następnie przejeżdżając oburącz po głowie. Westchnął ciężko, nim przyznał:

– Ani źle, ani dobrze. Mam inny pakiet niż książę czy przeciętny sfinks – mówił bez pychy w głowie. Gdyby dobierał inne słowa, można byłoby nawet pomyśleć, że tylko stwierdzał oczywisty fakt. Miało to odzwierciedlenie także w kolejnych słowach: – Niestety, też swoje latka i jeżeli przesadzę, wypadnę z gry.

– Zginiesz?

Alois nie chciał, żeby Dormhall ginął tylko dlatego, że został przeklęty niebotycznym pechem.

– Raczej stracę na użyteczności i powabie – mruknął sfinks. – Pamiętasz, jak mówiłem ci, że mam zrobić coś złego albo coś złego? Możliwe, że będę musiał narzucić na ciebie urok.

– A nie możesz rzucić uroku na zatraconego? – spytał Alois, poprawiając na fotelu.

Dormhall przewrócił oczami. Przywołał go gestem dłoni, samemu poprawiając kilka drobiazgów w salonie, zacierając ślady swojej bytności.

– Zatracony nie jest bytem śmiertelnym, bo już umarł tyle, że od środka. To czysta magia napędzana strzępami emocji i pragnień, którą się rozprasza bądź pochłania w zależności od łaski Praw – tłumaczył, wspomagając się poduszeczką, którą przełożył na swój niski, jasnoniebieski fotel. – To jest tak, jakbyś kazał Rzece się przesunąć, bo smagniesz ją pistoletem na wodę.

Dormhall poprawiał coś w kieszeni kamizelki, przechodząc do przedpokoju. Alois poczłapał za nim. Ledwie mógł zadrzeć głowę do góry, nie wzmagając wirowania czerwieni, kiedy sfinks wcisnął mu rewolwer do rąk, a jego samego wyciągając na ganek.

Kershaw przesunął wzrokiem po okolicy w pierwszej chwili oślepiony blaskiem wschodzącego słońca. Potem jednak poczuł na swojej skórze powiew wiatru. Niósł ze sobą woń drzew, mokradeł i mchu, ale także ledwie wyczuwalną mieszaninę łez oraz krwi. Linia lasu jednak nie mieniła się lekko złotawym światłem, co świadczyło o tym, że bestia zrobiła sobie przerwę od jej forsowania.

Choć Dormhall twierdził, że Zatraceni nie odczuwają głodu ani zmęczenia, a wszystko kierowane jest instynktem, nie wspominał, że nie mogą być pozbawione śladu intelektu. Choćby drobinki, aby przy nadarzającej się okazji uciec bojówce księcia, a nie rzucać na nią, pieczętując swój los.

Sfinks użerał się z zamkiem swojego autorstwa, aby nie zostawić domku zupełnie niezabezpieczonego. Sensowność tego może była dyskusyjna w ostatecznym rozrachunku, ale nie kazał długo na siebie czekać przy ciężarówce.

Alois już zdążył wejść na naczepę, kiedy sfinks podbiegł do niego, podając mu broń zza paska spodni

– Zatem nie mam innego wyjścia? Z tym urokiem? – spytał Kershaw, przekręcając bęben rewolweru, aby sprawdzić liczbę pocisków.

Wątpił jednak, aby rewolwer mógł coś zrobić bestii rodem z koszmarów zmiennych. Przynajmniej w rękach kogoś z mniejszym talentem do strzelania niż on.

Dormhall mlasnął, gdy Kershaw próbował utrzymać rewolwer nieruchomo, ale czerwień nie pozwalała mu na to.

– Możesz odmówić – odparł sfinks, choć nie kryjąc niezadowolenia, gdyby usłyszał podobną odpowiedź.

Alois opuścił rewolwer, a następnie przyjrzał dłoniom. Palce zdążyły mu zupełnie poczernieć. Naczynka gdzieniegdzie pękały, emanując przy tym czerwonym blaskiem. Młodzieniec nie skarżył się z tego, że sztywniały mu kończyny.

Alois zacisnął wolną rękę w pięść, przykucając, aby następnie usiąść na podłodze. Atmosfera towarzysząca jemu i sfinksowi przeobrażała bagażnik ciężarówki w okop.

– Wiem, że nie robię teraz takiego wrażenia, ale nie jestem głupi – stwierdził chłodno Alois. – Zrobisz to wtedy, kiedy będziesz musiał. Choć nie wiem, na co ci się to zda.

Dormhall przewiesił się przez bok naczepy, aby klepnąć Aloisa w ramię. Powiedział:

– Jak dobrze pójdzie, to się nie przekonasz.

Alois nie mógł na to odpowiedzieć, bo sfinks już wszedł do auta. Po krótkiej chwili ciężarówka zadrżała, a silnik zawarczał niczym odrębny byt szykujący się do starcia. Kershaw musiał oddać, że jeśli zatracony był tak wrażliwy na hałas jak on, to już dawno powinien porzucić marzenia o przekąsce z nim w roli głównej. Nim jednak auto wyjechało z podwórka na polną drogę biegnącą przez drzewa i przekroczyli niewidzialną barierę, Alois oparł się na brzegu bagażnika, spoglądając na swój dom.

Pomalowane na biało okiennice odcinały widok na znajome wnętrza i wspomnienia, które się w nich narodziły. Za to fasada pozostawała zielonkawa od glonów, a także porostów wyrastających spomiędzy drobnych deseczek. Podobnie jak ganek skrywany pod daszkiem, miała już nigdy nie zostać odnowiona. Za to pochowana w sercu Aloisa, który ostatnie chwile przed opuszczeniem Północy spędził na utrwalaniu sobie jej wyglądu w pamięci.

I zamykał ten rozdział swojego życia, żeby nie myśleć o tym, co czekało go w następnym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro