Rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Znowu nie mógł się ruszyć. Jego ciało było przytwierdzone do pryczy, choć na próżno doszukiwać się kajdan. Jakieś zaklęcie krępowało moc, która zaś przenikała każdą komórkę ciała.

Alois nie warczał, nie ryczał, nie krzyczał, nie mówił, ani nie płakał, nawet jeśli łzy cisnęły mu się do oczu. Za to drżał, jakby zaraz miał wyskoczyć ze skóry, choć nie mógł tego zrobić.

Plecy płonęły żywym ogniem. Otwarte rany zaś wpuszczały do wnętrza zimno... Alois miał wrażenie jakby dręczyła go gorączka. Powód jego katuszy przybrał jednak bardziej namacalną postać.

Widział jedynie kątem oka powłóczystą, ciemną szatę postaci. Ostatkiem sił uniósł wzrok znad swojego ramienia, aby przyjrzeć się jeszcze innej osobie obecnej w ciemnej celi.

Wypastowane buty błyszczały w słabej wiązce światła wpadającej przez zakratowane okienko pod sklepieniem. Połyskujące zaś od magii pazury sugerowały, iż tajemniczy zmienny trzymał rękę na kolanie. I się przyglądał...

Patrzył, jak oprawca Aloisa przyciska jego głowę do pryczy, a potem zadaje kolejne cięcia...

***

Alois znowu nadepnął niewłaściwą gałązkę. Ledwie słyszał jej chrupnięcie, ale dla jakiejś wiewiórki nie było to dość cicho, by nie czmychnąć na drzewo.

Eira błyskawicznie dobyła łuku i oparła o niego strzałę. Mrugnięcie wystarczyło, aby przeoczyć, jak naciąga cięciwę, a następnie posyła śmierć w stronę mknącej ku górze kulki futra. Zmienna podążyła w stronę drzewa, nim jeszcze zwierzątko spadło na ziemię.

Noruk podążył za nią. Tym razem jednak córka sfinksa wystawiła rękę przed siebie, powstrzymując go. Nie zostało mu zatem nic innego, jak zaczekać, aż Eira wróci spomiędzy wysokich paproci i zacznie znowu wyrażać pretensje spojrzeniem. Jakby sam się prosił, aby go zabrała...

– Gratuluję! Wypłoszyłeś wiewiórkę – powiedziała Eira, wracając.

Rzuciła w Aloisa truchłem gryzonia, jakby samo powiedzenie o tym nie wystarczyło, aby zrozumiał. Ten oczywiście złapał tłuściutkie ciałko w łapy. Gdy jednak wilgoć przykleiła się do dłoni, odrzucił je wstrząśnięty.

– Oszalałaś?! – wymsknęło mu się, gdy wycierał dłonie z krwi o korę drzewa.

– Nigdy nie byłam zupełnie normalna, więc nie wymagaj ode mnie za wiele – syknęła, zbliżając do noruka.

Końcówka ogona drżała, gdy kucnęła i podniosła swoją zdobycz. Wrzuciła ją do skórzanego worka, którego dotąd Alois nie zauważył. Wetknęła go do jego potężnych dłoni. Tym razem noruk nie odrzucił pakunku.

– Dormhall mówi o sobie tak samo i nie rzuca we mnie martwymi zwierzętami – powiedział nisko, ale nie podnosząc głosu.

– Być może, ale nie jestem moim ojcem – powiedziała zmienna, wznawiając marsz.

Eirze zimno zdawało się nie dawać jej we znaki. Za to łowieckie zdolności owszem. Za czymkolwiek podążała, ani na chwilę nie zawahała się przy wchodzeniu na dzikie ścieżki albo wyznaczaniu własnych pomiędzy karłowatymi krzewami.

Gdy dla mnie wszystko jest obce, ona jest u siebie – pomyślał Alois, wspominając dawne czasy i Wethill. Kiedy jednak jego umiejętności chodzenia po lesie ograniczały się do „nie-błądzenia" i później bezpiecznym powrocie do cywilizacji, Eira wykorzystywała cały potencjał otoczenia, a przede wszystkim swój w nim.

Za sprawą magii jej uszy miały zaokrąglony, typowo zwierzęcy kształt, a wąskie oczy powiększyły się. Błyszczały w ciemnościach niczym kryształy podstawione pod światło jubilerskie. Nie czyniło to jej łatwiejszej do znalezienia wzrokiem, bowiem miała na sobie ciemny strój myśliwski. Szczególnie, gdy znieruchomiała, zlewając się z cieniami rzucanymi przez drzewa w oczekiwaniu na Aloisa.

– Bogini, powinnam już wracać z sakwami pełnymi jagód i jakimś głuszcem... – westchnęła zmienna, gdy noruk wreszcie do niej dotarł, w dalszym ciągu niosąc worek z wiewiórką.

– Przepraszam...

– Nie przepraszaj – urwała Eira, znowu zmierzając w stronę gęstniejącego zalesienia.

Szła szybciej niż wcześniej, ale nie ciszej. Alois nie wiedział, czy chciała zobaczyć jak się wywraca, czy mała zdobycz ją zdenerwowała. Za to domyślał się, że polowanie skończone, choć nie zarządziła powrotu do domu.

Eira policzyła po drodze strzały, każdą dotykając opuszką palca. Kiwnęła delikatnie głową, nim przewiesiła sobie łuk po przekątnej klatki piersiowej.

Szelest liści nad głowami, a także paproci na ziemi w otoczeniu półmroku przywodził wspomnienie pierwszej wizyty w Ezdenie. Choć wówczas było cieplej, a także trasa wiodła przez niewymagające wiele od jeńców tereny, Alois dostał gęsiej skórki, dostrzegłszy to podobieństwo.

– Dobrze polujesz – wymamrotał noruk, kiedy gruntu nie przesłaniały tak gęsto kuliste krzewinki i mógł nie myśleć tylko o utrzymaniu równowagi.

Eira poruszyła jednym uchem, zdradzając po sobie, że usłyszała Aloisa. Nadal jednak szła w milczeniu.

– Dormhall cię nauczył? – zapytał noruk, nie poddając się.

W końcu... To była córka jego przyjaciela. Choć nie wszedł z nią na wojenną ścieżkę z własnej woli, musiał chociaż spróbować załagodzić ten konflikt. Przynajmniej po to, aby Dormhall nie kłócił się w jego imieniu.

– Nie. Akurat tego nie – odpowiedziała łaskawie zmienna, zerkając na swój drewniany łuk. Przejechała kciukiem po wystruganych w nim zdobieniach.

Spojrzenie Aloisa pojaśniało, gdy próbował szczęścia, dociekając:

– A kto w takim razie?

– Ciocia Kirsa. Czemu tak na mnie patrzysz? – spytała Eira, choć nawet ani razu nie odwróciła się do Aloisa.

Ten od razu spuścił wzrok speszony. Przecież zmienni nie mogli mieć oczu z tyłu głowy. Także głos mu zadrżał, gdy odpowiedział:

– Bo... Ze mną rozmawiasz.

– Nie rozmawiam – odparła arogancko zmienna. – Jedynie informuję o tym, czego i tak się dowiesz. Ciocia Kirsa mieszka z wujkiem Jodanem.

Alois poruszył nerwowo ogonem.

– Też jest nomadem?

Eira spojrzała się tak srogo, że noruk zamilkł.

Po prostu cudownie! Dormhall podrzuci go na pastwę wojowników na wynajem. Fantastycznie wręcz! Alois absolutnie się nie dziwił, czemu Eira mówiła o nich tak ciepło. Niechby tylko spróbowała inaczej, a po prostu dostałaby nauczkę. Byli przecież w Ezdenie, gdzie wszystko stawało na głowie!

Jjuż pluł sobie w brodę, że był tak okropny wobec sfinksa, a teraz chciał się zemścić. Prędko się jednak uspokoił. Ea'rukowie służyli swoim panom i ich miastom, a nomadzi jedynie tym, kto im płacił. Może lepiej zniosą wizję, iż mają niańczyć noruka niż jakiś obrońca ezdeńskiego prawa i porządku.

Zmienna sama przerwała ciszę:

– Czy wy tam na Północy nie jecie mięsa?

– Jemy. Hodujemy zwierzęta, których potem po prostu nie trzeba łapać – stwierdził krótko Alois, nie chcąc podpaść swojej rozmówczyni ponownie.

– I to wam wystarcza?

– Wiesz... Ludzie nie mają... – Alois uniósł dłonie i pokazał pazury, a potem także pysk.

Eira zwolniła nieco, zrównując z norukiem krok. Przewróciła oczami i przy okazji uwolniła nieco magii. Kiedy migotliwa materia opadła, nie miała już zwierzęcych uszu wystających spomiędzy pasm jasnobrązowych włosów.

– No tak... Ale macie te swoje metalowe bronie i pociski z ogniem – stwierdziła, znacząco chwytając swój łuk, lecz nie zdejmując go.

– Ludzie dysponują czymś takim, jednak nie wszyscy – powiedział powoli noruk.

– A ty?

Alois schylił nieznacznie głowę. Ważył w sobie, czy tak jak zmienna prowadziła go ku jakiemuś mokradłu, o czym świadczyła uginająca pod jego stopami od wilgoci ziemia, tak nie robiła tego też w mniej dosłowny sposób.

– Byłem całkiem niezłym strzelcem. Ale teraz nie mam broni... – dodał ciszej.

Eira kiwnęła głową na znak zrozumienia. Milczała jednak, gdy wystawiła dłoń przed siebie, robiąc przejście dla siebie i Aloisa.

Gdy już przedarli się przez zasłonę z bujnej leszczyny, ujrzeli jezioro. Było szerokie, przejrzyste, a także gładkie niczym szkło. Słońce zdawało się w nim przeglądać jak w lustrze. Wiatr zaś poruszał wiotkimi łodygami porastających łagodne brzegi roślin.

Alois zdecydowanie rzeki lubił bardziej niż stawy czy jakiekolwiek zbiorniki ze stojącą wodą. Po prostu wydawały mu się martwe.

Pozostał bliżej lasu, skąd przyglądał się zmiennej, która zaczęła przeglądać zarośla.

– Mówiłaś, że idziemy na polowanie...

– Nie umiesz polować, a nawet skradać – przerwała Aloisowi cichą uwagę. Mówiła dalej, zagłębiając w szuwarach – Ale możesz łowić ryby. Chyba że tego też nie potrafisz.

– Jako tako, ale umiem – mruknął poirytowany młodzieniec z lekko metaliczną chrypką.

Noruk nie był zmiennym, ale miał dosyć uchodzić za kalekę. Umiał do tej pory wszystko, co powinien przeciętny człowiek. Przetrwanie w głuszy nie należało do podstawowych umiejętności dżentelmena. Trzymać patyk z linką i milczeć jak zaklęty jednak potrafił.

Eira nieco rozluźniła się, gdy znalazła schowany między pałki kosz. Przynajmniej tak w pierwszej chwili pomyślał Alois. Okazało się bowiem, że zmienna znalazła pułapkę na ryby i zaskrońce. Następnie wyszła i wskazała norukowi kolejną skrytkę, tym razem w pniu drzewa. Stamtąd miał brać wędkę czy też inne potrzebne akcesoria. W ramach przynęty zaś zaproponowała, że będzie nosił ze sobą przygotowane na nią ciasto rozrobione z tłuszczem zamiast grzebać w ziemi za robakami.

Alois jednak nie znał się na rybach. Przytakiwał głową na każdą sugestię zmiennej, ale i tak już myślał, co miał zrobić, jeśli żaden zabłąkany karaś albo leszcz nie złapałby się na haczyk.

– Raczej nie złowisz tyle, aby siebie wykarmić, ale przynajmniej nie będziesz siedzieć w domu całymi dniami – stwierdziła Eira, już wracając do Eul'Imi.

– A więc to był pomysł Dormhalla? – mruknął Alois z krzywym uśmiechem. W końcu to sfinksowi zależało, aby przestał się chować jak szczur w kanałach.

Odpowiedź zmiennej zaskoczyła go.

– Nie. Po twojej wczorajszej eskapadzie zauważyłam, że możesz być użyteczny. Jak to by powiedziała ciocia Fulkiria, „żal nie skorzystać" – powiedziała, lekko unosząc kąciki ust. – A jak wujek Jodan weźmie cię pod swój dach, to może czas się wdrożyć w normalne życie.

Uśmiech bardzo jej służy – pomyślał Alois, na chwilę wręcz zapominając o przywarach jej charakteru. Za to z każdym dniem tylko przekonywał się, że Dormhall nie przesadzał – rzeczywiście graniczyło z niemożliwością wychowanie przez takiego lekkoducha osoby tak poważnej jak Eira.

Kilka godzin nie wpłynęło wyraźnie na życie lasu. Zwierzęta nadal ośmielały się przemieszczać i zanosić radosnymi pieśniami jedynie wśród wysokich koron drzew, gdzie osłaniały je gałęzie. Eira jednak nadal zadzierała głowę do góry, jakby oczekując, kiedy jakieś stworzonko popełni błąd, a ona pośle ku niemu strzałę.

Nic takiego się jednak jeszcze nie stało...

– Naprawdę jest tak tam strasznie? – spytała zmienna, gdy Alois postanowił popracować nad głośnością swoich kroków. – Żeby mój ojciec musiał uciekać?

Westchnął zirytowany, gdy zadrżały mu kolana, przez co nadepnął z trzaskiem gałąź. A tak dobrze mu szło...

– Dormhall nie uciekał, bo było mu źle – powiedział smętnie Alois, podnosząc wzrok spod nóg. – Zrobił to, bo to ja wpadłem w kłopoty.

Eira podniosła łuk ku niebu. Już naciągnęła cięciwę. Jednak szamotanina pomiędzy gałęziami ucichła. Zmienna jeszcze chwilę trzymała broń w pogotowiu, ale gdy zwierzęca awantura nie rozgorzała na nowo, opuściła ją. Zdmuchnęła kosmyk włosów, który wysunął się spod skórzanej opaski ozdobionej koralikami i muszelkami.

Dopiero wówczas Alois odważył się znowu ruszyć z miejsca. Ostatecznie jednak i tak musiał poczekać na zmienną, która w dalszym ciągu patrzyła ku gęstym koronom drzew, jakby prosząc, aby dały jej coś większego do ustrzelenia niż wiewiórkę.

– A jednak poszedłeś z moim ojcem, choć nie był jednym z was – zauważyła Eira, przełknąwszy ślinę.

Alois poruszył jednym uchem, nim zdążył tam sięgnąć ręką i się podrapać.

– Na początku o tym nie wiedziałem. Potem przestało to mieć znaczenie – przyznał szczerze.

Cisza, która spowiła las, dała jego cichym słowom taki wydźwięk, jakby je wykrzyczał. Noruk wręcz zjeżył sierść, gdy przypomniał sobie, jak poznał prawdziwą rasę swojego dobroczyńcy.

– I nie ma dla ciebie znaczenia, że już nie jesteś człowiekiem?

– Oczywiście, że ma. Tylko... – Alois przystanął w półkroku, spuszczając wzrok na ziemię i swoje zwierzęce nogi. Szepnął tylko jeszcze to, co już zaakceptował: – Nic już na to nie poradzę.

– I co? Postanowiłeś zostać zmiennym? – Eira zmrużyła oczy, kierując wzrok na Aloisa.

Noruk smagnął ogonem powietrze po bokach.

– Cokolwiek postanowiłem, to nie twoja sprawa – warknął, ruszając żwawo w stronę Eul'Imi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro