Rozdział VIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alois nie walczył przez cały tydzień. Nie zapowiadało się, aby zmieniło się to także w następnym. Kiedy nie towarzyszył Rejtarowi w patrolach, Weresowi przy rozładunku barek z żywnością albo Narkissie przy kontrolach łodzi przemierzających określone kanały Wyjącego Miasta, ćwiczył podnoszenie ciężarów. Jeśli ktoś ze wcześniej wymienionych miał chwilę czasu wieczorem, pokazywał mu jakieś ruchy na poprawę koordynacji. Nikt jednak nie podnosił na niego ręki ani nie komentował jego nieporadności. Ikrama też trzymali od niego z daleka.

Noruk wnioskował po ich ostrożnym zachowaniu względem niego, że musieli to wcześniej uzgodnić. Był ciekawy, co jeszcze ustalili za jego plecami.

Sam stwierdził, że Reagana nie było w ośrodku. Nie chodził po celach – nie miał tam wstępu. Weres jednak zajmował się wyżywieniem nie tylko jednostki. Wiedział też jakie racje dostają ci nieliczni więźniowie, a co ważniejsze – kim oni są.

Alois oczywiście uwzględnił w swoim wywiadzie, że Ryudn i Darion mogli ukrywać Reagana, fałszując jego tożsamość i przewiny. Jednak żaden z przetrzymywanych w lochach przestępców nie był tam od zimy, aby być tym, kogo noruk szukał.

Po dwóch tygodniach spędzonych na całodniowym wdrażaniu się w życie strażników miasta, Rejtar ogłosił, że mają wolne. Czas wychodnego obejmował dwa dni. Alois jednak nie miał zamiaru przyjąć jego zaproszenia na zabawę w jakiejś karczmie ani wdrażać któregoś ze łóżkowych scenariuszy, które zdradzał jego brat w swoich listach, gdy jeszcze stacjonował w koszarach na południowych rubieżach Republiki.

Noruk wykorzystał swoją tunikę z oznaczeniem adepta, aby zaoszczędzić na przeprawie z miasta na stały ląd. Potem skrył ją pod okryciem przewiązywanym w pasie wąskim paskiem. Nie chciał skupiać uwagi.

Przemierzywszy pasy różnorodnych budowli dotarł wreszcie do domostwa sfinksa. Zapachy wokół niego świadczyły o tym, że ktoś jednak był w środku.

Alois wszedł bez pukania, chcąc uniknąć gadania Dormhalla o „czucie się jak w domu".

Izbę wypełniało napięcie. Zaklęcia tłumiły dźwięki na zewnątrz. Jednak w środku panowała burza emocji i magii. Nie sposób było zauważyć przybycia spokojnego w tamtej chwili Aloisa.

Podkradł się do drzwi, zza których dobiegał głos Dormhalla i dwóch kobiet.

– Ciocia może zeznawać! – uniosła się Eira piskliwie.

– A ten więzień nie ma nic do stracenia – napierała druga, która wciąż panowała nad sobą. – Nawet jeśliby miał zginąć, wizja pokrzyżowania szyków Scoavolciom, uczyniłaby oczekiwanie na wyrok zdecydowanie lżejszym.

Dormhall warknął głucho. Osaczony przez płeć piękną warknął tylko:

– Ledwo co wróciła do zmysłów. Fulke nie będzie zeznawać. A tamten nieszczęśnik zaś zasługuje na spokój – Po głębokim wdechu dodał: – Zwłaszcza, jeśli tak jak mówisz, jest niewinny.

– A ten twój noruk to niby nie zasługuje na spokój? – zakpiła ze sfinksa właścicielka zimnego głosu.

Alois aż się zjeżył na tą uwagę. Zwłaszcza, jeśli przez "spokój" należało rozumieć "szybką śmierć".

Eira oburzyła, a kolejna fala magii pomknęła przez szpary domostwa.

– Jak możesz?! – krzyknęła przejmująco. – Jak możesz być tak obojętny wobec krzywdy cioci, a stawać na głowie z powodu...

– Jesteś wzburzona – wtrącił się Dormhall. Brzmiał staro. – Fulkiria jest w ciężkim stanie. W tak ciężkim, że najprawdopodobniej jej oprawcy myślą, że nie żyje. Na martwych nie wysyła się płatnych zabójców, aby zamknąć im usta.

– A więc ujdzie im to na sucho? – burzyła się jego córka.

Chwilę panowała głucha cisza.

Alois rozejrzał się, korzystając z chwili przerwy. Nie zapomniał zamknąć drzwi wejściowych. Spokojny o swoją dyskrecję, wrócił do podsłuchiwania.

– Nie wiem – przyznał z trudem Dormhall. Kolejne słowa wypadały z jego ust niczym kamienie. – Nie jestem... Nie jestem dość silny, aby zrobić to jak należy.

– Ktoś tu jest – wtrąciła nieprzejednana kobieta.

Alois wykonał krok w tył. Kiedy otworzyły się drzwi do pokoju, opierał się już o przeciwległą ścianę plecami. Dormhall nie uśmiechnął się na jego widok.

– Witaj – mruknął noruk. – Przyszedłem nie w porę.

– Mówiłem, że możesz tu przyłazić, kiedy chcesz.

Na korytarz wyszły najpierw zmienne. Przez ilość emocji, jakie wtedy zdradzała, było ciężko poznać Eirę. Druga zaś oszałamiała urodą i statecznością. Opalona skóra, pukle jasnych włosów układających się w loki, a także pióra wystające spomiędzy nich stanowiły tło pod złociste oczy. Takie same, co u Dormhalla.

– To jest Alois – zaczął sfinks. Gestem dłoni wskazał złotowłosą. – To moja młodsza siostra, Ostienna.

Noruka przeszły ciarki. Sfinks nie wspominał o tym, że miał rodzeństwo. Do tej pory mówił jedynie o córce i jej ciotce Fulkirii.

Fakt, że w żyłach Ostienny płynęła taka sama krew jak u Dormhalla, tłumaczył to dziwne, onieśmielające wrażenie, które budziła. Jej opanowanie idealnie odzwierciedlało surowe brzmienie głosu. Obie te rzeczy zaś upodobniały ją do bytu wyższego.

Ta przekrzywiła głowę niczym drapieżny ptak, zmrużyła oczy i podeszła do Aloisa. Uśmiechnęła się tajemniczo, po czym odwróciła się do swojej przyszywanej siostrzenicy.

– Nie przejmuj się – pocieszyła ją. – Wyjdzie na twoje.

Eira przełknęła ślinę w tym samym momencie, co młodzieniec. Mimo wszystko jej twarz nieco się rozluźniła.

Dormhall za to posłał siostrze gromy spojrzeniem.

– A teraz to, co znowu pleciesz? – wycedził.

Nim skończył zdanie, Ostienna rozpłynęła się w rozbłysku oślepiającego światła. Zostały po niej jedynie mroczki przed oczami zebranych.

Alois nie powstrzymał zirytowanego warkotu, gdy przecierał spływające łzy. Eira także pomrukiwała cicho, dochodząc do siebie. Jedynie Dormhalla to nie poruszyło.

Nie wyglądał jednak dobrze. Podkrążone oczy, usta wygięte w podkówkę ku dołowi, ziemista cera... Pierwszy raz nie tylko wyglądał na czterdzieści lat, ale i zachowywał się jak zmęczony życiem dorosły.

– Coś się stało? – spytał cicho Aloisa.

– Właśnie miałem zapytać o to samo.

– No patrz, jacy jesteśmy jednomyślni – westchnął. – A więc?

– Nic. Mam wychodne.

Alois nie miał zamiaru dzielić się z Eirą tym, że szukał swojego brata i zakończyło się to póki co fiaskiem. W tamtej chwili to ojciec był obiektem jej gniewu, ale nie chciał tego zmieniać.

– Och! To świetnie! I jak wrażenia?

– Cały czas mam taryfę ulgową – ukrócił noruk uciekania od tematu. – Co się stało?

– Ciocia Fulkiria obudziła się – powiedziała Eira. Dormhall skrzywił się, gdy ciągnęła dalej: – Po tym, jak tata sprowadził pomoc ze stolicy, odzyskała pełną kontrolę nad sobą i wolność od rozkazu. Powiedziała wiele rzeczy... Wszystko, co trzeba, aby Scoavolciowie zostali ukarani.

Alois spochmurniał. To nic nie zmieniało. Prawda była bronią jedynie, jeśli ktoś miał dość mocy, aby ją bronić. Jeśli Dormhall twierdził, że to leży poza jego możliwościami, tak było.

A co jeśli jednak nie? – podpowiedziała mu przekorna cząstka w sercu.

Co innego wypowiadać wojnę rodowi, mając jedną ofiarę – żywą – rzekomego ludobójstwa, a co innego wychodzić z innej zbrodni. Może właśnie to był moment, aby poszerzyć swoje poszukiwania o jakiś punkt zaczepienia i wsparcie? Przecież komuś musiało nie podobać się, że Ryudn rosła w siłę.

– Nie wiem wszystkiego – odparł cicho noruk, zwalniając się od obowiązku wygłaszania osądu w tej sprawie. – Przepraszam, że wam przerwałem.

Po tym Alois pośpiesznie opuścił dom. Nie udało mu się jednak uciec przed własnymi myślami.

***

Alois siedział na pomoście. Czekał, aż barka wypłynie po niego. Znał już godziny kursów na wyspę posterunku. Nauczył się ich jedynie z nudów.

Myślał. Cały czas tylko myślał, myślał i myślał. Tak jak za starych dobrych czasów.

Nie mógł się dostać do drugiego posterunku. Ostatecznie jednak doszedł do wniosku, że nawet nie musiał. W końcu tam jedynie przesłuchiwano zmiennych, którzy dopuszczali się na poczekaniu pomniejszych wykroczeń i przyjmowano kary pieniężne. Sądząc zaś po zachowaniu Dormhalla, przypuszczalny Reagan był uwikłany w coś wielkiego i pilnie strzeżony.

Choć wzrok miał wbity w taflę wody, nie patrzył na swoje odbicie. Po prostu czuł taką bezsilność, że nie mógł nawet podnieść głowy.

Dormhall wysłał go do ea'ruk, aby odzyskał ludzką postać. Choć nie zrobił w tym kierunku żadnych postępów, czuł spokój. Przyzwyczajał się do rytmu dnia na posterunku. Ulice Wyjącego Miasta stawały się znajome. Coraz częściej witano się z nim, a on na to odpowiadał. Nawet Ikram nie był w stanie zburzyć tej idylli.

Zejście do dzielnicy Lądowiczów... Przypomniało o tym, że w zasadzie to nie była jego zasługa i nadal nic nie robił. Satysfakcja, jaka przyszła, gdy wpadł na pomysł, aby zweryfikować plotki odnośnie świątyń, wyparowała.

Alois pozostawał częścią tej wielkiej sieci, jaką tworzyły wszystkie stworzenia na świecie. Bez względu na to, czy to byli ludzie, magowie czy zmienni, nie mógł od tego uciec. Przeszłość trzymała go w garści. Kiedy uważał, że było inaczej, po prostu podświadomie ignorował ten fakt.

Szelest skrzydeł poprzedził głuchy stukot, który doszedł zza jego pleców. Alois nie zdołał poderwać się na równe nogi. Z dudniącym w piersi sercem obejrzał się jedynie za siebie.

Potwór o nietoperzych skrzydłach wyglądał spośród mroku. Magia sprawiała, że ciemności były gęstsze wokół niego. Wydawał się plamą mroku, choć przecież ta noc i tak nie należała do jasnych.

Magia w noruku czaiła się mu pod skórą i przepełniła mięśnie. Czuł przeraźliwy chłód. Powietrze opuszczające jego usta było bladą parą.

Oparzeliny na pysku skrzydlatego monstrum tylko potęgowały jego złowrogość. Miał wszelkie atrybuty potwora z koszmarów. Wszystkie jednak zniknęły, gdy magia pochłonęła cielesną postać bestii. Szybko odłożyła molekuły na swoje miejsce, odtwarzając zmiennego w formie zbliżonej do człowieka.

Kroczył swobodnie wzdłuż podestu, choć dopiero wracał do siebie. Gdy dotarł do Aloisa, kucnął przy nim już jako Jodan.

Noruk miał wrażenie, że dostanie zawału, choć na południe od Rzeki ponoć to się nie zdarzało. Dopiero, gdy Ezdeńczyk złapał go za rękę, zdał sobie sprawę, że przykładał ją na wysokości mostka.

– Czemu się nie przemieniłeś? – spytał ponuro.

Alois nie odpowiedział. Jedynie odsunął się, patrząc oskarżycielsko na nomadę.

– Czemu tu siedzisz? – drążył Jodan.

– Bo byłem w łaźni.

Gdyby Alois wszedł do rzeki, już nie byłby świeży jak w tej chwili. To miało jakiś potencjał na zmyłkę, prawda?

Jodan usiadł obok niego, ale nie zanurzał nóg w wodzie, tylko trzymał blisko tułowia. Oparł o nie ręce. Podwinięte rękawy koszuli odsłaniały koliste tatuaże pnące się po muskułach zdrowej ręki.

– Nie widzę żadnych postępów odnośnie agnostheth a'cara.

Może dlatego, że nic nie robisz? – wypomniał mu w myślach Alois. Był tak rozgoryczony, że ośmielił się to zrobić, chociaż Jodan stanowił ucieleśnienie stwierdzenia: "Uważaj, co myślisz, bo dostaniesz w dziób".

– Od jutra będziesz ćwiczył się w walce – zawyrokował.

– Nie umiem się zmieniać.

– To się nauczysz.

Alois mlasnął na to z irytacji:

– Nie wolno przemieniać się w gimnazjonie.

Jodan uśmiechnął się podle, kierując ku niemu swoje spojrzenie. Jego pobliźniona skóra na jednym z policzków pomarszczyła się tak, że wydawał się jeszcze bardziej nikczemny.

Noruk poczuł, jak magia go pstryka od środka, zachęcając do dalszego gadania. Z trudem narzucił sobie milczenie.

Przynajmniej wreszcie zrozumiał, co miał na myśli Dormhall, kiedy mówił, że w Kariorum nie był do końca sobą. Magia dodawała mu pewności siebie, ale równie skutecznie prowadziła na manowce, zagłuszając głos rozsądku. Nie ma nic za darmo.

Alois wbijał spojrzenie w Ezdeńczyka. Chciał być jego katem? Nie ma sprawy. Też nie chciał mieć go na swojego mistrza. Miał ważniejsze sprawy na głowie niż ten cholerny trening.

Jodan nie potraktował go jak Rejtar Ikrama kilka dni wcześniej za tą zuchwałość. Po prostu przeistoczył się częściowo, a potem wzniósł w powietrze na przyzwanych skrzydłach.

Noc już potem nie była spokojna.

***

Książęce rodzeństwo nie korzystało z palarni z jej pierwotnym przeznaczeniem. Kiedyś gościli tu magów ognia, którzy często lubili wdychać dym ze swoich ziół. Po tym przyjęli kilku zmiennych do tego pokoju, aby połowę z nich zabić w pożarze.

Sami magowie jednak byli odporni na płomienie. Znajomość sfinksów, a także wrodzona wytrzymałość, czyniły miejsce kaźni jednych, schronieniem przed wścibstwem drugich.

A że Zachariasowie pielęgnowali znajomość zarówno z jednymi, jak i z drugimi, nie mieli powodu do obaw.

– A więc twierdzisz, że jest w Ezdenie? – spytała Taurelia, przeciągając się na jednym z grubych dywanów.

Ciepło bijące z magicznego grzejnika sprawiało, że jej kocia magia budziła się ze snu. Pewnie też dlatego miała figlarny nastrój, choć jej brat miał skwaszoną minę.

– Tak – odparł.

Jego cara stanowiło przeciwwagę dla porywczości ducha, toteż siedział nieruchomo. Zastygły na leżance rzucał co jakiś czas spojrzenie na drzwi do pomieszczenia. Żadna kołysząca się zasłonka, dzwoniący koralik, czy połyskujący w ogniu ornament nie uciekł jego uwadze.

Taurelia położyła głowę na umieszczonych pod nią rękach. Wpatrzona w kopułę z płacht zwiewnego materiału w kolorze złota, dociekała:

– A jego trop kieruje cię na zachód?

– W równej mierze, co na wschód – zrelacjonował Leadr. – To linia, która rozpoczyna się na rzece, a kończy na jakimś stawie.

Taurelię bawiła zmiana w postawie brata. Z początku był taki drażliwy, gdy rozmawiał z nią o wydarzeniach znad Rzeki. Natomiast w tamtej chwili znowu z nią współpracował.

– Mógł świadomie spróbować tuszować swoje ślady?

– Mógł – mruknął zmienny bez przekonania. Przez to, że mrużył oczy, blizny na jego policzku pofalowały się. – Tylko...

– Tylko?

Noruk nie wiedzą, że są tak wydolni, aby rzeczywiście fałszować swoje ślady do tego stopnia. On... Ma jedynie sprytu w rozsądnych ilościach. Nie polega na porywach intuicji i nie podąży za instynktami. Coś mi tu nie gra – skwitował ponuro.

Taurelia ledwie kojarzyła człowieka, którego Leadr przemienił. Był w końcu esperą tamtego pozoranta hrabiego Scoavolci. Jeśli taki awans z niewolnika, jej brat uznawał za rezultat użycia intelektu "rozsądnych" rozmiarów, to miał bardzo wysokie oczekiwania względem ludzi. Nawet, jeśli wspomniał, że ten człowiek mógł liczyć na dosłownie braterskie wsparcie od swojego pana.

Taurelia poprawiła zagięcie na koszuli nocnej na wysokości brzucha.

– Może ktoś próbować cię zmylić? – zapytała, czując, że ogarnia ją chłód, z którym nie mógł walczyć piecyk.

– Może.

Wtedy jednak oznaczałoby to, że prócz Zachariasów ktoś wiedział o Aloisie, a nawet o tym, że go szukają. Ktoś, kto najwyraźniej był ich wrogiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro